2. Rycerz Blizbor


Przez następne dwa dni Aśka prawie nie wysunęła nosa z pokoju. Wychodziła z założenia, że musi najpierw poznać swoją moc, jeżeli chce z niej korzystać. Postanowiła nie zawracać sobie na razie głowy, w jaki w ogóle sposób chciała ją wykorzystać. Raczej nie taki, jak dotychczas... Ale nie musiała nawet robić nic specjalnie nielegalnego. Gdyby zaczęła nagle znikać lub pojawiać się przy ludziach, zrobiłby się... ambaras, łagodnie mówiąc.

Przede wszystkim, z czego była bardzo zadowolona, opracowała całkiem stabilną metodę wywołania niewidzialności. Kluczem było skupienie się na naszyjniku, żeby przywołać Damrokę. Pewnie dało się to zrobić i bez błyskotek, ale nie doszła jeszcze do takiego poziomu samokontroli. Szybko za to odkryła, że nie musi dotykać istoty, żeby moc zaczęła lub przestała działać. Po paru próbach, kiedy mocno się skoncentrowała, udało jej się to nawet zrobić, nie ruszając się. Starczyła wyraźna, zdecydowana myśl. Aśka odkryła również, że w podobny sposób może odrobinę sterować Damroką, kiedy nie była z nią połączona. Nie żeby było to specjalnie użyteczne... Stwór mógł dotykać prawdziwych przedmiotów, ale pozostawiony sam sobie był beznadziejnie niezdarny. Nie potrafił utrzymać niczego w dłoniach. Mógł co najwyżej coś kopnąć albo uderzyć... No i nie mógł oddalić się od niej dalej niż na dziesięć metrów – specjalnie wyszła nawet na dwór, żeby zmierzyć odległość na płytach chodnikowych.

Ze stoperem w ręku (a dokładniej w komórce) sprawdziła też, jak długo trwa jeden okres niewidzialności. Szybko okazało się, że... to zależy. Z samego rana w sobotę udało jej się wyciągnąć aż pół godziny, jednak potem każdy kolejny wynik był trochę mniej imponujący od poprzedniego. Pod wieczór ciężko było jej już dobić piętnastu minut. Za to kiedy się wyspała, czas znowu się wydłużył. Wyglądało więc na to, że moc słabła, im częściej jej używała – oraz że jej efektywność zależała od tego, jak bardzo jest zmęczona.

Kiedy była już całkiem pewna granic, postanowiła przejść do słabych punktów. Musiała wiedzieć, czy istniał jakiś sposób na przerwanie niewidzialności wbrew jej woli. To nie było takie proste, bo w zasadzie nie wiedziała, czego szuka, jednak po paru ostrożnych testach coś odkryła. Jej moc przestawała na chwilę działać, jeśli czymś się skaleczyła. Na jak długo – to zależało. Małe ranki mijały tak szybko, że nie zdążyła nawet włączyć stopera. Te głębsze wydłużały „migotanie" nawet do kilku sekund. Żeby o jakimkolwiek migotaniu była jednak w ogóle mowa, musiało dojść do przebicia skóry. Zadrapania i uderzenia nie miały efektu.

To chyba podchodzi pod samookaleczanie, skojarzyła, robiąc sobie kolejną rankę igłą. Różnica była taka, że ona robiła to dla nauki. Raczej była bezpieczna... Musiałaby mieć naprawdę dużego pecha, żeby skaleczyć się czymś ot tak, znikąd. A nawet gdyby jakimś cudem do tego doszło, to migotanie trwało zbyt krótko, żeby ktoś miał szansę zrozumieć, na co w ogóle patrzy.

Zupełnie inną sprawą było to, że kryształowa powłoka Damroki zdawała się ją chronić, przynajmniej do pewnego stopnia. Było w niej mnóstwo przerw, ale te twarde segmenty były naprawdę twarde. Wspomniana wcześniej igła się na nich wygięła. Aśka nie była pewna, czy zrobiła chociaż ryskę. Faktem było jednak, że niczego nie poczuła. Bardzo chciała zgłębić jakoś ten aspekt swojej mocy, ale nie miała pomysłu, w jaki sposób. Tępienie na Damroce noży chyba mijało się z celem, a wszelkie „testy kolizyjne" na zewnątrz podchodziłyby albo pod wandalizm, albo niszczenie przyrody. Ostatecznie z niechęcią zdecydowała się odpuścić. W końcu... w niewidzialności chodziło o to, żeby nikt jej nie zauważył, nie? Nie miała zamiaru się z nikim (ani niczym) bić. Pancerz nie był jej do niczego potrzebny, więc postanowiła potraktować go jak miły, ale niechciany dodatek.

