Mystery of Love
Już na kilka dni przed czternastym lutego w Hogwarcie dawało się odczuć tą duszącą atmosferę Walentynek – święta przed jednych uwielbianego, przez drugich znienawidzonego.
Ruby należała do tej drugiej grupy. Różowe girlandy w sali transmutacji, ciastka w kształcie serca rozdawane w pokoju wspólnym i całujące się na korytarzach pary powodowały u niej mdłości.
I choć McGonagall starała się pilnować by nikt nie obmacywał się na przerwach (i na lekcjach oczywiście), jej zadanie było bardzo utrudnione. W tym nieciekawym okresie w roku uczniowie okazywali sobie uczucia na każdym kroku, wpychając sobie języki do gardeł.
Dla jednych był to czas integrowania się ze swoją drugą połówką, dla innych – szaleństwa i flirtowania. Mowa oczywiście o Syriuszu Blacku, który Walentynki traktował jako doskonałą okazję do podrywania kilku dziewczyn naraz.
– To co, dziewczyny, dacie się wyciągnąć na kremowe piwo? – pytał kokieteryjnie zebrane wokół siebie przedstawicielki płci pięknej, które na takie teksty reagowały cichym chichotem.
Od przeszło tygodnia przed salą eliksirów stała duża skrzynia, do której można było wrzucać walentynki. Zrobiła niezłą furorę, bo po dwóch dniach zabrakło w niej miejsca. McGonagall musiała wyczarować drugą.
Kartki rozdawano czternastego lutego w czasie lekcji. Gryfoni i Ślizgoni akurat mieli eliksiry, więc gdy w drzwiach sali stanęła trójka uczniów ze skrzynami, Ruby odetchnęła z ulgą. Przynajmniej zleci im nudna lekcja.
Slughorn nie wyglądał na zachwyconego. Jakoś nie udzielał mu się walentynkowy nastrój. Westchnął ciężko i opadł na krzesło.
– Rozdawajcie to, byle szybko. – polecił.
Trójka Puchonów po kolei wyjmowała ze skrzyni kartki zaadresowane do obecnych tu przedstwicieli domów Salazara i Godryka i wręczała je danemu uczniowi.
– Syriusz Black, po raz setny – zaśmiała się blond Puchonka, znów podchodząc do siedzącego na końcu klasy Huncwota. Na jego ławce utworzył się już niezły stosik tych kolorowych laurek. Ich adresat uśmiechał się bez przerwy.
Kilkanaście walentynek trafiło do Jamesa i Remusa, kilka do Petera i Henry'ego, i jakieś pojedyńcze do innych osób. Jedną, w kolorze czarnym, dostał nawet siedzący koło blondynki Snape, którego dosyć zaskoczył ten prezent.
Jeśli chodzi o dziewczyny, najwięcej kartek otrzymała Marlena – w końcu jej uroda robiła swoje. Parę trafiło w ręce Lily.
Ruby siedziała znudzona z głową opartą na dłoni. Rozdawanie trwało już dobre dziesięć minut, więc czuła się już tym nieco zmęczona.
– Ruby Wetherby?
Podniosła się zdzwiona, słysząc swoje nazwisko. Czyżby się przesłyszała?
– Tam siedzi – Potter wskazał Puchonce ze skrzynią zdezorientowaną blondynkę. Chwilę później przed nią leżała nie jedna, a dwie kartki, obie zapakowane w białe koperty.
Patrzyła na nie jakby lada moment miały wybuchnąć, wszak właśnie tego się spodziewała. Nie była zbytnio lubiana, a tym bardziej się nikomu nie podobała, więc dlaczego ktoś miałby wysyłać jej walentynkę?
Rozdawanie trwało jeszcze kilka minut, po czym Puchoni ulotnili się, jeszcze raz przepraszając przysypiającego już Slughorna za przeszkodzenie w lekcji.
Nauczyciel podniósł się z krzesła i rozejrzał po zgromadzonych, kręcąc głową.
– Miejcie te swoje Walentynki, bawcie się i świętujcie. Nie zadaję wam dzisiaj eseju do napisania. Róbcie tam sobie co chcecie po południu, tylko bez szaleństw. Od nadmiaru miłości rozbolą was głowy. No już, zmykajcie!
