Allies or Enemies
Już dawno nie była w takim złym humorze.
Podczas w śniadania w Wielkiej Sali nie potrafiła przełknąć absolutnie niczego, a zwykle nieprzeszkadzający jej, codzienny gwar niesamowicie działał jej na nerwy.
Zarówno Henry, jak i James próbowali do niej zagadywać, ale szybko dała im do zrozumienia, że lepiej, by dziś nie wchodzili jej w drogę.
Przegrany mecz i list od rodziców zszokowały ją na tyle, że ciężko było jej się skoncentrować na czymkolwiek. Nie potrafiła się skupić, ponieważ głowę wciąż zaprzątały jej nieprzyjemne sytuacje sprzed kilku dni.
Tak też było na poniedziałkowych eliksirach u Slughorna. Oczy Ruby zamykały się co chwilę, a głowa opadała na ławkę ze znudzenia. Snape co rusz trącał ją łokciem, by nie odpłynęła.
– Moi drodzy! – zawołał uradowany Slughorn, wznosząc ręce ku górze. – Zapraszam wszystkich na nasze spotkanie Klubu Ślimaka już dziś wieczorem!
Sądziła, że ten dzień nie może już stać się gorszy. A jednak.
Ostatnie, na co miała ochotę, to wysłuchiwanie ślęczeń na temat pochodzenia uczniów z mugolskich rodzin czy też jej wychwalania tych z rodów czystokrwistych. Jednakże jej nieobecność z pewnością zostałaby zauważona, nie pozostawał jej więc inny wybór niż przyjść na to głupie spotkanie. Jakoś to wytrzyma.
– Wracamy do umawiania się regularnie. – zakomunikował jeszcze profesor i zakończył lekcję, ruchem dłoni wyganiając wszystkich z sali.
Blodynka westchnęła ciężko. Udało jej się przeżyć zajęcia z profesorem Mądralińskim, pozostawało jej więc jeszcze tylko przetrwać to wstrętne zebranie.
Po powrocie do wieży Gryffindoru ciężko upadła na łóżko. Czuła się bezsilnie, bolał ją brzuch, miała ochotę się położyć i spać cały dzień.
Sięgnęła do szafki nocnej, na której leżał fioletowy zeszyt. Miała nadzieję, że Regulus ma teraz trochę czasu, by nieco podnieść ją na duchu. Potrzebowała tego.
Hej, jesteś zajęty?
Niekoniecznie. Co u ciebie?
Ostatnie dni były naprawdę tragiczne, chyba wiesz. W końcu to wy wygraliście mecz. Gratulacje.
Dzięki... wyczuwam jednak, że to nie tylko o to chodzi.
Odkąd "poznała" Regulusa, zastanawiała się, jak on to robi, że tak doskonale zna jej myśli i uczucia. Zupełnie jakby stosował na niej oklumencję.
Tak, właściwie to dostałam od rodziców niepokojący list. Coś o Czarnym Panu... Taki ktoś pojawił się niedawno w naszej okolicy i ponoć zbiera sojuszników, a jeśli ktoś się nie podporządkuje, ginie. To naprawdę straszne.
Faktycznie... czy z twoimi rodzicami wszystko w porządku?
Tak, nic im się nie stało. Na szczęście. Ale pisali, że on ma powrócić. Nie wiem po co, nie potrafię zrozumieć, ale boję się o moich rodziców. Nigdy nie zrobili nic złego.
Jestem pewien, że wszystko się ułoży. Pozostawaj z nimi w stałym kontakcie, to na pewno nieco cię uspokoi. A jeśli potrzebujesz przyjaciela, jestem tutaj zawsze.
Dziękuję.
Odłożyła zeszyt, czując wypełniającą ją ulgę. Regulus z pewnością się nie mylił – wszystko musiało się ułożyć. Ale jeszcze nie teraz.
▪︎▪︎▪︎
Zegar w korytarzu bił raz za razem tak głośno, że ściany niemal się trzęsły.
Postacie na obrazach posyłały Ruby pocieszające spojrzenia, gdy ta przemierzała kolejne piętra, kierując się na spotkanie.
Choć powinno ono się zacząć już kilka minut wcześniej, nikt się jeszcze nie pojawił. Gryfonka przysiadła więc pod salą, czekając na pozostałych.
– Zachowujesz się nieodpowiedzianie. Ktoś może się domyśleć.
– W żadnym wypadku, jestem bardzo przekonujący.
Nie miała wątpliwości, do kogo należa te głosy. Bernadette i Slughorn, rozmawiający w sali, na swoją niekorzyść zapomnieli zamknąć drzwi.
– Mam nadzieję. Młodzież nie może niczego podejrzewać. Jeśli wpadniemy przez ciebie, Czarny Pan rozprawi się z tobą raz dwa. – Devall tradycyjnie zastosowała swoje groźby.
Horacy zaśmiał się nerwowo. Jego niepewny ton świadczył o tym, że przeraził się tą wizją.
– Doskonale rozumiem. Nie martw się. – zapewnił.
W tym momencie na korytarzu zjawiła się większa grupka Puchonów, która skutecznie zagłuszyła konwersację dwóch dorosłych. Ruby zaklęła w myślach.
Nie miała pojęcia, o czym rozmawiali, ale mogła się spodziewać, że to nic dobrego. Znów padło to określenie. Czarny Pan. Kim właściwie była ta osoba?
Jeśli faktycznie poszukiwała sprzymierzeńców, a teraz Bernadette o nim wspomniała, i to nie pierwszy raz, to znaczyło, że przeszła na jego stronę. I chyba próbowała przeciągnąć też biednego Slughorna.
– Zapraszamy do środka! – kobieta pojawiła się w drzwiach i uśmiechnęła się promiennie. Nie dałoby się poznać, że zaledwie pół minuty wcześniej groziła komuś śmiercią. Wyglądała równie szpetnie co zwykle.
Zdrętwiała Gryfonka weszła wraz z innymi do pomieszczenia, tym razem upewniając się, że siądzie dostatecznie daleko prowadzącej. Z każdym dniem obawiała się tej kobiety coraz bardziej.
Wszyscy zasiedli i rozpoczęło się. Bernadette ćwierkała do Ślizgonów, profesor zadawał pytania, Lily i Dorcas chichotały w kącie. I tak właściwie minęła cała, długa godzina.
– Bardzo wam dziękujemy za przyjście. Widzimy się następnym razem! – zakończyła Bernadette. – Ach, jeszcze jedno. Chciałabym, abyśmy żegnali się pewnym zwrotem. Powtórzcie za mną: chwała Czarnemu Panu!
– Chwała Czarnemu Panu. – odpowiedział tłum nieco niemrawo. Kobieta uśmiechnęła się.
No chyba sobie ze mnie jaja robicie, pomyślała Ruby.
🌟
co myślicie o tej sytuacji?
jak myślicie, co knuje bernadette?
czy ruby dobrze robi, ufając regulusowi?
zapraszam do komentowania! wszelkie teorie mile widziane!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top