s i e d e m
Najwyższy Król Ñoldorów został pochowany z największymi honorami. Ponoć podczas ceremonii śmierć jego oraz reszty poległych opłakiwali nawet najtwardsi elfowie ‒ wiedzieli, że drugiego tak prawego, charyzmatycznego przywódcy raczej nie znajdą.
Jako, że wraz z Glorfindelem oraz resztą kompanii zostaliśmy w tyle zajmując się niedobitkami armii nieprzyjaciela, to spóźniliśmy się na najważniejsze uroczystości. Cała atmosfera już zaczęła powoli opadać, słychać było jednak tworzone pieśni na cześć zmarłych. Znaczyło to, że mogliśmy oddać hołd nad grobami bez problemu, ponieważ w pobliżu nie znajdowały się żadne tłumy.
Złożyłam na jednym z pustych grobów wianek z polnych kwiatów, który zrobiłam na ostatnim postoju. Następnie cicho pomodliłam się do Valarów o to, aby dusze zmarłych nie błąkały się zbyt długo po Halach Mandosa. Resztę spędziłam cicho. Czekałam, aż moi towarzysze skończą swoje rozmyślania.
Chciałam się z nimi pożegnać, podziękować i życzyć miłego. Po odejściu od grobów już przygotowywałam się do odpowiedniej wypowiedzi, ale w tym momencie zawołał mnie Elrond. A w zasadzie to nas.
— Nísfinwë, Glorfindel. Dobrze was widzieć. Mogę was prosić?
— Oczywiście, panie komendancie. Tylko małą chwilę. Jeśli można — uśmiechnęłam się niezręcznie. W odpowiedzi kiwnął mi głową, a ja mogłam spokojnie wymienić ostatnie słowa z moimi dotychczasowymi kompanami.
— Rozumiem, że wypełniliście swoje zadanie — podjął półelf, prowadząc nas w nieokreślonym kierunku.
— Tak, co najwyżej pozostały nieliczne jednostki, jednak już długie lata nikt nie będzie nam zagrażać.
— Dobrze się spisaliście.
— Właśnie, przez długie lata — wtraciłam cierpko. — Pierścień nie został zniszczony. Sauron może powrócić. Co się z nim stało?
— Isildur w ostatniej chwili odmówił wrzucenia go i postanowił zabrać ze sobą. Uznał, że to za stratę rodziny.
— Ten dzieciak... — wzięłam głęboki wdech, aby podejść do sprawy rozsądnie. — Gdzie on teraz jest? Jeśli nie zniszczy go dobrowolnie, to wbiję mu w głowę odpowiednie pomysły. Ewentualnie sama ich porwę i wrzucę do wulkanu.
— Hej, hej, hej! Bez takich morderstw! — Laurefindel pomachał mi ręką przed twarzą. O nie, mój drogi, to akurat była w pełni świadoma oraz mądra decyzja.
— Pierścień może mieć wpływ na swojego posiadacza i w taki sposób się chronić przed zniszczeniem. Jesteś pewna, że mogłabyś się oprzeć jego mocy?
— Dość śliska sprawa. Z jednej strony może się uda, w końcu jestem pewna swojego celu, a z drugiej, kto wie... Ale to właśnie dlatego wrzucę ich razem do wulkanu, a nie sam wytwór Saurona.
— Dlaczego mówisz mroczne żarty tym poważnym tonem w takiej sytuacji — Glorfindel jęknął w tyle. Cóż – to reakcja na stresowe sytuacje kiedy można z nich wyjść z potężną wygraną.
— Wątpię, aby to był idealny plan aby wyjść z sytuacji... Zanim jednak przejdziesz do rękoczynów, muszę jeszcze z tobą pomówić — zerknął na złotowłosego elfa.
— Rozumiem, rozumiem. Rzecz prywatna. Przyjdę później — Laurefindel pożegnał się i odszedł. Kontynuowałam rozmowę z panem Rivendell.
— Nie codziennie ma się szansę taką kwestię poruszyć, jednak myślę, że przejście do sedna jest najrozsądniejszym wyjściem. Nie mamy króla. Jako, że jesteś jednym z ostatnich członków rodu Finwego, to ta rola może przypaść tobie.
— Oh. Oh — tego się nie spodziewałam. — Co z tobą? Co z Galadrielą?
