Rozdział 23 - Era Huncwotów.
Rozdział w ramach "największego sekretu Snepa". Miłego czytania!
Lily Evans 31 lipca (11 lat)
W dniu kiedy otrzymała swój pierwszy listy z Hogwartu pogoda była wprost cudowna. Słoneczko mocno grzało, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Wraz z Petunią postanowiliśmy iść na plac zabaw. Często tam chodziliśmy. Zazwyczaj wtedy huśtałam się na huśtawce, a Petunia siedziała w cienie drzewa i czytała książkę. Tym razem również nie było inaczej. Huśtałam się na huśtawce, w górę i w dół i tak ciągle, co raz wyżej. Nagle zza pleców dobiegł mnie znajomy głos:
- Część Lily. - powiedział Snape.
- Witaj Severusie - odparłam. Odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko na jego widok, zresztą jak zawsze.
Severus Snape to jedenastoletni czarno-włosy chłopiec mieszkający w pobliskiej wiosce. Większość ludzi uważała rodzinę Snape'ów za dziwną, nienormalną. Nawet Petunia unikała ich, uciekając z daleka na ich widok. Jedynie rodzice zawsze uśmiechali się do długo-włosej pani Snape. Lubiłam Severusa. Byliśmy przyjaciółmi, najlepszymi przyjaciółmi. W jego towarzystwie czułam się jakaś inna. Bardziej magiczna i nietypowa.
- Lily chodźmy już! - rozkazała Petunia machając do mnie rękami.- Nie ja zostaje. Jak chcesz to idź. - warknęła na mnie, ale nie sprzeciwiała się mojej decyzji. Zresztą dobrze już ją znała. Zawsze gdy na horyzoncie pojawiał się Snape mówiła, że idzie do domu czy w inne miejsce i pytała się czy nie chcę iść z nią. Nigdy nie chciałam. Szczerze mówiąc towarzystwo Severusa nawet bardziej odpowiadało mi niż jej...
- Czy mówiłem ci już, że jesteś wyjątkowa? - zapytał po raz kolejny. Leżeliśmy na trawie stykając się ramionami i patrząc w przemijające kształty chmur.
- Tak Severusie. I to kila razy... Co takiego jest we mnie wyjątkowego? - zapytałam ciekawa odpowiedzi.
- Lubie gdy tak mówisz. - zmienił temat.
- Co mówię?
- Gdy zadaje pytanie ty odpowiadasz tak lub nie Severusie. Zawsze zwracasz się do mnie po imieniu. Nie tak jak inni... - zamyślił się - To w tobie lubię. Nigdy nie oceniasz ludzi po okładce, tylko po tym co mają tutaj - wskazał swoje serce.
- Posłuch.... - przerwałam w połowie słowa. Nagle usłyszałam szelest skrzydeł. Rozejrzałam się i zauważyłam dużą szaro-białą sową z listem zaczepionym przy nóżce pędzącą prosto w moją stronę. Na początku przeraziłam się, w końcu nie było to wcale takie małe stworzenie. Ale widząc spokój, a nawet uśmiech na twarzy Severusa uspokoiłam się. I rzeczywiście sowa nie zrobiła mi krzywdy, tylko łagodnie wylądowała na trawie i podniosła nóżkę z listem. Ostrożnie podeszłam do nie i odwiązałam list. Gdy tylko to zrobiła sowa poderwała się z ziemi i odfrunęła. Zafascynowana spojrzałam na białą zapieczętowaną kopertę. Była zaadresowana do:
Lily Evans zamieszkałej przy....
I tak dalej. W najbliższym czasie nie spodziewałam się listu, a w szczególności doręczonego przez sowę. To takie coś było możliwe? Przełamałam pieczęć i wyciągnęłam zawartość listu. Severus w tym czasie uważnie mi się przyglądał.
W liście napisano, że zostałam przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Do ogłoszenia została załączona lista przedmiotów jakie trzeba zakupić.
A jednak byłam wyjątkowa...