Tak więc weekend minął jej bardzo pracowicie. Do rzeczywistości sprowadził ją dopiero poniedziałek. Nadludzkie moce i niewidzialne upiory są bez wątpienia zajmujące, jednak nawet one nie mogą się równać z siłą wyższą, jaką jest Obowiązek Szkolny. Aśka musiała wstać o szóstej, dojechać zatłoczonym autobusem przez poranne korki aż do przystanku Wały Piastowskie, a następnie przejść kilkaset metrów spacerkiem, żeby wreszcie znaleźć się w ponad stuletnim* gmachu gdańskiej „Jedynki". Taka rutyna towarzyszyła jej już od ponad miesiąca. I... no cóż, kłamstwem byłoby powiedzieć, że zupełnie się do niej przyzwyczaiła. To oczywiście nie było nic specjalnie wymagającego, jednak przez ostatnie dziewięć lat uczęszczała do szkoły, którą mogła zobaczyć z okna swojego domu. Potrzebowała zaledwie pięciu minut, żeby dojść na miejsce (trzech, żeby dobiec). To był luksus, który strasznie ją rozleniwił. Dopiero teraz poznawała bolączki związane ze wczesnym wstawaniem i podróżowaniem komunikacją miejską. Parę tygodni temu, w swoim pierwszym dużym korku, doznała olśnienia i zrozumiała, że da się spóźnić nie z własnej winy.

Wciąż nie przywykła do widoku swojej nowej szkoły. Zupełnie nie przypominała jasnego, kolorowego budynku, w którym mieściła się jej podstawówka i gimnazjum. To była szkoła z Historią – zdradzały to ciemne, odrapane ściany i „ponadgryzany" dach. Przy czym, należy postawić to jasno, to nie była szkoła zaniedbana, tylko bardzo, bardzo stara. Było to widać również w środku – drzwi do sal były rzeźbione i drewniane (nie tak ciężkie, na jakie mogły wyglądać), a deski podłogi leżały luźno, donośnie oznajmiając całemu światu, że KTOŚ WŁAŚNIE IDZIE KORYTARZEM!!! Ten ostatni aspekt bywał szczególnie irytujący, kiedy się spóźniała. W „Jedynce" nie dało się chodzić dyskretnie.

Ten dzień jednak do takich nie należał. Aśka przestąpiła przez próg wejścia przy sali gimnastycznej (było jeszcze drugie, frontowe i oficjalne, ale nikt go nie używał) całe siedem minut przed pierwszą lekcją. Uśmiechnęła się zadowolona, ponieważ nawet małe sukcesy należy celebrować, po czym ruszyła umiarkowanie zatłoczonym korytarzem. Radość minęła jej mniej więcej dwie minuty później, kiedy znalazła się pod salą numer dwadzieścia sześć.

Nie od razu dotarło do niej, co oznacza zauważalnie nerwowa atmosfera panująca wśród pozostałych osób z klasy. Uświadomiła ją dopiero Agata – niewysoka pieguska, która przyczepiła się do niej drugiego dnia szkoły i od tamtego czasu chyba się kumplowały.

– Umiesz coś na ten sprawdzian? – spytała, bawiąc się podręcznikiem. Chyba już nawet nie próbowała go przeglądać.

Aśka stała nieruchomo parę sekund zanim wszystkie elementy wskoczyły wreszcie na swoje miejsce.

Ach... no tak. Właśnie tym powinna zajmować się w weekend.

– Co jeżeli nie? – odparła.

Starała się zabrzmieć lekceważąco, ale w jej głowie dzwonił każdy możliwy alarm. Cholera. Choleracholeracholeracholera...

Nie panikowałaby tak bardzo, gdyby nie chodziło o geografię. Pani Lewandowska może i była tylko niewielką, starszą kobietą, ale należała też do najbardziej niezmordowanych zawodniczek, jakie miała okazję podziwiać ta szkoła. Na jej lekcjach siedziało się jak na szpilkach, ponieważ nigdy nie było się bezpiecznym – na każdego mogło spaść nagłe pytanie, a kartkówki pod sam koniec lekcji (z materiału, który dopiero co przerobili!) już nawet nikogo nie dziwiły. To była po prostu nauczycielka wymagająca. Bardzo. Nie pomagało, że uczyła przedmiotu, którego w zasadzie trzeba było się uczyć na pamięć, a pytania układała tak, żeby tę pamięć jak najwredniej zagiąć.

