Rozdział 15

Nie miałam najmniejszego pojęcia, co powinnam czuć, siedząc przy stole.

W opasce z porożem i uszami renifera. W świątecznej sukience, której myślałam, że już nigdy nie założę. Między Derek'iem a Jamesem.

Jamesem, który siedział na miejscu Franka; przynajmniej policyjny stopień się nie zmienił.

- Debbie, spróbuj tego czekoladowego sernika! Pokochasz go całym serce! - spojrzałam zaskoczona na matkę, podczas gdy ona kroiła już dla mnie kawałek wspomnianego ciasta. Odebrałam od niej talerzyk, cały czas próbując się... zdefiniować? Boże, już dawno nie byłam tak zagubiona. - No, spróbuj. James robi przepyszne ciasta!

- Dziękuję, pani Carter - porucznik posłał jej oszałamiający uśmiech, a jego dłoń wylądowała na moim udzie.

- Wszystko w porządku, Debbie? - moja matka spojrzała się na mnie uważnie, kiedy podskoczyłam na swoim miejscu. Pokiwałam powoli głową, prawie mechanicznie odcinając sobie kęs ciasta. - Jakaś dziwna dzisiaj jesteś.

- Jeszcze nie spełniła swojej roli Rudolfa, więc może dlaczego - Derek mrugnął do mnie, kiedy tylko wepchnęłam sobie do ust kawałek ciasta. Ze swojego miejsca musiał doskonale widzieć powód, dla którego podskoczyłam. - I jak ciasto, siostrzyczko?

Zmrużyłam oczy, powoli przełykając. Ciekawe czy James by mnie skuł, gdyby teraz zaatakowała swojego brata. A może przymknąłby na to oko, bo uznałby to za afekt?

- Rozpływa się w ustach - spojrzałam na Jamesa, który uśmiechnął się do mnie zachęcająco. - Jest naprawdę pyszne. Już dawno nie jadłam tak dobrego sernika.

- No wiesz! Mi też dobre wychodzi - może i bym ci uwierzyła, mamo, gdyby nie powątpiewające spojrzenie ojca. - Mniejsza z tym! Ślicznie razem wyglądacie!

Uniosłam powoli brew, jedząc ciasto. Musiała mówić o Suzy i Derek'u, prawda? Chyba bym nie zniosła sytuacji, w której powiedziałaby to do mnie i Jamesa. Zwłaszcza, że jeszcze rano się z nim o to pokłóciłam.

I zachowałam jak totalny tchórz, ale to już inna historia.

- Znacie już datę ślubu? - sama nie mogła uwierzyć, że wyrwałam się z takim pytaniem. Mój drogi brat chyba też nie, bo zanim odpowiedział to posłał mi długie, zaniepokojone spojrzenie.

- Chcieliśmy się pobrać na wiosnę, ale zobaczymy czy rodzicom Suzy uda się załatwić urlop. Nie chcemy brać ślubu, gdy ich nie będzie - mruknął w odpowiedzi. Pokiwałam powoli głową, posyłając mu krótki uśmiech.

Skup się, Carter. Bądź tylko sobą, ale wróć myślami do Horsetown!

- Mamy nadzieję, że przyjedziesz wtedy do Horsetown... - Suzy otworzyła usta, by kontynuować, ale koniec końców tylko do mnie mrugnęła. Miałam wrażenie, że nie spodobałyby mi się jej następne słowa. - No wiesz. Chciałabym cię jako druhnę.

Posłałam jej krzywy uśmiech, chociaż zrobiło mi się dziwnie miło na sercu.

- Nie wiem, czy byłabym wystarczająco fotogeniczna - słowa prawie utknęły mi w gardle, kiedy dłoń na moim udzie podjechała wyżej, muskając wrażliwą skórę. - Może lepiej wybrać kogoś innego, kto będzie lepiej wyglądał na zdjęciach?

- Chcę ciebie - prychnęła, nakładając sobie ciasta. Derek uniósł brwi, ale nic nie skomentował. - No co? Dziwisz się, że twoje dziecko chce słodkie? Będzie takim samym łasuchem jak ty!

