3. Dirty Harry


Pani Barbara Lewandowska od zawsze należała do osób energicznych w każdych okolicznościach i bardzo to sobie ceniła. Właśnie dlatego miała tak duży problem z przyznaniem przed samą sobą, że jest zmęczona. Coś wisiało w powietrzu od samego rana... To pewnie przez jesień. Pechowa pora roku, której nadejście za każdym razem musiała przypłacić sennością, bólem głowy i okazjonalnym przeziębieniem. Jak zawsze zjawiła się znienacka – jeszcze parę dni temu było za ciepło nawet na kurtkę.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że zostały jej jeszcze dzisiaj trzy klasy. A kiedy wróci do domu, będzie musiała zacząć sprawdzać testy. No i wciąż był dopiero poniedziałek.

Tak... Zapowiadał się ciężki tydzień.

Przeszła przez pustą salę z gorącym kubkiem świeżej kawy (naprawdę potężna broń w starciu z jesienią). Odstawiła napój na biurko i zmarszczyła czoło. Czy było z nią dzisiaj aż tak źle, że zaczęła sprawdzać sprawdziany i o tym zapomniała? Podniosła głowę i rozejrzała się uważnie, ale w sali nikogo nie było. To chyba musiała być ona... Przecież drzwi były przez cały czas zamknięte.

Kiedy wracała na korytarz, jej uwagę zwróciło leżące bliżej tyłu sali duże pudło. Tego też nie pamiętała... Nachyliła się nad nim podejrzliwie, jednak szybko przekonała się, że to tylko najzwyklejszy w świecie karton z atlasami. Co w zasadzie też było dziwne. Na początku roku wybłagała u dyrekcji parę dodatkowych egzemplarzy, jednak zdawało jej się, że wszystkie już dotarły... Czy może ten karton stał tu przez cały czas, a ona go nie zauważyła?

Cóż... Tak czy siak trzeba go było wypakować. Zastanowiła się nad tym dłuższą chwilę, ale w końcu uznała, że nie będzie się męczyć. Po co robić coś, do czego może wyznaczyć pierwszego lepszego ucznia? Zresztą coś takiego nie wypadało starszej damie.

Tym, co naprawdę nie dawało jej spokoju, była ta teczka. Wróciła do biurka i wbiła w nią czujnie wzrok. Jeżeli zaczęła sprawdzać prace, to dlaczego żadnej z nich nie wyjęła? Dla pewności zajrzała do środka i przebiegła wzrokiem parę kartek. Z całą pewnością żadnej jeszcze nie oceniła. Dziwne... Czy mogła zwyczajnie zapomnieć je schować?

Z rozmyślań wyrwał ją wyjątkowo celny powiew chłodnego powietrza, który jakimś cudem znalazł przejście pomiędzy dwoma swetrami. No tak... Przez przerwę zdążyło się tu zrobić strasznie zimno. Podeszła do okna i zamknęła je dokładnie. I tak za dwie minuty zaczynały się zajęcia.

Zadowolona z siebie chciała już wrócić do biurka, kiedy jej wzrok znowu powędrował w stronę podłogi.

– Co jest...? Apsik!

Tak... Czy naprawdę potrzeba było więcej dowodów, że wkrótce będzie chora?

Wiedziała, że każdy może mieć czasami gorszy dzień, ale czy ktoś słyszał, żeby człowiekowi przywidziało się całe pudło?

***

– To co ty na to, żebyśmy porozmawiali jak ludzie? – zaproponowała Aśka, sadowiąc się wygodniej na murku.

Chłopak odwrócił się i zerknął na nią niechętnie.

– I ty to mówisz, tak? Może walniesz mnie jeszcze drugą pięścią? Tak dla równowagi?

– O ranyyy... – Przewróciła oczami. – Jeżeli chcesz się targować, to ty chciałeś mnie uderzyć pierwszy.

– Ale się nie dałaś!

– No przepraszam bardzo!

Chłopak burknął coś i przysiadł obok (ale zachowując z dwa metry odstępu). Podniósł jakiś patyk i zaczął nim bezmyślnie rysować po ziemi.

– A teraz jeszcze przepadnie mi przez ciebie matma...

Do miniaturowego zagajnika pomiędzy bieżnią a parkingiem nie docierało za dużo światła, ale w ich sytuacji był to raczej plus. Niestety nie udało im się zdążyć przed dzwonkiem – a teraz nie było opcji, że przemkną się przed nosami ćwiczącej klasy i pana Kleina, wuefisty, bez wzbudzania podejrzeń. Wyglądało na to, że zostali na siebie skazani, przynajmniej na te czterdzieści pięć minut. Na szczęście nie było zbyt dużego wiatru, a drzewa rzucały przyjemnie chłodny cień.

