Rozdział 3
Naprawdę miałam pecha.
- Czy moje auto naprawdę jest w warsztacie państwa Turner? - zapytałam płaskim głosem.
Dobra, ten wyjazd na pewno nie skończy się dla mnie dobrze. Mogłam tylko przejść przez tę katastrofę z uniesioną głową.
- Tak, ich syn, Henry, ściągnął mnie do tego miasteczka dwa lata temu. Wcześniej pracowałem w Seattle, ale po tym, jak zostałem postrzelony, to szukałem spokojniejszej pracy. Turner był akurat u nas na stażu i wspomniał o Horsetown - powiedział wesoło, jakby nie zrzucił na mnie żadnych ważnych informacji. Nie wyglądał na takiego, który został postrzelony.
Ale skąd ja mogłam wiedzieć, jak by wyglądała taka osoba? Rany w końcu kiedyś się goiły.
- Znam Henry'ego - mruknęłam, zbierając w sobie wszystkie siły. Dam radę; Henry zawsze stał po mojej stronie. - Idźmy już, chyba że jedziesz od razu do domu. Nie potrzebuję tam twojego towarzystwa.
- Miła jak zawsze - parsknął śmiechem, wysiadając z samochodu. Poszłam w jego ślady i już po chwili zmierzaliśmy ramię w ramię w stronę warsztatu samochodowego.
- Wspomniałeś im do kogo należy SUV? - nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach. Jeśli nie wiedzieli, że się tam pojawię... mogłoby zrobić się dość bardzo niekomfortowo.
- Nie - odpowiedział, łapiąc za klamkę ciemnych drzwi. Rzucił mi uważne spojrzenie. - A powinienem? Henry'emu wystarczyło, że to wóz kogoś stąd. Obstawiał, że faceta, ale powiedziałem, że pewnej ślicznotki, Deb.
Skrzywiłam się. Ślicznotki... niech Bóg ma go w opiece, bo nie dożyje następnych świąt.
Pokręciłam po tym głową i weszłam do środka, kiedy szarmancko przytrzymał mi otwarte drzwi. Tutaj było zdecydowanie cieplej niż na dworzu, a dodatkowo stres grzał mnie od środka. Przygryzłam wargę, odwracając się w stronę Jamesa, aby zobaczyć jak machał komuś na podwyższeniu.
- Henry, już jesteśmy - zawołał, zdejmując czapkę. Dopiero teraz mogłam zobaczyć szopę ciemnobrązowych włosów, które zawadiacko opadały mu na twarz. - Poznaj właścicielkę auta. Tylko uważaj, bo potrafi zaatakować niemiłą ripostą.
Wzięłam głębszy wdech i skierowałam swoją twarz w kierunku wysokiego blondyna, który stanął jak wryty. Był taki, jak zapamiętałam; nadmiernie umięśniony, wyglądający jak wielkolud z mocno kwadratową żuchwą i pewnie nadal serce miał gołębie.
Henry Turner. Mój dwudniowy szwagier.
- Deborah - szepnął, przyglądając mi się uważnie, a James przekrzywił głowę, obserwując nas. - Nie wiedziałem, że to twój samochód. Odesłałbym go do Richardsona.
- Nie ma sprawy, Henry - powiedziałam słabo, przestępując z nogi na nogę. James zrobił krok do przodu.
- Atmosferę można kroić nożem, Deb, Henry - odezwał się, na co westchnęłam. Czy naprawdę nie mógł się powstrzymać przed komentarzami? - O co chodzi?
- Już się o tym nie rozmawia, Henry? - zapytałam cierpko, na co blondyn się skrzywił. James rzucił mu zaciekawione spojrzenie. - Jakiś porucznik nie wie, na czyim stołku siedzi?
- Deborah, trochę zmieniło przez ostatnie pięć lat - wyciągnął dłonie przed siebie, jakby próbował uspokoić dzikie zwierzę. W brązowych oczach zauważyłam niepewność, która jeszcze bardziej mnie rozbiła wewnętrznie. - James jest tu od dwóch lat. Też musiałem po tym wszystkim wyjechać. Ludziom łatwiej było zapomnieć niż cały czas o tym rozmawiać. Tak, jakby problem zniknął z dnia na dzień.