– Pierwsza B już miała ten sprawdzian. Na konfie są zdjęcia... – poinformowała ją Agata, ale bez entuzjazmu. – Są cztery otwarte. I parę grup...

Dobrze... To była chwila wymagająca poważnego skupienia. Fakty były takie, że Aśka nie umiała nic. Od zawsze miała okropną pamięć. Do rozpoczęcia lekcji zostały trzy minuty. Podręcznik nic jej już nie da. Najlepszą opcją byłoby w tej chwili zniknąć i zupełnym przypadkiem znaleźć się w szkole godzinę później, ale... użycie mocy nie wchodziło w grę. Rozmawiała już z Agatą. Wszyscy będą wiedzieli, że uciekła. Niech to szlag... Miałaby może szansę z każdą inną koleżanką, ale ta dziewczyna była na tyle nierozgarnięta, że mogłaby ją wkopać i nawet nie zdać sobie z tego sprawy („O! Aśka poszła pewnie do toalety. Na pewno zaraz wróci!").

W takiej sytuacji największą szansę dawały jej te nieszczęsne zdjęcia, czego by na nich nie było. Spróbuje po prostu zapamiętać jak najwięcej odpowiedzi... Już sięgała po telefon, kiedy usłyszała za sobą bardzo znajomy stukot. Takie buty nosiła Zguba.

Odwróciła się powoli i spojrzała prosto w twarz – a jakże – pani Barbary Lewandowskiej. Do kompletu z plikiem kartek w dłoni.

– Dzień dobry – powiedziała, czując, jak pieką ją uszy.

– Dzień dobry – odparła nauczycielka bez uśmiechu. – Możecie już wchodzić. Trzeba jeszcze rozsunąć ławki.

Parę osób podniosło się niechętnie (niektórzy wciąż gorączkowo wertując podręczniki). Aśka ustawiła się za nimi, rozpatrując swoje możliwości. Dyskretne spisanie od kogoś odpowiedzi raczej nie wchodziło w grę (zresztą wcale nie było pewności, że ktokolwiek z jej sąsiadów będzie miał dobrze), tak samo jak komórka pod stołem. Musiała się poważnie zastanowić, co było w dłuższej perspektywie mniejszym złem – niedostateczny, czy niepewna dwója i duża szansa, że zostanie przyłapana na ściąganiu.

Tak... Nieważne, ile nad tym myślała, żadna opcja nie jawiła się specjalnie dobrze. Przygryzła z niezadowoleniem policzek, ale postanowiła jeszcze nie składać broni. Była w końcu na wszystkich lekcjach, co nie? Nie powtórzyła z nich oczywiście nic, ale coś chyba musiało zostać w głowie...

Pięć minut później zrozumiała, jak bardzo naiwne było to myślenie, kiedy spojrzała na pierwsze pytanie, które dotyczyło czterech krajów Azji Środkowej o identycznie brzmiących nazwach. Znaczy... W porządku, każdy raczej kojarzy Afganistan, ale jeżeli ktoś jest w stanie powiedzieć bez encyklopedii, czym różnią się Uzbekistan, Turkmenistan i Tadżykistan, to jest w zdecydowanej mniejszości.

Odchyliła się odrobinę na krześle i przygryzła w zamyśleniu końcówkę długopisu. Ten ostateczny dowód własnej niewiedzy paradoksalnie sprawił, że zeszło z niej całe napięcie. Nie miała już co się stresować sprawdzianem, którego nie potrafiła rozwiązać. Zostało jej za to dużo czasu na wymyślenie, jak z tego wybrnąć. Byłby trochę wstyd, gdyby dostała jedynkę z pierwszego sprawdzianu. Zwłaszcza że akurat średniej z geografii nie dało się poprawić w następnych latach, bo przedmiot kończył się razem z pierwszą klasą i ocena wędrowała prosto na świadectwo maturalne. To czyniło taką jedynkę trzy razy bardziej dotkliwą. Inna sprawa, że zawsze była raczej dobrą uczennicą i każdy niedostateczny godził prosto w jej osobiste poczucie dumy.

Tak... musiało istnieć jakieś lepsze rozwiązanie.

