1. Damroka


To nie była dobra randka i obie strony zdawały sobie z tego sprawę. Niestety również obie nie czuły się w swoim towarzystwie na tyle swobodnie, żeby postawić sprawę jasno. A to naprawdę sporo by ułatwiło.

Joanna Jantar, nazywana przez przyjaciół i wszystkie osoby posiadające choć trochę rozsądku Asią lub Aśką, wpadła na to dopiero po dwóch męczących godzinach wypełnionych krępującym półmilczeniem okazjonalnie przeplatanym nie mniej krępującymi półzdaniami.

Naprawdę... Jak on mógł myśleć, że to się uda?

Sprawca całego zamieszania szedł sztywnym krokiem tuż obok niej, udając, że bardzo interesują go mijane witryny sklepów i ogródki restauracji. Co było odrobinę zabawne, ponieważ z natury poruszał się szybko i nerwowo. Musiał co chwilę zwalniać. Ona natomiast (być może trochę złośliwie) wcale nie zamierzała się spieszyć. Bo niby dokąd?

Ulica Długa w Gdańsku po zmroku nie należała wcale do najbrzydszych. Było tak naprawdę zupełnie na odwrót. Właśnie o tej porze miasto zaczynało ożywać mnóstwem małych i dużych świateł. Reflektory oświetlały fontannę Neptuna, malując jej połowę intensywnym blaskiem, a resztę topiąc w jeszcze głębszym cieniu. Wieża zegarowa na szczycie ratusza informowała wciąż licznych przechodzących, że niedługo wybije dziewiąta. Niezliczone latarnie przypominałyby zawieszone w powietrzu malutkie słońca, ale zdradzały je słupy.

Dla niektórych był to piękny widok. Inni nie zwracali na niego uwagi. A jeszcze innym zaczynało być zimno i bardzo chcieli już wrócić do domu.

Paweł odwrócił głowę i zerknął na nią, drugim okiem zezując w stronę jednego z wielu stoisk z biżuterią.

– Bursztyn – zagadnął.

Aśka skinęła ostrożnie głową.

– Bursztyn – przyznała grzecznie.

Jej rozmówca znowu zakołysał się, w połowie wielkiego susa uświadamiając sobie, że idzie za szybko.

– Te twoje kolczyki to też bursztyn, co nie?

– Mhm.

Paweł podrapał się po głowie, jakby sam nie był pewien, w którą stronę chciał pójść z tą rozmową.

– Eee... Nie chcesz się zatrzymać i popatrzeć? Czy coś...

– Nie – odparła zgodnie z prawdą.

– Aha.

Po czym znowu zamilkł i skierował wzrok w bok. Tortura niezręcznego spotkania trwała dalej i nie zwalniała tempa. Kat zwany rozmową przymierzał się chyba właśnie do zamiany obcęgów braku wspólnych tematów na imbirowe piwo wzajemnego poirytowania. Aśka westchnęła w duchu i po raz kolejny zadała sobie pytanie, czemu w ogóle się na to spotkanie zgodziła.

Nie chodziło o to, że z Pawłem było coś nie tak. Był absolutnie zwyczajnym, uprzejmym chłopakiem z jednym, jedynym grzechem na koncie w postaci agresywnie rudej czupryny. Problem polegał na tym, że odkąd ostatnio się widzieli minęły prawie cztery lata. Zresztą nawet przedtem, w podstawówce, nie byli jakoś specjalnie blisko. Chociaż łatwo było odnieść inne wrażenie.

