Trzydzieści pięć dni do ślubu

Ulice Londynu zapełnione były masą ludzi, z których każdy szedł w swoją stronę. Jak na tutejszy klimat, było naprawdę ciepło, a słońce nie zachodziło od samego rana, co było dodatkowym plusem.

Gdyby popatrzeć na to z góry, wszyscy wyglądali, jak mrówki, biegnące do swojego miejsca.
Tak samo prezentował się Harry Styles, bogaty biznesmen, który właśnie docierał z parkingu do siedziby swojej firmy. Jeśli trzeba byłoby opisać go w kilku słowach byłoby to dosyć łatwe. Przystojny zielonooki mężczyzna o burzy loków oraz nieskazitelnym wyglądzie. Na jego widok kolana miękły zarówno kobietom, jak i innym facetom.

A gdyby opisać go jeszcze dokładniej... Był trzydziestolatkiem, mającym wiele pomysłów na życie, rozwój swój i firmy. Od zawsze spełniał swoje marzenia. Kiedy trzeba było, stawał sie poważny, ale lubił się zabawić, chodzić na imprezy. Miał cudowną rodzinę, oraz narzeczoną. Już nie tak cudowną. Nie kochał jej. Sam nie umiał zrozumieć, dlaczego oświadczył się tej kobiecie, skoro jej nie kocha, ale teraz było już za późno na cokolwiek. Za trzydzieści pięć dni czekał go ślub i wieczna "niewola", jak to sam nazywał.

- Dzień dobry, Payne. - powiedział zachrypniętym głosem Styles, wchodząc do budynku i mijając swojego sekretarza. W odpowiedzi dostał jakieś ciche, nie do końca zrozumiałe mruknięcie. - Ciebie też miło widzieć. - zaśmiał się sam do siebie. - Przygotowałeś wszystkie dokumenty do podpisu? Mam nadzieję, że tak, bo zaraz mam ważne wyjście.

- Tak. - Liam podniósł głowę znad swojego laptopa, w którym skrzętnie coś zapisywał. I szczerze mówiąc, póki Styles miał wszystko, co potrzebował, na czas, to nie obchodziło go, co innego w trakcie pracy robią jego pracownicy. - Leżą na pana biurku. - brunet uśmiechnął się niepewnie do swojego szefa, który już odchodził w stronę wind. - Oh, dzwoniła jeszcze panna Styles. Prosiła, żeby przekazać, że przyjedzie jutro.

- Dziękuję. - odkrzyknął Harry, mając ochotę zacząć skakać z radości. Już od długiego czasu nie miał kontaktu innego, niż ten telefoniczny, ze swoją starszą siostrą. A naprawdę mu tego brakowało, ponieważ, kiedy byli młodsi, nie odstępowali się nawet o krok.

Nie minęła nawet chwila, kiedy winda zatrzymała się na dziesiątym piętrze, tym samym dając biznesmenowi możliwość wejścia do swojego biura. Na samym wejściu jego oczom ukazał się stos pojedynczych kartek papieru, a dokładniej mówiąc, dokumentów, które musiał podpisać. Czekało go jeszcze odpisanie na ważne maile, a potem mógł na spokojnie iść do klubu ze striptizem, w którym ostatnimi czasy spędzał naprawdę dużo czasu, jakkolwiek źle to nie brzmi.

I patrząc na to, co Styles miał w zamiarze do zrobienia na przysłowiowe później, nie dziwo, że nie interesował się piciem kawy, ani pogaduszkami ze swoimi pracownikami, co miał w zwyczaju. Jak tylko najszybciej potrafił, uporał się ze swoimi"cholernie wkurwiającymi", jak to sam ujął, obowiązkami.

- Tutaj masz wszystkie podpisane rzeczy. Ja muszę juz iść, Payne. Jeśli będziesz mieć jakiekolwiek pytania, albo dylematy, napisz. - rzucił na odchodne Harry, kierując się w stronę swojego Range Rovera, a raczej uprzednio w stronę parkingu. - Oh, i jeszcze jedno! Jeśli przyjdzie Malik, odeślij go z kwitkiem. - dodał przelotnie, mając przed oczami twarz jednego ze swoich konkurentów. Nienawidził tego faceta między innymi za jego snobistyczne podejście do wszystkiego.