Skrzywiłam się. No tak, przecież nie tylko ja tutaj byłam poszkodowana. Henry też ciężko przez to wszystko przeszedł, tak samo jego rodzice. Jedynie Frank miał to wszystko w nosie.
- Rozumiem - skinęłam głową i spojrzałam na Jamesa, który stał z dłońmi w kieszeniach, mając wzrok wbity we mnie. - Moi rodzice...
- Deborah Carter?! - musiałam zblednąć, słysząc ten donośny głos pana Turnera, który rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. Uniosłam wzrok na piętro, gdzie przy barierce stał siwy mężczyzna, równie wielki co jego syn. Skinęłam mu głową, próbując nabrać powietrza przez zaciśnięte gardło.
Ten cholerny porucznik wpakował mnie w niezłe bagno.
- Skarbie, nawet nie wiesz, jak tęskniłem za tobą! - pan Turner zbiegł po schodach i nawet nie zdążyłam się odsunąć, bo chwycił mnie w ramiona. Mocny uścisk wyrwał z mojej piersi resztki powietrza i miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. - Moja córka wróciła na stare śmieci! Już myślałem, że nigdy cię nie zobaczę!
- Córka? - grzeczne pytanie wydobyło się zza pleców pana Turnera. James przekrzywił głowę, nie kryjąc zaciekawienia. - Myślałem, że mieszkam tuż obok jej rodziców.
- Ach, no tak, ale Deborah wyszła za mojego syna - odpowiedział Victor Turner, odsuwając się wreszcie ode mnie. Złapałam większy wdech, nie mogąc uwierzyć, że znalazłam się w równoległej rzeczywistości. Od kiedy mój były teść był bardziej życzliwy niż moi rodzice?
- O, to nie wiedziałem, że masz męża - porucznik skierował na mnie lekko urażone spojrzenie, po czym przesunął je na moje dłonie. Zwinęłam je w pięści, czując się coraz bardziej niekomfortowo.
- Już nie ma i dobrze - pan Turner machnął na policjanta ręką, po czym rzucił mu uważne spojrzenie. - Ale w razie co, ma dwóch ojców. Po tym, co zrobił jej mój syn, nie dopuszczę, aby kolejny ją skrzywdził.
Prychnęłam pod nosem, kręcąc głową. Wszyscy robili się ostrożni po fakcie.
- Jak tam mój SUV? - zapytałam, próbując zmienić temat. Nie miałam najmniejszej ochoty na to, aby toczyły się tu jakieś dziwne walki. W ogóle nie powinno mnie tutaj być. Mieszkanie w Seattle na pewno równie mocno za mną tęskniło, co ja za nim. Tam nie spotkałam przez przypadek swojego byłego szwagra czy też teścia.
- Wszystko wymienione - pan Turner objął moje barki ramieniem, ciągnąc w głąb warsztatu. Musiałam trochę podbiegać, aby za nim nadążyć. - Piękne auto, Debbie. Powiedz mi, jesteś szczęśliwa?
- Ja... - zastanowiłam się przez chwilę. Na pewno nie byłam szczęśliwa, ale nie wiedziałam, czy mój stan można też nazwać nieszczęśliwym. Raczej na wszystko po prostu zobojętniałam. - Nie wiem. Chyba tak. Mam mieszkanie, maluję dalej obrazy i jakoś wszystko leci do przodu.
Nie chciałam z nimi rozmawiać. Nie chciałam ich widzieć. Do tej pory nie mogłam wyprzeć z pamięci tego, jak pani Turner stanęła przede mną i powiedziała, że to wszystko była moja wina. To ja sprowokowałam Franka. Gdyby nie ja, to pewnie on nigdy by nie wylądował w więzieniu, w końcu był wzorowym policjantem.
