1. Perły


Pokój był przejrzysty. Stonowane, białe barwy nadawały mu wrażenia sterylności, przesadnej dbałości o proporcje, a także elegancji. Przygaszone, sztuczne światło padało na czyste meble, owijając je blaskiem i nie puszczając ze swych złowieszczych sideł. Wszechobecny plastik przyjmował je z łagodną pobłażliwością, akceptując poszczególne iskry niczym sprzymierzeńców w walce. Pochłaniał każdą z nich, jakby wiedział, iż to jasne, na pozór nie wyróżniające się światło uwydatni jego bezbarwność, podkreśli biel, która wypełzała z każdego zakątka ciasnej sypialni.

Meble miały barwę kości słoniowej. Stały od siebie w równych, dokładnie określonych odległościach. Można by wysnuć stwierdzenie, że ktoś obawiał się każdego nie wyliczonego centymetra. Dysproporcje, czy jakiekolwiek niedopowiedzenia zakłóciłyby harmonię. Wprowadziłyby chaos, który zniszczyłby wszechobecny ład i porządek, a następnie doprowadził do kolejnych tragedii. Wszystko musiało być idealne; białe, proste, przejrzyste. Wszystko musiało być ograniczone, wyidealizowane, jak również zimne.

Pokój wydawał się piękny. Kuszący potencjalnych mieszkańców, a jednocześnie jednolity jak perły w naszyjniku. Taki sam, niczym nie wyróżniający się od innych białych pokoi, a jednak przyciągający uwagę – podobny do pereł, które tworzyły spójną całość. Piękne, ale bezpłciowe, drogocenne, lecz monotonne. Każdy chciał je mieć, a kiedy już je zdobył, przeżywał rozczarowanie. Okazywało się bowiem, że te mieniące się blaskiem przedmioty były wyłącznie odrzucającym wytworem małż. Zlepioną masą, którą bezbronny organizm odgradzał się od skażonej substancji. Nic nie wartym ubytkiem okrytym cudowną płachtą, murem odgradzającym widzów od prawdy. Perły były oszustwem – tak samo jak biały, sterylny pokój, zachwycały wyłącznie z zewnątrz. Gdy jednak odkrywało się, że istniało tysiące takich pokoi, ich wartość traciła na znaczeniu.

Perły nie miały w sobie nic poza wyglądem. Z zewnątrz każdy mógł je uznać za nieskazitelne, dopiero gdy zagłębiało się w środku odkrywało się gorzką prawdę. Pomieszczenie o jasnych, gładkich ścianach można było nazwać bezwartościową kulą, białą perłą. Czystą z zewnątrz, brudną w środku. Mirażem obłudy, który przyciągał zaślepionego człowieka swoją wyjątkową prostotą i robił wszystko, aby ów człowiek zapomniał, co kryło się wewnątrz. Kłamcą bez wyrzutów sumienia, blagierem, szukającym łatwych celów.

Zadbane otoczenie przypominało wystawę w muzeum; fałszywy obraz, który cieszył oczy, a jednak nigdy się nie zmieniał, wzbudzał mieszane uczucia. Wydawało się, że wszystko było w nim przyjazne – zachęcające do zagłębienia się w środku i doświadczenia na własnej skórze każdego skrawka bieli. Mimo to, coś powodowało, że nikt tam nie wchodził. Wszyscy czekali w progu, izolując się, a także chwaląc wnętrze z oddali – trzymając się na uboczu. Ludzie bali się zakłócić idealny stan pomieszczenia, uważali, że mieli zbyt brudne buty, aby stąpać po śnieżnobiałym, równo przyciętym dywanie. Każdy miał wrażenie, iż zrobi coś niewłaściwego, wypadnie mu włos z głowy, gdy będzie się obracał lub rozrzuci martwy naskórek, kiedy nieumyślnie podrapie się po ramieniu. W pokoju nie istniały słowa takie jak kurz, czy nieporządek. Choć nikt nigdy nie wyznaczył żadnych rzeczywistych granic, ludzie, patrząc na stan pokoju sami je sobie dopowiadali. Sami tworzyli nieistniejące bariery, wmawiali innym przybyłym, że ingerencja byłaby równoznaczna ze zniszczeniem perfekcji. Otoczenie musiało zostać nienaruszone.

Jakkolwiek wydawałoby się to niedorzeczne,w ostatecznym rozrachunku okazywało się, że taki system działał. Pokój wyglądał idealnie, wystarczyło, iż jego goście nauczyli się oglądać go z daleka.