Przez resztę lekcji starannie napisała cokolwiek pod każdym z pytań, żeby jej test oglądany z daleka i przelotem wyglądał normalnie. To było mądrzejsze niż oddanie pustej kartki. Nie chciała się w żaden sposób wyróżniać, jeżeli jej plan miał się powieść.

Wychodząc, zauważyła z ulgą, że wszystkie sprawdziany zostały na biurku. Co miało sens, oczywiście – pani Lewandowska uczyła tylko w jednej sali. Zabierze je pewnie dopiero pod koniec dnia. To dobrze. To znaczyło, że Aśka nie musiała działać od razu.

– Masakra jakaś... – westchnęła za nią Agata. – Połowy tych rzeczy nawet nie było w podręczniku! Skąd mam niby to wszystko wiedzieć?

– Mhm... – odparła nieuważnie. – Kiedy długa?

– Za dwie godziny.

Aśka oczywiście pamiętała tak podstawowe rzeczy jak ich plan lekcji, ale zależało jej na tym, żeby zmienić temat. Co zresztą się udało – Agata już po chwili zapomniała, jak niesprawiedliwie potraktował ją zły system edukacji, i zaczęła trajkotać coś o swoich weekendowych zawodach w siatkówkę.

Dwie godziny... Za dwie godziny będzie miała całe dwadzieścia minut. Musiało jej wystarczyć, chociaż podejrzewała, że to i tak spora nadwyżka. Jedyne, co musiała zrobić, to przedostać się dyskretnie do klasy pani Lewandowskiej i zwinąć swoją pracę. Nie ma sprawdzianu, nie ma problemu, prawda? Nauczycielka będzie musiała w końcu uznać, że go zgubiła. Na pewno wyda jej się to dziwne, ale jeżeli Aśka pogra jeszcze trochę ofiarę, to przecież pozwoli jej napisać test jeszcze raz. A wtedy ona już zadba o to, żeby przygotować się najlepiej, jak potrafi... To w zasadzie nie było nawet nieuczciwe, bo miała zamiar faktycznie się nauczyć, a nie ściągać. A jeżeli zawczasu uważnie przerobi pytania ze zdjęć, które wciąż wisiały na klasowym messengerze... No cóż, nikt nie mógł jej za to winić.

Następny tego dnia był bloczek dwóch polskich z panem Aleksandrem Zaporowskim. Idealne zajęcia, żeby się odprężyć, i dowód na istnienie równowagi we wszechświecie. Nie trzeba nawet było na nich specjalnie uważać, ponieważ nauczyciel miał duszę gawędziarza i szczerze uwielbiał przedmiot, którego uczył. Najczęściej więc na zajęciach zatracał się we własnym monologu i jedynie może czasami zadał jakąś pracę domową. Był pogodny, sympatycznie roztrzepany i jako jedyny z nauczycieli codziennie chodził w garniturze. Tak długo, jak na jego lekcjach wykazywało się odrobinę zainteresowania (a przez większość czasu naprawdę opowiadał interesująco), nie sprawiał żadnego problemu.

Aśka nie była skupiona ani trochę. Na szczęście lekcja również nie należała do treściwych – pan Zaporowski przez ponad połowę zajęć rozwodził się nad jakimś obrazem. Chodziło, zdaje się, o Sąd ostateczny Memlinga. Aśka rzuciła okiem na zdjęcie w podręczniku i mogła zgodzić się w dwóch kwestiach – ten obraz faktycznie istniał i nawet był całkiem ładny. Czy wart całej tej gadaniny? Tego nie była pewna. Dlatego też docierało do niej co drugie słowo. Jej myśli wciąż zajmował głównie sprawdzian. I Damroka.

Dwie godziny dłużyły jej się niemiłosiernie, ale w końcu doczekała upragnionego dzwonka. Niemal natychmiast wstała z miejsca i ruszyła szybkim krokiem do drzwi. Każda sekunda była teraz cenna...

– Idziesz gdzieś? – dobiegł ją jeszcze głos Agaty. – Mamy teraz angielski...

– Aa, tak. – Myślała szybko. – Wiesz, skoczę chyba do Żabki. Głodna jestem.

