c z t e r n a ś c i e

 — I takim oto sposobem król Arvedui prosi Gondor o pomoc — powiedział na wydechu posłaniec z rozbitego królestwa Arnoru. Oba te królestwa zawarły ze sobą sojusz parę dekad wcześniej i chociaż ich poglądy nie były dokładnie takie same, to wciąż potrafili się w miarę dogadać. Pomoc Gondoru, którego armia była całkiem potężna, byłaby naprawdę przydatna w zbliżającym się natarciu Angmaru.
— Widzę, widzę — Gandalf przeczesał palcami po swojej brodzie w cierpliwym i niewinnym zamyśleniu. Zupełnie jakby parę minut przed tym nie negocjował agresywnie z wycieńczonym podróżnikiem o przekazanie tych cennych informacji. — Dziękujemy.

 — W końcu nadszedł mój czas — powiedziałam pewnie. — Czuję to.
— Ja natomiast nie czuję, że jesteś jeszcze gotowa — westchnął ciężko czarodziej, czując mój morderczy wzrok na sobie. — Wciąż nie zmieniło się w tobie zbyt wiele ani nie dojrzałaś wystarczająco.
— Może tak, może i nie. Za późno na zmiany we mnie — wzruszyłam ramionami. — Pojadę najpierw do Rivendell. Raczej zdają sobie sprawę z tego zagrożenia, ale warto wiedzieć co mnie ominęło przez te parę wieków.
— Wybiorę się do Gondoru i zaoferuję moje usługi mediacyjne w razie potrzeby.

 — Czyli podział zadań można odnotować. Bardzo dobrze — skomentowałam i przez chwilę nastała cisza. Mithrandir zdecydowanie nie był moją ulubioną osobą, tak samo jak ja jego, ale dziwnie myślało się o tym, że to koniec naszych wspólnych przygód. Mimo wszystko przyzwyczailiśmy się do siebie. Do swojej obecności. — Cóż. Życzę powodzenia. I... dziękuję.
— Ja również, przyjaciółko. — pożegnaliśmy się skinięciami głowy i odjechaliśmy w swoje strony. 

*

— Doszły do nas wieści o tym — westchnął Glorfindel, kiedy bez przedłużających się powitań powiadomiłam go o przyczynie mojego przybycia.
— Możesz mnie lepiej zapoznać z sytuacją? Doszły do nas tylko pogłoski, a dokładne szczegóły często mogą uratować czyjeś życie.
— Zdecydowanie nie zaszkodzi — powiedział, po czym poprowadził mnie do swojego domu. Był bliżej.

— Herbaty? — zapytał na wejściu.
— Nie, dziękuję. Jestem w pośpiechu i nie mam zbytnio ochoty na twoją mieszankę cukru z ziołową wodą — skrzywiłam się na samo wspomnienie tego okropnego smaku.
— Lata minęły, a ty wciąż nie potrafisz podziwiać tego wspaniałego napoju jak z Valinoru — pokręcił rozbawiony głową, wyciągając mapę z szuflady.

— No dobrze. Zacznijmy od początku — zaczął wodzić po mapie, aż zatrzymał się za górami na północ od Rivendell. — Nasz przyjaciel czarnoksiężnik założył sobie w tej okolicy królestwo. Ważna informacja ‒ nie tylko służyli mu orkowie i inne kreatury, ale także tamtejsi ludzie. Co do Arnoru, to tutaj toczyła się kłótnia, dość typowa dla ludzi, o władzę i zjednoczenie. Jedna część się zgodziła, inna nie i tak to wyszło. Przy okazji musieli trochę wzmocnić swoje fortyfikacje, ponieważ trochę na granicy z czarnoksiężnikiem zrobiło się gorąco.
— Pamiętam, że próbował oblegać Imladris.
— To prawda. Ale nic zbytnio nie zdziałał ani nic zbytnio nie straciliśmy.
— Ulga. Kamień z serca, a serce z kamienia.

