Jak to się zaczęło...

Chłodne powietrze wpadało przez lekko uchylone okno do sali konferencyjnej. Październikowe poranki bywały chłodne. Clint idealnie to odczuł na karku, gdzie w odpowiedzi na podmuch zjeżyły mu się małe włoski. Otworzył siwą teczkę z logo Tarczy i zerknął na akta ze zdjęciem. Zmarszczył brwi i po chwili uniósł je, wciąż nieco zmarszczone i przeniósł wzrok na Fury'ego, który właściwie nawet nie usiadł. Barton kojarzył, że prawie zawsze, kiedy z nim rozmawiał, Dyrektor Shield stał. Może miał problemy z siedzeniem, myślał Hawkeye. Złośliwe, ale już taki był, lubił sobie pożartować. Chyba z każdego, włącznie z samym Furym.

- Czarna Wdowa? – zapytał, jakby miał problemy ze wzrokiem, co w jego przypadku się nie zdarzało. – Chyba żartujesz.

Nick spojrzał na łucznika, jakby ten powiedział właśnie coś kompletnie niedorzecznego.

- A wyglądam, jakbym żartował?

Hawk nie odpowiedział, tylko ponownie wbił spojrzenie w teczkę. Jego celem była Czarna Wdowa, słynny rosyjski szpieg. Tarcza interesowała się nią od dawna, o tym akurat mężczyzna wiedział. Ale nie sądził, że teraz będą chcieli się jej pozbyć. Tak, to właśnie Sokole Oko miał zrobić – zlikwidować swój cel. Po to spotkał się z Dyrektorem Shield. Wiedział już, że to będzie najtrudniejsze zadanie w jego karierze agenta Tarczy.

Zamknął teczkę i wstał z krzesła.

- Przygotuję się – rzucił tylko, powoli kierując się do wyjścia.

- Uważaj – powiedział za nim Nick. – To nie jest zwykłe zadanie.

Clint chciał powiedzieć, że wie, przecież nie jest głupi. Widział zresztą pieczątkę z priorytetem. Zamiast tego westchnął cicho i wyszedł z sali konferencyjnej.

~

Przygotowanie do misji nie zajęło Bartonowi dużo czasu. W końcu wiedział dobrze, czego potrzebuje najbardziej – swojego łuku, strzał, ciepłych ubrań i dużo cierpliwości. To były najważniejsze sprawy. Leciał do Rosji – dość zimnej w tegorocznym październiku. Gruby sweter się przyda.

Szczerze mówiąc zastanawiał się, czy wróci z tej misji żywy. Zawsze istniało ryzyko śmierci i niby zdawał sobie z tego sprawę, ale wcześniej o tym nie myślał. Ta misja niosła za sobą więcej ryzyka niż wszystkie poprzednie. Natasha Romanoff nie była byle kim. Wiele słyszał o niej i jej akcjach. I chyba ratowało go jedynie to, że miał ją załatwić z daleka, jak na dobrego snajpera przystało. W przeciwnym razie chyba by wyszedł ze starcia nogami do przodu.

Po przygotowaniu miał godzinę do odlotu. Zdąży się przespać i zregenerować siły. Będą mu potrzebne.

Hawkeye raczej rzadko się czymś przejmował. Był twardzielem, agentem Tarczy, który na swoim koncie miał wiele udanych misji. Ta jednak spędzała mu sen z powiek, toteż nie zmrużył nawet oka, kręcąc się z boku na bok. Gdy przyszedł czas odlotu ucieszył się – chociaż nie musiał się już męczyć w łóżku.

~

W Rosji byli po 9 godzinach. On i jeszcze dwóch agentów. Ewentualne wsparcie. Łucznik i tak wiedział, że jakby przyszło co do czego, sam musiałby się o siebie zatroszczyć. I pewnie o tych dwóch też, znając jego „szczęście".