Zapadła nieprzyjemna cisza. Aśka zwróciła głowę w bok i spróbowała się uśmiechnąć.

– Ale ten... Nie musiałeś pomagać mi uciec. To miłe z twojej strony.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Wiesz... Może po prostu o tym zapomnijmy. To było beznadziejne.

Z tym akurat nie mogła się nie zgodzić. Właśnie koło nosa mijał jej angielski (który całkiem lubiła), a nieszczęsny sprawdzian z geografii dalej leżał na górze. Nie osiągnęła żadnego ze swoich celów, a jedynie dopuściła do tego, że już pierwszego dnia ktoś odkrył jej sekret. A miała niby być nieuchwytna...

Jednak... nie było też zupełnie źle. Bo ona również odkryła czyjś sekret. Nieznajomy pewnie nawet nie podejrzewał, jak soczyste źródło informacji w istocie stanowi. Miała niesłychane szczęście, że na niego wpadła. Na dodatek sprawiał wrażenie o wiele bardziej oswojonego ze swoją zdolnością od niej.

– Jak masz na imię? – rzuciła pytanie, które powinno paść jako pierwsze (a na pewno przed ciosem w gębę).

– Robert – odburknął Robert. – Jeśli się przyjaźnimy, to Rob. I nie, nie przyjaźnimy się.

– Jo... Aśka. – Ugryzła się w język. – Jeśli się przyjaźnimy, to też Aśka.

– Ta z mat-fizu? – Zerknął na nią czujnie. – No proszę... A właśnie coś mi wyglądałaś na zarozumiałą.

Aśka skrzyżowała ręce i zarzuciła nogę na nogę.

– To teraz powiedz mi, Rob... – zaczęła mściwie. – Od jak dawna masz tę moc?

– Nie muszę ci mówić – prychnął. – Poza tym masz mnie nie nazywać...

– Rob... Rob, Rob, Rob – przerwała mu, kręcąc głową z dezaprobatą. – To jest też w twoim interesie, żebyś ze mną porozmawiał. W końcu jesteś ciekaw tak samo jak ja. Inaczej byś mnie nie śledził, prawda? Swoją drogą to naprawdę niepokojące zachowanie, tak śledzić samotne dziewczyny. Mogłabym pewnie nawet gdzieś to zgłosić...

Chłopak przyglądał jej się chwilę ze złością, ale w końcu wydął wargi i pufnął obrażony. Na całe szczęście nie sprawiał wrażenia osoby trudnej do przegadania.

– Od dwóch lat – powiedział.

– Hm? – Nastawiła uszu. To coś nowego... – Skąd wiesz, że akurat dwóch?

– Też nie do końca to rozumiem... Ale dwa lata temu dostałem okropnej gorączki. Prawie miesiąc nie mogłem wstać z łóżka... W końcu nawet musieli mnie zawieźć na chwilę do szpitala. A kiedy wyzdrowiałem... To nagle potrafiłem tak robić. – Przywołał niewielki bezkształt nad czubkiem palca.

– I... dobra, poczekaj, teraz spróbuję zgadnąć. To taka jakby... plastelina, tak? W sensie, możesz temu nadać dowolny kształt i wygląd?

– W uproszczeniu. – Masa zakręciła się parę razy i przybrała formę telefonu komórkowego. – Jeżeli się skupię, to mogę wpłynąć na kształt, teksturę, wagę... nawet temperaturę. Nie mogę tylko skopiować właściwości przedmiotu. Potrafię stworzyć coś, co będzie wyglądało jak telefon, ale ten telefon nie będzie działał, bo żaden jego element nie będzie przewodził prądu. – Rob na dowód poklikał parę razy przyciskiem z boku urządzenia. – No i też nie może być nie wiadomo jak duży. Limit objętości to jakieś dziesięć litrów.

– Rozumiem – stwierdziła Aśka. – No tak... To pudło, pod którym się schowałeś, było puste w środku. Nie dałbyś rady zrobić całego?

Rob kiwnął głową.

– Poza tym... Lepiej wychodzą mi pojedyncze przedmioty niż kilka naraz.

To było ciekawe. Wyglądało na to, że moc chłopaka nie ma prawie nic wspólnego z tą jej, chociaż ewidentnie działała na tej samej zasadzie. Czy to znaczyło, że zdolności były wyjątkowe dla każdego posiadacza? Czy może istniało kilka... typów, czy jak to nazwać? Teraz już raczej musiała założyć, że jest takich osób więcej. Trochę ją to zaniepokoiło. Co jeżeli istniały osoby, które potrafiły zabijać spojrzeniem albo idealnie upodobnić się do kogoś innego? W końcu trochę naiwnie było myśleć, że nikt nie wykorzystałby swojej mocy do czegoś złego. Z drugiej strony nie wiedziała, jak bardzo było to rozpowszechnione. Sporo osób pewnie też jeszcze nie odkryło swojej. Tak jak do niedawna ona.