— Oboje odmówiliśmy. Wtedy Pani Światła zaproponowała ciebie, więc obecnie jesteś jedynym kandydatem w Śródziemiu na to stanowisko.
— Ja... nie spodziewałam się tego — westchnęłam. — Czy Maedhros nie oddał korony?
— To prawda, jednak tylko on się jej zrzekł, nie przemawiał w tamtym momencie w imieniu całego rodu. A większość twoich braci nie zgodziła się z jego decyzją.
— Nie wiem co powiedzieć.
— Przemyśl to na spokojnie. Masz czasu nie zwlekaj jednak zbyt długo.
— Dziękuję — Elrond odszedł, aby zająć się swoimi sprawami. Ja zaczęłam snuć się bez celu, próbując uspokoić natłok myśli.
Najwyższy Król Ñoldorów Nísfinwë Nárcirya z rodu Fëanáro. To brzmiało dziwnie. To brzmiało zabawnie. Ale z kolejnej strony... władcy mogli wiele się przysłużyć i zdziałać. W taki sposób mogłam osiągnąć swój cel, wpisać się w karty historii, odkupić winy rodziny, nie czekać do końca świata aż znowu zaznam ich ciepła, miłości. Jednak, czy to dobra droga? Czy rzeczywiście udałoby mi się tego dokonać w tych latach pokoju? Idąc dalej, czy byłabym odpowiednią osobą w roli przywódcy?
Jaki powinien być lider, w takim razie? Finwë wyróżniał się odwagą oraz prowadzeniem ludzi. Atar jak nikt potrafił zerwać ze sobą innych. Maedhros posiadał swoją rozwagę. Gil-Galad z kolei wyróżniał się otwartością, oraz ofiarnością. Pierwszej rzeczy trochę brakowało Elrondowi – prawdopodobnie z tego powodu odmówił. Galadriela natomiast walczyła ze swoją zachłannością. Mi brakowało wszystkich tych cech.
Pani Światła, moja kuzynka, raczej zdawała sobie z tego sprawę. Dlaczego w takim razie o mnie wspomniała?
— Nísfinwë. — to wybiło mnie z moich rozmyślań. Obok mnie przeszło paru panów Ñoldorów, rozmawiających o polityce. Postanowiłam zachować się nie po rycersku i podsłuchać ich dalszych zdań. Szczęście dopisało – mój czerwony płaszcz z gwiazdą ojca się poszarpał, nie nosiłam go, więc nikt mnie nie poznał.
— Coś mi to przypomina... Czy to nie jest kobieta z rodu Fëanora? Córka, dokładniej mówiąc. Widziałem ją chyba parę razy przy królu Gil-Galadzie oraz w trakcie bitw.
— Ponoć przybyła do Śródziemia dopiero niedawno, wraz z panem Glorfindelem.
— Nie wypowiem się więcej, nie znam. Trudno mi powiedzieć, jak to może wyglądać, jeśli władza przypadnie jej. Na dłuższą metę i tak to mnie zbytnio nie dotyczy, wkrótce wracam za morze.
Właśnie. Era elfów w Śródziemiu za niedługo miała dobiegnąć końca. Zamierzałam zostać jak najdłużej, aby doprowadzić wszystko do końca, ale miejsce króla znajdowało się wśród poddanych – nie z dala od nich. Powinien działać zgodnie z ich interesami, nie swoimi. Nie powinien wplątywać ich w konflikty oraz sprawy, na które nie mieli wpływu, które ich już przestawały dotyczyć.
Musiałam odmówić. Pozostało jednak jeszcze jedno pytanie, co w takim razie powinnam zrobić? Ostateczny upadek Saurona w tamtym momencie wydawał mi się tylko kwestią czasu, a ja wciąż nie wykazałam się niczym. Tyle lat, żadnych efektów.
Z pewnością trzeba było doprowadzić sprawę pierścienia do końca, to po pierwsze. Gdyby to wszystko wydarzyło się pod moim działaniem – wspaniale, ale trzeba działać dalej. Pewnie w dawnych koloniach Númenoru, na wschodzie i południu znalazłabym całkiem spory nieporządek. Można się zająć. Można pomóc w dyplomacji z nowymi kwitnącymi potęgami ludzi. Ale to nie wystarczy.