Po wyjściu z samolotu owionęło go chłodne powietrze. W sumie całkiem rześkie i przyjemne. Agenci poinformowali go o możliwościach kontaktu, a Hawk tylko skinął głową. Znał dobrze te procedury. Wiedział, że i tak jest zdany na siebie, dlatego po kilku chwilach samotnie ruszył w stronę zaparkowanego i przygotowanego motoru. Nim będzie poruszał się zdecydowanie szybciej i sprawniej. Miał przed sobą trochę kilometrów do przejechania. Ubrał kask i wyruszył, zostawiając za sobą lotnisko. Czekają go w sumie ładne widoki – lasy, lasy i lasy. Trochę ich obejrzy nim dojedzie na miejsce – do starego magazynu zbrojnego, obecnie używanego nielegalnie na milion różnych sposobów. Właśnie tam miał spotkać Czarną Wdowę. A przynajmniej tak mówiło źródło Tarczy i mężczyzna naprawdę miał nadzieję, że się nie myliło. Widział teren na zdjęciach satelitarnych – był jednocześnie trudny i zapewniał idealne schronienie dla takiego snajpera, jakbym był właśnie on. Jeśli niczego nie schrzani, czego nie przewidywał, i wszystko pójdzie sprawnie, wróci na lotnisko dość szybko. A to znaczyło powrót do Stanów, raport w siedzibie Shield i ciepłą kąpiel we własnej wannie. Przyjemna perspektywa.

~

Po dwóch godzinach jazdy dotarł na miejsce. Jego oczom ukazał się gęsty las, na pozór nie różniący się niczym od poprzednich połaci. Sokole Oko wiedział jednak, że było inaczej. Podprowadził motor spory kawałek w głąb lasu, gdzie zmuszony był go zostawić. Po dobrym ukryciu maszyny, musiał ruszyć dalej. Miał do przejścia około 3 km w głąb lasu. Wtedy dotrze do wzgórza – swojego punktu obserwacyjnego i strzeleckiego. Poprawił łuk przytwierdzony do specjalnego miejsca na plecach i ruszył przed siebie.

Droga nie należała do szczególnie łatwych, ale agent przemierzał już trudniejsze, więc właściwie nie szło mu się tak źle. W końcu dotarł na miejsce, kładąc się na ziemi. Wyjrzał zza wzgórza, za którym się schował. Jego oczom ukazał się sporej wielkości magazyn. Stał w dole, Clint miał na niego idealny widok.

Było spokojnie. Może nawet nieco zbyt spokojnie. Barton poczuł lekki niepokój. Coś było nie tak jak powinno – przeczucie nigdy go nie myliło. Okazało się, że tym razem również.

Hawkeye wyjął łuk, strzałę i wymierzył w stronę budynku. Wtedy nastąpił wybuch. Oślepiający słup ognia wystrzelił w powietrze.

- Cholera! – mruknął sam do siebie, wzrokiem poszukując kogokolwiek. Miał nadzieję zobaczyć rudowłosą agentkę. Jeden strzał by wystarczył. Przecież po to tu był – by zlikwidować swój cel. I wtedy ją zobaczył. Ruda czupryna mignęła mu przy drzwiach magazynu, po tej stronie, która jeszcze nie płonęła. Wymierzył, ale zamarł w takiej pozycji. To co zobaczył sprawiło, że nie mógł wypuścić strzały. Czarna Wdowa wyłoniła się z budynku prowadząc za rękę małą dziewczynkę. Mogła mieć z 9-10 lat. Nie więcej. Przynajmniej tak Barton ocenił jej wiek na oko. Co do cholery w takim magazynie robiło dziecko?! Odpowiedzi na to pytanie mogłoby być co najmniej kilka, a łucznik i tak nie wiedział, która mogłaby być prawdziwa.

Obserwował jak kobieta szybko przemierzała teren magazynu od czasu do czasu oddając jakieś strzały. Wyglądało na to, że po prostu uratowała to dziecko.

Hawk dostrzegł zagrożenie. I nie była nim rudowłosa. To zagrożenie miało właśnie ją na muszce, a był nim jakiś snajper. Sokole Oko nie wiedział, czy mężczyzna celował w agentkę czy w dziewczynkę, ale wiedział, że jeżeli czegoś nie zrobi i tak obie zginą.

- Nie tak miało być – mruknął do siebie, zmienił cel i wypuścił strzałę. Ta trafiła drugiego snajpera prosto w szyję. To jednak zwróciło uwagę innych, ewakuujących się z magazynu. W stronę agenta posypał się grad kul.

- Nie! Zdecydowanie nie tak miało być! – stwierdził, podnosząc się prędko z ziemi, zabierając łuk i biorąc nogi za pas. 3 km do motoru. Może się uda...

