Rozdział 1
Chryste. Nie mogłam sobie chyba wyobrazić gorszego dojazdu do ukochanego Horsetown. Tak, jakby to miasto samo w sobie chciało mnie trzymać od siebie z daleka.
Zacisnęłam zęby, licząc do dziesięciu. Wiedziałam, że wyjazd z Seattle na święta to był naprawdę zły pomysł. Co ja sobie myślałam, kiedy się na to zgodziłam?! Na szczęście, przypomniałam sobie radośnie, że mój starszy brat będzie miał dziecko i chce się oświadczyć świętej Suzy.
Moja podświadomość czasami mnie przerażała swoją złośliwością.
— Cholera! — Uderzyłam dłońmi o kierownicę mojego ukochanego SUV'a. Przynajmniej on nigdy nie zawodził, aż do teraz. Jednak wcale mnie to nie dziwiło; też nie chciałam przekraczać tej drogi, za którą zaraz zobaczę powitanie w Horsetown.
I dlatego potrafiłam mu to wybaczyć. Miał widocznie takie samo podejście jak ja i byłam już gotowa zadzwonić po pomoc drogową, aby mnie odholowali z powrotem do miasta. Jednak Seattle zostało daleko w tyle.
Nawet nie chciałam myśleć o tym, że zostałam skazana na pomoc w Horsetown. Szlag by to trafił!
— Cholerna pogoda — warknęłam, wysiadając wprost na drogę. Śnieg padał dużymi płatkami, zasypując asfalt i ślady mojego samochodu. Stanęłam obok niego, patrząc sceptycznie na oponę, która stała się całkiem okazałym kapciem. Szkoda, że nie zrobiła tego wcześniej, w Seattle tuż pod kamienicą, w której mieszkałam. Miałabym cudowną wymówkę, aby ominąć to jakże przyjemne spotkanie z rodziną. — Cholerne święta.
Tak, gdyby nie święta, to nie musiałabym się martwić złapanym kapciem na drodze, którą nikt normalny nie uczęszczał od jesieni aż do wiosny.
Zakryłam się mocniej chustą, która, co prawda, bardziej przypominała koc. Zimny wiatr dmuchał mi prosto w twarz, kiedy próbowałam przedostać się do bagażnika, klnąc na czym świat stoi. Czy naprawdę chociaż raz mogłam nie mieć takiego pecha, kiedy tylko pojawiałam się w promieniu mili od rodzinnego miasteczka?!
— Utknęłam na jakimś zadupiu — warknęłam do telefonu, kiedy tylko usłyszałam, że Derek podniósł słuchawkę. Parsknął śmiechem, przez co zastanowiłam się, ile czasu spędzę w więzieniu, jeśli teraz go zamorduję. — Mi nie jest do śmiechu, idioto. Złapałam kapcia w twoim cholernym lesie.
Derek jest myśliwym i leśniczym. Może przez to jeszcze bardziej się denerwowałam, bo nasłuchałam się o niezliczonej liczbie niebezpiecznych zwierząt, które czaiły się w ciemnych zaroślach, tylko czekając na zagubioną duszę.
— Luz, siostrzyczko. — Nie znosiłam jak mnie tak nazywał. Od razu wiedziałam, że potraktuje mnie jak rozwydrzone dziecko. — Jestem po alkoholu. Może ojcu uda się po ciebie pojechać. Zaraz do niego zadzwonię i mu powiem, gdzie jesteś, Debbi. Wsiądź do auta, bo odmrozisz sobie tyłek.
— Dzięki za radę, Carter — warknęłam, rozłączając się.
Spojrzałam na telefon i niemal jęknęłam, widząc, że na dworze było czternaście stopni. Czułam się tak, jakby było co najmniej zero!
Wsiadłam do auta, zaciskając mocniej zęby, aby nimi nie szczękać. Objęłam się ramionami, uruchamiając samochód. Oparłam się wygodniej o fotel, przymykając oczy i rozkoszując się dmuchającym ciepłym powietrzem. Wyciągnęłam dłoń, aby włączyć radio, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałam, przypominając sobie, dlaczego przez całą drogę go nie słuchałam.
Na każdej stacji grali świąteczne piosenki, jakby każdy miał obowiązek je kochać i słuchać całymi dniami od połowy listopada.
