o s i e m n a ś c i e

— Poczekaj w pobliżu Kochanie — poklepałam konia po szyi, zdejmując z niego już praktycznie puste tobołki. — Zmykaj prędko jednak jeśli sprawy staną się gorące.
Wyciągnęłam przydatniejsze rzeczy z pakunków (ostatni sztuczny ogień w moim posiadaniu, kromki chleba i manierka), a resztę wrzuciłam do dołu w pobliżu. Zawiniątka z resztą ostatków jedzenia w istocie mogłyby się przydać, ale w walce tylko mi by przeszkadzały.

Zbocze góry nie było strome, ale śnieg znacznie utrudniał wspinaczkę. Musiałam jednak jakoś przetrwać następne dwie godziny, aż do wszczęcia walki z balrogiem. A aby wyjść z niej zwycięsko, powinnam się dokładnie obejrzeć teren na którym odbędzie się walka. To była jedna z moich zasad na liście rzeczy które należy zabrać pod uwagę przy walce z balrogiem, tuż zaraz obok 'zetnij i zepnij włosy' oraz 'nie miej na sobie żadnych peleryn'.

Na niebie nie dostrzegałam żadnej chmury, więc biały puch lekko raził w oczy przy porannym słońcu. Pokrywa śnieżna była w miarę stabilna i raczej nie zapowiadało się, aby jej część położona bliżej urwiska miała spaść w dół w najbliższym czasie. Wydawało mi się również, że spore opady nie zagościły tam od dłuższego czasu. Natomiast przed samym wejściem oraz w wejściu do jaskini podłoże stało się zupełnie stabilne. Policzyłam również liczbę kroków od przepaści do otworu i było ono w miarę wielkie. Dobre miejsce na ewentualne rozwinięcie konfliktu.

Problem z balrogami był taki, że nie zdarzało im się zapaść w hibernację przez te wszystkie lata, a raczej w świadomy sen. Nikt jednak przede mną nie postanowił zakończyć balroga podczas jego odpoczynku, więc moje parosekundowe zaskoczenie na widok tej ognistej bestii powinno zostać wybaczone. Po długim włóczeniu się po jaskini w końcu go znalazłam. Stał na środku jednego z korytarzy, rzucając cień i przebłyski światła na ściany wokół niego. Musiałam przyznać ‒ akurat w opisywaniu jego ponurej aury elfowie w swoich pieśniach wyjątkowo się nie pomylili.

W ostatniej chwili udało mi się uskoczyć przed nadchodzącym atakiem z bicza. Szybko zaczęłam się wycofywać do wyjścia. Pochodnia niewiele pomagała mi w wyłapaniu szczegółów oraz kształtów znajdujących się dookoła mnie, co działało na moją niekorzyść, ponieważ mój przeciwnik miał mnóstwo czasu na zaznajomienie się z ich położeniem. O wiele lepiej poradziłabym sobie w walce w świetle dziennym.

Czując ciepło słońca na mojej twarzy, w końcu wyciągnęłam miecz z pochwy i przygotowałam się do walki. Balrog również porzucił swój bicz na rzecz ostrza. Wymieniliśmy parę cięć. Nie byłam wielkim fanem zwinności i szybkości, ale w tej walce musiałam na nią postawić. Ciężko było polegać na surowej sile mierząc się z przeciwnikiem prawie trzykrotnie większym ode mnie.

Wkrótce słońce zostało zasłonięte przez ciemne chmury, a cień i ogień wroga jeszcze bardziej się uwydatnił. Otaczająca go czerń, ciemniejsza niż bezgwiezdna noc, i jednocześnie płomień buchający głównie z oczodołów to widok, który powinien być niemożliwy, ale absurdalnie oczy mnie nie myliły. Sama ta irracjonalność wprawiała w zaskoczenie oraz przerażenie. Dodając do tego zapach siarki unoszącej się w powietrzu, wychodziła udana mieszanka wywołująca ciężkość drżącego serca u każdej istoty.