— Jakiś czas po tym znowu najechał na jedno z królestw Arnoru. Wygrał. Lindon trochę pomógł, aby jego wygrana nie była całkowita. Rivendell też. I tak go pobiliśmy, że zamilkł na parę wieków. Trzeba jednak podkreślić fakt, że działało to w dwie strony, bo Arnor też sobie zbytnio dobrze nie radził. Aż z tego wszystkiego oddał część swoich ziem małym ludziom.
— Małym ludziom? — wtrąciłam się. — Co to jest?
— Raczej kto to jest, moja droga, nie bądź niemiła — Laurefindel uśmiechnął się żartobliwie. — Ponoć małe istoty, które przypominają dzieci. Są bardzo pocieszne. Gandalf by je polubił.
— Mogę to sobie wyobrazić.
— Czyż nie? Wracając do tematu, zapomniałem o jednym fakcie, który może ciebie zainteresować. Na straconych terenach przez ludzi przebywał Palantír.

— Palantír?! Nie mów, że wpadł w ręce wroga — jęknęłam przerażona.
— Cóż, nie. Udało się im go ewakuować. Jednak, jak wnioskuję po reakcji, jesteś z nimi całkiem dobrze zaznajomiona.
— W Formenosie mi się nudziło, a Palantíri to byli dobrzy towarzysze. Pokazywali mi cały świat, cudowni kompanii do rozmowy. To moi przyjaciele.
— Dzieci Fëanára... nie powinno mnie to dziwić. Jak wylądowały w Śródziemiu?
— Morgoth nie zrabował wszystkiego, więc większą część, niezrabowaną, oddałam elfom, które przeżyły Alqualondë.

— Następnie była plaga. Dobrze zdajemy sobie sprawę z jej następstw — skinęłam głową na potwierdzenie jego słów.. — Po pewnym czasie czarnoksiężnik z niej skorzystał i zgarnął sobie trochę terenów. Oprócz tego zaczęły się panoszyć złe duchy ‒ nie patrz tak na mnie, ja też nie wiem na ile to prawdziwa informacja a na ile historyjka dla niegrzecznych dzieci. Ale zawsze warto wiedzieć.
— Zawsze warto wiedzieć.

— Chwilę spokoju, aż do ponownych ataków. Tutaj już sam uczestniczyłem. Razem pokonaliśmy Angmar, ale nie potrafiliśmy utrzymać na długo uzyskanych pozycji. Takim sposobem jesteśmy tutaj. Co tymczasem się działo na południu? Zapomniałem zapytać! Nie zabiłaś Gandalfa przypadkiem w trakcie kłótni, prawda?
— Na twoją ulgę nie, ale często było blisko — zaśmiałam się. — Aktualnie przebywa w Gondorze, albo też już wyruszył z jego armią w naszą stronę. Nie wiem co koniec końców postanowił. Dotychczas nie było tam najspokojniej, też zdarzały się potyczki z sąsiadami. Z takimi woźnikami, na przykład.

Nadrobienie zaległości zajęło nam dłużej czasu niż z początku planowałam. Przebywanie z Glorfindelem było dla mnie naprawdę odurzające. Kochałam go, co by więcej tłumaczyć. Musiałam jednak skierować rozmowę na inne tory, ponieważ zobowiązanie wzywało.

— Jakie plany ma Rivendell podczas tej wojny? — zapytałam poważnie.
— Czarnoksiężnik zaatakuje ludzi główną siłą, więc nie będzie zbytnio zwracał uwagi na nas. Planujemy mu pokrzyżować plany z boku i tyłu, zasiać trochę chaosu, chwytać jego posłańców.
— Spróbuję się przedostać na główny front i tam pomagać.
— Nárcirya... — powiedział Laurefindel dziwnie miękkim głosem. — Proszę, nie jedź. Zostań z nami. Tutaj równie dobrze możesz się przydać.

— Uh — poruszyłam się niezręcznie na fotelu. — Co się dzieje?
— Mam złe przeczucia odnośnie tej wojny i ciebie. Czuję, że coś może ci się stać, a jak wiesz, przeczucia elfów zazwyczaj się sprawdzają.
— Takie przeczucia nigdy mnie nie powstrzymywały od działania — uśmiechnęłam się lekko. — Dziękuję, że się o mnie martwisz i obiecuję, że będę uważać bardziej niż zazwyczaj. Ale zrezygnować nie zamierzam. Wiem, że muszę tam iść.

Glorfindel ciężko westchnął i spojrzał mi w oczy. Nastała cisza. Zaczęłam się zastanawiać nad dodaniem kolejnych zdań do mojej wypowiedzi, aż postanowił wstać ze swojego fotela i do mnie podszedł. Patrzyłam na niego z niepewnością wypisaną na twarzy. W końcu mój przyjaciel wziął głęboki oddech, pochylił się, złapał mnie za ramię i policzek. Jego nos otarł się dość boleśnie o mój, a jego usta wylądowały na moich.