Parsknęłam śmiechem, podobnie jak James. Trochę mi tego brakowało, chociaż teraz nawet czułam się lepiej niż parę lat temu. Aktualny porucznik nie próbował się wywyższać ani zwracać na siebie uwagi.

Nie porównuj go do Franka. To tylko przelotny romans.

- Czas na prezenty! - mój brat zerknął sugestywnie na zegarek. - Rudolfie, szykuj się do akcji.

Na pewno teraz nie wyglądałam jak szczęśliwy renifer świętego Mikołaja. Zwłaszcza, że nie znosiłam tej roli, ale zawsze się na nią zgadzałam. Teraz miało być podobnie.

- Już biegnę - mruknęłam, a gdy tylko odsunęłam krzesło od stołu chwilową ciszę przerwało szczeknięcie. Zaśmiałam się. - Chcesz pomóc, Wilson?

Podeszłam do niewielkiej choinki, pod którą znajdowały się pudełka z prezentami. Odkąd ja zaczęłam prowadzać się z Frankiem, a Derek się wyprowadził, to zawsze upominki były rozdawane wieczorem, zamiast następnego dnia rano. Trochę się pozmieniała tradycja.

- Suzy - podałam jej niewielkie pudełko, zapakowane w piękny różowy papier. Byłam praktycznie pewna, że to od naszej matki; każda kobieta powinna, według niej, kochać ten kolor.

Nawet nie zajęło mi dużo czasu rozdanie wszystkich upominków i zdziwiłam się, że do mnie trafiły aż trzy, chociaż tez najmniejszy, zapakowany w granatowy papier kusił do odpakowania go jako pierwszego.

Cóż, dobrze, że też byłam zapobiegawcza.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba - ciepły szept pieścił moje ucho, gdy James się nachylił w moim kierunku. Sam zaczął od również niewielkiego prezentu, który był ode mnie. Przełknęłam ślinę, próbując oderwać od niego wzrok.

Dobra. Dam radę.

Odpakowałam najpierw jedwabny szal od rodziców w pięknym, morskim kolorze, a następnie dobrałam się do prezentu od Derek'a i Suzy, uśmiechając się delikatnie. Byłam pewna, że to moja szwagierka wybierała zdobioną ramkę, bo zdjęcie było od Derek'a. Staliśmy tak w dwójkę, uśmiechając się szeroko do obiektywu, jeszcze w czasach, gdy chodziłam do liceum. Mój brat mnie obejmował, ubrany w garnitur, a ja przytulałam się do niego ze śmiechem, w niebieskiej, krótkiej sukience.

Bal czerwcowy. Chryste, to było chyba z jakieś milion lat temu.

Odłożyłam zdjęcie na stół obok swojego talerza, patrząc na nie z nostalgią. Tak, brakowało mi tamtych beztroskich czasów, ale nie chciałabym do nich wrócić, wiedząc, co stałoby się niedługo potem.

- Dziękuję, elfie.

Spojrzałam zaskoczona na Jamesa, który założył do koszuli ciemny, granatowy krawat z bardzo małymi, czarnymi zdobieniami, które przedstawiały psie łapy. Jak go zobaczyłam w jednym ze sklepów w Horsetown, to byłam praktycznie pewna, że został dla niego uszyty.

I chyba trafiłam, bo uśmiechał się jak kot, który dostał śmietankę.

Przygryzłam wargę i otworzyłam najmniejsze pudełko. W środku znajdował się mały wisiorek przedstawiający śnieżynkę z niebieskim kamieniem w centralnej części. Był śliczny.

- Ma taki sam kolor jak twoje oczy - wymruczał James wprost do mojego ucha, a ja czułam jak robię się czerwona.

Nie powinien robić mi takich prezentów. To wszytko utrudniało.

- Zapniesz mi go? - sama nie wierzyłam, że go o to poprosiłam. Uśmiechnął się szeroko i kazał mi się odwrócić. Suzy pisnęła z zachwytu, patrząc na wisiorek, a następnie pokazała mi ramkę ze zdjęciem z USG.