Wszystkie plotki wynikały z poważnego błędu w ocenie funkcjonowania świata, który Aśka popełniła w drugiej czy trzeciej klasie. Zdawało jej się wtedy, że wysłanie komuś walentynki to rzecz obowiązkowa, a nie dobrowolna. Nie miała zbytnio ochoty wysyłać jej komukolwiek, ale ostatecznie wybrała właśnie Pawła – wiedziała, że inaczej nie dostałby jej od nikogo innego (bo był rudy). Mniej więcej wtedy zaczęli zwracać na siebie jakąkolwiek uwagę. Następnie wynikło małe-duże nieporozumienie, przez które cała szkoła była szczerze przekonana, że ze sobą chodzą. Próby naprostowania sprawy prowadziły do jeszcze większej konfuzji – po części dlatego, że tylko Aśka je podejmowała. Pawłowi z jakiegoś powodu wcale to nie przeszkadzało. Szybko więc się poddała i postanowiła po prostu przeczekać sprawę. Kiedy w gimnazjum poszła wreszcie do całkiem nowej klasy, z ulgą zezwoliła sobie na całkowite zapomnienie o tym incydencie. Żyło jej się cudownie aż do niedawna, kiedy okazało się, że trafili do tego samego liceum.

Czuła się nawet z tego powodu trochę winna. Paweł chyba naprawdę nie miał złych intencji, próbując odnowić znajomość czy wyciągając ją dzisiaj na ten spacer. Po prostu zwyczajnie nie rozumiał, że po tak długim czasie dwie osoby mogą nie mieć sobie absolutnie nic do powiedzenia.

Przeszli przez bramę i skręcili wzdłuż Motławy (jak tutaj – oczywiście, to w końcu logiczne – nazywano Wisłę*). Atramentowe wody rzeki odbijały światła miasta. Z drugiego brzegu świecił do nich cały szereg stylizowanych na stare spichlerze apartamentowców.

I było... całkiem ładnie.

Paweł przystanął i oparł się o barierkę.

– Całkiem tu ładnie, co nie? – spytał.

Z grzeczności również się oparła i również wbiła wzrok w rzekę.

– Całkiem – zgodziła się.

Nie zareagował tak, jak się spodziewała. Zamiast odpowiedzieć coś równie zdawkowego, odwrócił głowę i rozejrzał się czujnie.

– Aśka? – powiedział trochę głośniej.

Aśka przezornie nie odpowiedziała nic. Zamiast tego z lekkim zaciekawieniem obserwowała, jak chłopak kręci głową, raz za razem prześlizgując po niej wzrokiem, jednak nigdy go nie zatrzymując. Po chwili przygarbił się i spochmurniał.

– No tak – mruknął. – Czego ja się spodziewałem?

Ruszył ponury z powrotem chodnikiem. Prawie na nią wpadł. Aśka przez cały ten czas się nie odzywała – patrzyła tylko na niego spokojnie, czując się jak w wyjątkowo głupim śnie.

Kiedy kroki Pawła zaczęły cichnąć, odwróciła się powoli i znowu spojrzała w wodę, ale tym razem uważnie. Powinno tam być jej odbicie, prawda? Musiało być. Absolutnie każdy człowiek na świecie odbijał się w wodzie. Podstawowe prawa optyki należały do rzeczy, których nie dało się przeskoczyć. W związku z tym, rzecz jasna...

...w rzece nie było widać nikogo.

Patrzyła długo, ale nic się nie zmieniło. Widziała barierkę, na której powinny być jej dłonie, ale samych dłoni już nie. I całej reszty również. Bardzo powoli podniosła rękę do twarzy i spojrzała na... absolutnie nic. Zamknęła jedno oko, jeszcze licząc głupio, że może zauważy w rogu pola widzenia swój nos, ale nosa też nie było. Dotknęła go nawet dla pewności dłonią. Wyraźnie i bez wątpienia czuła, że wszystko jest na swoim miejscu. Tyle że z jakiegoś powodu nie mogła tego zobaczyć.

Aśka zawsze miała raczej analityczny umysł, więc w pierwszym odruchu nawet się nie przestraszyła. Zamiast tego postanowiła przemyśleć sytuację na chłodno.

Była niewidzialna. Jak głupio by to nie brzmiało, taka była prawda. Widziała... czy raczej właśnie nie widziała tego na własne oczy. Dlaczego? Tutaj sprawy się komplikowały. Spróbowała naprędce przypomnieć sobie, czy nie spożywała niedawno alkoholu albo jakichś innych niecnych substancji... ale nie. Zresztą Paweł też nie mógł jej zobaczyć. Czyli to działo się naprawdę. Jej umysł nie robił jej wielkiego psikusa.