Nie czekając na odpowiedź, skręciła w lewo i najszybszym chodem świata dotarła na dół. Dopiero przy wyjściu trochę zwolniła. To było liceum, więc nikogo w zasadzie nie obchodziło, gdzie i kiedy wychodzisz (zwłaszcza na długiej przerwie), jednak... i tak miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą. Jakby jakimś irracjonalnym cudem wszystkie jej zamiary i tajemnice były wypisane świecącymi literami na czole. Pokręciła głową z irytacją i zacisnęła dłoń na ukrytym pod kołnierzem naszyjniku (nie nosiła go na widoku, bo obawiała się, że może przypadkiem wpaść na Pawła. Ale na szczęście nie widziała się z nim ani razu od ich ostatniego spotkania).

Damroka niemal od razu pojawiła się bezszelestnie za jej plecami. W takim miejscu wyglądała trochę jak efekt marnego CGI w podrzędnym filmie akcji. I, oczywiście, nikt jej nie zauważył ani nie skomentował. Wszystko było na swoim miejscu. Tak długo, jak będzie zachowywać się naturalnie, dosłownie nic nie mogło pójść nie tak...

Czując się już trochę pewniej, z lewitującym za nią milczącym widmem, naturalnie wyszła ze szkoły, naturalnie przeszła wzdłuż boiska i naturalnie skręciła za budynek. Znajdowały się tutaj bieżnie, trochę zapuszczonych drzew i trawnik, który przechodził w pewnym momencie w parking dla uczniów. Przede wszystkim jednak właśnie po tej stronie swoje okna miała sala numer dwadzieścia sześć. Aśkę dzieliło od niej tylko jedno piętro. Z ulgą zobaczyła, że jedno z okien jest otwarte. Na całe szczęście w tej szkole nauczyciele wietrzyli przy każdej okazji.

Druga szczęśliwa okoliczność – nikogo poza nią tu nie było. Jeszcze. Ale tak naprawdę tylko ta chwila jej starczyła. Kiedy już zniknie, nie będzie musiała się przejmować, że ktoś ją nakryje. Aśka aż nie mogła uwierzyć, jak bardzo wszystko idzie po jej myśli. Przedtem obawiała się, że będzie musiała kombinować.

Przykucnęła za krzakiem i już chciała aktywować swoją moc, kiedy dopadły ją wątpliwości. Czy to na pewno było właściwe? To już drugi raz, kiedy używała niewidzialności do czegoś, czego nie powinna robić. I to nawet nie dlatego, że specjalnie chciała, po prostu... głupio było tego nie zrobić. Ale czy powinna tak się chwytać każdej okazji? Przypomniał jej się pewien cytat, chociaż za Chiny nie pamiętała, skąd pochodził. „Wielka moc niesie za sobą wielką odpowiedzialność" (czy jakoś tak). Wiedziała dobrze, że nie zachowuje się ani trochę odpowiedzialnie. Czy takie... oszukiwanie wejdzie jej w nawyk? Czy powinna przestać, póki jeszcze mogła?

Nie podobały jej się te myśli. Przygryzła wargę i ze złością wydała Damroce mentalny rozkaz.

Spójrz na to w ten sposób, próbowała usprawiedliwić się przed samą sobą. Poszło ci fatalnie tylko dlatego, że zupełnie nagle odkryłaś tę moc. Gdyby nie ona, na pewno nauczyłabyś się na ten sprawdzian. Czyli nie oszukujesz, a jedynie naprawiasz z pomocą Damroki problemy, które sama spowodowała. To chyba jest uczciwe?

Wskoczyła na parapet i ujęła niewidzialną dłonią pierwszą lepszą cegłę. Nie miała przed sobą długiej wspinaczki, ale z dołu i tak nie wyglądała ona zachęcająco. To była niemal zupełnie płaska, pionowa ściana. Cegły, jak na złość, wystawały akurat na tyle, żeby było to możliwe, ale nic ponad to.

Na całe szczęście szybko odkryła, że pancerz, którym wcześniej tak brzydko wzgardziła, naprawdę ułatwia chwytanie się szczelin. Dodatkowo miała wrażenie, że nie wykonuje całej pracy. Szło jej niewytłumaczalnie lekko, nawet kiedy musiała podciągnąć się do góry praktycznie całym ciałem. To pewnie też była zasługa Damroki. Aśce naprawdę nie zostało nic innego, jak zebrać całą wiedzę, którą wyniosła ze swoich nielicznych przygód ze ściankami wspinaczkowymi (całe trzy razy w podstawówce), i po prostu się nie spieszyć oraz mocno się trzymać. Jedyna trudność była taka, że nie mogła zobaczyć swoich rąk i stóp. W końcu zamknęła oczy i postanowiła zdać się na dotyk. W ten sposób przynajmniej nie kręciło jej się w głowie.

