Party's Ruined
Emocje po intrygującym wypadzie do Hogsmeade jeszcze nie opadły, a już wszyscy w szkole gadali o urodzinach kolejnego Huncwota.
Oczywiście najwięcej do powiedzenia miała Lily, która opowiadała o tym szczególnym dniu praktycznie od początku roku.
– Kupiłam mu parę prezentów, teraz tylko muszę zdecydować co nada się najlepiej – opowiadała znudzonej już nieco Dorcas. – Mam taki śliczny sygnet, myślisz, że mu się spodoba?
W przeciwieństwie do rudowłosej Ruby nie musiała się długo głowić nad podarunkiem dla Pottera. Miała w kufrze opakowanie pikantnej pasty do zębów zakupionej właśnie na taką okazję. Znając Jamesa i jego pomysły, zamiast do mycia zębów wykorzysta ją do wywinięcia komuś jakiegoś żartu.
Znalazła też dwie paczki pieprznych diabełków zakupionych w Miodowym Królestwie. Obie te rzeczy były raczej skromne, ale liczyły się chęci i pamięć.
Już od rana dwudziestego siódmego marca w powietrzu było czuć wyjątkową aurę. Cały Gryffindor wiedział, że dzisiaj wieczorem odbędzie się potańcówka stulecia.
– Będę się kręcić wokół niego cały czas – cieszyła się Evans. – Może potem zaprosi mnie na spacer po błoniach tylko we dwoje?
Desperacja Lily sięgała już powoli zenitu. Dziewczynie nadal nie udało się umówić z Jamesem, o czym marzyła od bardzo dawna. Nie traciła jednak nadziei – w urodzinach widziała idealną możliwość podbicia do niego po raz kolejny.
Nie tylko ona pomyślała w ten sposób. Co najmniej kilkanaście przedstawicielek wszystkich domów w Hogwarcie nie odstępowało Pottera ani na krok, raz po raz składając mu coraz bardziej wyszukane życzenia.
– Dziękuję, dziewczyny – uśmiechał się jubilat za każdym razem. – Widzimy się dziś wieczorem. Przygotujcie się, bo tego wydarzenia nie zapomnicie do końca życia.
Nawet nie wiedział jak bardzo prawdziwe były jego słowa.
▪︎▪︎▪︎
Impreza zgodnie z planem miała rozpocząć się o dwudziestej, a więc Lily i Dorcas rozpoczęły przygotowania jakąś godzinę szybciej.
Leżąca na swoim łóżku Marlena nie wyglądała na zbyt przejętą. Nie należała do imprezowiczek, więc zapewne planowała spędzić ten wieczór pod kołdrą. Nie trzymała się zbytnio z Huncwotami, więc najwyraźniej nie czuła potrzeby przychodzenia na tę potańcówkę, skoro się nie szykowała.
Za to Ruby zakładała, że sama przyjdzie punktualnie i zbierze się po kilkudziesięciu minutach. I tak nie wiedziała za bardzo co miałaby robić – tańczenie publicznie nieco ją krępowało, a że nie mogła się pochwalić szerokim kręgiem znajomych to nie miała większego powodu żeby zostawać dłużej. Chciała po prostu pojawić się, przekazać Jamesowi prezent i dyskretnie się zmyć.
Wybrała z kufra jakąś zwykłą granatową sukienkę bez udziwnień. Nie posiadała zbyt wielu ubrań nadających się na takie dni, więc postawiła na coś prostego.
Lily i Dorcas zeszły do pokoju wspólnego około dziesięć minut przed czasem. Ruby poczekała jeszcze chwilę. W tym czasie pouczyła się nieco astronomii i około dwudziestej dwadzieścia ruszyła na dół.
James nie kłamał. Już od pierwszego zerknięcia na pokój wspólny Gryfonów można było wyczuć, że to będzie ogromna balanga. Muzyka głośno grała, cały kominek był ozdobiony girlandami, a na stolikach po rozstawiono kubeczki z kremowym piwem, które pewnie ktoś przemycił. Zebrało się sporo ludzi, także z innych domów.
– Niezła impreza, co?
Blondynka odwróciła się. Za nią stał Henry, bardzo rozweselony, sącząc swój napój.
– Dzisiaj baw się dobrze, ale pamiętaj o treningu jutro rano. Musimy się przyłożyć. Na razie! – pomachał jej i zniknął gdzieś w tłumie tańczących nastolatków.
Nerwowo podrapała się po karku, zastanawiając się w którą stronę się udać. Próbowała wypatrzeć gdzieś solenizanta, ale bezskutecznie. Podeszła do szafki i nalała sobie ponczu, ponoć bezalkoholowego.
– Zupełnie lamerska ta impreza.
A więc Marlena jednak postanowiła wziąć udział w zabawie. Po jej minie widać było, że nie jest zachwycona, ale przynajmniej przyszła, ubrana w sweter i znoszone spodnie. Chwyciła kubek z piwem kremowym i wypiła go duszkiem.
– Chodź tańczyć.
Po tych słowach niemal brutalnie zaciągnęła blondynkę na środek pomieszczenia, gdzie zebrali się wstawieni już Gryfoni.
Muzyka grała, a uczniowie bawili się w najlepsze. Wszyscy zdawali się zapomnieć o szkole i egzaminach. Skupili się na tu i teraz, bawiąc się jakby jutra miało nie być.