W tym momencie niestety mądre wnioski się kończyły. Stała jeszcze dłuższą chwilę na zimnie, nie ruszając się znad ciemnej, pustej rzeki, ale nie potrafiła wymyślić żadnego powodu, dla którego ktoś miałby stać się niewidzialny.

Ostatecznie uznała, że wcale nie wyszła na tym najgorzej. Udało jej się wykręcić od tego nieszczęsnego spotkania, nie? Może nawet zaoszczędzi trochę na bilecie autobusowym. Na razie postanowiła się nie martwić, kiedy i czy wróci do postaci widzialnej. Jeżeli była w tym jakaś reguła, to prędzej czy później ją znajdzie.

Ruszyła z powrotem Długą, w stronę dworca i wszystkich przystanków. Wciąż miała wrażenie, jakby jej głowa lewitowała w chmurach. Spróbowała pokazać paru mijanym ludziom środkowy palec, ale przechodzili obok niej bez słowa. Często musiała przed nimi wręcz uskakiwać, bo inaczej by na nią wpadli. Żadnej, najmniejszej, najdrobniusieńkiej reakcji.

To się dzieje naprawdę. To się dzieje naprawdę... Tak powtarzała w myślach, ale wcale nie pomagało jej to w oswojeniu się z sytuacją. Wciąż czuła ogromną wewnętrzną potrzebę jakiegoś ostatecznego potwierdzenia. Niezaprzeczalnego dowodu, że sobie tego nie wymyśliła.

Jej wzrok zawisł na stoisku z biżuterią, które mijali wcześniej z Pawłem. Starsza, znudzona pani sprzedawczyni poziewywała ukradkiem, spoglądając co chwilę na zegarek. Pewnie też już nie mogła się doczekać, aż wróci wreszcie do domu.

Aśka przystanęła i przyglądała jej się dłuższą chwilę. Jak by to zadziałało?

Szansa nadeszła niespodziewanie. Przy kramie zatrzymał się wysoki wąsacz w grubym płaszczu (szczęściarz!), wyraźnie sygnalizując swoją postawą chęć zakupu. Starsza pani podniosła wzrok znad gabloty.

– Mogę panu w czymś pomóc?

A wtedy Aśka bez namysłu sięgnęła pod jej ramieniem i złapała pierwszy łańcuszek, który wpadł jej w palce.

– Tak, poproszę... Nie spadło pani nic?

– Słucham? – Sprzedawczyni poprawiła okulary. – Chyba nie...

Wąsacz uniósł brew, ale ostatecznie wzruszył ramionami.

– Hm... Przepraszam, musiało mi się coś przywidzieć.

Aśka przykucnęła parę metrów dalej, w cieniu dużych schodów, oddychając szybko. Jakaś jej część chyba chciała, żeby ją nakryto. Mogłaby wtedy odetchnąć z ulgą, że świat najwyraźniej jednak nie stanął na głowie, a potem wrócić do normalnego życia i o wszystkim zapomnieć. Wcale nie zamierzała kraść, po prostu... tak wyszło.

Nie spojrzała nawet, co bierze... Spuściła wzrok na swoje niewidzialne dłonie. Czuła w nich chłodny ciężar, jednak najwyraźniej tak długo, jak trzymała je zaciśnięte, zawartość również pozostawała niewidoczna. Rozsunęła palce dla pewności. Jeszcze przed chwilą narzekała na chłód, jednak teraz było jej bardzo, bardzo gorąco... Przełknęła ślinę i wbiła tępo wzrok w posrebrzany naszyjnik z dużym, gładkim, przypominającym odwróconą łzę bursztynem. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie najlepiej będzie, jeżeli w tej chwili tam wróci i go odłoży... Ale jak miała to zrobić? Wąsacz już sobie poszedł. Starsza pani może naprawdę wpaść w panikę, jeśli zobaczy lewitujący naszyjnik...