Lily Evans 1 wrzesieńa (11 lat)
Na początku obawiałam się reakcji rodziców na wieś o liście. Na szczęście przyjęli to ciepło i cieszyli się razem ze mną. Gorzej była z Petunią. Zaczęła wyzywać mnie od wiedźm, złych czarownic i potworów. Nie przejęłam się tym. Petunia nigdy nie rozumiała mnie tak jak rodzice czy Severus.
Pierwszy raz nie mogłam doczekać się końca wakacji. Byłam bardzo ciekawa tego całego Hogwartu. O świecie czarodziejów na początku w ogóle nie miałam pojęcia, ale później zapragnęłam zanurzyć się w tym świecie i poznać wszystkie jego tajemnice.
Peron 9 i 3/4 mieścił się między peronem 9 i 10. Wiedziałam jak się dostać na odpowiedni peron, ale to wcale nie zmienia faktu, że gdy zaczęłam się zbliżać murowanej ściany, zaczęłam się martwić o swoje zdrowie. A jeśli to wszystko nieprawda? Pytałam się... Ale nie. Nie zostałam wyprowadzona w pole, tylko bezpiecznie przeszłam na drugą stronę. Tak jakby nigdy nie istniał mur i granice dzielące świat czarodziejów od świata ludzi. Na peronie aż roiło się od dzieci w różnym wieku, ubranych w czarne długie szaty czarodziejów. Pośpiesznie pożegnałam się z rodzicami (Petunia oczywiście nie była łaskawa się ze mną pożegnać). Wsiadłam zafascynowana do długiego czerwonego pociągu. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nikogo nie znałam. No o prócz Severusa, ale ostatni raz widziałam go jakieś pięć dni temu. Powoli chodziłam między przedziałami. Szukałam wolego przedziału, ale prawie wszystkie były zajęte. Dopiero przy końcu pociągu znalazła prawie pusty przedział. Siedział tam tylko pewien chłopiec o kruczo-czarnych włosach, okrągłych okularach i psotnym uśmiechu na twarzy. Niepewnie otworzyłam szklane drzwi przedziału.
- Czy można? - zapytałam.
Popatrzył na mnie swoim dziwnymi niebieskimi oczami. Jego źrenice rozszerzyły się. Wyglądał dziwnie jakby zobaczył ducha czy coś. Może to przez to, że przez ten poranny pośpiech zapomniałam przeczesać włosy?
- Jasne. - w końcu odpowiedział. A już myślałam, że się do mnie nie odezwie. Położyłam swoje na sąsiednim siedzeniu.
- Jestem James. - wyciągnął do mnie rękę. Na jego twarzy znów zagościł ten psotliwy uśmieszek. Odzyskał panowanie nad sobą i znów wyglądał na pewnego siebie, nawet zbyt pewnego chłopca. Boże! Z kim ja usiadłam, pomyślałam.
- Lily. - przedstawiłam się i uścisnęłam jego rękę.
- Ty też pierwszy raz do Hogwartu?- zapytałam.
Kiwnął twierdzącą głową.
- A do jakiego domu chciałabyś trafić?- pewnie miał nadzieje, że do tego samego co on.
- Jeszcze nie wiem. A ty?
- Do Gryfindoru. Moja rodzina od wieków tam trafia. - powiedział z dumą.
- A więc pochodzisz z magicznej rodziny? - upewniłam się. Zabawnie zmarszczył brwi.
- A ty nie?
Zaprzeczyłam.
///
Znalazłam Severusa dopiero w połowie jazdy do zamku. Muszę powiedzieć, że z Jamese'm znaleźliśmy wspólny język. Był nawet zabawny... Dowiedziałam się, że Sev całą podróż spędził w niemiłym towarzystwie jakiś ślizgonów z drugiej klasy. Bardzo mu współczułam...
Bałam się tej chwili. Kiedy będę musiała usiąść na drewnianym stołku i założyć tiarę przydziału na głowę. Spokojnie. Dasz radę, nakazałam sobie w myślach.
- Lily Evans. - usłyszałam w końcu. Weszłam chwiejnie na podest. Pani profesor założyła mi czarną czapkę na głowę.