– Nazwałeś ją jakoś? – zadała kolejne pytanie.

– Co? Nie. Po co?

– Jejku... naprawdę? – Wydęła usta z dezaprobatą. – Moja nazywa się Damroka. Imię to absolutna podstawa!

– Mówisz tak, bo twoja przynajmniej wygląda chociaż trochę jak człowiek – odgryzł się. – Jakie imię twoim zdaniem pasuje do pulpy plazmowatego kisielu?

Zastanowiła się chwilę.

– Blizbor. – Postanowiła pójść dalej w stare przypowieści. – Rycerz Blizbor. Poza tym możesz mu nadać ludzki wygląd, prawda?

– Ale wtedy wszyscy by go zobaczyli... Jedyna niewidoczna dla innych forma to ta domyślna. – Chłopak zamyślił się na moment. – Blizbor, Blizbor... Nie brzmi aż tak źle. Chyba. – Wzruszył ramionami. – Nie myśl sobie tylko, że zacznę teraz tak mówić. Dalej jestem zły i dalej ci nie ufam.

– Oj, Rob... – wyrwało jej się zanim zdążyła się powstrzymać. – Taka moc musi mieć budzącą respekt nazwę. Pomyśl tylko! Tyle możliwości... Możesz na przykład zamienić ją w pieniądze, a potem sprawić, że do ciebie wrócą.

Robert zrobił duże oczy.

– Chyba tylko taki złodziej jak ty mógł na to wpaść...

– Idealne rozwiązanie, kiedy zapomnisz skasować biletu – ciągnęła Aśka niezrażona. – Drobniaki, których nigdy ci nie zabraknie. Kryzysowy parasol, chusteczka i klucz w jednym. Zazdroszczę ci, naprawdę!

Chłopak milczał przez dłuższą chwilę.

– Przerażasz mnie.

– Psst!

Rob zerknął na nią zaskoczony.

– Co, „psst"?

– Co, „co, psst"? – odparła Aśka równie zdezorientowana.

– To nie byłaś ty?

– Psst!

Odwrócili zgodnie głowy. Tajemniczy dźwięk dobiegał skądś zza nich. Nikt jednak tam nie stał... A przynajmniej takie można było odnieść wrażenie, dopóki nie spojrzało się trochę wyżej.

Na gałęzi kryjącego ich drzewa przykucnęła jakaś postać. Aśka i Rob wzdrygnęli się, kiedy ją dostrzegli. Nie słyszeli kroków dziwnego ktosia i pewnie nawet nie wiedzieliby, że wisi im nad głowami, gdyby nie postanowił się ujawnić. Nie wyglądał na kolejne widmo, jednak... przyciągał wzrok z wielu innych powodów.

– Aśka... – odezwał się w końcu Rob.

– Tak?

– Czemu ten menel wspiął się na drzewo?

Nie miała na to dobrej odpowiedzi. Nieznajomy prychnął i zeskoczył niezgrabnie na ziemię. Wyglądał na starego. Musiał być co najmniej po pięćdziesiątce, aczkolwiek zgorzkniała mina i rzadkie, posiwiałe włosy zdecydowanie dodawały mu lat. Swoje robił też strój – mężczyzna nosił się w czarnym, pogiętym i połatanym fraku. Łachman ten zapewne mógł kiedyś przy odpowiednim świetle uchodzić nawet za elegancki, teraz jednak błagał o pranie i najlepiej jeszcze dobrego krawca.

Wszystkie powyższe aspekty aparycji domniemanego menela sugerowały, że pachnieć również nie będzie kwiatkami, jednak kiedy mężczyzna się do nich zbliżył, nie poczuli nic specjalnie przykrego. A już na pewno nie poczuli alkoholu (którego Aśka się podświadomie spodziewała). Owiała ich za to wyraźna woń tytoniu oraz wody kolońskiej – ale takiej niezbyt drogiej i pryskanej na odczepnego.

Nieznajomy zatrzymał się i wyciągnął rękę.

– Detektyw Damian Ainsworth – przedstawił się najmocniej akcentowaną angielszczyzną, jaką w życiu słyszeli. Przynajmniej głos do niego pasował – był zachrypnięty i nieprzyjemny.

Aśka i Rob obserwowali go bez słowa.

– Wariat? – szepnęła Aśka po polsku.

– Jak cholera...

Detektyw Ainsworth poprawił trochę wyblakły krawat, jakby miało to w czymkolwiek pomóc.

– Cieszę się, że was znalazłem – dodał (nie brzmiał na ucieszonego ani trochę).