Wróciłam do pewnej myśli, którą rozpoczęłam jeszcze podczas oblężenia Barad-dûr. Pokonać majara należącego do sił ciemności. Balroga. Podczas pierwszej ery z pewnością unicestwiono dwóch, a wszyscy pogromcy tych stworów przypłacili życiem. Reszta albo została zniszczona razem z Morgothem, albo uciekła i się ukryła.
Najpierw postanowiłam zająć się poszukiwaniami, być może w tekstach o końcu upadłego Valara mogło się znaleźć więcej, jakieś opisy w którą stronę uciekła jego armia albo coś podobnego. Powinnam zorientować się, czy jeszcze w ogóle mogły przeżyć oraz gdzie mniej-więcej powinny się znajdować. Potem trzeba było zastanowić się nad odpowiednią taktyką i przygotowaniami, w końcu ona głównie zależała od terenu, na którym zaczęłaby się bitwa.
Brzmiało to rozsądnie. Ludzie nie potrafiliby się uporać z takim przeciwnikiem, więc uczyniłabym całkiem wiele dobrego. A przy okazji drobna zemsta za śmierć rodzica. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Postanowiłam moje postanowienie zachować w tajemnicy przed Glorfindelem. Po pierwsze, raczej by czegoś takiego nie popierał. Po drugie, chociaż walczył z ognistym majarem i go pokonał, to przypłacił to własnym życiem. Nie chciałam przywoływać mu bolesnych wspomnień.
Cóż, czyli ostateczna decyzja brzmiała tak: odmawiałam tytułu. Zostało jedynie powiadomić o moim postanowieniu odpowiednie osoby i przystąpić do realizowania planu.
Skierowałam się w stronę biura półelfa, ponieważ najprawdopodobniej tam przebywał. Trochę się przeliczyłam – okazało się puste, jednak w pobliżu znalazłam mojego najlepszego przyjaciela. Opierał się o parapet i wyglądał przez okno. Najwyraźniej wciąż czekał na Pana Rivendell, który chyba zwlekał z powrotem do swoich zadań papierowych. Podeszłam do elfa, obdarzając go po drodze uśmiechem.
— Elrond wciąż ma jakieś rzeczy do zrobienia? — zapytał mnie pierwszy Glorfindel.
— Nie jestem pewna, rozstaliśmy się już jakiś czas temu. Może za chwilę wróci. Stoisz tutaj od początku? — w odpowiedzi tylko skinął mi głową. — Dopiero co wróciłeś z wyprawy. Moja sprawa może poczekać. Skoczę do kuchni i przyniosę chociaż coś do jedzenia, ostatni postój był naprawdę dawno.
— Oh, dziękuję, ale dla mnie nie ma potrzeby. Liczę, że przybędzie w miarę szybko, a wtedy po prostu zjem, zjemy wspólnie z przyjaciółmi.
— No dobrze — westchnęłam cicho. Czasami potrafił prawić morały, ale sam nie stawiał siebie na pierwszym miejscu.
— Niezręczne pytanie, wiem, ale mogę się do ciebie przytulić? — poczułam nieodpartą potrzebę bliskości.
— Nawet nie musisz pytać — rozsunął ramiona i uśmiechnął się lekko. Lekko go objęłam.
— Dziękuję — oparłam głowę na jego ramieniu i się rozluźniłam. Postanowiłam wyjawić jedno z moich zamiarów.
— Zaproponowano mi, abym została Najwyższym Królem Ñoldorów — odezwałam się po chwili ciszy.
— Zgodziłaś się?
— Nie. Właśnie chciałam przekazać, że odmawiam.
— Dlaczego?
— Moja... droga będzie jeszcze długo odbiegać od reszty pobratymców. Mogłoby być dobrze dla mnie. Nie byłoby dobrze dla nich. Rola ta niech powróci do Valinoru. Tam pozostał Finarfin, syn Finwëgo.
— Zrezygnowanie ze swoich pragnień dla dobra innych to też odwaga. To dobra decyzja.
W odpowiedzi tylko mocniej go uścisnęłam. Słowa Glorfindela, chociaż z pozoru tak głupie i często oczywiste, zdecydowanie spełniały swoje zadanie, dodając otuchy. W duszy sobie wyznałam, że chciałabym być dla niego tym, czym był dla mnie ‒ wsparciem. Bliską osobą, która zawsze wiedziała, jak ocieplić życie drugiej.