Przyłożył palec do ucha, przemierzając las.

- Tu agent Barton, 720-24Bravo. Ewakuuję się. Niech samolot będzie gotowy.

- Nic z tego, agencie Barton. – Usłyszał w uchu trzaski i dość charczący głos jakiegoś mężczyzny. – Ostrzeliwują nas. Samolot nie jest zdolny do lotu.

Clint poczuł jak serce mu staje. To koniec, cholera...

- Motel „Polarna Gwiazda", 35 km na wschód, na prawo przy zjeździe do Niedźwiedziego Jeziora – zdążył jeszcze powiedzieć mężczyzna, nim Barton usłyszał jak obrywa. Później w słuchawce słyszał już tylko głuchą ciszę.

„Gościnna Rosja" – przeszło mu przez głowę, gdy ponownie usłyszał za sobą strzały. Musiał dotrzeć do motoru, to była jego jedyna szansa.

Miał wrażenie, że droga od motoru do wzgórza zajęła mu mniej niż ta powrotna. Mimo, że teraz biegł. A może to tylko takie wrażenie, że im bliżej był celu tym dalej. W końcu dopadł ukrytej maszyny i wyciągnął ją na drogę w ekspresowym tempie. Odpalił motor i ruszył, nie zważając na nic. Strzały, kiepskie podłoże. Musiał uciekać.

Tym razem pojechał w przeciwnym kierunku. Musiał dotrzeć do tego zjazdu. Na szczęście goniący go napastnicy nie posiadali pochowanych po lesie środków transportu, więc szybko ich zgubił. Aczkolwiek na pustej drodze zwracał na siebie uwagę. Dlatego gnał jak na złamanie karku i te 35 km przejechał w rekordowo szybkim tempie. Skręcił i już z daleka zauważył niewielki budynek. „Polarna Gwiazda". Do gwiazdy to temu było daleko, ale chwilowo musiał się gdzieś ukryć. Wiedział, że tutaj zostanie ktoś wysłany albo to Hawkeye dostanie nowe instrukcje, gdzie się udać. Albo cokolwiek. Musiał się przyczaić.

Motor zostawił na tyłach budynku. Zaintrygowało go to, że nie zauważył tu żadnej żywej duszy. W sumie, dzicz dookoła. Może nikt tu po prostu nie zaglądał. To po co budować motel w tym miejscu? Okazało się nawet, że recepcjonisty w nim również nie było. Łucznik więc obsłużył się sam, biorąc klucz z numerem 5.

Pokój był oddalony od recepcji. Znajdował się na samym końcu korytarza. I bardzo dobrze, dyskrecja przede wszystkim. A tutaj był jedyną żywą duszą w obrębie kilkudziesięciu kilometrów, o ile ten dystans już się nie zwiększał. Ale Hawk musiał czekać. Miał tylko nadzieję, że długo to nie będzie trwało.

Zamknął drzwi na klucz i rozejrzał się po pokoju. Nic specjalnego – łóżko, stolik, krzesło i łazienka. Luksusów się nie spodziewał. I tak widok łazienki go zdziwił. Położył łuk na łóżku, po czym przysiadł na materacu. Już miał spróbować skontaktować się z kimkolwiek, kiedy coś usłyszał. Jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Podniósł się z łóżka, wziął łuk i wyciągnął jedną ze strzał z kołczanu. Był gotowy na możliwe starcie. Wytężył słuch. Teraz już wiedział, że to kroki. Słyszał kroki, na pewno. Zbliżały się do jego pokoju. Wycelował, czując jak serce miarowo mu bije. Potrafił je uspokoić. Każdy dobry snajper powinien posiadać taką umiejętność.

Klamka ostrożnie się poruszyła. Po chwili puścił też zamek i drzwi powoli się otworzyły. Mężczyzna z trudem powstrzymał się, żeby nie wypuścić strzały właśnie w tym momencie. I później był wdzięczny swojemu opanowaniu. W drzwiach zobaczył rudowłosą, trzymającą za rękę małą dziewczynkę.

- Cześć. Jestem Natasha – odezwała się Wdowa.

- Clint – odpowiedział zupełnie odruchowo Sokole Oko, po czym opuścił łuk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top