Ingerencja nie była możliwa, zmiany skojarzono by z próbą zniszczenia ładu i porządku. Z tego też powodu okna w białych ramach szczelnie zaklejono przeźroczystym klejem. Pod żadnym pozorem nie wolno było ich otworzyć, gdyż najmniejszy podmuch zwodniczego wiatru mógłby wkraść się do wnętrza pomieszczenia, niszcząc wszystko na swojej drodze. Białe ramki na zdjęcia, zajmujące większą część komody, przytwierdzono do niej na dobre. Stały w równej odległości, w rzędzie. Nie wstawiono do nich zdjęć; nie dało się w końcu wkleić białego obrazu, czy napisu na białe tło. Zostawiono je więc puste, ograniczając się jedynie do śnieżnych kartek wciśniętych za przeźroczystą tafle plastiku. Nawet do ramek nie zastosowano szkła; dopasowano je do reszty mebli, czyli między innymi białej szafy wypełnionej książkami w jasnych, czystych okładkach. Białe lektury nie posiadały treści. Choć nikt nigdy nie wyjmował ich z półek, nie zapisano nic na ich kartach. Stronice mimowolnie poddały się otoczeniu, wpasowując się w nie i pozostając bez wyrazu. Nie dostały głębi, nawet ich grubość, wysokość, czy szerokość były dokładnie wymierzone. Lektury chcąc nie chcąc, scalały się więc z towarzyszącymi im plastikowymi pudełkami – pustymi, zapomnianymi, kuszącymi potencjalną zawartością niczym perły.

Oglądając pokój, nie można było zapomnieć o ogromnym lustrze zdobiącym kolejną z szaf. Kryła się za nim obszerna garderoba wypełniona białymi, kobiecymi ubraniami. Te także były piękne. Białe metki z nieco ciemniejszymi, ale równie białymi ozdobnikami wzbudzały zazdrość wśród niejednej zaglądającej do pomieszczenia osoby. Nikt co prawda nie widział garderoby od środka, na własne oczy, gdyż odsunięte lustro oznaczałoby bałagan. Pomimo to, z samych opowieści zwiedzających wynikało, że były niesamowite. W końcu nie wchodząc do pokoju nie dało się negować ich słów, nawet jeśli z każdej strony ociekały fałszem.

To jednak na samo lustro zwracano największą uwagę. Tafla ukazująca przeciwległą stronę pomieszczenia peszyła zwiedzających, ponieważ kierowała się na białe drzwi. Każdy kto je otwierał, stawał twarzą w twarz ze swym szkaradnym odbiciem, nieproporcjonalną twarzą, szukającą namiastki idealności. Nie należało to do przyjemnych doświadczeń. Lustro zdradzało bowiem prawdę i ujawniało panujące w pokoju zasady. Pokazywało ludziom, że pomieszczenie istniało nie po to, aby go używać, lecz po to, by mieć świadomość jego utopijności. Nie miało cieszyć oczu, jego celem było pokazanie ludziom, iż nie nadawali się do białego otoczenia dopóki sami nie staliby się biali. Ludzie musieli być perfekcyjni, zapomnieć o swojej tożsamości i dopasować się do wszechobecnego ładu. Oryginalność nie wchodziła w grę, była najgorszym grzechem. Kto chciał zobaczyć perłowy pokój, nie odważył się go popełnić.

Pokój figurował jako pierwszy na liście – najpiękniejszy, najładniejszy, najmajestatyczniejszy. To właśnie on był pokazywany jako pierwszy, aby ludzie, otępieni jego pięknem, nie decydowali się iść dalej. Biel przyciągała, udając tą dobrą barwę. Mówiono, że biel kojarzyła się wyłącznie z czymś dobrym, czystym. Czymś, co nie mogło kryć w sobie fałszu.

A jednak każdy skrycie wiedział, że nic nie powinno być do końca białe. Ten odcień, nie znajdując kontrastu po prostu przerażał. Sprawiał przytłaczające wrażenie, narzucał się i kazał skupiać wyłącznie na sobie. Światło padające na meble raziło po oczach, nie pozwalając im nawet na chwilę odpocząć. Tylko co nieliczni przypominali sobie, że biel powinna kojarzyć się przecież z czymś zimnym, z czymś bezbarwnym, a także oddalonym. To właśnie biel pojawiała się, gdy coś kolorowego oblewało się wybielaczem i to ona symbolizowała barwy, które bezpowrotnie znikały, ustępując jej miejsca. Biel przerażała, choć wydawała się czysta, tworzyła wokół siebie barierę zasad, których trzeba było się trzymać.

Biel, podobnie jak perły, odstraszała swoją monotonnością.

