Pole słoneczników

- To co robimy? - Spytał się Anglia. On i Ameryka byli tymczasowo u Węgier, i akurat mieli wolną chwilę.

- Polecam pójść na pole słoneczników. Ładne są widoki, i jest blisko - zaproponowała przechodząca obok Węgry

- Tak Iggy! Pódźmy tam!

- Przestań mnie tak nazywać! Ale, to rzeczywiście dobry pomysł

~Time skip~

- Iggy! Chodź! Tu jest super! - Krzyknął podekscytowany Amerykanin

- Odbiło ci bałwanie?! Nie będę się zniżać do tego poziomu. - Fuknął Anglik - I, na boga, przestań mnie tak nazywać!

- No weź Iggy... Chodź do mnie.

- Nie!

- No prosze...

- Nie to nie.

- Ok. To ja lecę! - Krzynął Ameryka i odbiegł w głąb pola

- Ej! Zaczekaj! Mieliśmy się trzymać razem! - Anglia stał chwilę w miejscu, aż zrozumiał, że żeby go nie zgubić, musić pobiec za nim. - Do czego ten idota mnie zmusza...

Dwójka biegała wśród słoneczników, niby grając w berka. Alfred ciągle uciakał przed wkurzonym Arthurem, a ten drugi przelinając młodszą nacje gonił go. Wydawało się że będzie się to ciągnąć bez końca, jednak po jakimś czasie uganiania się za personifikacją Stanów Zjednoczonych Ameryki, Anglia stanął, a raczej usiadł, w miejscu. Dla niego, to już nie miało najmniejszego sensu. Nigdy go nie dogoni, a jeśli nie będzie go ścigał to on nie będzie uciakał i cała ta dziecinada się skończy. A przynajmniej taką miał nadzieję.

Kraj czekał, i czekał na Alfreda, ale ten nie wracał. Zielonooki zaczął się martwić. "A co jeśli się przewrócił, i złamał nogę? W końcu, jest na tyle nieuważny by to zrobić", z tą myślą wstał, i zaczął poszukiwania. Oczywiście, nie nawoływał go, bo Ameryka jeszcze by pomyślał, że coś go obchodzi. A tak wcale nie było. Arthur chodził już około 8 minut, a po młodszej nacji nadal nie było śladu. Już miał zacząć go wołać, jednak powstrzymał go znany głos.

- Czego szukasz? - Spytała się osoba

- A! - Wrzasnął blondyn z zaskoczenia. Spojrzał w dół, i zobaczył tam leżącego Rosję. To go trochę uspokoiło, ale nie zmieniało faktu, że się przeraził. Mimo, że zwykle patrzył na niego jak na każdą inną personifikacje, tym razem nie mógł oderwać od niego wzroku. Wśród słoneczników Ivan był przepiękny. Anglia niby coś czuł do większego państwa, lecz było to ta nikłe, że prawie nie istniało. Większym uczuciem darzył jego, już niezależną, kolonię, teraz nazywaną Stanami Zjednoczonymi Ameryki, jednak wolał to zachować tylko dla siebie. Tak na wszelki wypadek. Mimo to, poczuł ciepłe, już znane uczucie w sercu. Rosja był taki... Piękny i zaskakująco spokojny, leżąc wśród kwiatów. Po prostu był idealny, nie dało się tego opisać słowami. - Co ty tu robisz?

- Odpoczywam sobie, da. A ty? - Obecność słoneczników zdecydowanie relaksowała nacje, i zmieniła jego zachowanie. Był milszy. Mimo że normalnie też był dosyć miły, lecz tym razem było to coś innego. Emanował z niego wewnętrzny spokój, i czyste szczęście.

- J-ja? Nic ciekawego...

- Przecież czegoś szukałeś. Co to było?

- A tam, nic takiego.

- Cześć Iggy! - Przywitał się Alfred. Pojawił się z nikąd, i powiedział to jak gdyby nigdy nic. To wcale nie tak, że trzeba go było szukać, a ten nie dawał jakiegokolwiek znaku życia.

- Przestań mnie tak nazywać! Jestem Anglia! Możesz nawet mówić Arthur, ale nie Iggy!

- No ok, panie Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irladnii Północnej. O, cześć Rosja

- Witaj towarzyszu. Co tu robisz, da?

- Ja z Arthurem byliśmy u Węgier, i mieliśmy wolny czas, więc tu poszliśmy. A ty?

- Ja po prostu lubię słoneczniki. Są ładne. - Ivan uśmiechnął się mówiąc to. Widać było, że to jego ulubione kwiaty.

- Tylko dlatego tu przyszedłeś? - Spytał się Anglik, na co fioletowooki tylko pokiwał głową. - Naprwdę? Bez sensu.

- Iggy! Nie mów tak!

- Ale to prawda! I co ci wcześniej mówiłem o Iggy'm?

- Yeah, żebym cię tak nie nazywał. - Ameryk teatralnie przewrócił oczami. - Ale skoro tak ci to przeszkadza, może byśmy wyszli gdzieś z Rosją. Wiem że nadal nie mamy zbyt dobrych stosunków, ale dzięki temu mogą się polepszyć!

- Da, dobry pomysł. Może o 16:00?

- Good idea!

- Hej! A mnie się o zdanie nie spytacie?! - Oburzyła się trzecia personifikacja

- To co o tym myślisz Artie?