- Hmmm.... - usłyszałam szept tiary - Tutaj sytuacja jest dość prosta. Gryfindor!
Okay nie było źle... Usiadłam przy stole Gryfindoru.
- Jamse Potter. -
Tiara nie musiała długo zastanawiać się nad wyborem.
- Gryfindor! - w duchu ucieszyłam się. Fajnie było być z Potterem w tym samym domu.
- Severus Snape. - wstrzymałam oddech.... Po dłuższym milczeniu tiara wykrzyknęła:
- Slyterin!
- Co!? - wyrwało mi się.
Lily Evans 10 maja (13 lat)
Severus trafił do Slytherinu. Na początku nie umiałam w to uwierzyć... Ale najwidoczniej tak właśnie miało być. Nie przeszkadzało nam to wcale w dalszym przyjaźnieniu się. Chociaż inni uczniowie patrzyli na nas krzywo i wytykali nas sobie palcami. Oczywiste było to, że dom węża i gryfoni nie dogadują się zbyt dobrze.
Maj, to fajny miesiąc, w którym zmienna kwietniowa pogoda zaczyna kształtować się na letnią. Lubiłam w tedy przysiadywać w cieniu drzew i uczyć się do powoli zbliżających się egzaminów końcowych.
Nagle zobaczyłam Snape idącego wraz z grupką ślizgonów w moją stronę. To dziwne, pomyślałam. Severus zawsze unikał spotkań ze mną i ze swoimi "kolegami" jednocześnie.
- Hej Evans! - rzucił na powitanie zakładając ręce na piersi. Wzdrygnęłam się mimo woli. Coś stanowczo było nie tak.
- Hej Snape! - nie dałam mu się tak łatwo zastraszyć, niezależnie od tego czy był moim przyjacielem czy nie. Zrobił kilka następnych kroków w moją stronę, a za nim podążyła jego "banda". Wstałam i spojrzałam mu wyzywająco w oczy.
- Czy nigdy nie zadałaś sobie tego pytania: Dlaczego trafiłaś do Gryfindoru jak ten Potter, a nie do Slytherinu jak ja?
- Nie wiem. - odpowiedziałam szczerze.
- Przez te trzy lata łudziłem się, że jesteś inna... Nie taka jak oni. - wskazał na siedzącą niedaleko grupkę gryfonów z pierwszej klasy. - Ale nie. Myliłem się. - kontynuował, a ja patrzyłam na niego oniemiała. Kompletnie go w tedy nie poznawałam. - Jesteś taka sama jak ONI! JESTEŚ TYLKO BRUDNĄ NIC NIEWARTOŚCIOWĄ SZLAMĄ! - podszedł jeszcze bliżej i pchnął mnie na ziemię, Upadłam.Nie umiałam się bronić. Nie wiedziałam jak. Wyjęcie różdżki wydawało mi się wtedy surrealistyczne.
- ZOSTAW JĄ! - nawet nie wiem kiedy u mojego boku pojawił się Jamse Potter z wyciągniętą różdżką skierowaną w pierś Snape.
- Bo co? - wyzywająco uniósł ręce do góry.
- DRĘTWOTA! - ryknął Potter. Severus poleciał jak szmata do tyłu. Ślizgoni otaczający Snape rozbiegli się przestraszeni.
- Nic Ci nie jest? - zapytał kojącym głosem Jamse.
Nie odpowiedziałam mu. Wpatrywałam się tylko w nieruchome ciało Severusa Snape. Mojego dawnego przyjaciela. A łzy strumieniami skapywały po moich policzkach...
Lily Evans 25 czerwca (15 lat)
Po pewnym czasie pogodziłam się ze stratą Severusa. Później wielokrotnie mnie przepraszał. Błagał, żebym mu wybaczyła. Powiedział, że zrobił to ponieważ jego "koledzy" wyśmiewali się z niego, grozili mu i poniżali. Miał już tego dość. Ale ja byłam nieugięta. Ignorowałam jego przeprosiny, błagania i obietnice...