Jedynym wyjściem z tej sytuacji było zupełne skupienie się na osiągnięciu upragnionego celu. Tak więc z pełną uwagą odpierałam wszystkie czekające na mnie ataki i zadawałam własne. Tym razem starałam się działać tak precyzyjnie jak tylko mogłam i zawsze przewidywać następne ruchy przeciwnika. Nie mogłam pozwolić sobie na więcej błędów, jak to popełniłam podczas potyczki z czarnoksiężnikiem.

Po czasie zauważyłam, że na jego nogach (jeśli to coś mogłam nazwać nogami) płomienie leciutko zgasły, a na śnieg pod naszymi stopami stopniał. Dobry znak. Jedna z moich taktyk, które obmyśliłam dawno temu, miała szansę na odniesienie sukcesu. Niestety, mój przeciwnik też pozostał świadomy tych zmian i tylko podwoił siłę oraz agresję swoich ataków.

Ciężko opisać to, co się następnie stało. Ludzie dla uproszczenia nazwaliby to magią i to w zasadzie najlepsze wyjaśnienie całej sytuacji. Balrog, widząc że szala zwycięstwa przechyla się na moją stronę, zainicjował atak, o którym nigdy wcześniej w życiu nie słyszałam. Jakimś cudem jego cięcie dosięgło prosto mojej duszy, pogrążając część mojego fëa w cieniu.

Nie miałam jednak czasu na rozwodzenie się i zaskoczenie. To był mój moment. Staliśmy już nad samą przepaścią. Wykorzystując chwilowy brak siły u mojego przeciwnika, pomyślnie zepchnęłam go w dół. Następnie (zwracając uwagę na to, aby samej nie spaść z urwiska) wyciągnęłam ostatni fajerwerek z kolekcji skradzionej Gandalfowi, wymierzyłam go prosto w jedną z wysuniętych półek, odpaliłam go i schowałam się w głębi jaskini. Lawina zagrzebała ciało balroga. Z trudem zeszłam z góry, aby się upewnić mojej wygranej. Rezultat był jeden ‒ zgładziłam balroga.

Adrenalina opuściła moje ciało i dopiero wtedy zwróciłam większą uwagę na ciemność, która zagnieździła się w mojej duszy. Przedziwne uczucie. Czułam pilną potrzebę zamknięcia oczu i zanurzenia się w tym cieniu. Zmęczenie pochłaniało moje ciało i tylko cudem udało mi się wrócić w bezpieczne miejsce, gdzie czekał na mnie mój koń oraz tobołki. Wyciągnęłam z nich buteleczkę miruvoru. Niestety, nie przywróciło mi to zbytnio sił.

Przez długie chwile leżałam na śniegu, pozbawiona energii. Przytomność dopiero odzyskałam dzięki ciepłej obecności Glorfindela, który zaczął mną potrząsać. Pomogło mi to trochę zorientować się w sytuacji, ale wiedziałam, że na dłuższą metę to nic by nie pomogło.

— Nárcirya, Nárcirya! Słyszysz mnie?
— Tak — powiedziałam ciężko. — Jakim cudem tutaj...
— Jedziemy do Elronda — przerwał mi. — Potrzebujesz pomocy medycznej na zaraz, a ja nie mogę tutaj wiele pomóc. Co się stało? Nie widzę żadnej rany, na śniegu nie ma krwi. Czy to jakieś oparzenie? Albo dostałaś czymś w głowę?
— Elrond tutaj nie pomoże. To nie jest rana cielesna. To rana która została zadana mojej duszy.
— Co to znaczy?

