p r o l o g

W zasadzie to nie pamiętam nawet, jak poznałam Glorfindela. Być może jako małe dziecko, być może przy buncie i opuszczeniu Valinoru, a być może dopiero po jego wyjściu z hal Mandosa. Pewne jest jedno: zainteresowanie zaczęło się dopiero po zmartwychwstaniu. Od dawna szukałam sposobu na przywrócenie moich braci oraz ojca, więc bardzo mnie zaciekawiło to, że mojemu kuzynowi i jakiemuś elfowi udało się opuścić dom Valara. Jako, że Finrod mnie znał i pewnie nie spodobałby mu się mój cel, musiałam zapytać o to Laurefindela.

Znalezienie go nie było trudne – Valinor wręcz szalał od tego wydarzenia. Sam przez swój wygląd był cóż, dosyć podziwiany, więc nie zdziwiłoby mnie to, że przez jego fanki trudno byłoby się przedostać. Jednak moje wyobrażenie okazało się całkowicie sprzeczne z rzeczywistością. Złotowłosy przesiadywał ze smutkiem oraz nostalgią wymalowaną na twarzy w dosyć odosobnionym miejscu. 

Powtarzając w myślach po raz kolejny plan rozmowy, otrzepałam moje brązowe bryczesy. Specjalnie ubrałam się zwyczajnie, aby nie przyszło mu do głowy, że pochodzę z rodu Finwëgo. Chociaż i tak zbyt wiele szykownych szat już nie miałam. Życie ñoldorów, którzy pozostali w Amanie, było dosyć ciężkie i okrutne. Szczególnie tej garstki mieszkającej niegdyś z Fëanárem.

Lekko westchnęłam, podchodząc do elfa siedzącego pod drzewem. Chyba zbyt szybko mnie nie zauważył, skoro dopiero kiedy przed nim stanęłam, zwrócił na mnie swoją uwagę. Mogłam się cieszyć, że moje amatorskie ćwiczenia coś jednak dawały. Chociaż nigdy nie dawałam wiary plotkom, tym razem musiałam im przyznać rację. Twarz wodza ze złotego domu była całkiem przystojna. Blond włosy wyglądające jak aureola, srebrne oczy przepełnione strapieniem. Przypominał mi moje gorsze dni, które mogłam spędzić na płaczu za Erą Drzew. 

— Dobry wieczór — przywitałam się uprzejmie. Przyszło mi wtedy na myśl, że Glorfindel musiał ostatnimi czasy całkiem spoko tych powitań słyszeć, co mogło go dołować. Ale pomyślałam o tym za późno.
— Dobry — kiwnął głową.
— Przepraszam, że przeszkadzam i przepraszam za pytanie, które za chwilę zadam, ale to dla mnie bardzo ważne — wzięłam głęboki wdech. — Jak można wyjść z domu Mandosa?
— Nie wiem — wzruszył ramionami.

— Jak to? Przecież... — jego odpowiedź zbiła mnie z tropu.
— Przecież?
— Przecież coś musiało się stać. Jakiś bunt, rozróba, cokolwiek!
— Pewnego dnia dostąpiłem zaszczytu wyjścia. Nie mam pojęcia dlaczego, może przez to, że udało mi się pokonać balroga? — odpowiedział z kamienną twarzą.

— A czy można jakoś odpokutować uczynki innej osoby, tak, aby ona wyszła? — przez przypadek te słowa uciekły ode mnie. Zaczęłam się martwić, czy nie zacznie czegoś podejrzewać.
— Z kim mam przyjemność?
— Jestem Nárcirya — próbowałam zachowywać się normalnie.
— Interesujące imię — lekko przekręcił głowę w bok. — Możesz o to zapytać Valarów, jeśli zdołasz. Ja na to pytanie odpowiedzi nie znam.
— Dobrze, dziękuję bardzo za pomoc — jak najszybciej odwróciłam się na pięcie i uciekłam z tego miejsca.

Nie byłam pewna, czy czegoś wtedy nie podejrzewał, ale mimo wszystko miałam nadzieję, że tak się nie stało. Gdyby dowiedział się o moim pochodzeniu, pewnie mogłabym zapomnieć o jakiejkolwiek uprzejmości wymienionej między nami. Po prostu wolałam mieć jakiś znajomych, na których brak wtedy cierpiałam.