★ ★ ★ ★ ★ ★ ★

When you leave, I'm beggin' you not to go.
Call your name two or three times in a row.
Such a funny thing for me to try to explain...*

Przyjemna, wolna wersja piosenki Beyonce obiła się o uszy Stylesa, kiedy tylko przekroczył próg znanego, gejowskiego klubu ze striptizem. Wnętrze wypełnione było masą ludzi, a raczej mężczyzn w starszym wieku. Mieli około pięćdziesiątki, jak nie nawet sześćdziesiątki. Wszyscy czatowali pod sceną na tancerzy, którzy zaraz mieli wyjść na środek i zatańczyć na rurze, pozbierać kasę, a potem niektórzy z nich szli do VIP ROOM'ÓW, żeby w wiadomy sposób zarobić jeszcze więcej pieniędzy.

- Witam na dzisiejszym pokazie. - nagle z głośników rozległ się basisty głos. - Nazywam się Mark Potter i jestem właścicielem tego tutaj lokalu. - Harry oparł się o filar, przy którym aktualnie się znajdował, nie chcąc pchać się w tłum zgredziałych napaleńców. - Nie przeciągając dalej, mam nadzieję, że to, co przygotowaliśmy na dzisiaj, spodoba się wam. - muzyka ponownie przybrała na sile, tym samym powodując, że na scenę wyszedł młody chłopiec. Nie wyglądał na więcej niż osiemnaście lat, co przy wyobrażeniu jego z jakimś dziadkiem powodowało jedynie dreszcze.
Nastolatek owinął się wokoło rury, robiąc kilka akrobacji oraz otrzymując przy tym masę gwizdów. Ale to nie było coś, co interesowało Stylesa, dlatego też podszedł do baru, zamawiając drinka, na którego swoją drogą, długo czekał. Plusem było to, że w międzyczasie mógł zorientować się, iż pracują tutaj całkiem niezłe materiały do potencjalnego wzięcia do łóżka. - W takim razie, teraz zapraszam na kolejny pokaz waszego ulubionego tancerza. - biznesmen odwrócił się i ruszył w stronę sceny, chwytając w dłoń schłodzony alkohol. - Louis Tommo Tomlinson. - Styles zatrzymał się w pół kroku, prawie krztusząc drinkiem, kiedy jego oczom ukazał się chłopak o poszarpanych włosach, cudownej buzi i lekko zbudowanym ciele. Jego przenikliwe oczy lustrowały prawdopodobnie każdego znajdującego się na sali.
Nie minęła chwila, zanim Louis zerwał z siebie bokserki, w których wszedł, tym samym ukazując koronkową bieliznę. Skierował się ku rurze wolnym krokiem, chwytając ją dłońmi. Powoli zjechał po niej, ocierając się całym ciałem. Następnie oplótł nogę na kawałku metalu, wdrapując się na szczyt.

Harry patrzył na to wszystko z fascynacją i bądź, co bądź, wielkim podnieceniem. Lustrował ciało młodszego od samego czubka głowy, po stopy. Już miał przed oczami, jak ten wije się pod jego dotykiem, dochodząc i krzycząc jego imię. Wyciągnął portfel z tylnej kieszeni, chcąc wrócić do baru i zapłacić za możliwość spotkania z tancerzem po pokazie, ale w tym samym momencie zadzwonił jego telefon.

- Kurwa. - zaklął, widząc imię swojej narzeczonej na wyświetlaczu. Czy mogło być coś gorszego? - Jeszcze tutaj wrócę i będę cię miał. - skierował ostatnie słowa sam do siebie, patrząc w stronę sceny, po czym wyszedł z klubu, odbierając połączenie.

° ° ° ° ° ° ° ° ° ° ° ° ° °

*mam nadzieję, że dobrze napisałem tekst tej piosenki?

I mam też nadzieję, że nie wyszło z tego masło maślane. *oby, oby, oby*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top