No cóż... Przynajmniej miała teraz pewność, że jej moc naprawdę działa. Aśka wstała, wbiła dłonie w kieszenie i ruszyła ponuro ulicą. Nie było sensu już się tym zadręczać. I tak czekała ją jeszcze półgodzinna podróż do domu. I to przy założeniu, że nie będzie jak zawsze i nie przegapi swojego autobusu.

***

Do domu dotarła po dziesiątej. Nie była to nieludzka pora, ale Aśka nie przepadała za włóczeniem się aż tak długo. A „włóczenie się" to było dla niej cokolwiek wykonywanego poza domem od dziewiętnastej wzwyż. Nieważne, czy chodziło o czyjeś głupie urodziny, czy...

...okradanie starszych pań?

W każdym razie wróciła. Taty miało nie być w domu jeszcze przez dwa dni (wątpliwe uroki pracowania jako kierowca), więc w progu przywitała ją tylko mama. Na jej twarzy gościła słabo skrywana mina rodzica, którego dziecko spotkało się właśnie sam na sam z przedstawicielem płci przeciwnej w zbliżonym wieku. Musiała przez te kilka godzin wyobrażać sobie nie wiadomo co... Gdyby tylko z nią była, na pewno bardzo by się rozczarowała.

– I co? – Atak rozpoczął się już w drzwiach. – Jak było?

– Całkiem dobrze – skłamała Aśka.

Była w takim stanie, że ledwo powstrzymała się od rzucenia jakimś durnym pytaniem, na przykład: „Mamo, czy ty mnie widzisz?". Musiała jednak zrezygnować z tego natręctwa upewniania się, jeżeli chciała utrzymać swoją nową moc w sekrecie.

Widzialność wróciła jeszcze zanim dotarła na przystanek. Zwyczajnie w połowie drogi przez przejście dla pieszych Aśka zorientowała się, że znowu rzuca cień, że widzi swoje dłonie, nos i wszystko. Potem w autobusie usiadła przy oknie i przez całą drogę wbijała wzrok w swoje odbicie, ale już nie zniknęło po raz drugi.

– Mmm... Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – podpuszczała ją mama. Nagle zrobiła duże oczy. – Rany! A skąd masz taki ładny naszyjnik? Ten chłopiec ci kupił?

No tak... Naszyjnik. Już teraz zaczynał jej sprawiać problemy. Aśka powiesiła go na szyi o dziwo nie z gapiostwa, ale wskutek świadomej decyzji. Wiedziała dobrze, że takiego przedmiotu nie ukryje przed rodzicami. Znaczy... ukryje, ale wtedy wzbudzi tylko podejrzenia, jeżeli jednak jakimś cudem go znajdą. Inna sprawa, że nie chciała upychać go w szufladzie czy pod materacem. To by było totalnie bez sensu w kontekście tego, po co go w ogóle wzięła.

Nie, nie, nie... Ten naszyjnik musiała nosić przy sobie.

– A... ten. No tak. – Starała się brzmieć, jakby w gruncie rzeczy nie chodziło o nic wielkiego.

– Serio?! Rany... Pokaż no się tu... Wygląda na drogi!

– Nie był... – Aśce na szczęście zostało dość rozumu, żeby zawczasu usunąć karteczkę z ceną. – Kosztował jakieś trzydzieści złotych. To podrabiany bursztyn.

Nie była pewna, czy trochę nie przegięła, zaniżając cenę ponad dziesięć razy. Oj nie... Bursztyn był prawdziwy. I srebrny łańcuszek również. Wszystkie te karaty jeszcze bardziej ciążyły jej na sumieniu.

– Mmm... To i tak miło. Pasuje ci do kolczyków. Podziękowałaś chociaż? Rany, przecież trzeba mu się jakoś odwdzięczyć... Zaproś go następnym razem do nas na obiad!

To... byłaby niezła katastrofa.

– Spróbuję – odparła wymijająco. – Tylko że on jest strasznie zajęty. Chodzi na jakieś cztery różne kółka – ściemniała naprędce. – W tym takie dla miłośników larpów. Dosłownie w każdy weekend latają po mieście z drewnianymi mieczami. Rozumiesz, chłopacy...

