Let the Game Begin

W końcu nadszedł dzień meczu Gryfonów z Puchonami, na który wszyscy czekali. James i Syriusz już od rana byli niesamowicie podekscytowani.

– Damy czadu! – kapitan klepał po plecach przypadkowych uczniów.

– Rozniesiemy was! – krzyczał Black w stronę stołu Hufflepuffu. Puchoni tylko patrzyli na niego z uniesionymi brwiami. Nie byli znani z kłótni. Dzielnie przyjmowali słowa o porażce, które wołała drużyna Gryffindoru w ich kierunku. Oczy całej szkoły były skoncentrowane przede wszystkim na dwóch pajacach.

– No to narka! – pożegnali się chłopcy, gdy skończyli jeść śniadanie. Wydurniali się, przykładając dłonie do nosa i poruszając palcami. Wyglądało to jak z istnego cyrku. – Do zobaczenia potem, frajerzy!

Reszta drużyny również była w szampańskim nastroju. Mimo że w zasadzie mieli równe szanse na wygraną, dom lwa miał przeczucie, że dziś zwycięży.

Ruby także starała się myśleć pozytywnie. Zwykle tego nie robiła, ale cały jej dom był bardzo radosny i podekscytowany, więc i ona uśmiechała się, przeżuwając kanapkę. Poza tym wiedziała, że nie może zbłaźnić się na pierwszym meczu w sezonie. Huncwoci pokładali w niej nadzieję. I nie tylko oni.

Na stadionie była godzinę wcześniej. Zarzuciła na siebie złoto–szkarłatny strój i zaczęła rozgrzewkę.

Porozciągała się, po czym poszybowała w górę. Latała w kółko bez celu, delektując się idealną pogodą na uprawianie sportu: słońce było schowane za chmurami, a wiatr był bardzo delikatny. Krążyła nad boiskiem jakiś czas, dopóki nie zaczęli schodzić się uczniowie i nauczyciele. Na trybunach było widać kibiców obu domów, zarówno czerwone, jak i żółte transparenty.

Zeszła z miotły i usiadła w szatni, przysłuchując się toczącym się obok rozmowom. Wkrótce pojawili się James i Syriusz.

– Jesteście gotowi na pierwszy mecz w sezonie? – krzyknął kapitan, a wszyscy chórem odpowiedzieli "Tak!", po czym pełni energii wypadli na boisko witani wiwatami i oklaskami kibiców swojego domu.

Na chwilę wszystko ucichło, a ludzie poruszali się w zwolnionym tempie. Ruby mogła zobaczyć uszczęśliwione miny uczniów z jej domu, podejrzliwych Ślizgonów i nieco znudzonych nauczycieli.

Zaraz jednak wszystko wróciło do normy, a do jej uszu z powrotem dobiegł ogromny hałas. Postanowiła zignorować te chwilowe zamyślenie.

Zajęła pozycję przy obręczach, czekając na rozpoczęcie meczu. Gdy się rozległ, trzy piłki jak na komendę wyleciały w powietrze.

Po raz kolejny wpadła w trans. Nic nie słyszała, a gra toczyła się bardzo powoli. Jeden zawodnik podawał do drugiego, trzeci przechwytywał kafla i strzelał gola.

Widziała przed oczami roześmiane twarze zawodników. Piłka przelatywała z rąk do rąk, gdzieś mignął złoty znicz. W pewnym momencie zbliżył się Puchon z kaflem pod pachą, a Ruby zgrabnie zablokowała jego rzut. Ta sytuacja powtórzyła się dwukrotnie.

I nagle wszystko jakby obróciło się o 180 stopni. Huk był ogromny, wręcz nie do zniesienia, a gra toczyła się zawrotnie szybko. Blondynka czuła ogromny ból w skroni. W tym przypadku nie udało jej się obronić.