Lata w Hogwarcie uciekały z zawrotną szybkością. Nie mogłam uwierzyć, że pięć lat nauki już za mną.
Spakowałam walizkę i udałam się na pożegnalną ucztę. Usiadłam jak zawsze przy stole gryfonów. Jedzenie było pyszne, a atmosfera panująca w sali wprowadzała w wakacyjny nastrój.
- Lily widziałaś gdzieś Jamsa? - zapytała mnie moja najlepsza przyjaciółka Rox Lovbotton.
Rozejrzałam się po sali. Po Jasme'sie, Syriuszu, Remusie czy Glizdogonie nie było śladu.
- Pewnie znowu szykują jakiś żart. Jakby im było za mało szlabanów. - odpowiedziałam lekceważąco kręcąc głową.
Jamse, Syriusz, Remus i Glizdogon popularnie zwani Huncwotami byli najbardziej irytującymi osobami (w szczególności Jamse) jakich znałam. W głowie siedziały im tylko psoty, żarty i kawały. Ale z drugiej strony byli to najbardziej znani i rozchwytywani chłopcy w Hogwarcie. Mnóstwo dziewczyn uganiało się za Jamse'm czy Sytriuszem. Na mnie nie robili jakiegoś szczególnego wrażenia. Znałam ich już od pięciu lat i wiedziałam, że w głowie mają tylko pustkę.
Jamse Potter "legendarny" przywódca Huncwotów. "Największe ciacho w szkole". Najbardziej pewny siebie i zadufany w sobie gryfon... Może na początku myślałam, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić, jednak potem znacząco zmieniłam zdanie. I na dodatek, jakby było tego mało pan Potter w tym roku, dokładnie tydzień przed walentynkami miał czelność zaprosić mnie na randkę! Cóż to za niedorzeczność! Na jego "oświadczyny" odparłam "Już ja wolę myć trollowi do końca życia zęby, niż się z tobą umówić na randkę Potter!". Po takim wykrzyczeniu tego na cały korytarz (jak nie szkołę), myślałam że się zniechęci i już nigdy do mnie nie odezwie. Ale niestety nie. On jeszcze bardzie zaczął się do mnie przystawiać, męczyć mnie i zabierać mój cenny czas! Gdy tylko usłyszę nazwisko "Potter" uciekam jak królik Baks na koniec szkoły...
Huncwoci nie pojawili do końca uczty. Rox zaczynała się martwić, że coś mogło im się stać. To znaczy Syriuszowi, w którym była zakochana na zabój.
- Prędzej, prędzej uczniowie wsiadać!- rozkazywali Perfekci. Prześladował mnie taka jedna myśl, że o czymś zapomniałam... Gdy połowa uczniów wsiadła już do pociągu doznałam olśnienia! Różdżki! Zapomniała z pokoju różdżki. Zaczęłam przepychać się przez tłum uczniów i popędziłam w kierunku zamku. Wbiegłam do swojego dormitorium cała zdyszana. Otworzyłam szufladę w szafce nocnej i wyciągnęłam różdżkę. I znów jak szczała popędziłam pustymi korytarzami, ale w przeciwną stronę.
Nagle, gdy otworzyłam zamknięte drzwi na mojej drodze, spadłam nam mnie jakaś niebieska klejąca się maź. Krzyknęłam zaskoczona. Zza rogu wyszedł zaskoczony Potter.
- Ty! - krzyknęłam na niego i uniosłam ostrzegawczo wskazujący palec.
- Lily? - zapytał głupio. Zaczęłam okładać go pięściami, tak, że na jego czarnej szacie było widać niebieskie odbicia moim pięści. Nie protestował, stał spokojnie. Niebieski płyn miałam po prostu wszędzie! We włosach, w ustach i na twarzy! Już nie mówiąc o szacie, która była już na pewno do wyrzucenia.
Przez swoją wściekłość, która mnie pochłonęła nie usłyszałam zbliżających się kroków.
- No no... Potter i Evans wreszcie razem widzę? - Malfoy stał spokojnie z krzywym uśmiechem na twarzy i rękami założonymi na piersi. Zacisnęłam mocniej zęby. Splunęłam niebieską mazią.