– Chłopacy... – Mama pokiwała poufale głową, jakby wymieniły właśnie jakąś tajemną mądrość. – Tata też taki był. Kiedy chodziliśmy na studia, zamykał się co drugi wieczór w piwnicy i grał z kolegami w jakieś durne planszówki. Nawet teraz tłucze ciągle w tego wiedźmina zamiast zadzwonić w końcu do hydraulika...

Bardziej w Euro truck simulator, pomyślała Aśka kwaśno. Tyle że w prawdziwym życiu.

– Pójdę się umyć – powiedziała. – Jestem zmęczona.

– Jasne, jasne... – Mama po raz kolejny wyszczerzyła się jak nastolatka, po czym zniknęła wreszcie w salonie. Z którego, notabene, dobiegała wyraźna muzyczka z Dzikiego gonu. Aśka pokręciła tylko głową, chociaż poczuła się odrobinę rozczulona. To naprawdę niesamowite, że w domu, w którym mieszkają trzy osoby i jedna konsola, najmniej czasu spędza przy niej ta, która ma siedemnaście lat.

Dobra wiadomość była taka, że teraz nie zostały już żadne przeszkody. Miała cały weekend, żeby rozgryźć działanie swojej mocy. Na całe szczęście los nie pokarał jej rodzeństwem ani specjalnie dokuczliwymi znajomymi. Nikt nie powinien zawracać jej głowy.

Umyła się szybko, po czym zaszyła się w pokoju. Czuła pod skórą wyraźny dreszcz ekscytacji, co rzadko się u niej zdarzało. Przewrotnie zaczęła jednak od zastanowienia się, czy coś takiego nie miało miejsca już wcześniej. Dzisiaj był pierwszy raz, kiedy to zauważyła, być może jednak zdarzyło jej się kiedyś użyć mocy podświadomie.

Brzmiało to głupio, ale wcale takie nie było. To prawda, że istniała wyraźna różnica pomiędzy stanem widzialności a niewidzialności. Widzialny człowiek zawsze ma w polu widzenia trochę własnego nosa czy policzków. Niewidzialny czuł się za to trochę jak zawieszona w powietrzu para oczu. Łatwo było to dostrzec teraz, ale wcale nie było powiedziane, że ktoś, kto stał się niewidzialny nagle, zwróci na to uwagę. To coś niedorzecznego – a ludzki umysł nie znosi niedorzeczności i potrafi sam dorabiać sobie rzeczy, których się spodziewa. Aśka przekonała się o tym na własnej skórze. W końcu zauważyła, że jest niewidzialna, dopiero gdy dostrzegła swój brak odbicia w rzece.

Po dłuższym namyśle... przyszły jej do głowy dwie sytuacje. Pierwsza miała miejsce dawno temu, jeszcze w podstawówce. Chodziło chyba o jakiś teatrzyk klasowy. Całość urządzona była całkiem porządnie jak na takie wydarzenie – mieli nawet kurtynę i prawdziwą scenę ułożoną z ustawionych w sali gimnastycznej podestów. Aśka nie mogła sobie przypomnieć, co za sztukę wystawiali, pamiętała jednak dobrze, że dostała najgorszą możliwą rolę. Była z tego powodu naprawdę niezadowolona, czego wyraz dawała przed każdą próbą w taki sposób, w jaki tylko ośmiolatka potrafi.