W każdym razie, otrzymałam trochę informacji. Elf dostał u mnie plusa, ponieważ powiedział bez owijania w bawełnę prawdę, czego nie mogłabym powiedzieć o kuzynie. Chociaż większość to były moje domysły, bałam się, że Ainurowie postanowili z moich starań zakpić i wypuścić pierwsze lepsze osoby. Mimo wszystko wypadało w końcu udać się do nich i poprosić o uwolnienie mojej rodziny. Powinnam również dowiedzieć się, co się stało z Maglorem. Wciąż się tuła po Śródziemiu, czy może jednak odszedł ze smutku oraz żałoby?

Poprawiłam siodło konia, którego zostawiłam niedaleko miejsca, gdzie przesiadywał Laurefindel, po czym narzuciłam na siebie całkiem ładną, czerwoną pelerynę, która miała gwiazdę rodu na plecach – głupio było stawać przed potęgami w gorszym ubraniu. Parę razy próbowałam się dobrze odbić od ziemi, aż wreszcie udało mi się wsiąść na mojego kasztanowatego wierzchowca. Może i miałam te sto osiemdziesiąt parę centymetrów wzrostu, ale szkapa aż tak w tyle nie pozostawała. Wkrótce przemierzałam ostatnie ulice Tirionu, aby udać się do stolicy, gdzie czekały na mnie nie do końca przyjemne wieści.

*

Wracając, jechałam cała w nerwach. Nie wiedziałam, czy mam przeklinać potęgi Ardy, czy im dziękować. Byłam pewna jednego – chcieli mnie upokorzyć. Wyprawa do Śródziemia i pomoc zamieszkałym tam istotom brzmiało dosyć logicznie, skoro moim zadaniem było odpokutowanie za rodzinę. Mogli jeszcze gorzej opisać to zadanie, chociażby uratować tylu ludzi, ilu Fëanár skazał na śmierć swoimi uczynkami. Mimo to kazali zgłosić się do Glorfindela, który wkrótce powróci do krainy. W tamtym momencie myślałam, że te ptaszki to jakieś kolejne oczy Manwëgo. A mu z kolei bardzo upodobało się przeszkadzanie uczciwym obywatelom w życiu.

Na dodatek, niedaleko miasta zaczęło padać. Ah, złe określenie! Lać jak z cebra. Nie lubiłam wody, nad nią ceniłam sobie ogień, co zawsze pochwalał ojciec. Ta chyba uważała inaczej. Jednak szybko musiałam do tego przywyknąć, skoro wybierałam się do świata ludzi. Spanie pod gołym niebem zostanie wtedy zwyczajem, albo jeszcze tradycją. Niedługo musiałam w końcu zwolnić, ponieważ dziki galop obok wielkich budowli oraz ostrych zakrętów skończyłby się nieprzyjemnie. Jedną ręką upewniałam się, czy list wciąż jest suchy, co – dzięki Valarom! – okazało się prawdą. Niedaleko mojego celu udało mi się zwinnie zsiąść z konia. Ładnie poprosiłam, by pozostał w miejscu, po czym się wyprostowałam i przybrałam kamienną twarz. Idąc do drzwi, na szybko przejechałam ręką po rudych kłakach, aby przynajmniej trochę zebrać z nich wodę.

Zapukałam w drewno. W zasadzie musiałam przyznać, że elf posiadał zacny gust. Jego dom nie był za bardzo przyozdobiony. Pochwaliłam go za to w duszy, ponieważ nienawidziłam przepychu, który prezentowały niektóre budowle. Ku mojemu szczęściu, nie czekałam długo, chwilę później w progu stanął przedstawiciel złotego domu. Chyba tego dnia nie spodziewał się gości, ponieważ ubrał się dosyć w zwyczajne ubrania – białą koszulę oraz proste spodnie. Jednak w myślach uznałam, że i tak wyglądał ładnie.