W tamtej chwili miałam ogromną ochotę zabić Pottera za ten jego "śmieszny" żart...
Lily Evans 25 grudnia(17lat)
W końcu przyszedł ten czas. Nastał Bożonarodzeniowy poranek.
- Lily, Lily wstawaj! - Rox potrząsnęłam moim ramieniem.
- Hmmm... - mruknęłam i obróciłam się na drugi bok.
- No wstaaaaj! Bo zafunduje ci poranny zimny prysznic!
Błyskawicznie podniosłam się z łóżka. Znałam moją przyjaciółkę na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że umiałam dotrzymać swoich gróźb.
- Dobra, dobra już nie śpię. - uniosłam ręce w obronnym geście.
- Prezenty! - wykrzyknęła panna Lovebotton. Jak dziecko, pomyślałam. Ale wcale nie tak mały stosik piętrzący się u dołu mojego łóżka również zaczynał wzbudzać moją ciekawość. Na pierwszy ogień wzięłam największą paczkę. Odwiązałam kolorową wstążkę i zobaczyłam stos kolorowych ubrań i słodyczy. Przeczytałam zamieszczoną karteczkę i otworzyłam jedną czekoladową żabę.
Wesołych świąt kochanie! Mamy nadzieje, że będą pasować!
Rodzice.
No tak. W ostatnim czasie sporo urosłam i nabrałam kobiecych kształtów. Otwieram po kolei paczki, od największej do najmniejszego. Były w nich: książki, gadżety ze sklepu Zonka oraz dużo słodyczy. Gdy już otworzyłam prawie wszystkie prezenty, a moje łóżko przypominało śmietnik, sięgnęłam po ostatnią starannie zapakowaną paczuszkę. Gdy rozerwała delikatny materiał zobaczyłam złoty łańcuszek z połówką serca przyczepionym po środku. Przyjrzałam się uważnie wisiorkowi. Było starannie wykonane, nie z tak taniego materiału. Raczej wręcz przeciwnie. Mogłam się założyć, że był wykonany z prawdziwego złota. Na połówce serca widniała litera L jak Lily, domyśliłam się. Przeszukałam dokładnie stos kolorowych papierów z zamiarem znalezienia jakieś wskazówki kto mógłby dać mi tak drogi prezent. Po przeczesaniu wszystkich leżących kartek w końcu znalazłam tą nieczytaną. Ale widniały na niej tylko trzy słowa "Od wiecznego wielbiciela".
- Co masz? - zapytała Rox z pełną buzią.
Pokazałam jej wisiorek. Podeszła do mnie i dotknęła złota.
- Od kogo? - zapytała.
- Nie wiem. - odpowiedziałam.
Usłyszałam kroki na schodach i już po chwili do naszego dormitorium weszła Livin oraz Huncwoci.
- Wesołych świąt! - ryknął Black. Zasłoniłam uszy rękami i zachichotałam.
- Nawzajem! - krzyknęła również Rox, jakbyśmy byli wszyscy głusi.
Spojrzałam na Jamse. Miał potargane włosy i przekrzywione okulary. Uśmiechnął się szeroko pochwyciwszy moje spojrzenie. Odwzajemniłam spojrzenia zatracając się w błękicie jego oczu.
Jamse przez ostatnie dwa lata sporo się zmienił. Wydoroślał - jeżeli tak to mogłam określić. Ale to nie oznacza, że całkiem zrezygnował ze swoich Huncwockich żartów. Wybaczyłam mu żart z niebieską mazią, zresztą dowcip miał zdenerwować (czyli zapewnić niebieski prysznic) Lucjusza Malfoya.