- Dlaczego nie potrafisz mnie nazwać w jakiś normalny sposób... - Westchnął Anglik. - Ale tak, chcę wyjść...

- All right! To spotykamy się o 16:00 w...

- Herbaciarni. - Powiedział Anglia, w taki sposób, że trudno było się mu sprzeciwić

- To w tej obok domu Węgier! Ok?

- Mhm - pozostała dwójka tylko mrukneła. Ivan, wciąż leżąc na ziemi, zamknął oczy, i przeszedł w stan niby letargu. Tymczasem, Alfred postanowił odbiec w stronę mista, więc Arthur się zerwał z miejsca, i pobiegł za nim, krzycząc żeby się zatrzymał.

~Time skip~

Anglia siedział już przy stoliu, czekając na Alfreda, który poszedł do łazienki, i Ivana, który się spóźniał. "Już 16:05. Co się z nim dzieje?" myślał. Z myśli wyrwała go kelnerka, która przyniosła zamówioną przez niego zieloną herbatę.

- Dziękuję - na to kelnerka tylko lekko kiwneła głową, i się uśmiechneła

- Cześć! - Przywitał się Rosja siadając. Mimo tego, że wokół ich nie było słoneczników, Ivan nadal był jakoś... Niecodziennie przystojny. Na policzki Angli wkradł się lekki rumieniec,jak tylko go zobaczył.

- Cześć. Spóźniłeś się.

- A tak, był korek. Przepraszam. - Arthur się szczerze zdziwił. Nigdy nie widział przepraszającego Rosji, a na dodatek państwo naprawdę okazywało skruchę. To było dosyć niecodzienne.

- Nie masz za co przepraszać! To nie twoja wina, że był korek!

- Hey Rosja! - Powiedział, znów pojawiający się z nikąd Alfred.

- Cześć Ameryko - Ivan uśmiehcnął się ciepło. To nie było w jego stylu, nigdy tak miło nie witał personifikacji Ameryki. Coś nie pasowało, a Arthur dobrze o tym wiedział.

- Więc, - zaczął Anglia - dlaczego my się tu w ogóle spotkaliśmy?

- No cóż... Chciałem wam powiedzieć coś ważnego... - Mówił Alfred, popijając sobie kawę ze Starbucksa, mimo że to co miał powiedzieć miało zmienić życia trójki siędzących przy stoliku kraji. - Proszę, bieżcie mnie na poważnie, to nie jest żaden żart. Choć wiem, że tak może to wyglądać. Otóż, Anglio od dłuższego czasu coś do ciebie... Czuję. I to chyba jest miłość. Wiesz, nie taka którą się czuje do swojego ojca, choć tak naprawdę nie jesteśmy spokrewnieni, tylko taka... Miłość, miłość. Jakiś czas temu zorientowałem się, że czuję to samo do Rosji, więc... Zostaniecie moimi chłopakami?

Nikt nie wiedział co powiedzieć. Alfred cały w rumieńcach z głową w dole siedział czekając na odpowiedź, Arthur, też czerwony jak burak, z ubraniami mokrymi od wyplutej przez niego herbaty, się nie ruszał, z twarzy Ivana znikł uśmiech, a jakieś nastolatki ze stolika obok wszystko nagrywały w napięciu.

- Chcesz trójkącik? - Spytał się wreszcie Arthur. Ameryka odpowiedział mu kiwnięciem głowy. - Eh, ale czy możemy to zrobić? Przecież jesteśmy państwami! To nie ma prawa zaistnieć! I jak to będzie wyg-

- Da, zostanę. - Przerwał Anglikowi Rosjanin. Alfred spojrzał na niego zdziwiony i uradowany jednocześnie

- A-ale Rosjo! Przecież my...

- Tak! Dziękuje! - Amerykanin podskoczył, i przytulił Rosjanina. Obok można było usłyszeć piski shiperek.

- A ty, Anglio? Staniesz się jednością z matką Rosją, da? - Arthur nie miał pojęcia co powiedzieć. Chciał to zrobić, ale czy mógł? Przecież nie był zwykłym człowiekiem. Oni tez nie byli. Jak to będzie wyglądać? Bywały już związki pomiędzy krajami, ale nigdy w trójkę. Ale teraz on musi podjąć tą ważną decyzję, która diametralnie zmieni nie tylko jego życie.

- T-tak.

- YEAH! - krzyknął ze szczęścia Ameryka, i wtulił w Anglika. Ten, wciąż się rumieniąc, zaczął się wyrywać, ale młodsza nacja go nie puszczała. Do tego dołączył się Ivan, i tak stali w przejściu, tuląc się, prez jakąś minutę.

- Uczcijmy to wódką! - Zaproponował Rosja, wyciągając z nikąd butelkę tego napoju

- Może gdzieś indziej?

- Chodźmy do hotelu!

Tym sposobem, trzy personifikacje skierowały się w stronę powrotną. Arthur być może tego niegdy nie przyzna, ale to był ten moment w życiu kiedy był szczerze szczęśliwy. To było coś czego od dawna nie czuł. Odkąd Ameryka od niego odszedł, nie czuł już takiego szczęścia. A teraz, ono powróciło.

---

1273 słowa

Challange od: Phereque

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top