– Jest pan pedofilem? – spytała Aśka. – Dla pańskiej wiadomości, w zaokrągleniu mam dwadzieścia lat, więc jestem już praktycznie starą panną.

– A dwadzieścia zaokrągla się do trzydziestu. Biedaczka w zasadzie jest już jedną nogą w grobie – poparł ją Rob.

Zarobił za to kopnięcie w kostkę.

– Do trzydziestu? – syknęła Aśka po polsku. – Niby względem czego?

– No... trzydziestu.

Detektyw zmarszczył brwi, wyraźnie nie nadążając za rozmową.

Co... tee... pyerdolish? – wydukał wreszcie z wyczuwalną dumą.

– Więc jednak umie pan po naszemu! – zauważyła Aśka.

Rob pokręcił tylko głową.

– A tak narzekałaś, że przepadnie ci angielski...

Ainsworth nie wyglądał już na ani trochę pewnego siebie. W końcu jednak splunął ze złością i przybrał groźną minę.

– Tylko przekleństwa. – Wyprostował się. – Widziałem was. Wiem o was wszystko. Ty potrafisz stać się niewidzialna, a ty tworzysz przedmioty z niczego.

Aśka i Rob momentalnie przestali się uśmiechać. Detektyw wyszczerzył za to zęby (niespodziewanie zadbane) z satysfakcją.

– Skąd... – zaczął Rob.

– Dacie wreszcie ze sobą porozmawiać? – przerwał mu Ainsworth. – Jak babcię kocham, naprawdę, wy, Polacy, jesteście wszyscy nienormalni.

– O czym porozmawiać? – odparowała Aśka. – O tym, jak obserwuje pan nieletnich z krzaków? Bardzo ciekawy temat. Może urządzimy sobie o tym debatę na komendzie?

Ainsworth westchnął ciężko.

– Macie teraz przerwę, co nie? Chodźcie za mną. To długa historia.

***

Pizza mozarella... rella, rella, rella...

Aśka kręciła bez słowa słomką w plastikowym kubeczku słodkiej wody, którą zawieszony niedbale na oknie karton z menu nazywał „Sprajtem" (pisowna oryginalna), i rozglądała się uważnie. Po części za ewentualną drogą szybkiej ewakuacji. Jedno trzeba było przyznać Ainsworthowi – miał nosa, jeżeli chodziło o znajdowanie ukrytych przed światem, podejrzanie tanich baro-pizzo-zapiekanko-niewiadomojakich jadłodajni. Aśka mieszkała w tym mieście od urodzenia, jednak nawet ona szybko zgubiła się w gąszczu ciasnych uliczek, którymi poprowadził ich detektyw. Nie mogli odejść daleko od Długiej, jednak to miejsce sprawiało wrażenie, jakby znajdowało się w jakimś zaginającym czasoprzestrzeń świecie równoległym. W ciasnym, otoczonym ze wszystkich stron wysokimi ścianami kamienic zaułku nie docierały do nich prawie żadne odgłosy. Znaczy... żadne poza niepasująco wesołym podśpiewywaniem detektywa. Nigdy jeszcze nie widziała kogoś tak zadowolonego z dziwnie pachnącej pizzy, która od spodu była prawie cała spalona.

Zerknęła w bok, przenosząc wzrok na Roba. Chłopak patrzył ponuro na zimnego, przyklapniętego hamburgera. Chyba zaczynał bardzo żałować, że dał się namówić na cokolwiek do jedzenia. Aśka wychyliła się i stuknęła go łokciem.

– Myślisz, że pora uciekać, dopóki mamy jeszcze wszystkie organy na miejscu? – szepnęła po polsku.

W tej samej chwili Ainsworth uporał się z wyjątkowo opornym kawałkiem sera i przełknął prawie całe ćwierć pizzy naraz. Uśmiechnął się do nich, rozrzucając kilka okruszków.

– Więc! – zaczął, wciąż przeżuwając. – Pewnie zastanawiacie się, dlaczego was tu sprowadziłem.

– Mam parę pomysłów, z czego każdy nadawałby się na niezły thriller – mruknęła Aśka. Zauważyła martwą muchę w swoim „Sprajcie". – Albo horror kulinarny.

– Typowa, marudząca gówniara – beknął Ainsworth. – Pokażesz im porządny lokal z charakterem i rozsądnymi cenami, to już by spieprzały do swoich wegańskich bułeczek i kawy zbożowej.

– Chodzi o nasze moce, prawda? – wszedł mu w zdanie Rob. – Też musi pan taką mieć. Dlatego nas pan szukał, dobrze myślę?

– Hmprgh. – Detektyw oblizał wargi, wyraźnie niezadowolony, że chłopak tak szybko przeszedł do sedna. – Przede wszystkim ogólnie przyjęta nazwa to „stand". Wyrażajmy się tak, żeby inni wiedzieli, o co chodzi...