Potter po tegorocznych wakacjach pokazał mi nowego siebie. Z rozmysłem opowiadał mi żarty ceniąc sobie moje towarzystwo. Nie był już tym bezmyślnym podrywaczem. Starał się spędzać ze mną jak najwięcej czasu. Nie utrudniałam mu tego uciekając na drugi koniec szkoły. Wręcz pragnęłam i wyczekiwałam kolejnego spotkania. To nie znaczy, że zrezygnowaliśmy z naszych docinek i potyczek słownych. Były one o wiele bardziej... Zaawansowane? Jeżeli mogę tak powiedzieć i stanowiły miłą odskocznie dla naszej przyjaźni. Po strony obserwator mógł by stwierdzić, że jesteśmy parą. Nawet nasi przyjaciele robili sobie z nasz żarty. Ale prawda była taka, że ją nie byliśmy... I w tym był cały problem. Jak kiedyś myśl o randce z Potterem przyprawiała mnie od dreszcze, tak teraz marzyłam o tym najbardziej na świecie. Lecz Jamse kiedyś skory do zapraszania mnie na randki... Teraz milczał i starannie omijał tan temat jakby nie zauważył jak bardzo pragnę się z nim umówić... Bałam się pierwsza wyznać mu moje uczucia. A co jeśli powiedział by, że mnie nie kocha?
- Halo? Lily, Jamse tu ziemia!? - Rox machała mi ręką przed oczami. Otrząsnęłam się z zamyślenia i oderwałam się od hipnotyzujących oczu Jamse'a.
- Co? Co?
- Pytałam się kiedy zamierzasz się ubrać i iść z nami na śniadanie? - zapytała.
- Aaaa tak, tak! - śniadanie Bożonarodzeniowe! No jasne! - Już, już idę! - otworzyłam kufer i wyjęłam z niego przypadkowe ubrania. Wstałam z zamiarem pójścia do łazienki, a w tedy złoty łańcuszek zsunął się z moich kolan i upadł na ziemię. Jamse od razu schylił się i podał mi prezent.
- Od kogo? - zapytałam wskazując na złoty przedmiot w jego dłoni.
- Nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Może ci go zapiąć. Nie można przecież pozwolić, żeby tak piękny prezent się zmarnował. - przygryzł dolną wargę i spojrzał na mnie z nadzieją.
Kiwnęłam potakująco głową i obróciłam się tyłem. Jamse delikatnie odsunął moje włosy i przełożył łańcuszek przez moją szyję. Zadrżałam czując na skórze jego ciepły oddech. Czułam jego delikatny uśmiech kiedy zapinał wisiorek, który zaraz potem opadł spokojnie na moje rozpalone ciało. Odwróciłam się napięcie i stanęłam twarzą w twarz z moim obiektem zainteresowań. Dzieliły nas tylko centymetry.
Black zakaszlał gwałtownie.
- Ej wy! Nie jesteście sami! - odskoczyłam od Pottera jak poparzona. Zaczerwieniłam się. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko Jamsa. Usłyszałam śmiechy pozostałych. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenia na Jamse i zamknęłam drzwi do łazienki. Od dzieliłam się od rozemocjonowanych przyjaciół...
///
Po śniadaniu, gdy przyszłam do dormitorium przebrać się w bardziej luźniejsze ubrania dostrzegłam białą kartkę leżącą na moim łóżku. Podniosłam się zaciekawiona. To był krótki - jednozdaniowy liścik:
Dzisiaj 20 przystań.
Od razu poznałam pismo właściciela przesyłki... Nie mogłam doczekać się już wieczoru...
///
- Jak myślisz lepsza ta czy ta? - zapytałam Rox mierząc do ciała dwie sukienki.
- Ta czerwona. Jest bardziej saxy. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Okay.
Poszłam do łazienki i włożyłam na siebie obcisłą czerwoną kreacje. Wiem nie powinnam tak się stroić na przyjacielskie spotkanie, ale nie umiałam się powstrzymać.
- I jak wyglądam? - zapytałam przyjaciółkę.
- Prześlicznie! - Krzyknęła i udała, że wyciera niewidoczną łzę z policzka.
- Myślisz, że nie powinnam się tak ubierać? - zapytałam.
- Idź już bo się spóźnisz. - machnęła na mnie ręką i wepchnęła mi do ręki zimowy płaszcz, po czym wypchnęła za drzwi dormitorium.