— Myślę, że mógł kiedyś być na świecie taki przypadek — uśmiechnęłam się słabo.
— Królowa Míriel Þerindë.
— Możliwe, że coś się stało podczas pierwszej wędrówki elfów do Valinoru, a może nawet wcześniej, przy ich obudzeniu. Zapewne jej rana nie była tak ciężka jak moja, ale pewnie narodziny mojego ojca jakoś ją przebudziły lub też pogorszyły.
— W takim razie jedyne, co może ciebie uleczyć to... — nie dokończył ze strachu na samą myśl.
— Pobyt w Halach Mandosa — nastała cisza. Po jego twarzy widziałam, że chciał powiedzieć żebym odeszła, ale nie mógł się do tego zmusić. — Przepraszam. Pozwól mi jeszcze raz na akt samolubności i potrzymaj mnie aż wszystkie siły mnie opuszczą. Chociaż chwilę.

Laurefindel oparł się o jeden z kamieni w pobliżu i drżącymi rękami posadził mnie na swoich kolanach. Jedną dłoń delikatnie położył na moich plecach, a druga przytrzymywała moje uda. Jego oczy się zaszkliły. Z najcieplejszym uśmiechem jaki tylko zdołałam przybrać, subtelnie objęłam jego policzek.

— Przepraszam. Lata temu obiecaliśmy sobie, że takie walki będziemy przeprowadzać wspólnie, a ja to złamałam. Nie chciałam przywoływać ci okrutnych wspomnień z Gondolinu, nie chciałam żebyś znów miał styczność z balrogami, nie chciałam żebyś... Nie chciałam, ale wciąż to zrobiłam, a mimo pokonania tej bestii to rezultat jest jeszcze gorszy niż mógłby być — westchnęłam. — Oprócz pragnienia przywrócenia mojej rodziny, to od pewnego momentu towarzyszyło mi również marzenie zostania twoim bohaterem. Sam nim jesteś, a ja samolubnie myślałam, że uda mi się zostać twoim oparciem i postacią, która pokona potwory z twoich koszmarów.
— Zawsze nim byłaś. Jeden uśmiech wystarczył, aby naprawić pogodę, aby pomóc w mojej walce ze strachem i przywrócić motywację. Nawet nie jestem jedyny. Uratowałaś setki istnień, jak nie tysiące. Polepszyłaś ich dzień, podałaś pomocną dłoń. Nie każdy musi być bohaterem opiewanym w balladach, ale to nie znaczy, że ich działania były mniej ważne.

— Przepraszam.
— Nie przepraszaj — przerwał mi. — Nie jestem o to zły. Od momentu, kiedy Sívëon mnie dogonił w drodze do Lothlórien z twoim listem w dłoni nie czułem gniewu, tylko przerażenie o ciebie i o twoje dobro, zdrowie.
— Przepraszam za to. Przepraszam, że ciebie zostawiam.
— Nie rób tego. Zapamiętajmy te ostatnie chwile piękniej.

— Dobrze — skinęłam głową. Przez chwilę nastała cisza, aż w końcu postanowiłam zdradzić parę przemyśleń. — Wiesz, podczas wojny z Angmarem zawędrowałam nad morze. Śpiew mew i szum morza sprawił, że zatęskniłam za Valinorem, chociaż nie mam z tym miejscem tak dobrych wspomnień jak tutaj. Może to był jeden ze znaków... W każdym razie myślę, że najpiękniej by ci było w kwiatach znajdujących się na łąkach przed Tirionem.
— Jeszcze to zobaczysz — wtrącił, śmiejąc się. Wciąż jednak jego oczy błyszczały od nagromadzonych łez. — Zwiedzimy wspólnie każdą górę i pagórek. Będziemy galopować po lasach Oromëgo, będziemy się wygrzewać w świetle słońca i księżyca, policzymy każdą z gwiazd Vardy. Mamy cały czas na świecie.

— Liczę na to. Właśnie, czekaj chwilę — zanurzyłam rękę w jednej z kieszeni, z której po chwili wyciągnęłam beryl. — Proszę. Chciałam go wpleść w pierścień dla ciebie, zastanawiałam się nad tym przez całą moją wyprawę. Nie uda mi się teraz tego dokonać, ale chcę, żebyś go zachował — położyłam kamień na ręce Glorfindela. — Czuję, że w przyszłości może się przydać. Przesiąknął trochę moją obecnością. Kiedyś będziesz potrzebował go, aby odstraszyć wroga i napełnić przyjaciół nadzieją oraz otuchą.
— Dziękuję. Będę go cenił.