To ja byłam rozpieszczoną córeczką państwa Carter, która chciała pracować a nie czekać na męża z obiadkiem, opiekując się gromadką dzieci.
- Tu masz kluczyki - wyjął je z szafki i podał mi. Zacisnęłam na nich palce, marząc o tym, aby znaleźć się już jak najdalej stąd. Może rzeczywiście powinnam wrócić do Seattle?
- Ile wam płacę? - machnął ręką, jakbym zadała zbędne pytanie. Nie chciałam być im nic winna. Już wystarczająco narobiłam im problemów. - Mówię serio.
- Ja tak samo - westchnął, przecierając dłonią twarz. Bystre, brązowe oczy zmierzyły mnie uważnym spojrzeniem. - To tylko wymiana koła. Uciekłaś stąd tak szybko, że nawet nigdy nie byliśmy w stanie cię przeprosić. Więc przyjmij po prostu pomoc, proszę.
- Dziękuję - skinęłam głową, próbując przełknąć wyrzuty sumienia. Nie odbierałam od nich, gdy dzwonili do mnie po rozprawie. Ani potem, gdy się spakowałam i uciekłam do Seattle.
Gdybym tutaj nie wróciła na te święta, to pewnie nie miałabym żadnych rozterek.
* * *
Nie wróciłam od razu do domu. Przejechałam się spokojnie po okolicy, przypominając sobie, jak kiedyś uwielbiałam to miejsce. Nawet znalazłam się blisko domu, w którym zamieszkałam z moim mężem. Aż się wzdrygnęłam, widząc, że cały czas był wystawiony na sprzedaż.
- No tak! Frank i Debbie byli nierozłączni, piękna para - usłyszałam głos mojej matki, która komuś tłumaczyła zawzięcie mój jedyny, poważny związek. Przewróciłam oczami, zdejmując z siebie kurtkę i zaśnieżone botki. - No, ale później się strasznie pokłócili. Nie wiedziałam, że ją bił. Nigdy nic nie powiedziała. Dwa dni po ślubie przyszła tutaj ze złamanym nosem i tą brzydką raną na twarzy. Biedactwo.
- Zabiłbym tego sukinsyna, gdyby nie fakt, że Debbie od razu zadzwoniła po policję. Zgarnęli swojego przełożonego, a ona pojechała na obdukcję - w głosie mojego brata słyszałam zimną wściekłość. Ciekawe.
Żadne z nich mi wtedy nie pomogło. Dali dach nad głową, ale się nie odzywali, udając, że wcale nie miałam zmasakrowanej twarzy. A teraz chcieli się wybielić?
- Jak miło usłyszeć od progu, że jest się obgadywanym - weszłam cicho do salonu, patrząc uważnie na rodziców siedzących na kanapie, Derek'a stojącego pod oknem w pobliżu fotela, na którym znajdowała się Suzy. Dopiero na sam koniec skierowałam wzrok na Jamesa, siedzącego przy stole. Miał na sobie granatową koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci, ukazując naprężone mięśnie.
Chryste, nie powinien być taki gorący, kiedy słuchał o moich najgorszych decyzjach w życiu.
- Och, James przyszedł do ciebie, Debbie, ale jeszcze nie wróciłaś - uniosłam sceptycznie brew. Czego niby mógł ode mnie chcieć porucznik, którego zostawiłam bez pożegnania w warsztacie? - Słyszał już o twoim małżeństwie, więc uznałam, że może usłyszeć resztę historii.
- Po co? - zapytałam uprzejmie, na co moja matka fuknęła oburzona. Ojciec posłał mi błagalne spojrzenie, na które wzruszyłam ramionami. Nie będę im niczego ułatwiać.
- Możemy porozmawiać na osobności, Deb? - skierowałam wzrok na porucznika, który wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem. Szukałam w jego oczach przez chwilę oznak obrzydzenia, ale nie znalazłam. Dziwny człowiek.