Reasumując wszystkie aspekty kwintesencji tematu doszłam do fundamentalnej konkluzji ‒ pocałował mnie i to nie był przypadek. Mój mózg postanowił z tego powodu nie zrobić nic i się wyłączyć z zaskoczenia.

— Przemyśl to jeszcze raz — powiedział po oddaleniu się ode mnie. Wyszedł z domu i po chwili usłyszałam brawa i komentarz "w końcu, po tylu latach" głosem przypominającym jednego z moich przyjaciół. Ja jednak nie zwracałam na to zbyt wielkiej uwagi, bo mój mózg był chwilowo wyłączony.
— O cholera — skomentowałam po długich minutach, najpewniej z czerwonymi policzkami i nosem. — O cholera.

*

Moja mama nie lubiła rozmawiać o przeszłości. Nic dziwnego, obie odczuwałyśmy ból oraz żałość z powodu działań naszej rodziny i nie zapowiadało się, aby ten ból kiedykolwiek miał się skończyć. Czasami jednak udawało mi się ją wybłagać o podzielenie się historiami oraz mądrością dotyczącymi dawnych dni, kiedy mnie na świecie jeszcze nie było. Takie rozmowy nie zdarzały się często, ale zapamiętywałam je na długo.

Dzieliła się wtedy też morałami oraz poradami dotyczącymi różnych tematów. Jedną z takich kwestii była miłość. Jeśli było się pewnym odwzajemnionych uczuć to trzeba było działać bez dalszego wahania. Po tylu latach w końcu postanowiłam skorzystać z tej rady i zastosować ją w życiu.

Kiedy wyszłam z domu po dojściu do tego wniosku to napotkałam na mojej drodze Sívëona. Bez żadnych pytań wskazał mi gdzie mogę znaleźć Laurefindela, tylko ze znaczącym uśmiechem na twarzy. Od niego pewnie pochodziły te oklaski i okrzyki. Podziękowałam mu i skierowałam się w odpowiednią stronę.

Glorfindel znajdował się w pobliżu jakiejś sali narad i przeglądał papiery na parapecie. Nie wyglądało jednak na to, że przykładał do nich wielką uwagę ‒ machał nimi zbyt chaotycznie. Bardzo dobrze. Mój niecny plan zaczynał mieć coraz większą szansę powodzenia. Otrzepałam niewidoczny pyłek znajdujący się na moich ubraniach, poprawiłam włosy i przybrałam najładniejszą oraz najluźniejszą postawę jaką tylko zdołałam, po czym zaczęłam się do niego skradać.

Upewniłam się, że nagle nie wyląduję na podłodze powalona tajną techniką, którą mógł mieć w zanadrzu i objęłam go delikatnie w pasie jedną ręką. Drugą lekko dotknęłam jego policzka i obróciłam jego twarz w moją stronę, uśmiechając się tak łagodnie jak tylko potrafiłam. Złożyłam pocałunek na jego ustach (nie zapominając aby przypadkiem nie obić się o jego nos moim), wkładając w to godną dawkę uczuć. W miarę szybko go jednak zakończyłam.

— Kocham cię — powiedziałam zakładając kosmyk włosów Laurefindela za ucho. Oddaliłam się i przez krótką sekundę podziwiałam moje dzieło. Zaskoczenie na jego twarzy było tak widoczne, że aż chciało mi się śmiać, ale musiałam się powstrzymać. Taktyka zadziałała. Teraz trzeba było tylko korzystać z uzyskanych sekund.

Wyskoczyłam z okna przy którym siedział, posyłając mu kolejnego całusa w locie, i wylądowałam na trawie. Popędziłam stamtąd do stajni, gdzie czekał na mnie wcześniej przygotowany koń wraz z potrzebnymi zapasami, po czym na niego wskoczyłam i czym prędzej wyjechałam z Rivendell.

Nie mogłam już dłużej powstrzymywać śmiechu. W takiej sytuacji opłacało się mieć geny swojej matki i ojca.

*

Mroźna zima bardzo spowolniła moją drogę. Nie udało mi się przez to dotrzeć do sojuszników na czas. Czarnoksiężnik zaatakował ich bezlitośnie oraz szybko ‒ jego wojska, przybyłe z północnego wschodu, lepiej sobie radziły z taką pogodą niż nasze ‒ co spowodowało ich wycofywanie się w kierunku Lindonu. Niestety droga do Szarych Przystani została im odcięta, więc musieli się schronić gdzieś w górach na północy.