– Przepraszam bardzo, ale wstanę, jak mi się będzie chciało – żachnęła się Aśka.

Ainsworth spojrzał na nią jak na wariatkę, po czym pacnął się soczyście w czoło.

– „Stand" w sensie że stand, a nie „stać"... Tee glupya kurvo.

Aśce opadła szczęka.

– Idę sobie stąd – oznajmiła, postrzymując się od nagłej pokusy chluśnięcia detektywowi „Sprajtem" w twarz.

Rob złapał ją za rękaw i przytrzymał w miejscu.

– Daj spokój – syknął. – Skoro już i tak tu przyszliśmy, to równie dobrze możemy go wysłuchać. Nie ciekawi cię, o co w tym wszystkim chodzi?

Usiadła obrażona.

– No dobra – zaczęła. – Skoro jest pan taki mądry, to chcę zobaczyć tego pańskiego standa. Na razie nie mam powodu, żeby wierzyć w jakiekolwiek pana słowo. Mógł pan podsłuchać naszą rozmowę.

Ainsworth skrzywił się.

– Serio chcecie? To nie jest nam do niczego potrzebne...

– Proszę wybaczyć mojej... ee, koleżance jej brak ogłady, ale tym razem ma rację – włączył się Rob. – Jest pan kimś obcym. Jeżeli chce pan, żebyśmy panu zaufali, musi pan nas również obdarzyć zaufaniem.

Detektyw westchnął ciężko.

– Niech wam będzie... Ale żeby potem nie było, że nie ostrzegałem.

Jakieś pół sekundy później na pustym siedzeniu obok zmaterializował się stwór. Wywołaniu mocy nie towarzyszył żaden dźwięk ani przesadzony efekt wizualny, jednak Aśka z Robem i tak otworzyli szeroko oczy. Widmo było... dziwaczne, nawet w porównaniu z tymi, które już zdążyli poznać.

Może należałoby zacząć od tego, że stand Ainswortha przypominał małpę. Gdyby jakiś przypadkowy przechodzień mógł go zobaczyć, zapewne pomyślałby, że ten mały, siwy szympans o poplątanej sierści uciekł z cyrku. Teorii tej sprzyjał wypłowiały, żołnierski płaszcz oraz admiralska czapka, które stworzenie nosiło (oba były parę rozmiarów za duże). Ciężko było stwierdzić, czy są tylko dla ozdoby, czy może stanowią część ciała małpiszona. Jak dotąd Aśka nie odkryła żadnej reguły, jeżeli chodziło o wygląd kolejnych standów, więc ubrania zrośnięte z ciałem jak w słabej podróbce lalki Barbie wcale nie były czymś niemożliwym.

Zwierzak nie wyglądał na ani trochę zadowolonego, że musiał się ujawnić. Ainsworth za to... chyba się trochę zmieszał, po raz pierwszy odkąd go spotkali.

– Mój stand nazywa się Dirty Harry – wyjaśnił. – I jest w pewnym sensie wyjątkowy, chociaż naprawdę wolałbym, żeby taki nie był.

Małpiszon ziewnął potężnie i podrapał się po zadzie.

– Nie zesrajcie się, szefuńciu – burknął. – Nie przeżylibyście beze mnie tygodnia.

Aśka i Rob wykonali przepiękny, zsynchronizowany opad szczęk.

– On serio gada, czy jest pan brzuchomówcą? – spytała Aśka.

– Niestety... Nie spotkałem się dotąd z drugim takim. Czasami myślę, że mam wyjątkowego pecha.

– Pecha, że muszę pracować z takim dziwakiem? – odgryzł się Harry.

Rob nachylił się zaciekawiony nad małpą.

– On jest rozumny? Słyszy, co mówimy?

– Na pewno bardziej rozumny od ciebie – rzucił stand.

Aśka zabujała się na krześle, bębniąc palcami w blat.

– No dobrze... A co on robi? Bo chyba ma jakąś umiejętność poza byciem chamem?

Ainsworth znowu westchnął.

– No właśnie... I tutaj dochodzimy do kolejnego ograniczenia. Bo żeby wam pokazać, musiałbym...

– Te, szefuńciu! – wszedł mu w słowo Harry. – Przestańcie filozofować i dawajcie szluga.

Detektyw niechętnie wyciągnął z kieszeni pogniecione pudełko. Jego stand wybił się z miejsca jak zabawka na sprężynce i złapał zwinnie papierosa w powietrzu. Kiedy dotknął ziemi, pet był już zapalony (chociaż sekretem pozostało, skąd stwór wziął ogień oraz jakim cudem zrobił to tak szybko). Małpiszon zastygł na chwilę i zaciągnął się parokrotnie z błogim wyrazem na pysku.