Boże, ja tak nienawidziłam świąt, że aż to prawie bolało.
Spojrzałam w lusterko, krzywiąc się. Jasna, cienka blizna ciągnęła się znad ucha aż do prawego kącika moich ust, przez co wyglądałam na wiecznie niezadowoloną. Jasne włosy miałam dłuższe od tej strony, aby w pracy jak najmniej pokazywać tę część twarzy. Poza tym rażącym szczegółem, byłam całkiem ładna. Duże niebieskie oczy patrzyły przenikliwie i nieufnie, chociaż kiedyś z łagodnością i uległością.
Krzywy, zadarty nos miałam niewielki i nawet nikt nie zwracał uwagi przy bliźnie na to, że był kiedyś złamany. Szkoda, że nie udało się go wtedy dobrze nastawić. Przynajmniej nim nie musiałabym się teraz przejmować.
Ach, już nie mogłam się doczekać jak przy wigilijnej kolacji cała rodzina będzie udawać, że nigdy nie stało się nic złego. Ta cudowna, świąteczna atmosfera, od której można zwymiotować zeszłorocznym indykiem.
Uniosłam brwi, widząc na przeciwko mnie światła jakiegoś pojazdu. Westchnęłam z rezygnacją. Może lepiej byłoby tu zamarznąć niż jechać do tego teatrzyku?
Wysiadłam z samochodu, trzaskając drzwiami. Dobrze myślałam, że to auto z naprzeciwka jechało do mnie; już po chwili parkowało po drugiej stronie jezdni, podczas gdy ja przyglądałam mu się z zaskoczeniem i niepokojem. Nie znałam tego samochodu. Zimny, nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach, a instynkt nakazał od razu uciekać.
— Cześć! — Z dużej, czarnej półciężarówki wysiadł mężczyzna w ciepłej kurtce z futrem przy kapturze. Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się uważnie. Na pewno nie zamierzałam się witać z osobą, którą widziałam pierwszy raz w życiu. — Jestem James, a ty to pewnie Deb?
Jezu, nikt tak do mnie nie mówił. Uważałam, że to zdrobnienie brzmiało beznadziejnie, ale wypowiedziane tym głębokim, zachrypniętym głosem... Ogarnij się, Deborah!
— James, tak? - mruknęłam, obserwując jak się do mnie zbliża. Dłonie wsunął nonszalancko do kieszeni kurtki, patrząc na mnie z góry rozbawionymi, zielonymi oczami. Ciemne kosmyki włosów wystawały mu spod czapki, opadając na czoło. Surowe rysy twarzy były przyjemnie regularne, ale zbyt ostre jak dla mnie. — Sąsiad państwa Carter.
— Zgadza się, elfie. - Udałam, że się przesłyszałam. Żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie nazwałby mnie w taki sposób na pierwszym spotkaniu! — Twój ojciec powiedział, że jesteś w tarapatach, a ma jakiś problem z samochodem.
— I rozmawiałeś o tym z moją matką? — Uniosłam jedną brew, nie mogąc uwierzyć, że akurat teraz ojcu zepsuło się auto.
— No tak, a czemu pytasz? — Oj tak, moja matka uwielbiała intrygi i poczuła jak rekin krew w wodzie, więc musiała od razu wykorzystać okazję.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Jeszcze wysłała jakiegoś nieznanego mi mężczyznę po mnie. Policjanta. Moja matka, wiedząc, co mi się stało, poprosiła cholernego policjanta, aby uratował mnie z opresji.
Już wolałabym na pieszo wracać do Seattle.
— Mniejsza z tym, Deb. — Zmrużyłam oczy, ale nie zwrócił na to uwagi. Naprawdę był tak niedomyślny, że dał się wmanewrować w intrygę mojej matki? — Wsiadaj na miejsce pasażera do samochodu. Zabezpieczę twoje auto i rano przyjadę po nie z chłopakami.
— Chyba sobie żartujesz — warknęłam, na co prychnął z politowaniem. — Nie będziesz się rządził moim samochodem.