— Witam, oto polecenie, które miałam przekazać — podałam mu papier, który wcześniej wyciągnęłam.
— Dziękuję — wziął niepewnie do swoich rąk. Chyba nie spodziewał się, że Ainurowie mnie przyjmą. W zasadzie nie dziwiłam mu się, bo ja też na to nie liczyłam, skoro już raz ich oczekiwania zawiodłam. Już odchodziłam, kiedy usłyszałam jego głos.
— Nísfinwë z rodu Fëanára? — trochę się zdziwił.
— To ja — odwróciłam się, przegryzając wargę.
— Myślałem, że wszyscy żartowali z tą córką — powiedział niepewnie.
— Zostałam w Valinorze — odparłam słabo. — A co o mnie mówili?
—  To... nie są słowa godne powtórzenia — rzekł, robiąc krok do tyłu.
— Oh! Jednak mimo to proszę, abyś mi opowiedział. Chcę wiedzieć, co mnie czeka za morzem — skrzyżowałam ręce. Tak naprawdę chciałam niecnie się dowiedzieć więcej o wydarzeniach spoza Amanu.

Laurefindel chwilę się zawahał. Jego ręka z początku powędrowała w stronę klamki, jednak w połowie drogi stanęła. Wbił wzrok w ziemię, zaciskając dłoń.
— Mam w domu bałagan, przyjdź jutro — popatrzył na mnie.
— Mmm — udałam, że się zastanawiam. Jego wzrok sprawił, że głupio było mi odmówić, ponieważ przypomniał mi jednego z braci. — dobrze. To do widzenia.
— Do zobaczenia — zamknął drzwi.

Odwróciłam się, lekko wzdychając. Nie zareagował tak źle, jak się spodziewałam. Może i za morzem krążyły nieprzyjemne opowieści dotyczące mnie, jednak z pewnością nie mogły być aż takie złe w Valinorze. Tutaj często musiałam się zmagać z dyskryminacją oraz pogardą ze strony vanyarów. Po wielu delikwentach, którzy mnie wyśmiewali, poddałam się z walką o spokój. Jak odejdą jedni, przyjdą kolejni. A jak będzie się czekać, to w końcu się odczepią. Ignorowanie czasami popłaca. Ale tylko czasami.

*

Dzień później, znowu stałam pod tymi drzwiami, tym razem nie przemoczona do suchej nitki. Za to ubrałam dłuższą szatę w kolorze czerwonym. Nie byłabym sobą, gdyby nie dało się w niej normalnie jeździć konno, czy wykonywać innych ruchów – dlatego miałam na sobie również ukochane bryczesy. Oraz sztyblety. No, ale to również nadawało się do... dosyć poważnej rozmowy. Planowałam tę gadaninę potem skierować na inne strony. Nie za wiele wiedziałam, co się działo z moim rodzeństwem, a takie coś mogło mi określić, co tam wyrobili.

Pan domu Złotego Kwiatu wpuścił mnie do siebie, kiedy Silmarill znajdował się wysoko na niebie. Miał na sobie pomarańczowo-żółte ubrania, w których, co prawda, było mu do twarzy. Stwierdziłam jednak, że wyglądałby w nich lepiej, gdyby na jego twarzy gościł uśmiech. Dużo przeszedł, skoro nawet w Valinorze nie znalazł ukojenia w duszy. Miałam nadzieję, że to się wkrótce u niego zmieni – nikomu nie życzyłam takich rzeczy, które przeszłam ja w Pierwszej Erze.

— Coś do picia? — zadał tradycyjne pytanie, kiedy usiadłam na jednym z jego foteli przy kominku.
— Nie wiem, możne być nawet zwyczajna woda — wzruszyłam ramionami. Po prostu nie chciałam zbędnego przedłużania zaczęcia tej rozmowy. Elf kiwnął głową. Nastąpiła niezręczna cisza.

— No to... Jak było w Beleriandzie? — zadałam zwykle pytanie.
— Pięknie i ponuro. Chociaż, z drugiej strony, gdyby nie ten smutek mogłaby uchodzić za drugi Valinor. Dopiero tam można się dowiedzieć, czym tak naprawdę jest szczęście — odpowiedział. Ironicznie, pomyślałam Valinor dla nas nie taki piękny, jak niektórzy uważają.
— Chyba rozumiem — przytaknęłam. — Jednak możesz wyjaśnić, co sądzą o mnie inni?