– No... Od razu jakoś tak chce mi się pracować.

To nie był koniec dziwnych rzeczy. Po paru sekundach Harry znowu się ruszył. Tym razem przeskoczył po paru parapetach, żeby finalnie złapać się ulicznej latarni, zakręcić się na niej parę razy i pięknym saltem wylądować na przeciwległej ścianie. Nie zatrzymując się, pobiegł pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do wiszącej w rogu kamery, po czym...

...zniknął.

Aśka przeniosła wzrok na detektywa. Ku jej lekkiemu zaskoczeniu Ainsworth zdążył wyciągnąć skądś niedużego laptopa. Był podrapany i przykurzony, ale, co ciekawe, sprawiał wrażenie całkiem zadbanego – przynajmniej w porówananiu z każdą inną rzeczą, którą mężczyzna przy sobie nosił.

– Podejdźcie. – Ainsworth skinął na nich dłonią.

Stanęli ostrożnie za jego plecami. Ekran był czarny, jednak chwilę później coś się na nim pojawiło. Aśka i Rob ze zdziwieniem odkryli, że patrzą na... siebie. A bardziej na swoje plecy, obserwowane z pewnej wysokości.

Aśka zrozumiała jako pierwsza.

– Włamał się pan do tamtej kamery? – Wskazała kciukiem za siebie.

Detektyw pokiwał głową.

– Nie jest to może najbardziej uniwersalna zdolność... ale nie wymieniłbym jej na inną. Przydaje się w moim zawodzie. Ale poczekajcie, pokażę wam coś jeszcze... – Nacisnął parę klawiszy. – Mogę zrobić też coś takiego.

Obraz na komputerze się zmienił. Miał teraz inne kolory, a rzucane przez stoliki cienie były o wiele dłuższe. Wszystko wskazywało na to, że to zapis z rana. Tezę tę popierał oczywiście fakt, że ich miejsce zajęło jakieś małżeństwo z małym, wiercącym się dzieciakiem.

– Cofnął pan nagranie? – zrozumiał Rob.

Pani na ekranie skrzywiła się, wyciągając ze swojej zapiekanki długiego, grubego włosa. Aśka poczuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła (i po raz kolejny podziękowała sobie w myślach, że jej nie odbiło i nie wzięła niczego do jedzenia).

– Można odkryć mroczne sekrety nieprzeznaczone dla zwykłych śmiertelników – mruknęła do siebie.

Rob sprawiał wrażenie bardziej zainteresowanego szczegółami mocy.

– Ciekawe... Przejmuje pan samą kamerę, czy całą sieć, do której jest podłączona? Musi chyba brać nagrania z jakiejś bazy... Ten typ urządzenia nie potrzebuje własnej pamięci.

– Przejmuję kanał komunikacyjny pomiędzy kamerą a centralą – wyjaśnił Ainsworth. – Gdybym mógł dostać się do całej sieci, miałbym teraz dostęp do całego monitoringu w mieście. To główne ograniczenie tej mocy. Jedna kamera naraz. Ale są też plusy. Mogę na przykład wpływać na obraz, który jest przekazywany do kamery, albo chwilowo kompletnie go zablokować.

Chłopak był pod wrażeniem.

– Taka zdolność musi się bardzo przydawać w pracy detektywa... Może pan sprawdzać tropy bez proszenia o zgodę i zostawiania śladów.

– Dokładnie tak. – Ainsworth zamknął komputer. Wyciągnął rękę, na którą po chwili zwinnie zeskoczył Harry. – Myślę, że możemy już przejść do tej ważniejszej części. Czyli tego, po co tu jestem, oraz dlaczego postanowiłem wmieszać w to was.

Aśka spojrzała na komórkę. Do końca lekcji angielskiego zostało siedemnaście minut. Miała małą ochotę powiedzieć coś niemiłego, ale się powstrzymała. Jeżeli znowu zacznie droczyć się z detektywem, to nigdy nie przejdą do sedna.

Ainsworth wziął do ręki ostatni kawałek pizzy i zaczął opowiadać, plując naokoło okruszkami.

– Pewnie zastanawiacie się teraz... ciamk... co ja, syn Wysp i pokorny sługa Królowej robię w tak nieciekawym i prymitywnym kraju, jak wasz. Otóż...

– Sam jest pan prymitywny – burknęła Aśka, zanim zdążyła ugryźć się w język. Sama co prawda narzekała na Polskę średnio co tydzień, ale to inna rzecz, kiedy sama obrażasz swój kraj, niż kiedy obraża go obcokrajowiec.

Detektyw zakrztusił się pizzą i wskazał wzburzony kciukiem za siebie, nie celując w nic konkretnego.