- Chodź w takim razie - wyszłam do korytarza, a po chwili dołączył do mnie James. Zaczęłam wchodzić na górę, ruszając prosto do mojego tymczasowego pokoju.
Tam byliśmy najbezpieczniejsi, bo naprawdę trzeba byłoby się namęczyć, aby coś podsłuchiwać.
Wszedł do mojego pokoju, rozglądając z ciekawością po tych paru, bezosobowych metrach kwadratowych. Ciężkie, drewniane łóżko zajmowało większość miejsca, przez co nie było już przestrzeni na większą nić wąską, dwudrzwiową szafę i malutkie biureczko.
- Boisz się mnie czy tego, że jestem z policji? - zapytał spokojnie, siadając na moim łóżku. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego sceptycznie. Ciemne dżinsy podkreślały jego wąskie biodra i długie, umięśnione nogi. Naprawdę miło się na niego patrzyło, póki się nie odzywał.
- Widzimy się dopiero trzeci raz i myślisz, że możesz się tutaj rządzić? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, poruszając się niespokojnie pod uważnym spojrzeniem.
- Zadałem ci pytanie, elfie - przypomniał mi uprzejmie, na co prychnęłam. Oparłam się plecami o ścianę naprzeciwko niego. Była to największa odległość od mężczyzny, na jaką mogłam sobie pozwolić tym pokoju.
Myślałam, że było tu więcej przestrzeni. Jednak porucznik powodował, że czułam się nim przytłoczona w tak niewielkim pomieszczeniu.
- A ja prosiłam, abyś mnie tak nie nazywał - zmrużyłam oczy. - I nie, nie boję się ciebie. Po prostu zachowuję dystans od każdego dominującego dupka, który stanie na mojej drodze.
Pokiwał powoli głową, jakby się ze mną zgadzając. Jednak byłam pewna, że to było tylko mylne wrażenie.
- Pozwolisz się zaprosić na kolację w takim razie? Coś możemy razem ugotować, a jakieś wino zawsze się chłodzi u mnie w lodówce - rozchyliłam lekko usta, patrząc na niego z niedowierzaniem. Naprawdę zaprosił mnie na randkę czy tylko się przesłyszałam?
Jezu, nawet nie byłam w stanie zignorować tego głosiku podświadomości, który kazał mi się zgodzić od razu. Nie mogłam do tego dopuścić.
- Nie - warknęłam pewnie, na co przewrócił oczami, a na ustach pojawił mu się zadziorny uśmiech.
- Proponuję ci miły wieczór, elfie - wymruczał, rozsiadając się wygodniej. - Nie widziałem, aby twoi rodzice się tak dziwnie zachowywali przez te dwa lata. Rozmawiałaś z nimi w ogóle o tym, co wtedy się stało?
- To nie twoja sprawa - prychnął na moje słowa. Chyba mu się pomyliły profesje i naprawdę powinien być psychiatrą.
- Trochę moja, bo ich polubiłem - oparł łokcie na swoich udach. Zmierzył mnie ciemnym spojrzeniem, a ja przestąpiła z nogi na nogę. Nie mogłam mu pozwolić na to, aby w jakikolwiek sposób na mnie działał. Był, do diabła, policjantem! - Jednak ty wydajesz się dużo bardziej intrygująca. Z chęcią cię poznam bliżej.
- I pewnie chciałbyś dogłębnie - skrzywiłam się, słysząc głęboki, ochrypły śmiech. Wstał i podszedł do mnie, chociaż próbowałam się jak najbardziej wcisnąć w ścianę. To napięcie między nami było odrobinę przerażające.
- Jeśli mi pozwolisz, ale to przynajmniej po jednej kolacji. Muszę się wpierw trochę nasycić twoim charakterkiem, elfie - mrugnął do mnie, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Musnął palcami moją bliznę, przez co odrobinę się wzdrygnęłam. - Podobasz mi się. I nie zasłaniaj jej, nie masz nic do ukrycia. Jesteś naprawdę piękna, Deb.
________
Trochę wcześniej, bo potem nie będzie mnie w domu ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top