Kobieta też tak z początku uważała. Zaglądając do pokoju, mimowolnie zasłoniła oczy, nie chcąc narazić ich na ból. Jasność była wszędzie, otaczała ją i nakłaniała do podjęcia ostatecznej decyzji. Zupełnie jakby próbowała przekazać, że nie powinna zagłębiać się dalej, że inne pokoje nie były godne, aby z nią konkurować. Biel zawładnęła nimi wszystkimi i powoli, małymi, ale potężnymi kroczkami wydzierała z pozostałych pomieszczeń ich lokatorów.

Mimo tak pięknej, perłowej bieli kobiecie nie udało się wykrzesać entuzjazmu, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Strażnik, który wychylił się zza jej ramienia, przyjrzał się jej beznamiętnej twarzy. Ze wszystkich osób, które zaglądały do pokoju chyba tylko on mógłby zdecydować się na wynajęcie pokoju. Odziany w biały, idealnie dopasowany garnitur, z równo przystrzyżonymi, złocistymi włosami, a także zimnym, aczkolwiek w miarę kulturalnym spojrzeniem, wpasowywał się w wszechobecną biel jak ulał. Chudy, o perfekcyjnych proporcjach budowy ciała, stał za kobietą wyprostowany niczym struna, cierpliwie czekając, aż podejmie jakąś decyzję. Trzymał długie palce za plecami, obracając w nich biały, wyprofilowany klucz. Nawet jego krawędzie zostały pięknie wypolerowane, aby nie odstawały od reszty. W końcu to szczegóły liczyły się najbardziej, każdy najmniejszy przedmiot wyłamujący się ze schematu doprowadziłby do innych nieścisłości, a te do kolejnych. Jeśli biały pokój miał dobrze prosperować, trzeba było zadbać o dosłownie wszystko. Perła nie mogła mieć przecież skaz, im czystsza była jej powierzchnia tym bardziej większą miała wartość.

Kobieta przygryzła wargę, zaciskając palce na framudze drzwi. Strażnik chrząknął, przypominając, że takie zachowanie było według niego niedopuszczalne. Choć potencjalna lokatorka wydawała się w miarę pasować do pokoju, jej zdenerwowane ruchy zdradzały, iż niezbyt umiała odnaleźć się wzrokiem w harmonijnej bieli. Miętosiła w dłoni skrawek swojej koszuli, a jej czoło zdobiła wyraźna marsa znacząca o tym, że poważnie się nad czymś zastanawiała. Jej nogi bezustannie pracowały, poruszając ich właścicielką to w przód, to w tył, jakby wahając się, czy wejść do pomieszczenia. Za każdym razem, kiedy robiły krok, mężczyzna dzierżący klucz zaczynał się uśmiechać. Gdy jednak się cofały, mina strażnika rzedła. Mogłoby się wydawać, iż w miarę oddalania się od bieli, on również stawał się dziwnie szary. Tracił swoją bezbarwność zamieniając ją w kolory oburzenia, a także zniecierpliwienia.

– Czy raczyła się już pani zdecydować? – zapytał po pewnym czasie, kiedy kolejny krok w tył najwyraźniej zaczął wyprowadzać go z równowagi. – Inni klienci także czekają na swoją kolej.

Kobieta zamrugała, jakby melodyjny, kapkę piskliwy głos wyrwał ją z letargu i przypomniał, że istniało coś jeszcze poza białym pokojem. Oderwała spojrzenie od perłowych ścian, po czym przeniosła wzrok na ciemny korytarz. Jej źrenice momentalnie powiększyły się, jakby ciesząc się, że nareszcie przestały być wystawione na działanie tak jasnego, wręcz palącego światła. Sprawiło to kobiecie ulgę, ale jednocześnie wzmogło jej niepokój. Po tak długim wpatrywaniu się we wnętrze pokoju, widok ciasnego, zamglonego korytarza wydał jej się dziwnie przerażający. Momentalnie zechciała wrócić do pomieszczenia, aby jak najszybciej zaszyć się w jego wnętrzu, otoczona przez bezpieczne światło. Kontrast był ogromny i prawdopodobnie stworzony celowo, aby pomóc gościom w podjęciu decyzji. Kobieta była wręcz pewna, że ktoś o słabej psychice, w obawie przed samotnością, czy brakiem czegoś, czemu mógłby się podporządkować, od razu poprosiłby o klucz, gotów zapłacić horrendalne sumy, aby tylko uciec przed ogarniającym go mrokiem.