Pokonała cały dystans w może dwie minuty. Z ulgą złapała za parapet i przecisnęła się przez okno. Musiała je przy tym trochę uchylić... ale przecież równie dobrze mógł to być podmuch wiatru, prawda?

Z nową pewnością siebie, chociaż wciąż ostrożnie, stanęła na podłodze po drugiej stronie. Jedyne, co zostało do zrobienia, to znaleźć odpowiedni sprawdzian i się stąd wynieść. Potem po prostu wślizgnie się do którejś toalety i uda, że spędziła tam całą przerwę. Łatwizna. Może nawet obędzie się bez spóźnienia na angielski.

Dopadła szybko biurka. Pani Lewandowska zdążyła przenieść sprawdziany do teczki, ale nie stanowiło to żadnego problemu. Aśka wyjęła cały plik z torby nauczycielki i już miała pociągnąć za gumkę, kiedy usłyszała jakiś... zgrzyt. Spięła się mimowolnie i uniosła czujnie wzrok. Dźwięk już jednak się nie powtórzył, a w sali dalej nikogo nie było. W końcu wzruszyła ramionami. Pewnie ktoś na górze rzucił krzesłem albo coś...

Prawie udało jej się wrócić do teczki, ale niemal w tym samym momencie rozległ się nowy odgłos – kroków. Co gorsza... wcale nie dobiegał z korytarza. Zlokalizowanie źródła zajęło jej parę długich sekund. A wtedy już naprawdę się przeraziła.

Mniej więcej w tej samej chwili, kiedy jej wzrok padł na zaczepioną o dolną framugę okna linkę z hakiem, dobiegł do niej mrożący krew w żyłach szept:

– Wiem, że tam jesteś. Na twoim miejscu nie próbowałbym uciekać.

No cóż... I tak by nie zdążyła. Dwie sekundy później tajemniczy osobnik zza okna dotarł do celu swojej wspinaczki.

Aśka podświadomie spodziewała się co najmniej terminatora albo agenta federalnego, tak więc trochę zaskoczył ją widok... najzwyklejszego w świecie chłopaka. Chyba nawet widziała go wcześniej parę razy na korytarzu. Nieznajomy przecisnął się przez okno i wyprostował się szybko, zwijając linkę.

Gdyby była bardziej złośliwa, powiedziałaby, że wygląda jak ktoś, kto do szkoły dostał się jedynie dzięki dobrym wynikom w sporcie. Chłopak miał posturę koszykarza, krótko przystrzyżone włosy i dość odstraszający wyraz twarzy. Chociaż możliwe, że sprawiał akurat takie wrażenie, bo ewidentnie się za nią rozglądał.

– Żebyśmy się rozumieli... Widziałem cię, jasne? Ciebie i tego twojego potwora. Wiem, że jesteś niewidzialna.

Teraz panikowała już na całego. Wiedziała, że ma w gruncie rzeczy dwie możliwości – walczyć albo uciekać – tyle że niestety każda niosła za sobą ryzyko. Na razie przykucnęła za biurkiem (jakby mogła być jeszcze bardziej ukryta...) i starała się nawet nie oddychać zbyt głośno. Obcy chłopak też musiał mieć jakąś moc, skoro zobaczył Damrokę. Trochę zgadywała, ale to musiało tak działać – ani mama, ani nikt inny na korytarzu jej nie widział. Zresztą za potwierdzenie powinien starczyć fakt, jak szybko chłopak ją dogonił. Pewnie zaczekał, aż poruszy się okno. Była tak zajęta sobą, że nawet nie zauważyła, że za nią idzie.

Nie musiała długo czekać, żeby przekonać się, że ma rację. Na jej oczach linka w dłoniach chłopaka przekształciła się w długi, prosty pręt. Obyło się bez przesadzonych dźwięków i migających świateł, ale była pewna, że dobrze zobaczyła. Cała przemiana dokonała się w jednym szybkim, płynnym ruchu. A gdzieś pośrodku tego ruchu dostrzegła... bezkształt. Stan, który nie przypominał ani jednego z tych dwóch przedmiotów – ani tak naprawdę żadnego przedmiotu. Czymkolwiek była ta tajemnicza masa, właśnie na niej opierała się moc chłopaka.

– Nie chcesz mi się pokazać, co? – Chłopak zamachał ostrzegawczo prętem. – Nie szkodzi... Nie mogę cię zobaczyć, ale wciąż mogę cię dotknąć.