I nawet ono nie było w stanie skupić całej mojej uwagi, gdy ciepłe, szorstkie ręce delikatnie muskały mój kark.

- Już - skinęłam głową z podziękowaniem, prostując się na krześle i udając, że nie widzę zadowolonego spojrzenia matki. Wzięłam zdjęcie od Suzy, przyglądając się odcieniom czerni i szarości, próbując przy okazji coś w nich zobaczyć.

Chyba w centralnym miejscu znajdował się jakiś kształt. Ale tylko chyba.

Reszta kolacji mijała spokojnie, a ja coraz gorzej się czułam. Wszystko wyglądało tak, jak kiedyś. Ja też byłam spokojniejsza, co paradoksalnie mnie denerwowało. Powinnam chcieć stąd uciekać jak najszybciej, a nie żałować, że to niedługo się skończy!

- Deborah, odprowadź Jamesa - moja mama uśmiechnęła się słodko w naszym kierunku, gdy mężczyzna zaczął się zbierać. Szkoda tylko, że widziałam nadzieję w jej oczach. Doskonale wiedziałam, że nie chodziło tylko o dotrzymanie porucznikowi towarzystwa do drzwi.

Uśmiechnęłam się krzywo i skinęłam głową, po czym ruszyłam do drzwi, czując za sobą obecność mężczyzny. Tego, który sprawił, że chociaż trochę poczułam się w Horsetown bezpiecznie.

Prawie stanęłam z powodu szoku. Dopiero teraz dotarło do mnie to, że rzeczywiście ostatnimi czasy poczułam się tutaj po prostu bezpiecznie.

- Ubierz się - wymruczał na tyle cicho, abym tylko ja go usłyszała. - Chcę jeszcze z tobą zamienić słowo na osobności.

Niecałe pięć minut później znaleźliśmy się na dworzu w okolicach domu Jamesa, a Wilson biegał sobie wokół. Wiedziałam, co zaraz usłyszę, ale to nie zmieniało faktu, że nie byłam na to gotowa. Nie spuszczał ze mnie swojego wzroku, a w zielonych oczach widziałam napięcie.

- Zostań ze mną, tutaj, w Horsetown - powiedział spokojnie, marszcząc brwi. Jego przenikliwe spojrzenie badało uważnie moją reakcję, podczas gdy ja starałam się nie pokazać paniki, która mnie ogarnęła. - Zaryzykuj. Zostań ze mną chociaż jeszcze tydzień. Sama mówiłaś, że pracę możesz wykonywać zdalnie.

- Nie mogę, James - odpowiedziałam słabo. Nie mogłam się znowu zaangażować, ale nie wiedziałam, czy to nie za późno na takie postanowienia. Coś mnie do niego ciągnęło i to chyba już nie samo pożądanie. - Mam zobowiązania. Nie mogę z dnia na dzień zmienić całego swojego stylu życia, bo mnie o to prosisz.

Westchnął ciężko, po czym objął dłonią mój policzek. Wtuliłam się w nią odruchowo, sama zaskakując się taką reakcją. Coś się zmieniło.

- Zastanów się nad tym - skinęłam głową, przez co uśmiechnął się lekko. - Śnij o mnie, elfie. Dobranoc.

- Dobranoc - odsunął się ode mnie i zniknął w ciemności nocy, idąc w kierunku własnego domu.

Nie miałam takiej odwagi, o jaką mnie prosił. Mogłam się zastanawiać nad jego propozycją, ale już teraz byłam w stanie przewidzieć, na co się zdecyduję.

- Chodź do domu, Debbie - odwróciłam się w kierunku Suzy, która stanęła na ganku tuż obok mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła. - Tam lepiej się myśli i nie dostaniesz zapalenia płuc, a jest dzisiaj około zera.

Nic jej nie odpowiedziałam, tylko weszłam wraz z nią do ciepłego korytarza. Dom, w którym niespełna tydzień temu czułam się obco, jak intruz, wydawał mi się teraz dziwnie bliski i to nie ze względu na obecność rodziców czy też starszego brata. Pierwszy raz od pięciu lat zauważyłam, że mogłam przestać uciekać.