Kobieta zaczęła czuć niepokój. Obawiała się, że sama również w końcu się podda, więc zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Kiedy znów je otworzyła, strażnik stał przed nią w wystudiowanej eleganckiej pozie. Wyciągał w jej kierunku klucz, nie biorąc pod uwagę, że mogłaby powiedzieć „nie".

Wybór mógłby się dla niektórych wydawać oczywisty. Białe ściany, białe meble, a także człowiek, który wśród tych białych ścian i mebli sam powoli stałby się idealnie biały. Otoczenie pochłonęłoby jego kolory, traktując go tak, jak małże traktowały ubytki. Brudne ziarno zmieniłoby w coś pięknego, pozbywając się wszelkich niepasujących cech, czy barw. To nie ono zostałoby zmodyfikowane przez lokatora, to lokator zostałby zmodyfikowany. Pokój posiadał zbyt dużą władzę nad właścicielem, aby od tak poddać się jednej jednostce, pożerał i nie zamierzał wypluć, dopóki nie zmieniłby wszystkiego i wszystkich na własną korzyść.

Kobieta nie chciała się zmieniać.

– Ch... chciałabym zobaczyć kolejne pokoje – wydukała niezbyt pewnie, czując na sobie wzrok strażnika. Mężczyzna słysząc te słowa zbladł nieco, jakby był autentycznie zaskoczony.

– Jest pani pewna? – przełknął ślinę, po czym obrócił głowę, patrząc w głąb korytarza. Na jego czole wystąpił pot. – To nasza najlepsza rezydencja.

Kobieta poczuła ciarki na plecach. Mężczyzna ewidentnie nie chciał iść dalej, coś trzymało go w obrębie białego pokoju, nie pozwalając na dalsze ruchy. Miał jeden konkretny cel: nakłonić gości do wynajmu przydzielonego mu pokoju. Tym jednak razem poległ, kobieta wyłamała się ze schematu, prosząc o obejrzenie kolejnych pokoju.

Jakby przeczuwając, że zrobiła coś niewłaściwego, kobieta odsunęła się od drzwi. Tym samym strażnik do reszty stracił swoją „białą" postawę. Jego perłowa twarz pękła, ukazując nieprzyjemny grymas zawodu. Odsunął się, przepuszczając kobietę przodem, a następnie wcisnął do kieszeni garnituru biały klucz.

– Jest pani pewna? – wycedził, przez zaciśnięte zęby. Spoglądał na kobietę nienawistnym wzorkiem, jakby karcąc ją za tak jawną niesubordynację. Była tylko gościem, nie wierzył, że mogła tak po prostu zrezygnować z białego pokoju, w którym stałaby się perfekcyjna. Jako że sam wychował się w sąsiedztwie pomieszczenia, nie wyobrażał sobie żyć poza nim. Tylko głupcy rezygnowali z takiego luksusu, jakbym było mieszkanie w białym pokoju!

– Jestem pewna – odparła kobieta, choć niezbyt pewnie. Ciemność, która panowała wokół przytłaczała ją i przypominała, że miała ostatnie sekundy, aby zmienić zdanie, a następnie wrócić. Ona jednak podjęła już decyzję. Zamierzała obejrzeć inne pokoje i odnaleźć ten, który najbardziej odpowiadałby jej preferencjom.

Strażnik nic więcej nie powiedział, więc odwróciła się, aby spojrzeć w jego stronę. Zdziwił ją fakt, że nie dojrzała w dalszej części korytarza ani mężczyzny, ani tym bardziej białych drzwi prowadzących do białego pokoju.

Jak ziarnko piasku, kobieta znalazła się w okolicy małży i dostała jedyną w życiu okazję, aby zmienić się w perłę. Ona wybrała jednak inną drogę; rezygnując z bieli, skazała się na dalsze życie w formie ubytku. Jako jedna z nielicznych znalazła odwagę, aby nie wyprzeć się swojej tożsamości i trwać we własnych przekonaniach.

Pozostało jej mieć nadzieję, że to w dalszych pokojach uda jej się odnaleźć to, czego szukała, decydując się na wynajęcie własnych czterech kątów. W końcu biały pokój, choć najbardziej kuszący, nie był jedyny w całej posiadłości. Wręcz przeciwnie, kobieta miała niejasne przeczucie, że czekała na nią jeszcze cała paleta barw.


Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie jest to jedno z moich typowych opowiadań, choć pewnie po samej treści niektórzy już się tego domyślili. Jest to opowiadanie psychologiczne, które, nie ukrywam, chodziło za mną już od dobrych paru miesięcy. Mam nadzieję, że się wam spodoba i zwrócicie uwagę na istotne problemy, które postaram się poruszyć w każdym z kolejnych rozdziałów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top