*
Nie doprowadziłam sprawy pierścienia do końca – jak się później okazało, popełniłam ogromny błąd. Zostałam jeszcze dla paru uroczystości z okazji wygranej wojny, później zasiedziałam się nad zapisami o ostatecznym obaleniu Morgotha, a na sam koniec postanowiłam osobiście poczekać na Isildura. W Rivendell przebywała jego żona z synem, którzy wyglądali na jego powrót. Stwierdziłam, że wśród swoich łatwiej byłoby przekonać do moich racji człowieka.
Nigdy jednak nie wrócił. Wraz z odłamkami Narsila (miecza, który bezpośrednio pokonał Nieprzyjaciela) doszła do nas wieść o ataku orków oraz o śmierci pogromcy Saurona. W moment się zerwałam i wyruszyłam na miejsce potyczki wraz z Glorfindelem.
— Wiem, że rzuciłam w jego stronę parę niemiłych słów, ale... to był dobry dzieciak — westchnęłam cicho. Dotarliśmy, a otaczała nas cisza. Ciała już zostały pochowane przez tych, którzy pierwsi dowiedzieli się o bitwie. — Zamieniłam z nim parę słów, jeszcze przed wojną... Już trudno. Nic się z tym faktem nie da zrobić.
— Jak to się właściwie stało, skąd się wzięła ta banda? Dziesięć razy większa od ponad dwustu... To daje z dwa tysiące. To zdecydowanie spora liczba.
— My wykonaliśmy to, co było trzeba. Rozbiliśmy wszystkie resztki tej armii. Ale zapomnieliśmy o Nazgûlach, którzy nie pojawili się zbytnio podczas wojny... Kto wie, może to przy nich zostało całkiem sporo stworzeń zła.
— Brzmi logicznie.
— Ale nie będą już nam przeszkadzać. Wiemy, że Isildur po założeniu pierścienia na palec, mógł zniknąć. Jego ciało jako jedyne znaleziono dryfujące na wodzie. To znaczy że zginął, ponieważ ten niemożliwy kawałek złota ma jakąś świadomość, nazwijmy to. W takim razie pewnie było tak: przegrywali, uciekał, ześlizgnął mu się i teraz pewnie leży na dnie rzeki albo w pobliżu. Przynajmniej na to liczę.
— Jaka pewność, że nie został już zabrany przez siły zła? Jaka pewność, że przez swoją świadomość dasz radę go zdobyć?
— Żadna, ale trzeba spróbować. Jeśli się mi uda to prędko jedziemy do Lothlórien, przekonam Galadrielę i z obstawą do Góry Przeznaczenia. Jeśli nie... to będzie ciężko. Wolę o tym nie myśleć — machnęłam ręką.
— Cóż, przejdźmy do rzeczy — zaczęłam zrzucać z siebie wyposażenie. Płaszcz, miecze, nagolenniki, aż w końcu zostałam tylko w kremowej koszuli i bryczesach. — Rozglądasz się po okolicy w poszukiwaniu wiadomo czego, a przy tym stoisz na straży i pilnujesz moich rzeczy. I koni, oczywiście.
— Jak dookoła nie będzie ani żywej duszy, to zapalę ognisko.
— Byłoby miło. Dzięki wielkie — i z tym wrzuciłam się do wody.
Poszukiwania nic nie dały. Zbadaliśmy naprawdę spory teren, ale bez żadnych efektów. Koniec końców Glorfindel powiedział "stop", kiedy zaczęłam rozpaczliwie przeszukiwać te same miejsca po parę razy. Została jedynie nadzieja na to, że wróg nie położy swoich rąk na pierścieniu już nigdy.
— Cóż, chyba wpiszę sprawę Nazgûli na moją listę do załatwienia — oznajmiłam susząc się przy rozpalonym ognisku.
— Chyba zaczynam się martwić co się na niej znajduje.
— Na przykład sprawa kolonii Númenoru — wybrałam najbardziej niewinny punkt ze spisu. — Mówiąc o tym, będę powoli wyruszać na południe. Nie ma co dłużej zwlekać.
— Zmierzasz tam prosto?