Uczniowie szybko spakowali swoje rzeczy, wychodząc z klasy w pośpiechu na wypadek, gdyby profesor miał się jednak rozmyślić. Nie zapowiadało się jednak na to – Horacy znów usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Chyba nie należał do fanów tego święta.
Jako że eliksiry były ostatnią lekcją tego dnia, nastolatkowie wśród głośnych rozmów o płci przeciwnej i salw śmiechu wracali do siebie. Ślizgoni, trochę mniej naburmuszeni niż zwykle, skierowali się do lochów, za to Gryfoni w stronę wieży. Ci drudzy robili naprawdę sporo hałasu. W końcu temu dniu towarzyszyło niezwykle podniecenie i ekscytacja.
Blondynka weszła do dormitorium chwilę po swoich współlokatorkach. Lily rozłożyła się na łóżku i po kolei przeglądała otrzymane walentynki. Było ich może z sześć.
– Nie wierzę! – zawołała, gdy dokładnie obejrzała już wszystkie. – Nie dostałam żadnej od Jamesa!
– Naprawdę? To straszne! – przejęła się Dorcas, zasłaniając usta.
– Dlaczego miałabyś dostać od niego kartkę? – zapytała znużona Marlena, pochłonięta książką.
Rudowłosa założyła ręce na piersi.
– Coś ty powiedziała?
– Dlaczego miałabyś dostać od niego walentynkę, skoro rozmawiałaś z nim przeszło kilka razy? I to zawsze ty go zagadujesz. Nie pomyślałaś kiedyś o tym że może on nie chce się z tobą przyjaźnić? – wytłumaczyła obojętnym tonem McKinnon.
Evans wyglądała na wściekłą.
– Marlena, naprawdę nie musisz być zawsze taką suką?
– Lily, spójrzmy prawdzie w oczy. – Marlena podniosła się do pozycji siedzącej – Sama jesteś suką.
Lily, czerwona na twarzy ze złości, przez moment nie umiała wykrztusić ani słowa. Wreszcie wydobyła z siebie niezrozumiały jęk, tupnęła nogą i wybiegła z dormitorium. Dorcas od razu ruszyła za nią.
Ruby przyglądała się tej sytuacji z otwartymi ustami. Wiedziała, że Marlena nie daje sobą pomiatać, ale nie sądziła, że odważy się zwyzywać Lily. A to już był duży akt odwagi. Spojrzała na współlokatorkę z podziwem.
– Ktoś wreszcie musiał jej to powiedzieć. – Marlena wzruszyła ramionami i jak gdyby nigdy nic wróciła do czytania książki.
Blondynka stała jeszcze chwilę w osłupieniu, a gdy już się ogarnęła, usiadła na łóżku, ściskając dwie koperty. Była tak ciekawa ich zawartości, że aż świeżbiły ją ręce. Wybrała większą kopertę i delikatnie ją otworzyła, uważając by jej nie porwać. Pochyliła się nad pachnącym cynamonem kawałkiem pergaminu, zapisanego schludnym, pochyłym pismem.
Gdy będziesz w pustym pokoju,
A po policzku popłynie Ci łza.
To nie myśl, że jesteś sama na świecie,
Bo razem z Tobą jestem i ja.
R. L.
Ostatnim, czego się spodziewała, było dostać tak mały, a cenny prezent od ważnej osoby. Nastawiła się na niedostanie żadnego liściku – a tymczasem otrzymała takowy i to jeszcze od samego Remusa Lupina.
Przytuliła do siebie pergamin, czując wewnętrzny spokój. Ostatnio dużo się działo, natrafiała na zło, niepewność i strach na każdym kroku, a ten słodki wierszyk znaczył dla niej więcej niż milion galeonów.
Nie umiała zdjąć z twarzy uśmiechu, czytając wiersz raz po raz.
Po piętnastym razie przypomniała sobie jednak, że ma jeszcze drugą kopertę. Starannie odłożyła swoją pierwszą walentynkę w życiu na stolik nocny i sięgnęła po drugi liścik.
W środku znajdował się malutki świstek pergaminu, zapisany niebałym pismem.
Lepiej nie robić nic głupiego,
Zamiast tego lepiej marzyć,
Czyny mają konsekwencje,
I się przy nich można sparzyć.
Ruby przeanalizowała ten krótki tekst kilka razy, ale wciąż nie mogła zrozumieć, o co właściwie chodzi. Ale na pewno o nic dobrego.
🌟
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top