Byłam bardzo zdenerwowana. Nie dokładnie wiedziałam dlaczego. Może to przez tę bożonarodzeniową aurę? A może dlatego, że miałam niejasne przeczucie, że zdarzy się coś wielkiego?
Niepewnym krokiem przemierzałam puste korytarze Hogwartu.
Zima w tym roku nie była taka mroźna jak zazwyczaj. W ciepłym bawełnianym płaszczu, nie czułam chłodu, tylko przyjemne zimno, które ochładzało moje rozgrzane do czerwoności policzki.
Jamse już czekał. Ubrany w czarny garnitur śledził każdy mój ruch. Przeczesywał swoim przenikliwym wzrokiem każdy centymetr mojego ciała. Wiedziałam! Pomyślałam... Ten garnitur starannie ułożone włosy na pewno coś znaczą. Przecież nie wybrał tego stroju przypadkowo. Potter nie przepadła za eleganckimi ubraniami, preferował luźny styl wędrowca.
- Hej! - przywitałam się. Nie odpowiedział, tylko nakazał mi iść za nim wzdłuż pomostu. Był bardzo zdenerwowany, widziałam to po napięciu jego ramion. Zatrzymał się na skraju mola i odwrócił się do mnie. Milczał. Oboje milczeliśmy, a była to cisza pełna napięcia i niepewności. Niespodziewanie przeniosłam wzrok z jego oczu na jego szyję. Wisiał na niej wisiorek ze złota. Miał przyczepioną zawieszkę w kształcie połówki serca. Zrobiła krok do przodu i chwyciłam do ręki wisiorek. Na połowie serca widniała litera J jak Jamse. Wyciągnęłam zza kurtki mój wisiorek. Przypasowałam go do połówki serca Jamsa. Wchodziły w siebie idealnie. Jakby od zawsze tworzyły nie rozerwalną całość. Podniosłam wzrok i spojrzałam na Jamsa. Przełknął głośno ślinę po czym powiedział:
- Kocham cię. Zawsze kochałem i na zawsze kochać będę.
Bez zastanowienia odpowiedziałam:
- Ja ciebie też.
Rozszerzył z zaskoczenia oczy. Chyba nie spodziewał się, że odpowiem mu tym samym.
Wspięłam się na palcach by złożyć na jego ustach gorący pocałunek...
Lily Potter 31 października (w dniu śmierci Lily i Jamsa Potterów)
[···]
Pogoda jak na koniec października była piękna. Prawie bez chmurne niebo i tylko delikatny ziąb na dworze.
Ale dzień nie. Nie był piękny. Wręcz przeciwnie - był to najgorszy dzień w moim życiu.
Dzień w którym umarłam...
[···]
- Harry no przestań płakać, proszę! - błagałam jednoroczne dziecko, ale bez skutku. Mały Potter rozpłakał się na dobre i nie zapowiadało się, żeby tak szybko przestał...
Po ukończeniu Hogwartu zamieszkałam z Jasmem w małym wynajętym mieszkaniu na Pokątnej. To było rozpoczęcie nowego rozdziału w moim życiu. Zaczęło się moje życie z Potterem. Pewnie pomyślicie, że po pół roku bycia razem jest jeszcze za wcześnie na wspólne mieszkanie, ale my tak nie uważaliśmy. Po za tym nie zaczęliśmy jak normalne pary. Od randek, czy słów "powoli się w tobie zakochuje". Nasz początek bycia razem to było właśnie "kocham Cię"...
Zaczęłam szkolić się na aurora. A po określonym terminie zdałam egzamin i zaczęłam pracę w ministerstwie.
Po dwóch latach Jamse mi się oświadczył. Wzięliśmy ślub w małym gronie przyjaciół i rodziny. Kupiliśmy mały domek przy głównej ulicy w Dolinie Godryka.
Po kolejnych dwóch latach zaszłam w ciążę, a za dziewięć miesięcy na świat przyszedł Harry. Nasz mały skarp. Mały Potter był bardzo podobny do swojego ojca, ale oczy odziedziczył po mnie. Harry rósł jak na drożdżach...