— Cóż — trochę się spiął. — Niektórzy uważają ciebie za zdrajcę. — rzekł. Lekko uniosłam brwi. Z pewnością było coś jeszcze, ale skoro nie chciał powiedzieć, to brzmiało zdecydowanie nieprzyjemne.
— A, to tak wygląda. Nie dziwię się. W każdym razie, dziękuję za wyjaśnienie — widocznie się rozluźnił na moje słowa. Domyśliłam się, że renegat to nie jedyne słowo rzucone pod moim adresem. Jednak nie chciałam bardziej troskać Glorfindela – widziałam po nim, że i tak bez tego chodził przybity.

— Przy okazji, jak nasza podróż do Śródziemia oraz zadanie tam ma wyglądać? Znasz jakieś konkrety? — zapytałam, kiedy gospodarz nalewał wody, która okazała się trunkiem, do naczyń. W zasadzie to dobrze, że tak zrobił, przynajmniej atmosfera gęsta jak mleko dzięki powoli opadała.
— Mają dać nam statek — zaczął. — W samej krainie zaczyna dziać się ciekawie. Podobno pojawił się jakiś gość uznający za emisariusza Valarów. Wnuk Fëanora...
— Przepraszam, ale Fëanára — poprawiłam.
— Fëanára.

Opisywał w skrócie, co się dzieje na świecie. Musiałam przyznać, że do opowiadania posiadał jakiś niezły dryg. Albo to ja przez długie lata w końcu nauczyłam się uważnego słuchania. W każdym razie, udało mi się dowiedzieć wiele o aktualnej sytuacji, która nie malowała się zbyt ciekawie. Z każdym łykiem alkoholu nastrój gęsty jak mleko spadał.

— Jeśli mogę zapytać, jak to się stało, że zostałaś w Valinorze? — ten temat musiał zostać poruszony. Na szczęście zawsze byłam przygotowana na taką ewentualność.

— Kiedy wybuchł bunt, znajdowałam się daleko na północy — wzruszyłam ramionami. — nie ma co tu dużo mówić, nie zdążyłam dotrzeć na czas.
— Pojmuję — kiwnął głową. Nie wiedziałam, czy uwierzył w półprawdę, ale nawet jeśli, to nie dał po sobie tego pokazać. — Właściwie, to przedstawiłaś się jako Nárcirya, jednak w liście od Valarów nie ma nic o tym imieniu..
— Nadała mi je matka, Nísfinwë jest od ojca. Możesz wołać na mnie obydwoma, jeśli o to chodzi — machnęłam ręką.
— W takim razie dziękuję.

Zauważyłam, że całkiem dogadywałam się z Laurefindelem. Okazało się, że miał podobny gust, graniczący z przepychem i minimalizmem, tak jak ja. I w dodatku darzył wręcz nienawiścią twórczość, która miała na celu wywołać melancholię, niech żyje pokrzepienie serc!. Ogólnie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach sztuki, czego nie można już było powiedzieć o tematach politycznych lub psychologicznych. Chociaż, co się dziwić – jeśli ma się takiego ojca, to cudem jest znalezienie osoby o podobnych poglądach, co twoje.

*

Wyciągnęłam mój miecz, wykonany jeszcze za świętej pamięci ojca. Na jego rękojeści widniała piękna gwiazda naszego rodu. Nie trzymałam go w ręku chyba z tysiąc lat! Ze zdziwieniem zauważyłam, że był bardziej lekki, niż go zapamiętałam. Powoli odłożyłam go do pochwy. Od momentu, kiedy Maedhros odszedł, już więcej go nie trzymałam – wkrótce miało się to zmienić.
— Niech czeka cierpliwie, bo za niedługo będzie już mieć dość przelanej krwi — szepnęłam, widząc, jak ładnie prezentował się w promieniach słońca.

    Wszystko już przygotowałam na długą podróż: jedzenie, płaszcz z ukochanym godłem, dwa sztylety. Znalazłam nawet w kuźni atara niezły, zwinny pancerz z (kto by się spodziewał) herbem. Poszukałam nawet dokładniej, odkrywając inne, przydatne rzeczy – chociażby porządne, skórzane karwasze. Byłam pod wrażeniem, że pomimo upływu lat, wszystkie dzieła trzymały się tak, jakby dopiero zostało zrobione. Miałam nadzieję, iż mój rodzic nie obrazi się za myszkowanie po jego drugiej duszy.