– To wy, do jasnej cholery, mieliście potrzebę, żeby jebnąć w środku miasta własne London Eye*! Które od prawdziwego różni się tym, że jest chujowe!

Rob kopnął ją pod stołem w kostkę.

– Chcesz siedzieć tu do jutra? – warknął po polsku. – Zachowujecie się jak dwa duże dzieciuchy!

Aśka pokazała mu język, ale już się nie odezwała.

– O czym to ja... A, no tak. – Ainsworth otrzepał palce. – Jestem wolnym strzelcem, jeśli chodzi o mój zawód. Nie jestem związany z żadną firmą ani policją... w każdym razie już nie. Dużo podróżuję i gonię zlecenia, które wydadzą mi się ciekawe. Można powiedzieć, że specjalizuję się w kradzieżach.

Czyli co? Jak Polak, to złodziej? – nie powiedziała Aśka, prychając w myślach.

Rob poprawił się na krześle.

– Była u nas jakaś kradzież?

– Żeby tylko jedna... – odparł Ainsworth złowieszczo. – Pierwsza sprawa ma już prawie miesiąc. W normalnych warunkach nie byłoby już szans na ujęcie sprawcy, ale... on wciąż tu jest.

– A dlaczego pan tak uważa?

– Bo kradzieży było więcej. Jak dotąd największa miała miejsce kilka dni temu. Zwinęli Sąd ostateczny. Słyszeliście coś?

Aśce zaświeciła się miniaturowa lampka w głowie.

– Aaa... To dlatego Zaporowski był taki nakręcony.

– Skąd pan wie, że to wszystko ta sama osoba? Albo osoby? – spytał Rob.

– Wszystkie dotychczasowe sprawy mają dwa elementy wspólne. – Ainsworth sięgnął po porzucony kubeczek „Sprajta". – Po pierwsze, giną same obrazy. I to wyłącznie znane i cenne. Po drugie natomiast... – Wychylił duszkiem napój bez mrugnięcia okiem. – Po drugie, w żadnej nie ma żadnych tropów.

– Czyli co... Zbrodnia doskonała? To w ogóle możliwe? – spytała Aśka sceptycznie.

– Oczywiście, że nie. No... chyba że weźmiemy pod uwagę czynnik nadnaturalny.

– Sugeruje pan...? – nie dokończył Rob.

– W tej chwili to niemal pewne. – Detektyw wychylił się i z nonszalancką miną przywłaszczył sobie jego hamburgera. – Złodziej posługuje się standem. Brak śladów jest całkiem niezłym śladem sam w sobie. Jeżeli wziąć pod uwagę, że nie zostawił żadnych odcisków palców ani śladów butów, nie uruchomił żadnego alarmu, nikt z ochroniarzy niczego nie widział, a zapis kamer z tamtych nocy magicznie uległ uszkodzeniu... Wniosek nasuwa się sam.

Przerwał na chwilę, żeby wziąć dużego gryza. Coś zachrupało pomiędzy jego zębami, ale nawet się nie skrzywił. Aśce po raz kolejny zebrało się trochę na wymioty.

– No dobrze... – powiedziała. – I jaki to ma związek z nami? Okej, my też mamy... te, standy. I co z tego? To nic specjalnego. Pewnie połowa ludzi w tym mieście ma standy. Mamy teraz pomóc panu w śledztwie?

Ainsworth pokręcił głową.

– Myślisz w złą stronę... Obserwowałem was właśnie dlatego, że macie standy. Pomoc... zacząłem rozpatrywać dopiero dziś rano.

– Myślał pan, że któreś z nas jest złodziejem? – spytał Rob.

– Podejrzewałem głównie ją. – Kiwnął palcem w stronę Aśki. – Ale po tym, jak dała ci się porobić, myślę, że jest na to za głupia.

Aśkę zatkało.

– Czy ja panu wyglądam na złodzieja? – spytała z pretensją.

– Tak. Jak cholera.

– Co nie? Też tak uważam – ucieszył się Rob.

Twarz Ainswortha znalazła się nagle kilka centymetrów od jej.

– Z tego, co widziałem, prasa nadała mu przydomek Złoty Jantar – szepnął detektyw z nagłą groźną nutą w głosie. – Świat jest pełen dziwnych i cudownych zbiegów okoliczności, nie zgodzisz się?

Aśka zacisnęła zęby, ale nic nie odpowiedziała. Mimowolnie uciekła wzrokiem przed spojrzeniem detektywa. Wciąż schowany pod kołnierzem naszyjnik zrobił się w jednej chwili niewytłumaczalnie ciężki.

Ainsworth wrócił powoli na swoje miejsce, nie przestając jej obserwować. Po chwili wzruszył ramionami i na powrót zajął się (nie)swoim hamburgerem.