— Wolisz tutaj zostać? — zapytał uprzejmie, doprowadzając mnie tym do szału. Łatwiej by było, gdybym się nie nastawiła, że to jakiś przeciętny facet, którego matka chciała mi na siłę wcisnąć. Nie przewidziałam, że chociaż raz będzie miała rację i wyśle po mnie mężczyznę z twarzą modela. Uśmiechnął się triumfalnie, gdy nic nie odpowiedziałam. — Więc właśnie. Bądź grzeczna, podziękuj, że po ciebie przyjechałem i wsiadaj do mojego samochodu.
Rozchyliłam usta ze zdziwienia. Co za buc! Na pewno nie będę mu dziękować, że łaskawie przyjechał na prośbę mojej matki! Ja dzwoniłam do Derek'a!
— Coś ci się pomyliło, sierżancie — syknęłam groźnie, zakładając ramiona na piersi. Zmierzył mnie uważnie wzrokiem, nadal stojąc w pełni wyluzowany. Jakby moja wściekłość nie robiła na nim najmniejszego wrażenia i w sumie, dlaczego by miała? Przy nim musiałam wyglądać jak skacząca za złości pchła. — Nie jestem dzieckiem, które możesz rozstawiać po kątach.
— Och, to na pewno... — Dobrze, że było już ciemno, bo pod wpływem spojrzenia, które mi posłał na pewno się zarumieniłam. — I poruczniku, elfie. Daj kluczyki.
Zacisnęłam zęby, ale nie chcąc się bardziej pogrążać, po prostu podałam mu odpowiedni przedmiot. Przejął ode mnie kluczyki, muskając swoimi ciepłymi palcami moje zgrabiałe z zimna ręce. Mogłam wziąć rękawiczki.
— Zamarzniesz tutaj zaraz. Jesteś lodowata. — Cóż, widocznie on też to zauważył. Otworzyłam usta, aby wejść z nim w dyskusję, ale machnął zniecierpliwiony ręką. — Wsiadaj do mojego wozu. Wezmę twoje bagaże i zawiozę cię wprost do rodziców. Pewnie nie mogą się doczekać swojej radosnej córki.
Chryste, już dawno nikt mnie tak nie zagotował. Zacisnęłam szczęki jeszcze mocniej, błagając niebiosa, abym nie zniszczyła sobie tym szkliwa. Nie chciałam się wdawać z nim w dalszą dyskusję, mając wrażenie, że z każdym słowem coraz bardziej się upokarzam.
— Okej... — Zgodziłam się niechętnie, odwracając się się jeszcze w stronę swojego samochodu. Otworzyłam drzwi od strony kierowcy i sięgnęłam po torebkę, leżącą na fotelu pasażera.
Próbowałam zignorować uczucie, że ten cały James sobie mnie od tyłu ogląda. Na pewno tam lepiej wyglądałam niż z przodu, gdy musiałam pokazywać swoją oszpeconą twarz.
Od kiedy ja się przejmowałam opinią jakiegoś nieznajomego faceta?!
— Chyba od razu milej, co? — Ponownie wygiął usta w triumfalnym uśmiechu, kiedy tylko wyjęłam potrzebne mi rzeczy i odwróciłam się w jego stronę. Prychnęłam pod nosem, odsuwając włosy z twarzy. — Powinnaś się cieplej ubierać. Jest zima, niedługo święta, a ty możesz wylądować z zapaleniem płuc w szpitalu.
— Poruczniku, a ty nie masz nic lepszego do robienia niż ratowanie samotnych kobiet w potrzebie? — zapytałam, nie kryjąc złośliwości. Miałam ochotę zetrzeć mu z twarzy ten arogancki uśmieszek, ale tylko się powiększył po moich słowach. — No co?
— Intrygująca jesteś, elfie. — Puścił mi oczko i wskazał głową w stronę swojego auta. — Idź, bo zaraz będę musiał cię tam zanieść, Deb, gdy dopadnie cię hipotermia.
Przewróciłam oczami i posłusznie ruszyłam w stronę jego samochodu. Wysoka, ciemna półciężarówka wywoływała respekt swoim wyglądem. Otworzyłam odpowiednie drzwi i wdrapałam się na miejsce pasażera, otrzepując uprzednio buty. Nie chciałam, aby miał jakieś powody do czepiania się. Wolałam jak najbardziej zminimalizować szanse na jakąkolwiek konwersację z tym całym Jamesem.