- Jamse! - krzyknęłam. - Choć mi pomóż! - poprosiłam.
- Już idę kochanie! - odkrzyknął.
Jamse wszedł do salonu i uśmiechnął się zmęczonym uśmiechem. W ostatnim czasie nie mieliśmy zbyt dużego czasu na odpoczynek. Voldemort dawał wszystkim si we znaki, a troska o najbliższych wcale nie poprawiała humoru.
- Co się stało? - zapytał.
- Nie wiem... Harry od rana płaczę. Może złapał jakieś choróbsko? - przyłożyłam rękę do czoła dziecka. Było zimne.
- Jeśli zaraz nie przestanie pójdziemy do lekarza. - zdecydował.
Odwrócił się, ale nie zdążył zrobić nawet kroku, gdy na środku pokoju pojawił się niebieski patronus w kształcie psa. Patronus Syriusza. Zwierzę powiedziało przerażonym głosem:
On nadchodzi...
Po wypełnieniu swojej misji niebieski obłok zniknął. Stałam jak skamieniała wpatrując się w podłogę, gdzie jeszcze przed sekundą stał niebieski pies.
- Lily... - Jamse pierwszy otrząsnął się z szoku. Powiedział zdławionym głosem: - Musisz uciekać...Ja... spróbuje go zatrzymać. - spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
- Jamse! - wychrypiałam. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
- No już dobrze. Ciiii! - tulił mnie do siebie - Wszystko będzie dobrze...
Oboje wiedzieliśmy, że nie. Że nic już nie będzie dobrze. Nie mieliśmy różdżek, a największy czarnoksiężnik świata czarodziejów właśnie zamierzał przyjść do naszego domu. Żeby nas zabić.
- Kocham Cię. - wyszeptałam. Odsunęłam się odrobinę od mojego męża i delikatnie pocałowałam go w usta. Oddał mój pocałunek z całą pasją, żalem i obawą jaką w sobie posiadał. To może być nasz ostatni pocałunek, pomyślałam i jeszcze bliżej przyciągnęłam go do siebie... Gdy zabrakło nam powietrza odsunęliśmy się od siebie.
- Ja ciebie też. I będę kochał zawsze, gdziekolwiek się znajdziemy...
Nagle zdałam sobie sprawę z panującej ciszy. Harry przestał płakać i tylko przyglądał nam się zza krat swojego kojca.
- Kocham cię Harry... - Jamse pogładził synka po policzku i zmierzwił mu włosy. Po czy odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi wejściowych. Patrzyłam za nim jak odchodzi. Ja idzie na pewną śmierć...
Zaczęłam przesuwać wszystkie meble pod drzwi. Usiadłam na podłodze i zaczęłam czekać. Minuty zaczęły ciągnąć się w godziny a ja z każą chwilą miałam nadzieję, że zaszła jakaś głupia pomyłka. Ale nie. Usłyszałam krzyk Jamse i charakterystyczny dźwięk upadającego ciała. Zakryłam ręką usta. Muszę być ślina, przykazałam sobie.
Drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. A ja zobaczyłam najbardziej przerażającą postać, jaką kiedykolwiek widziałam w moim życiu. Był to mężczyzna odziany w czarną pelerynę do ziemi. Skórę miał bladą jak kartka. A oczy puste jak u trupa. Roześmiał się na widok roztrzaskanych mebli położonych pod drzwiami. Ze mnie przeniósł wzrok na Harry'ego, w jego ciemnych oczach pojawił się niebezpieczny czerwony błysk. Zrobiłam krok do przodu i zasłoniłam Harry'ego własnym ciałem.
- Jeśli chcesz jego to najpierw będziesz musiał zabić mnie! - syknęłam.
- I tak właśnie zrobię...
Uśmiechnął się i uniósł różdżkę do góry. Spojrzałam ostatni raz na Harry'ego, zanim oślepił mnie blask zielonego światła...
Długo nie było rozdziału, ale do 3864 słów chyba warto tyle czekać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top