Marlena, choć wyglądała na zmęczoną, wnet dołączyła do zabawy. Kilka ruchów biodrami wystarczyło, żeby podłapała rytm i zaczęła się ruszać bardzo zgrabnie. Potrafiła tańczyć.
Za to blondynka, choć bardzo się starała, coś jej nie wychodziło. Nie wiedziała co zrobić z rękami i nie miała pomysłów na kroki. Obracała się więc w kółko i przemieszczała z miejsca na miejsce, co wyglądało pewnie trochę dziwnie, ale zupełnie nikt się tym nie przejmował. Dzisiaj nikt na nią nie patrzył.
Próbując nie dotknąć przypadkiem spoconych pleców jednego z Gryfonów, pomyślała o Hogsmeade. Tam taniec był zupełnie inny, tam czuła się swobodnie. Tutaj nie do końca.
– Hej, zatańczymy? – krzyknął jej ktoś do ucha.
Mogła się tego spodziewać. Severus Snape przybrał minę smutnego pieska i starał się ją zahipnotyzować swoimi dużymi, ciemnymi oczami. Zdziwiła ją jego obecność tutaj. Raczej nie należał do najbliższych przyjaciół Huncwotów, ale najwidoczniej nudziło mu się w lochach i postanowił się trochę wyluzować.
Z grzeczności potańczyła z nim chwilę, po czym dyskretnie wbiła się w tłum. Miała w planach odszukać Marlenę, ale akurat wpadła na rozweseloną paczkę chłopaków.
– Siemka, blondi! – zawołał zadowolony Syriusz, unosząc swój kubek wyżej. – Powiedz, czy to nie jest najlepsza impreza w historii?
– Jasne, że tak, Łapo, bo jest moja. – odpowiedział za nią James, wybuchając głośnym śmiechem.
Wręczyła mu prezent, który cały czas trzymała w ręce.
– Prezent, jak miło! – ucieszył się Potter. – Wielkie dzięki. Baw się, Wetherby. Życie jest tylko jedno!
Pokazał jeszcze znak Victorii i wrócił do wydzierania się w niebogłosy. Ruby oddaliła się więc.
Nie zdążyła sięgnąć po stojący na szafce poncz, gdy nagle rozległ się jakiś huk. To drzwi tak straszliwie trzasnęły.
– A co się, na Merlina, tutaj wyprawia?!
Bernadette Devall w śliwkowej koszuli nocnej stanęła w progu pokoju wspólnego, powodując, że wszyscy obecni wstrzymali oddech.
– Wyłącznie natychmiast tę koszmarną muzykę! – wrzasnęła głośno.
Sekundę później w pomieszczeniu zaległa cisza, przerywana tylko głośnymi oddechami. Ruby niemal słyszała szalenie szybkie bicie swojego serca.
– Nie będę pozwalać, aby młodzież zachowywała się w tak skandaliczny sposób. Imprezy są zabronione. – stwierdziła, zakładając długie ramiona na piersi. Jej przerażająca mina i roztrzepane włosy powodowały, że wyglądała jak wściekły nietoperz.
– I tu się pani myli.
Bernadette ściągnęła brwi w złości.
– Kto śmie tak do mnie mówić?
– Ja.
Henry wyszedł z szeregu, stając naprzeciwko nauczycielki. Nie okazywał po sobie ani cienia strachu. Dumnie wypiął klatkę piersiową do przodu.
– Imprezy nigdy nie były w Hogwarcie zakazane, proszę pani. Bardzo przepraszamy, jeśli narobiliśmy trochę hałasu, ale jeden z naszych kolegów ma dzisiaj urodziny i chcieliśmy to uczcić. Potrzebujemy się trochę wyluzować przed SUM‐ami. Z całym szacunkiem, ale jesteśmy tutaj dłużej niż pani, i znamy zasady panujące w tej szkole. I zakaz imprezowania do nich nie należy. – wytłumaczył sensownie Henry. Ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął.
Jego odwaga zaimponowała chyba wszystkim. On jeden odważył się postawić w imieniu wszystkich.
– Jak śmiesz się tak do mnie odzywać... Nie pozwalam na takie zachowanie w stosunku do mnie...
– To nam nie podoba się jak pani traktuje nas.
Twarz Devall nabrała czerwonego koloru. Wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. Ruby przyglądała się tej sytuacji z przerażeniem.
– Precz z Bernadette! Precz z Bernadette! – zaczął skandować Britt.
Nie minęła chwila, a do powtarzania tego hasła dołączyli się niezadowoleni zebrani. Stojąca niedaleko Ruby Lily krzyczała dosyć głośno.
– DOSYĆ! – krzyknęła kobieta. – Macie pięć minut żeby zebrać ten cyrk na kółkach i udać się do siebie, inaczej wszyscy do końca roku będziecie sprzątać cały zamek.
Groźba zabrzmiała bardzo poważnie, więc nikt nie raczył jej zlekceważyć. Uczniowie nie odzywali się i wbijali spojrzenia w ziemię.
– A pan, panie Britt, pójdzie za mną. Natychmiast.
Gryfoni zaczęli powoli porządkować rzeczy, a Ruby spojrzała jeszcze za wychodzącą Bernadette i Henrym. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że widzi chłopaka po raz ostatni.
🌟
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top