Głowa jej pękała, wiedziała, że jeszcze chwila, a nie wytrzyma. Na szczęście wszystko wróciło do normy chwilę później, gdy usłyszała donośny dźwięk gwizdka oznaczającego koniec meczu.

James złapał znicz. Gryfoni zwyciężyli.

Zacisnęła powieki, po czym znów je otworzyła. Nie potrafiła zrozumieć, co stało się chwilę wcześniej. Chciała jak najszybciej znaleźć się gdzieś indziej.

– Jestem z ciebie dumny, Ruby! Dajesz radę. Choć wydawałaś się jakaś nieobecna. Ale to nieważne. Wygraliśmy! – Potter wydał okrzyk zwycięstwa.

Kilka osób przybiło jej piątkę, uśmiechając się do niej po raz pierwszy. Zawodnicy byli w doskonałych humorach, śmiali się i rozmawiali wesoło. Za to Potter był wychwalany pod niebiosa, ponieważ został okrzyknięty bohaterem meczu. Zakończył starcie po dziesięciu minutach.

– Ludziska! Wieczorem opijamy naszą wygraną! – zarządził Syriusz.

▪▪▪


On oczywiście nie rzuca słów na wiatr.

Od razu po powrocie do zamku rozpoczęła się impreza. Ktoś puścił muzykę, a ktoś inny przemycił trochę piwa kremowego z pobliskiej wioski Hogsmeade.

Wszyscy Gryfoni zebrali się w pokoju wspólnym, siadając gdzie tylko się dało. Po raz kolejny można było usłyszeć wiwaty i gratulacje.

Zrobiło się niezłe zamieszanie, więc Ruby postanowiła niepostrzeżenie udać się do dormitorium. Nienawidziła imprez z całego serca i nie miała zamiaru uczestniczyć w celebracji ich zwycięstwa. Oczywiście cieszyła się, lecz ważniejsze było dla niej wyjaśnienie, co się z nią stało podczas meczu.

Na szczęście szczelnie zamknięta w pokoju nie słyszała hałasów i muzyki. Wyciągnęła zeszyt w fioletowej oprawie.

Cześć. Zaczęła.

Co to było dzisiaj na meczu?

Przygryzła pióro. Czyli jednak ktoś się zorientował.

Zauważyłeś.

Nie ja jeden.

Co masz na myśli? Zaniepokoiła się Gryfonka.

Chyba powinnaś bliżej się przyjrzeć Lily Evans.

Szybko zamknęła notes. Już od dłuższego czasu wiedziała, że z tą dziewczyną jest coś nie tak. A skoro Regulus coś sugerował, musiała być ostrożna. Poczuła nagłą potrzebę odszukania czegoś w książkach.

Opuściła pomieszczenie i znów znalazła się w pokoju wspólnym. Większość nastolatków tańczyła, niektórzy z nich byli już mocno wstawieni.

Ruby wcisnęła się w tłum, przemieszczając się w stronę wyjścia najszybciej, jak to było możliwe.

Wytarła pot z czoła, gdy już znalazła się pod biblioteką. Na szczęście drzwi do niej były wciąż otwarte.

Odnalazła pożądaną kategorię, wybrała grubą książkę z regału i usiadła na podłodze. Znalazła krótką notatkę na upragniony temat.

"Trans jest zjawiskiem dotykającym wiele czarownic i czarowników, a nawet mugoli. W tym drugim przypadku zdarza się w chwilach stresu czy zamyślenia wywołanego jakimś wydarzeniem. Natomiast w świecie czarodziejskim trans można wywołać za pomocą specjalnego zaklęcia, jednak jego długotrwałe wywołanie jest bardzo trudne. Należy to zrobić poprzez wbicie się do głowy innej osoby. Można się przed tym bronić, ćwicząc i praktykując oklumencję."

Ruby poczuła, że robi jej się gorąco. A zatem ktoś usilnie próbował ją pogrążyć. A ona musiała prędko odkryć kto.

🌟

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top