— I jeszcze — z wahaniem zdjęłam z mojego palca pierścień zaręczynowy, również oddając go Laurefindelowi. — Przechowaj go. Możesz mi go oddać przy naszym następnym spotkaniu. Możesz też go stopić jeśli...
— Przechowam, ale nigdy nie stopię. Kocham ciebie i tylko ciebie.
— Nie kochaj zmarłej kobiety.
— Zobaczymy się jeszcze raz. Nawet jeśli będę musiał czekać do Dagor Dagorath, to nie przestanę — ścisnął mnie mocniej. 

— Pragnę tylko twojego szczęścia. Życzę ci, abyś zaznał w swoim życiu spokoju, harmonii...
— Wyjdź za mnie — przerwał mi. — Tutaj. Teraz.
— Przecież ja... nie wiem czy to dobry pomysł. Jesteś pewny?
— Nigdy nie byłem bardziej. Proszę. Pozwól mi być samolubnym, przynajmniej ten jedyny raz.

Ślub zazwyczaj powinien być pełen rytuałów oraz biesiad. Ale w czasach niepewnych, można było to wszystko pominąć i przejść do samej przysięgi oraz zjednoczenia małżonków. Tak więc wkrótce szeptaliśmy do siebie obietnice oraz przyrzeczenia których żaden śmiertelnik nigdy nie słyszał. Powołaliśmy się na imiona Eru, Manwë oraz Vardy. 

— Oraz, że nie opuszczę cię nawet po śmierci.
— Oraz, że nie opuszczę cię nawet po śmierci.
— Żono.
— Mężu — powiedziałam, po chwili wybuchając śmiechem. Już wcześniej zwracałam się do Glorfindela tym słowem, ale tym razem to brzmiało inaczej. Prawdziwie i z jeszcze większym uczuciem. — Kocham cię.
— Wiem, ale nigdy nie przestawaj tego mówić — jego słowa tylko powiększyły uśmiech na mojej twarzy.

Ojciec nadał mi imię Nísfinwë, co oznaczało kobieta-Finwë. Nie było to nic dziwnego i wytrawnego, w końcu praktycznie każdy człowiek rodziny nazywał się po pierwszym Najwyższym Królu Ñoldorów. Imię od mojej matki, przeznaczone do użycia tylko przez najbliższych, brzmiało Nárcirya. Płonący statek. Może moja matka przeczuwała nadchodzące grzechy Fëanáro. Może widziała mój koniec. Okrutnie powolny, ale zbliżający się nieubłaganie przez brak jakiejkolwiek rady.

***

1,7k słów. wyjątkowo mało, wszyscy wiemy czemu. zgodnie z obietnicą, przed terminem [[jest 8.7 kiedy to piszę, a 16 ma się pojawić do 14.7. ale poleciałam]] [[update: zgodnie z obietnicą, 2 w nocy 14.07. UWIELBIAM tę opcję na watt <3]]

to był najbardziej uncanon rozdział jaki tutaj napisałam-- ale czasami trzeba. trzeba odejść w stylu.

cóż mogę powiedzieć. umierała za długo, ale postanowiłam się nad nią i glorfindelem zlitować w śmierci, żeby dokończyli swoje sprawy. bardzo lamerskie, wiem. wybaczcie.

zapraszam na epilog. kto zna francuski ten po cytacie z sw domyśla się co nas tam czeka, a tych co nie znają (a są ciekawi) zachęcam do użycia tłumacza google. wciąż jest parę rzeczy do wyjaśnienia i historii do opowiedzenia, które trzeba tam domknąć.

kiedy epilog? za 15 minut, hehe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top