Tak więc to wyglądało przez następne tygodnie ‒ ja próbowałam się przedostać cicho przez tereny zajęte przez wroga, a moi sojusznicy jeszcze bardziej się cofali. To była naprawdę denerwująca zabawa. W pewnym momencie nawet posłałam mojego konia wolno, ponieważ posiadanie wierzchowca na tym etapie mogło zdradzić o mojej pozycji wrogów. Mniej zwinniej w razie potrzeby ukrycia się, a zbyt wielkich prędkości i tak nie udałoby mi się osiągnąć.

W końcu dotarłam daleko na północ. Zimno tak doskwierało, że zaczęłam się czuć jakbym przekraczała Helcaraxë. Zatrzymałam się na terytorium tamtejszych ludzi. Jak się okazało, przyjęli oni do siebie część pokonanej armii Arnoru, wraz z jego władcą, którzy opuścili wcześniej góry z powodu braku jedzenia.

— Nie spodziewałem się zastać elfa w tych stronach — powiedział Arvedui, władca pokonanego królestwa.
— Zwykły osobnik ze mnie, tułam się po świecie i podejmuję się walki z naszym wrogiem — wyjaśniłam krótko. — Pragnęłam się przydać w tej wojnie, ale niestety dotarłam dopiero teraz.
— Jak można zauważyć, wojny raczej nie przetrwaliśmy — uśmiechnął się cierpko.
— Dla pocieszenia mogę powiedzieć, że wieść o Angmarze dotarła do Gondoru. Nie wiem jak król na to zareagował, ponieważ przybyłam tutaj bez zastanawiania się, ale mój towarzysz był pewny, że przybędzie z pomocą.

— Nie ma zbytnio do czego — westchnął ciężko. — Jednak przynajmniej czarnoksiężnik zostanie pokonany. Aktualnie liczymy na wsparcie z Lindonu. Mój syn wyruszył już dawno temu do Círdana i myślę, że pomoc wkrótce się zjawi.
— Wiatry tutaj są mocne, więc możliwe, że wkrótce ich statek pojawi się w tej zatoce.
— Miejmy nadzieję — skinął głową władca. Przez dłuższą chwilę się nad czymś zastanawiał. — Powiedz mi elfie, jak się nazywasz?
— Nísfinwë, panie.
— Były król Arvedui, chociaż pewnie z tego już sobie zdajesz sprawę.
— Cóż, to prawda.

— Słyszałaś kiedyś może o Palantíri?
— Słyszałam i nawet trzymałam je w rękach — zmarszczyłam brwi, niepewna dokąd to pytanie prowadzi.
— W przeszłości byliśmy w stanie porozumiewać się przy ich pomocy z Gondorem. Z czasem jednak nasze umiejętności osłabły. Nie znaczy to jednak, że z nich nie korzystamy ‒ wciąż mogą nas ostrzec przed ruchami wroga i możliwymi zasadzkami. Parę dni temu korzystałem z jednego. Zobaczyłem w nim coś niepozornego, ale widok ten sprawił, że kamień się poczuł szczęśliwy. To brzmi absurdalnie. Kamienie nie czują. Jednak jest jak najbardziej prawdziwe.

— Zgaduję, że takim sposobem zostałam znaleziona — król skinął głową. — Czy do tych czasów przetrwała informacja kto był ich twórcą?
— Tylko przypuszczenia. Fëanor, elf z Dawnych Dni.
— Nawet sprzed Dawnych Dni, ale twórca jest poprawny. Tak się złożyło, że jestem jego dzieckiem. Palantíri najpewniej rozpoznały we mnie krew ich pierwszego pana.

Takim sposobem wkrótce po naszej rozmowie wylądowałam przed dawnymi przyjaciółmi. Ludzie nie traktowali ich źle, wciąż ich powłoka delikatnie połyskiwała, jak kiedyś. Bez ociągania zanurzyłam się w rozmowie z nimi. O ile rozmową można nazwać wymianą obrazów i uczuć.

W końcu jednak rozmowa się zakończyła, a ja wykorzystałam moje zardzewiałe umiejętności w posługiwaniu się nimi. Dokładnie policzyłam ilość wojska Angmaru, ich położenie, rozłożenie. Rzuciłam okiem na czarnoksiężnika siedzącego na tronie (rzeczywiście to był nazgûl) w dawnej stolicy ludzi. Upewniłam się co do pomocy Gondoru ‒ ich flota właśnie zbliżała się do Szarych Przystani. Zerknęłam także na płynący statek wysłany z Lindonu.