Tego konkretnego razu musiała mieć już zupełnie dość, bo zaszyła się pod sceną i była gotowa już nigdy stamtąd nie wyjść (w takim wieku to naprawdę poważne sprawy!). Wytrzymała jakiś kwadrans, aż nie zaczęła jej szukać pani wychowawczyni. Aśka pamiętała, jak leżała nadąsana na zakurzonej podłodze, a jej początkową złość zaczynało wypierać lekkie poczucie winy. Ich pani była naprawdę miła. Nie chciała, żeby z powodu czegoś takiego przestała ją lubić... Zwłaszcza że inne dzieciaki też zaczęły ją wołać. W końcu uznała, że najmniejszy problem będzie, jeżeli po prostu wyjdzie z kryjówki. Więc dokładnie to zrobiła. Wygrzebała się spod sceny i stanęła ostentacyjnie wciąż z lekko obrażoną miną przed panią. Tyle że pani jej nie zauważyła. W końcu zmartwiona machnęła ręką i kazała pozostałym dzieciakom zaczynać, bo inaczej nie zdążą. Aśka przez cały ten czas stała spokojnie obok i zastanawiała się, czy ktoś jej nie wkręca. W końcu wzruszyła ramionami i wróciła do klasy. W dniu przedstawienia bardzo przekonująco poudawała, że jest chora, a potem już nikt nigdy nie wrócił do tematu.

Druga sytuacja była jeszcze dziwniejsza. Wydarzyła się w gimnazjum. Swego czasu przytrafił jej się jeden wieczór... a właściwie to już noc, kiedy bardzo wciągnął ją pewien serial dokumentalny. To było niesamowite, bo zazwyczaj chodziła spać bardzo szybko, ale ten jeden raz oglądała odcinek za odcinkiem chyba do czwartej nad ranem. Problem polegał na tym, że następnego dnia była normalnie szkoła. Dowlekła się więc prawie nieprzytomna na lekcje... i bardzo szybko uświadomiła sobie, że pierwszy jest sprawdzian z biologii. O którym totalnie zapomniała i do którego nic a nic się nie uczyła. Nawet teraz pamiętała powoli wypełniające ją uczucie paniki, kiedy przyglądała się siedzącym pod salą, nerwowo przetrząsającym książki i zeszyty kolegom. To był mniej więcej czas, kiedy zaczęła przeklinać, wiedziała więc dobrze, że tak właśnie czuje się człowiek w ciemnej, głębokiej dupie.

Kiedy jednak weszła już do sali i usiadła na swoim miejscu gotowa na śmierć (czy co tam się działo, kiedy człowiek dostawał pałę), stało się coś dziwnego. Nauczycielka położyła kartkę przed każdym... tylko nie przed nią. Aśka była w totalnym szoku. Chciała nawet przez chwilę podnieść rękę i upomnieć się o swoje... Ale ostatecznie, ponieważ zostały jej resztki rozumu, przesiedziała cichutko te czterdzieści pięć minut i wyszła ze wszystkimi. Aż do dzisiaj nie miała pojęcia, co wtedy się stało. Myślała, że to był po prostu kosmicznie wielki fart.

Wniosek był prosty – miała tę moc od dawna. A to znaczyło, że musiał istnieć jakiś bodziec, który ją wywoływał. Musiała go prędko znaleźć, jeżeli chciała korzystać z niej świadomie.

W pierwszym odruchu chciała nabazgrać sobie mapę myśli, ale szybko zganiła się w myślach. Nie mogła ryzykować, że ktoś ją odkryje. I tak: ktoś, czyli również – a może nawet zwłaszcza – rodzice. Ten jeden raz musiała jej starczyć własna głowa.

Miała więc trzy sytuacje. Przedstawienie, sprawdzian i dzisiejsze spotkanie z Pawłem. Co je łączyło? Może powiedziała nieświadomie jakieś... zaklęcie, czy jak to nazwać? Albo wykonała konkretny gest? Przekopywała pamięć w poszukiwaniu elementów wspólnych, jednak... w żadnym z tych przypadków nie robiła niczego specjalnego. A bodziec nie mógł też być czymś zbyt banalnym – w końcu gdyby często tak znikała, to ktoś by to prędzej czy później zauważył.

Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to że wszystkie te sytuacje należały do takich, w których wygodniej byłoby jej tam nie być. Złość, stres, poirytowanie... Może o to chodziło? Może kluczem do rozgryzienia tajemnicy było właśnie poczucie psychicznego dyskomfortu?

Zamknęła oczy, skupiła się i spróbowała przywołać jakieś wyjątkowo wstydliwe wspomnienie. Każdy ma parę takich... Ludzie budzą się przez nie w nocy. Aśka również zrobiła w życiu parę rzeczy, które z perspektywy czasu jawiły jej się jako horrendalnie żenujące.