– No... ale śledztwo oczywiście wciąż jeszcze jest we wczesnej fazie. Co do pomocy, bez obaw. Nie lubię, kiedy ktoś wchodzi mi w drogę, zwłaszcza jeżeli nie zna się ani trochę na rzeczy. Co nie znaczy, że w pewnym momencie nie okażecie się dla mnie przydatni.

– Ale to pana praca – burknęła Aśka. – Po co my mielibyśmy panu pomagać?

Detektyw zamrugał parę razy, jakby nie był gotowy na to pytanie.

– Eee... Patriotyzm?

Rob sprawiał wrażenie zamyślonego.

– To poważna sprawa... Gdyby było coś, co moglibyśmy zrobić...

– No ej! – ofuknęła go Aśka. – Już dałeś mu się omamić? On chce nas tylko wykorzystać!

– Tego nie wiesz – odgryzł się chłopak. – Zresztą przepraszam bardzo, ale nie dam się ganić złodziejom.

Ainsworth przełknął ostatniego kęsa i otrzepał palce.

– W każdym razie... Zastanówcie się. Ale tak na poważnie. Może się okazać, że ta sprawa jest wam bliższa niż myślicie – zakończył enigmatycznie. Wstał z miejsca i obrócił się do nich plecami. – Żegnajcie.

Przez chwilę tylko siedzieli, słuchając jego oddalających się kroków. Rob przerwał ciszę jako pierwszy.

– To... Co myślisz?

– Uważam, że to wariat – odparła Aśka słodko. – I nie mam zamiaru mieszać się w coś, co mnie nie dotyczy.

Chłopak nie wyglądał na przekonanego. Podrapał się po głowie w zamyśleniu.

– Przestępca posługujący się standem... To może być niebezpieczne. W końcu nie wiemy, ile takich osób jest w mieście. Może poza tym detektywem jesteśmy tylko my i dlatego się do nas zwrócił?

– Szczerze wątpię, biorąc pod uwagę, że tylko dzisiaj poznałam aż dwie. Jest ich pewnie na pęczki.

– Wiesz co? Wal się – burknął chłopak. – Nie wiem w ogóle, czemu z tobą rozmawiam. Przecież nawet się nie kumplujemy.

– Bogu dzięki.

Do końca lekcji zostało sześć minut. Najgorsze w tej sytuacji było to, że zdążenie na następną godzinę wcale nie było niemożliwe – wymagało jedynie niesamowitego pośpiechu (oraz niezłej formy). A jak kuszącą perspektywą nie wydawały się w tej chwili wagary, Aśka musiała wrócić, ponieważ zostawiła w szkole swoją torbę.

Liczyła trochę w tej sytuacji na Damrokę. Wspinaczka przy pomocy standa (wciąż uważała to słowo za głupie) okazała się wcześniej o wiele łatwiejsza. Była ciekawa, czy pomoże jej również szybciej biec. Kto wie... Być może miała nawet potencjał, żeby zupełnie nagle w magiczny sposób zostać orłem z wuefu.

Wstała od stołu i już chciała przywołać swoje widmo, kiedy zdała sobie sprawę z czegoś przerażającego.

– Rob...

– Mówiłem, że masz mnie tak–

– Czy Ainsworth zapłacił za to... jedzenie? – powiedziała z braku lepszego słowa.

Chłopak zamarł w miejscu, jakby go zmroziło. Aśka widziała wyraźnie, jak z jego twarzy odpływa powolutku cała radość z życia.

– Nie – szepnął zrezygnowany.

Odwrócili się niemal w tym samym momencie. Stała za nimi milcząca kelnerka – ta sama, która obsłużyła ich na samym początku. Tak naprawdę jej zawodu pozwalał się domyślić tylko wyblakły fartuch. Ogółem kobieta przypominała bardziej kogoś, kto na co dzień łapie w parku wiewiórki i wypruwa im wnętrzności, żeby ułożyć je w porządku alfabetycznym. Była młoda, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat, ale długie, czarne włosy, wyraźne wory pod oczami i absolutny brak ekspresji nadawały jej wyglądu jak z okładki książki o seryjnym mordercy.

Patrzyli na siebie bez słowa przez dłuższą chwilę.

– Aśka? – syknął Rob półgębkiem.

– Tak?

– Wiem, o czym teraz myślisz... Ale jak babcię kocham, jeżeli teraz znikniesz i mnie tu zostawisz, to możesz już jutro nie wracać do szkoły.

Tak... Detektyw Ainsworth pojawił się w ich życiu nagle i bez zaproszenia, ale nawet przy pierwszym spotkaniu zdołał dać im istotną życiową lekcję.

Świat jest niesprawiedliwy, a frajera aż żal nie wydymać.



*Chodzi tutaj o koło widokowe AmberSky.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top