— Hmmm — przypomniałam sobie o Balrogach. — Chyba po drodze zajadę do Lothlórien. I na chwilę do Gondoru.
— W takim razie co powiesz na moje towarzystwo? Chciałbym ci towarzyszyć jak najdłużej, jeśli nie masz nic przeciwko.
— Huh? Hej, naprawdę?
— Mówię szczerze...
— Jestem tak! Jak najbardziej, kocham podróże, a podróżowanie z towarzyszem to spełnienie marzeń! — uśmiechnęłam się szeroko na samą myśl. — Zastanów się jednak, dobrze radzę. Moja obecność jeszcze ci się nie znudziła, jeszcze nie masz mnie dość?
— Wręcz przeciwnie, lubię z tobą spędzać czas.
— Tak! — zaśmiałam się z podekscytowania. — Dziękuję. Przytuliłabym cię gdyby nie to, że wciąż ociekam wodą. To uczucie jest odwzajemnione, możesz być pewien.
W Lórien przejrzałam teksty o obaleniu Morgotha. Zapis o Balrogach, którzy mogli schować się w górach sprawił, że doszłam do wniosku, aby w przyszłości odwiedzić siedziby krasnoludów. W kraju ludzi natomiast nie dowiedziałam się niczego nowego, oprócz zapisu Isildura o napisie widocznym na pierścieniu. Jeden, by wszystkimi rządzić... Warte uwagi.
Nie zapomniałam również o podziękowaniu Galadrieli. Sprytna, wiedziała jak pomóc i popchnąć w dobrym kierunku. Wysunięta przez nią propozycja ogłoszenia mnie władcą Ñoldorów była testem oraz jednocześnie taką motywacją przeznaczoną dla mnie, abym się zatrzymała i zastanowiła nad dalszymi działaniami. W odpowiedzi uśmiechnęła się tylko tajemniczo, jak miała w zwyczaju.
Po obu konkretniejszych przystankach wyruszyłam z Glorfindelem w stronę naszego głównego celu. Z takim towarzyszem podróży ta ekspedycja zapowiadała się naprawdę wspaniałe.
***
Yas, 2,1k słów, nie jest źle :D W rzeczywistości skończyłam ten rozdział... można uznać, że jeszcze przed rozpoczęciem wakacji, bo 23 czerwca. Ale pokazuje się dopiero teraz. Bo zwróciłam swój focus na tego fika, w końcu piszę od 2019 roku i trzeba pójść po rozum do głowy bo to trochę przesada.
Nárcirya rozpaczliwie potrzebowała chwil dla siebie, aby się zatrzymać i zastanowić nad dalszym działaniem. Jakiś wątek przeszłości zamknięty, jej charakter również został już nakreślony. Próbuje być poważna, ale na dłużej jej to nie wychodzi. Jeśli znajdzie coś pasjonującego, może o tym gadać w nieskończoność i cieszyć się jak małe dziecko. Poświęca się swoim celom w całości, jeśli uda jej się je złapać. Nie grzeszy inteligencją, jak niektórzy elfowie. Jest skora do nie-myślenia nawet raz, ale próbuje nad tym panować (dzięki glor). I rozpaczliwie pragnie rodziny.
Wow, skróciłaś całe siedem rozdziałów z prologiem w jednym akapicie axxq. ZAMKNIJ RY—
Do rzeczy. Scena jest prawie gotowa. Brakuje tylko jednej rzeczy i w końcu ruszam z kopyta po to, co jest w opisie tego ficzka, czyli glorek x oc. Tak, ja też w to nie wierzę, ta chwila w końcu nastąpiła, po takim czasie. A ty wariacie chciałeś to napisać w 10 rozdziałach lol. Trzeba było się streścić a nie.
Następne rozdziały najpewniej będą bardziej glor-oriented. Trzeba bardziej nakreślić jego charakter, postępowanie i powiem szczerze, to trudne jak cholera. Mam jednak nadzieję, że dotychczas mi to wychodziło i wciąż tak będzie. A może wyjdzie mi nawet lepiej, zobaczymy.
Cóż. Dzisiaj jest 16.08. Do ostatecznego terminu jeszcze dość pozostało... I wciąż. Następny rozdział? Pojawi się do końca wakacji. Tak, też w to nie wierzę.
Take care, pijcie dużo wody i miłego!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top