Po mniej więcej minucie psychologicznych autotortur odważyła się otworzyć oczy. W pierwszej kolejności spojrzała na dłonie, ale nic się nie zmieniło. Z lekkim rozczarowaniem podniosła wzrok. A wtedy...

Warto w tym miejscu wspomnieć, że Aśka miała w pokoju dwa lustra. Jedno, wysokie, stało w rogu, podczas gdy drugie wisiało na ścianie naprzeciwko okna.

I właśnie w tym pierwszym lustrze zobaczyła, że ktoś za nią stoi.

Postać była mniej więcej humanoidalnego kształtu – miała ręce, nogi i całą resztę – ale nie wyglądała ani trochę ludzko. Na pierwszy rzut oka zdawała się zrobiona ze szkła albo kryształu. Tak sugerowałaby srebrzysta, półprzezroczysta barwa. Oszlifowane krawędzie dziwnych członów, z których postać się składała, rzucały na ścianę mnóstwo malutkich tęcz nawet przy jednej małej lampce zapalonej w pokoju. Aśka nie była pewna, czym te człony są w ogóle połączone – przestrzeń pomiędzy nimi sprawiała wrażenie niematerialnej, utkanej prędzej ze światła niż czegokolwiek namacalnego.

Obca istota miała również oczywiście głowę. Co ciekawe, była ona w przeciwieństwie do reszty prawie idealnie gładka, nie licząc trzech kryształów skierowanych ostro w górę trochę na kształt korony czy diademu. Oczy istoty były złociste, okrągłe i pozbawione wyrazu. Ust, nosa, uszu – nie miała. Srebrna sylwetka była jeszcze w paru miejscach przyzdobiona dużymi, oszlifowanymi bursztynami barwy gęstego miodu. Największe tkwiły w piersi i „koronie", ale parę mniejszych zdobiło też policzki czy dłonie.

Aśka nie wydarła się ze strachu tylko dlatego, że postać wyglądała zbyt wymyślnie, żeby potrafiła o niej myśleć w kategoriach realnego zagrożenia. Lśniąca sylwetka unosiła się bezszelestnie za jej plecami, zastygła w dokładnie tej samej głupiej pozie, co ona. Wyglądała jak żywcem wyjęta ze snu – albo rysunku przedszkolaka, ale takiego, który ogląda bardzo dużo kreskówek.

Odwróciła głowę, żeby przyjrzeć jej się z bliska, a wtedy naprawdę ją zmroziło.

Bo ze szpary w drzwiach... patrzyła na nią mama.

W Aśce wezbrała panika zupełnie jakby ktoś wcisnął do oporu pedał gazu w samochodzie. Jak miała nawet zacząć się tłumaczyć z czegoś, czego sama jeszcze nie rozumiała?

Mama jednak nie zareagowała tak, jak się spodziewała. Tak naprawdę... nie zareagowała w ogóle. Uśmiechnęła się tylko szelmowsko.

– Heeej... Chciałam cię jeszcze tylko zapytać... Nie masz ochoty na kakao?

– Myłam zęby – odparła Aśka ostrożnie. Teraz widziała kryształową postać w drugim lustrze. Również się odwróciła. Wyglądało na to, że powtarza wszystkie jej ruchy.

– Pytam, bo zaraz nie będzie – wyjaśniła mama. – Ale jak tak, to nie przeszkadzam... O, a tak w ogóle – dodała niby mimochodem – pytałaś Pawła, gdzie poszedł do gimnazjum? Jego tata dalej pracuje w tym muzeum?

– Mamo!

– Dobra, dobra! Wiem, jestem okropna – zachichotała bez cienia wstydu, po czym wyszła, dokładnie i ostentacyjnie zamykając za sobą drzwi.

Aśka osunęła się na kolana i przyłożyła dłoń do serca. Potrzebowała z pół minuty, żeby się uspokoić. Kakao? O nie... Tutaj potrzebna była melisa. I to więcej niż jedna.