W jednej chwili zrozumiała, na czym polega jego plan. Musiał liczyć na to, że ją jakoś wyczuje tym swoim... drągiem. To mogło zadziałać, bo tajemniczy przedmiot naprawdę był całkiem długi – musiał mieć z pięć metrów – ale dawało jej również cały szereg przewag. Przede wszystkim pręt nie nadawał się zbytnio do sprawdzania przestrzeni pod ławkami. Każdy stół w tej sali powinien zapewnić jej ochronę. Poza tym ona widziała swojego przeciwnika, a on jej nie. Jeżeli będzie odpowiednio zwinna, być może uda jej się nawet prześlizgnąć przed jego nosem.

A potem... No cóż, chyba najrozsądniej będzie stąd jak najszybciej uciec. Oczywiście intrygowało ją istnienie drugiej osoby z podobną mocą, tyle że wspomniana osoba nie była nastawiona zbyt przyjaźnie. Odpowiedzi mogły zaczekać, w tej chwili liczyło się przede wszystkim uniknięcie ryzyka.

Na czworakach wysunęła głowę zza biurka i oceniła odległość od najbliższej ławki. Planowała pokonać drogę do okna etapami, najbezpieczniej, jak się dało. A może lepsze będą drzwi? Dla innych będzie to oczywiście wyglądało, jakby otworzyły się same z siebie, ale przy tylu osobach chłopak nie będzie mógł jej gonić.

Cóż, miała jeszcze czas, żeby wybrać. Ostrożnie zrobiła pierwszy krok, a wtedy...

...rozległo się ciche „skrzyp!".

Niech diabli porwą podłogi w ILO. Każdą jedną.

– Słyszałem! – Chłopak momentalnie skierował wzrok prosto na nią (a bardziej w miejsce, w którym przykucnęła).

Aśka miała tylko chwilę, żeby podnieść oczy i spojrzeć na drąg, który w tempie przyspieszonym zmierzał prosto w stronę jej głowy. Nie miała już czasu, żeby się znowu schować czy zrobić unik... W panice wyciągnęła ręce i złapała przedmiot w obie dłonie. Na całe szczęście chłopak nie włożył w cios zbyt dużo siły. Jakby... trochę się bał, że naprawdę może ją trafić. Niewiele myśląc, podniosła się na nogi i odepchnęła trzymany pręt. Trochę mocniej, niż zamierzała, ale to chyba była wina Damroki. W każdym razie trafiła chłopaka w ramię nad łokciem. Skrzywił się, ale nie popuścił chwytu.

– Gh... Więc stoisz gdzieś tam, co?

Nagle poczuła, jak coś mocno ciągnie ją w jego stronę. W panice puściła „zwijający się" (z braku lepszego słowa) pręt, który po chwili znowu powrócił do formy galaretowatego niczego. Tym razem zmiana kształtu trwała trochę dłużej. Rezultatem okazała się złożona z drobnych oczek sieć. Nitki były bardzo cienkie, ale dzięki temu płachta musiała mieć – na oko – powierzchnię co najmniej trzydziestu metrów kwadratowych.

W jednej chwili zrozumiała, że ma problem. Jeżeli chłopak zarzuci tę sieć na biurko i kilka pierwszych ławek, każdy jej ruch będzie doskonale widoczny. Nie do końca mogła mu też uciec – żeby to zrobić, również musiałaby dotknąć pułapki. Do diaska... Czy została właśnie przechytrzona? W jednej chwili droga ucieczki została idealnie odcięta.

Aśka cofnęła się w stronę biurka. Musiała coś wymyślić i to szybko... Chłopak już szykował się do rzutu. Zostało jej maksymalnie parę sekund.

Zupełnie nagle w dłoń wpadła jej... pinezka. Całe ich opakowanie leżało w delikatnie uchylonej szufladzie. A Aśka coś sobie przypomniała.

Skoro niewidzialność się nie sprawdziła... to może lepiej będzie się jej na chwilę pozbyć?

Nie miała czasu. Już bez wahania (i bez myślenia) mocniej ścisnęła ostry przedmiot, wbijając sobie igiełkę w palec. Jej ciało momentalnie zamigotało, a po chwili stało się doskonale widoczne.

– Porozmawiajmy – wypaliła.

Chłopak otworzył szerzej oczy, ale szybko zmarszczył brwi.