Wzięłam głębszy wdech, czując przyjemny męski zapach, który przeniknął przez skórzaną tapicerkę. Rozkosznie mnie otulał, przywodząc na myśl jakąś dobrą wodę kolońską połączoną z burbonem. Tak, to był zapach samca alfy.
A ja takowych nie znosiłam. Zawsze uważali, że mieli rację, nawet nie przyznając się do oczywistych błędów. Mój brat należał do takiego grona i kiedyś naprawdę mi to nie przeszkadzało. Jednak w pewnej chwili też chciał mnie zdominować, uważając, że wie lepiej.
Otóż nie wiedział nic. A zwłaszcza tego, co czułam.
Odwróciłam głowę i obserwowałam jak James majstruje coś przy moim samochodzie, jeszcze bardziej zjeżdżając nim na bok. Powiesił chyba trójkąt na klapie bagażnika, wystawiając moje bagaże na asfalt.
Tak, byłoby dużo łatwiej, gdyby nie wyglądał tak jak wygląda. Zimowa kurtka i ciemność nocy nie pozwalały mi na dokładną ocenę jego sylwetki, ale miałam pewność, że był wysportowany. W końcu porucznik, prawda? Do czegoś go to zobowiązywało.
— No, możemy jechać, Deb, i odstawić cię jak damę uratowaną z opałów do rodziców. — Uśmiechnął się tak, jakby go ta cała sytuacja bawiła. Skrzywiłam się, patrząc jak zamyka drzwi i uruchamia samochód. Mógłby się przymknąć i bez zbędnych komentarzy odwieźć mnie do miejsca, w którym naprawdę nie chciałam być. — No i nadal czekam na podziękowania.
Czy on naprawdę się prosił o to, abym zrobiła mu krzywdę?
— Za co? — prychnęłam, poruszając się niespokojnie na siedzeniu. Nadal nie ruszył z miejsca, rzucając mi zniecierpliwione spojrzenie. — Za to, że moja matka wyobraża sobie nie wiadomo co i nasłała cię, mimo że auto ojca na pewno nie było zepsute?
— Czy mogłabyś zapiąć pasy, elfie? Bo będę musiał ci wlepić mandat. — Zignorował moje słowa, patrząc się na mnie z nutą surowości. Podjęłam tę walkę na spojrzenia i tak wiedząc, że ją przegram. Zawsze zapinam pasy, ale nie szkodziło mi nic, aby się z nim podroczyć.
— Czy mógłbyś, poruczniku, przestać mnie nazywać "elfem"? Nie mam szpiczastych uszu, do cholery — warknęłam, zapinając pasy. Uśmiechnął się z satysfakcją, co zadziałało na mnie jak czerwona płachta na byka. Jak ten palant mnie wkurzał!
— Ale jesteś drobniutka jak elf. — Świetnie! To może lepsza byłaby Calineczka! Już dawno nikt nie wymyślił równie dziwnego określenia na mój temat. — Nie obrażaj się, Deb. I wyciągnij ten kij, bo zbliżają się święta, a twoja rodzina pewnie wolałaby się śmiać w twoim towarzystwie, a nie bać się cokolwiek powiedzieć.
Jeszcze na dodatek psychiatra i jasnowidz. No tak, przecież dla nikogo nie liczyło się to, co musiałam sama poświęcić, aby tutaj przyjechać. Nikt o to nie pytał, oświadczając mi, że po prostu mam się tu pojawić.
Cholerna, idealna rodzinka, taka jak z obrazka, kiedy tylko mnie nie było nigdzie w pobliżu. Liczyły się tylko ich pomysły i ich wizja przyszłości, nawet jeśli musieli poświęcić przy tym mnie.
Wbiłam wzrok w okno, obserwując ciemny las, który niedługo zmieni się w znane mi zabudowania. Horsetown nie zmieniło się nic od ostatnich pięciu lat. Cały czas wszystkie budynki wyglądały jednakowo, ozdobione kiczowatymi, tanimi dekoracjami. Może właśnie przez to miejsce nie znosiłam sztucznego śniegu na szybach, dmuchanych reniferów czy sztucznych wieńców na drzwiach.