Włożyłam parę ubrań, napojów oraz pożywienia do torby. Oprócz tego znalazłam miejsce na parę drobnych, ale ważnych dla mnie rzeczy, na przykład kawałki chłonnego materiału, albo małą linę. Co prawda, do wyprawy pozostało jeszcze kilka dni, ale chciałam odwiedzić matkę przed odejściem, po czym prosto pogalopować w stronę morza. Broń i zbroja znajdowała się jedynie w znienawidzonym przeze mnie miejscu, Formenosie. Chociaż wtedy po dumnej twierdzy pozostało tylko wspomnienie.

Opuszczając dawny dom, starałam się pozamykać wszystkie ocalałe pomieszczenia na klucz. Tak na wypadek, gdyby jakiś głupi elf zapuścił się na północ i chciał zwiedzić ruiny. Kiedy zatrzaskiwałam miejsce, które Morgoth niegdyś splądrował, zechciało mi się wymiotować. Nienawidziłam go z całego serca, ale z drugiej strony, mimo upływu lat, wciąż się bałam. Jak najprędzej zaryglowałam pozostałe komnaty, szybko uciekłam z budynku. Dygocząc, szybko zapięłam bagaż, po czym wskoczyłam na konia, od razu poganiając go do galopu. Stchórzyłam.

*

Matka od rozstania z Fëanárem, mieszkała ze swoim ojcem. Chociaż dla osoby z zewnątrz wciąż się uśmiechała, dobrze wiedziałam, że każdego dnia przeżywa śmierć swoich synów. Oraz swojego ukochanego, chociaż ostatni raz, kiedy go widziała, pokłóciła się z nim. Próbując zagłuszyć rozpacz, wyrzeźbiła całą rodzinę w kamieniu. Następnie zostały pokryte farbą, co było dla niej nietypowe. Raz nawet pomyślałam, że atar zmartwychwstał, widząc go postawionego niedaleko okna.

Nerdanel wraz z dziadem przebywała w kuźni. Przeszła mnie lekka nostalgia na widok kowadła, jednak szybko się otrząsnęłam, czując bezpieczne ramiona rodzicielki. Bez wahania odwzajemniłam uścisk.
— Co? — trochę się oddaliła, mierząc wzrokiem mój ubiór.
— Tak jakby Valarowie zgodzili się wypuścić ród z Mandosu, jeśli pomogę w Śródziemiu — uśmiechnęłam się niezdarnie.
— Nie mów, że... — spojrzała na mnie z przerażeniem.
— Statek wypływa dzisiaj — kiwnęłam głową.

Zapadła niezręczna cisza. Mama ciężko westchnęła, patrząc na mnie.
— Nie rób żadnych buntów — powiedziała. — Nie walcz, jeśli szanse są nikłe. Nie poświęcaj się bez potrzeby. Kiedy coś przerasta twoje siły, pomyśl rozsądnie. Wróć.
— Może jeszcze ,,Aiya María" codziennie do tego? — zażartowałam, aby rozluźnić atmosferę.
— Nie zaszkodzi — odezwał się Mahtan, dotychczas milczący. — Nie pochwalam, aby Curufinwë się odrodził, ale... masz moje błogosławieństwo.
— Dziękuję — szepnęłam. — Zaklinam, że zjawię się żywa oraz cała, chociażby miałoby mi to zająć ery.
— Nie kracz i nie przysięgaj do tego — ucałowała moje czoło.

Ja, Nárcirya przyrzekłam. A jako, że u ñoldorów każda najmniejsza obietnica jest ważna, musiałam ją wypełnić, cokolwiek by się nie zdarzyło.

***

Ponad 2,3k słów, wow.

Jeśli popełniłam jakiś błąd, albo zjadłam kanon, to przepraszam, ale to jest ficzek x oc. Mimo wszystko chyba nie wyszło tak źle... Jednak z chęcią przyjmę jakieś wskazówki, czy coś.

Glorek zasługuje na więcej miłości.

Na koniec życzę dużo śniegu i dobrego samopoczucia, widzimy się za rok!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top