Miałam zakończyć połączenie. Zbyt długa łączność z kamieniami mogła źle wpłynąć na zdrowie fizyczne jak i psychiczne. Pomyślałam wtedy jednak o balrogu, na którego polowanie przerwałam dawno temu. Po wojnie mogłabym na spokojnie wrócić do poszukiwań, czyż nie? Rzucenie okiem na przeszłość i odkrycie dokładniejszej lokalizacji nie przeszkodziłoby.

Wkrótce widziałam ogień, czerń, góry oraz śnieg. Jeden znajdował się w Górach Szarych. Praktycznie pod nosem czarnoksiężnika, ale nazgûl raczej sobie z tego sprawy nie zdawał. Dobrze mnie moje dotychczasowe tropy zaprowadziły, ale teraz dowiedziałam się o jego dokładnej lokalizacji. Zaskoczył mnie natomiast drugi ‒ nawet nie byłam świadoma jego istnienia. On jednak znajdował się głęboko pod ziemią, przykryty Górami Mglistymi. Palantíri jednak nie były w stanie mi pokazać jego stanu w ówczesnej teraźniejszości, pokazały jedynie przeszłość. Oznaczało to, że został pogrzebany głęboko. Tak głęboko, że jego sen raczej przypominał śmierć. Równie dobrze mogło go nie być, więc na ten moment nie powinien stanowić żadnego zagrożenia.

(Późno miało się okazać, że się srogo przeliczyłam. Niestety, ten drobny błąd kosztował wiele istnień.)

Wkrótce długo oczekiwana pomoc z Szarych Przystani przybyła. Jeden statek, średniej wielkości, wystarczył na pomieszczenie pozostałości armii Arnoru. Nie udało im się przeżyć ‒ zginęli na burzliwym morzu. Palantíri mojego ojca przepadły wraz z nimi. Tak przepadło królestwo założone przez Elendila.

Nie wybrałam się w drogę morską. Postanowiłam dojść do Lindonu na własnych nogach. Śpiew fal, odgłos ptaków, zapach morza wywołał u mnie tęsknotę. Coś, czego się nie spodziewałam doświadczyć. Nie powinnam tęsknić za Valinorem, ponieważ tam na mnie nic nie czekało. Misja, cel, miłość znajdowali się w Śródziemiu. Nie za wodą, gdzie doświadczyłam samego bólu.

To było irracjonalne. Absurdalne. Postanowiłam jednak nie zastanawiać się nad tym dogłębnie, tylko skierować swoją uwagę na ważniejsze rzeczy. Pokonanie Angmaru. Zakończenie polowania na balrogów. Może przyszłość okazałaby się łaskawa i wróciłabym tam z Glorfindelem oraz resztą przyjaciół. Może moja mama by mnie wtedy objęła ciepło, bracia potargali włosy, a ojciec by się uśmiechnął i powiedział że dobrze się spisałam.

Najpierw musiałam jednak zakończyć kilka spraw.

***

2,4k słów. woa. i, zgodnie z obietnicą, przed końcem maja.

OTWIERAMY SZAMPANA. PO TYLU LATACH, PO TYLU BITWACH, PO TYLU WSZYSTKIM. MAMY TO LUDZIE, MAMY!!! W KOŃCU TO SIĘ STAJE PRAWDZIWYM GLOREK X OC. PO TRZECH LATACH, CZTERECH MIESIĄCACH, TYGODNIU I DNIU NAPISAŁAM W KOŃCU ICH POCAŁUNEK. I PO TYLU

STRONACH. SUKCES.

(liczę od dnia kiedy dokument w docsach (4/1/21) powstał i do momentu kiedy napisałam tę scenę, nie kiedy to kończę/publikuję. więc jest BARDZO dokładnie.)

nie mogłam się powstzymać, sorr.

co mogę więcej powiedzieć. jestem dumna z moich dzieci, chociaż mądrość jest u nich taka jak buty u hobbita.

w następnej części będą się bili. i'm omw aby ogarnąć wszystkie taktyki wojskowe w miesiąc--

mam nadzieję że się podobało. smacznego obiadku i kawki herbatki.

następny rozdział? zjawi się do końca czerwca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top