— Jakbyś się sprężyła, to do rana byś na pewno doszła z tymi walizkami do domu — zaśmiał się. Rzuciłam mu nieprzychylne, ale i zaciekawione spojrzenie. Byłam pewna, że musiał coś brać, aby mieć tak dobry humor. — Tęsknią za tobą.
— Oczywiście — prychnęłam, przewracając oczami. — Bardzo dziękuję za poradę psychologiczną, panie doktorze. Była mi niezbędna, nie wiem, jak ja sobie bez niej radziłam.
Prychnął pod nosem z rozbawieniem.
— Ten sarkazm zapędzi cię w kozi róg — zaśmiał się po raz kolejny, skręcając w ulicę, na której mieszkali moi rodzice. I on, rzecz jasna. — Masz szczęście, że to ja po ciebie przyjechałam. Twój brat nie wygląda na bardzo cierpliwego człowieka. Chyba mógłby cię po drodze zakneblować.
— Pewnie wpadłeś na ten sam pomysł, jeśli o nim wspominasz — mruknęłam, obserwując jak spokojnie parkuje na prostym podjeździe, należącym do piętrowego domu obok moich rodziców.
— Jeśli będę cię kneblował, to nie w takiej sytuacji, elfie — szepnął tak, że ledwo go usłyszałam. Odwróciłam się w jego stronę oburzona, ale zdążył wysiąść z samochodu.
Jezu, skąd on się urwał?!
Również wysiadłam na ten ziąb, wyglądając pewnie jak w bałwan w mojej jaskrawo niebieskiej, puchowej kurtce i narzuconym na nią szerokim szaliku. Dżinsy były świetnym wyborem, póki siedziałam w ciepłym aucie, jadąc przed siebie. Jednak nawet ta chwila, przez którą stałam na dworzu w oczekiwaniu na mojego ojca, spowodowała, że szczękałam zębami.
— Musisz wziąć gorącą kąpiel i wypić kubek herbaty lub kakao — powiedział do mnie James, zarzucając sobie moją torbę na ramię, a walizkę złapał w rękę. Skinął w kierunku domu moich rodziców. — Ruszaj, elfie. Pobędę przez chwilę twoim tragarzem.
— Nie musisz. — Zrobiło mi się przez nanosekundę głupio, ale zaraz się upomniałam. Sam się złapał za moje rzeczy, nie pytając się mnie o zdanie. Niech teraz się męczy, jeśli tak bardzo lubi. — Dziękuję.
— O! I teraz właśnie dostąpiłem zaszczytu — roześmiał się, gdy znaleźliśmy się na ganku. Zapukałam w drzwi, czując na sobie czujny wzrok mężczyzny, ale zignorowałam jego odpowiedź. — Dzień dobry, pani Carter. Odprowadzam grzecznie pod drzwi tę damę.
— Och, James, może wpadniesz na herbatę? — Tak, mamo, też mi miło cię widzieć. Przewróciłam oczami, odsuwając się o krok od jej wymarzonego zięcia, aby, broń Boże!, nie wpadła na swoją jedyną córkę.
— Nie, dziękuję, może innym razem. — Mrugnął do niej, po czym przeniósł swoje jasne spojrzenie na mnie. Chryste, z takim charakterem nie powinien tak dobrze wyglądać, zwłaszcza w zimę! Czy tylko ja wyglądałam w tę porę roku jakbym ważyła z dziesięć kilogramów więcej?! — Wpadnę jutro o dziesiątej, to przekażę ci wszystko o twoim aucie, Deb. Dobranoc.
Skinęłam mu głową odbierając swoją torbę. Walizkę wstawił za drzwi, żegnając się dużo wylewniej z moją matką. Patrzyła się na niego zauroczona, kiedy zniknął w ciemnościach nocy, idąc pewnie do swojego domu. Westchnęłam rozdrażniona, wpychając się do środka i trzaskając drzwiami. Ojciec stał w wejściu do salonu wraz z Derekiem, a Suzy machała mi z uśmiechem z fotela.
Niech ich szlag...
— Kto to wszystko, do cholery jasnej, wymyślił? — warknęłam wściekle, obserwując jak każde z nich po kolei spuszcza wzrok.
Świetnie. Po prostu cudownie zapowiadały się te święta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top