– Stój tam, gdzie stoisz – polecił. Cofnął sieć i pozwolił jej powrócić do formy pierwotnej – to znaczy żadnej. Bezkształt zawisnął w gotowości kilka centymetrów nad jego dłonią.

Aśka pozwoliła sobie na malutkie mentalne westchnięcie ulgi. W końcu przestała się czuć jak zaszczuta mysz. W związku z czym – stety lub niestety – powrócił jej temperament.

– A to właściwie dlaczego, przepraszam? – spytała pretensjonalnie. – Nic ci nie zrobiłam. To ty mnie zaatakowałeś. Zresztą to strasznie chamskie, tak szturchać obcą osobę kijem i grozić jej galaretą.

Chłopak zmieszał się odrobinę, jednak na własne nieszczęście chyba nie był dość bystry, żeby wyłapać sugestię.

– Nikt, kto nie ma nic na sumieniu, nie włamuje się przez okno do klasy – odpowiedział. – Chciałaś coś ukraść, prawda?

– Czy ja ci wyglądam na złodzieja? – Spuściła smutno głowę, chociaż odrobinę przyspieszyło jej serce.

Chłopak zastanowił się przez chwilę.

– Tak! – ocenił w końcu. – Dlatego za tobą poszedłem.

– Tylko dlatego? – Zerknęła, zezując, w stronę bezkształtu.

– A... – burknął. – No... dobra. Chciałem też zobaczyć, jak działa twoja moc. Zadowolona?

– Znasz więcej osób, które taką mają? – naciskała. Bawiło ją trochę, jak szybko obróciła tę rozmowę. To naprawdę nie ona powinna zadawać pytania.

– Nie... Na początku myślałem, że to jakaś... figurka czy coś, ale potem zobaczyłem, że nikt inny nawet na ciebie nie patrzy.

Aśka zganiła się w myślach. To było nierozsądne, tak paradować z Damroką po korytarzu. Egocentrycznie założyła, że jest jedyną osobą z mocą, a przecież w zasadzie nie miała do tego żadnych podstaw.

– No to... teraz już wiesz. – Wzruszyła ramionami.

– Prawda... Niewidzialność, co? Na pewno strasznie wygodna sprawa dla takiego złodzieja jak ty.

– Nie do końca. – Postanowiła już zignorować tego „złodzieja". Przez cały czas czekała czujnie, aż chłopak podejdzie do niej odpowiednio blisko. Jeszcze trochę... Odrobinkę... – To prawda, potrafię się stać niewidzialna, ale mam jeszcze drugą zdolność.

Chłopak zamarł.

– Jaką?

– Ciosy w gębę!

Mniej więcej w połowie tego zdania pinezka spadła na podłogę, a Aśka w jednej chwili znowu stała się niewidzialna. Niemal równocześnie wystrzeliła do przodu z wyciągniętą pięścią. Trafiła w podbródek. Nie jakoś specjalnie mocno, ale... No dobrze, może jednak całkiem mocno. W każdym razie zaskoczony chłopak upadł na podłogę. Aśka już prawie dopadła okna, kiedy rozległ się dźwięk, który poziomem wywoływanego przerażenia przebijał wszystkie inne z dzisiaj.

Ktoś właśnie przekręcał klucz w zamku.

To była właśnie chwila nieuwagi, która ją zgubiła. Zanim zdążyła zareagować, poczuła mocny chwyt zaciskający się na jej kostce.

– Gh... Nie myśl sobie, że dam ci uciec.

Spuściła wzrok. Chłopak nie wyglądał, jakby stało mu się coś poważnego, ale miał rozciętą wargę i (tym razem) autentyczną złość w oczach. Aśka w pierwszym odruchu chciała mu się wyrwać, jednak momentalnie zrozumiała, że szarpanina to najkrótsza droga do skaleczenia – zwłaszcza że miała już jedną ranę i mógł ją teraz ujawnić byle nieostrożny dotyk. Poza tym... Ile jej zostało niewidzialności? Dwie minuty? Mniej? Nie wiedziała, czy zdąży w ogóle wrócić na dół.

Inna sprawa, że nie miała już czasu na jakąkolwiek decyzję.

W tej samej chwili klucz wykonał pełen obrót, a drzwi się otworzyły.



*Budynek został zbudowany w roku 1904. Jako liceum numer I szkoła funkcjonuje od 1945 (od 1964 pod imieniem Mikołaja Kopernika).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top