Tylko nie wiedziałam, czy byłam w stanie to przerwać.

* * *

Spojrzałam się ostatni raz w stronę domu z bólem rozdartego serca. Zachowywałam się jak ostatni tchórz, który bał się ponownie zaufać, chociaż odejście bolało tak mocno.

Podjęłam decyzję. Nie pozwolę się znowu skrzywdzić, a zostanie tutaj... to i tak prędzej czy później by się skończyło. Bajka nie trwa wiecznie, więc musiałam ją przerwać w momencie, gdy miałam tylko dobre wspomnienia.

Bez kłótni, bez oddawania władzy, bez agresji i nienawiści.

- Nie wierzę, że chcesz to zrobić.

Odwróciłam się gwałtownie, widząc jak James w policyjnym mundurze stanął parę kroków za mną. Ciemne, gęste brwi miał zmarszczone, a na co dzień ciepłe oczy patrzyły na mnie z zimną powagą. Ramiona skrzyżował na piersi, nie spuszczając ze mnie surowego wzroku.

Nie miało go tutaj dzisiaj być. Wszystko stawało się przez to trudniejsze.

- To się nie uda - szepnęłam, czując w oczach zdradzieckie łzy. Wiedziałam, że swoją decyzją złamię sobie i jemu serce. Dlatego chociaż widoku jego bólu chciałam sobie oszczędzić.

- Uciekasz jak po naszej wspólnej nocy - zrobił krok do przodu, nadal patrząc na mnie surowo. Wolałabym, aby krzyczał, a nie mówił tak spokojnie. - Wtedy cię złapałem i nie pożałowałaś. Dlaczego teraz miałoby być inaczej, Deborah?

- Fajnie się bawiliśmy ze sobą przez ostatni czas, ale to nic więcej jak przelotny, świąteczny romans - starałam się brzmieć pewnie. Zauważyłam jak zacisnął palce na swoim ramieniu, ale wyraz twarzy mu się nie zmienił. Nie umiałam powiedzieć, o czym teraz myślał. - Dlaczego nie możemy tego zakończyć jako przyjaciele?

- Nie chcę być twoim przyjacielem.

Czy on musiał to aż tak utrudniać?

Blokował mi przejście do mojego samochodu, więc nawet nie miałam jak uciec. O ile w ogóle chciałam uciec, bo z każdą kolejną chwilą wydawało mi się to coraz trudniejsze.

- A kim chcesz być, James? - zapytałam, nie za bardzo myśląc nad treścią tego pytania. Delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy, a rysy się zmiękczyły. To była coraz trudniejsze, a reakcja mężczyzny podpowiadała mi, że do tego pytania dążył.

- Chcę być twój. Chcę spróbować, elfie - zbliżył się do mnie, a gdy chciałam się cofnąć do tyłu... nie mogłam. Tak, jakby coś trzymało moje nogi w tym jednym miejscu na chodniku.

Stanął tuż przede mną, ale nie wykonał żadnego ruchu, aby mnie dotknąć. Ciepły, męski zapach dotarł do moich nozdrzy i prawie westchnęłam z zachwytu. Uwielbiałam go.

- Chcę byś była moja... Zakochałem się w tobie, Deborah - mruknął, patrząc uważnie w  moje oczy. Poczułam jak po policzku spływa mi po policzku pojedyncza łza. Otarł ją grzbietem dłoni. - Wystarczy, że złapiesz mnie za rękę. Nie musisz nic mówić, skarbie. Po prostu pozwól sobie zaryzykować, tak jak ja to robię w tym momencie.

Odsunął się ode mnie, nie spuszczając swojego spojrzenia. Przesunęłam wzrokiem po jego twarzy, szyi aż przez bark wprost na wyciągniętą w moim kierunku dłoń.

Czy to naprawdę miało się w taki sposób skończyć?

___________

I jak się Wam podoba ostatni rozdział? W środę już wleci epilog! A dzisiaj trochę wcześnie, bo potem nie będzie mnie po prostu w domu :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top