Chyba jednak dobrze się stało. Dowiedziała się czegoś niezwykle ważnego, co i tak musiałaby w końcu sprawdzić. Tylko ona mogła zobaczyć tajemniczą istotę. Nie było wątpliwości, że ma coś wspólnego z jej mocą.

Odwróciła się i spychając na bok cały strach, spróbowała jej dotknąć. Nie była pewna, czy w ogóle da radę, ale tym razem postać się nie poruszyła. Może jakoś wyczuła jej zamiar...? W każdym razie Aśka przesunęła ostrożnie dłonią po chłodnej, gładkiej powierzchni. Kryształowe kończyny z bliska sprawiały wrażenie pustych w środku. Wciąż w lekkim transie spróbowała włożyć w jedną z tych przerw rękę...

Wydarzyło się dużo rzeczy, ale wszystko trwało mgnienie oka. Aśka odniosła wrażenie, że lśniący stwór się rozpada, a jego fragmenty w dziwny, trudny do wyjaśnienia sposób ją otaczają, żeby za chwilę w nią... wniknąć? Samo wrażenie nie było przykre. Przeszedł ją jedynie na ułamek sekundy wyraźny chłód. Zaraz potem wszystko wróciło do normy.

A ona była niewidzialna. Znowu.

Nie było jednak dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem. Dotykając swoich ramion, wyraźnie czuła ten sam kryształ pod palcami – a nawet do pewnego stopnia na palcach. Nic nie ważył i nie ograniczał jej ruchów w żaden sposób, ale tam był.

– Hm... – mruknęła cicho, pilnując, żeby nie usłyszała jej mama. – Umiesz mówić?

Odczekała chwilę, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Nagle poczuła lekki niepokój. Co, jeżeli tej dziwnej fuzji nie dało się cofnąć? Wsunęła palec pomiędzy kryształ a ramię i spróbowała przyłożyć trochę siły. Przylegał całkiem mocno, ale jakby... ustępował pod jej dotykiem. Pociągnęła jeszcze mocniej i po chwili wszystko wróciło do normy – ona znowu się widziała, a kryształowa postać znowu przyglądała jej się bez słowa pustymi oczami.

– Chyba rozumiem... – Aśka wstała i podeszła w zamyśleniu do okna. – Nie umiesz mówić, prawda? Nie szkodzi... Nie musisz. Ale musisz mieć jakieś imię. – Przysiadła na parapecie. – Co powiesz na Damroka? To taka księżniczka ze starej, kaszubskiej legendy... Ja to zawsze rozwijałam do „dama mroku". Jak uważasz? Chyba brzmi odpowiednio.

Aśka nie była nawet pewna, dlaczego jej pierwszą myślą była akurat ta nieszczęsna Damroka. To była jedna z tych historii z dzieciństwa, które zostają człowiekowi w pamięci, chociaż ów człowiek za diabła nie wie, dlaczego. Nie była nawet jakoś specjalnie mądra. Opowiadała o porwanej księżniczce, która tak długo odmawiała porywaczowi ręki, aż w końcu jej stara służąca okazała się czarownicą i najechała zamek (tym samym niewiastę uwalniając). Może i dał się z niej wyciągnąć jakiś morał... Taki, że dziewczyna nie służy za dobro matrymonialne i też trzeba się z nią liczyć... ale tylko jeśli ma potężnych sojuszników władających nadprzyrodzonymi mocami? Kaszubi naprawdę powinni bardziej to przemyśleć.

Damroka nie zareagowała w żaden sposób. W końcu Aśka westchnęła i zeskoczyła z parapetu.

– Jesteś totalnie bezproblemowa. Już czuję, że się polubimy.

I tak właśnie wszystko się zaczęło. Od przypadku i skradzionego naszyjnika. Aśka oczywiście nie mogła wtedy jeszcze wiedzieć, że już wkrótce ta przygoda stanie się o wiele bardziej dziwaczna.



*Faktycznie jest to całkiem logiczne, ponieważ Wisła jest długa i poplątana, więc nazywanie wszystkich kawałków tak samo jest bez sensu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top