Rozdział 22 - Pierwsza bitwa o Hogwart cz.2


Dzisiaj mija dokładna 19 rocznica bitwy o Hogwart... Wznieśmy różdżki za poległych */

~Harry~

Wyszedłem z rzędu stojących Gryfonów. Nie bałem się. Spojrzałem mu w oczy. W jego czarne, jal jego serce oczy.
- Chociaż zostały zachowane najlepsze środki bezpieczeństwa ma pan problem z ochroną... - dziwi do głównej sali otworzyły się. Stali tam wszyscy. Hermiona, Ron, Fred, Gorge, pan Weasley.... - i to dość poważny problem, panie dyrektorze. Jak śmiałeś zająć jego miejsce! Ty który go zabiłeś! A on ci ufał, a ty go haniebnie wykorzystałeś! - Czułem się jakbym robił już to tysiąc razy. Jakbym codziennie wypominał mu wszystkie jego zbrodnie. Jakbym powtarzał ciągle, że go nienawidzę!

Snape wyciągnął różdżkę. Zrobiłem to samo, ale nagle na mojej drodze stanęła pani Macgonagal. Odepchnęła mnie na bok i zaatakowała Severusa ognistym zaklęciem. Po sali rozległy się okrzyki zdumienia. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby pani profesor straciła panowanie nad sobą. Zawsze wydawała się taka opanowana i zgoła zdystansowana. Ale wtedy, aż kipiała ze złości. Jeżeli na Snapie wywarło to jakieś wrażenie, to nie dał tego po sobie poznać. Również atakował Minerve i odbierał jej ataki. Trwali tak w równej walce, aż w końcu Snape zaczął się cofać i roztrzaskał okno - uciekł w noc.
- Tchórz! - zawołała za nim profesor transmutacji.
Rozległa się fala oklasków i radosnych krzyków.
Nagle w mojej głowie rozległ się głos. Sądząc po wyrazie twarzy pozostałych osób - oni również to słyszeli.
- Opanowaliście zamek - usłyszałem zjadliwy głos Voldemorta - ale ja zgromadzę armie jakiej wam się nie śniło. Każda przelana krew czarodzieja to ogromna strata. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a nikomu nie stanie się krzywda. Daje wam godzinę... - głos umilkł, a w sali rozbrzmiała cisza. Wszyscy spojrzeli na mnie. Ruszyłem przed siebie. Chciałem porozmawiać z profesor Macgonagal.
- No dalej! Na co czekacie! Niech ktoś go złapie i odda w ręce Sami Wiecie Kogo! - krzyknęła jedna dziewczyna z Slyterinu.
Ginny, Hermiona, Ron i inni otoczyli mnie, zasłaniając mnie własnym ciałem. To było wspaniałe. Wzruszenie ogarnęło moje serce. Przełknąłem niewidzialną gule w gardle.
- Proszę o udanie się wszystkich Ślizgonów do lochów! - do akcji wkroczyła profesor Macgonagal.
Rozległy się wiwaty i pomruki niezadowolenia ze strony ślizgonów.
- Czegoś potrzebujesz Potter? - zapytała mnie pani Minerva.
- Czasu. Możliwie jak najwięcej.
Kiwnęła ze zrozumieniem głową. Odwróciłem się.
- Potter?
- Tak?
- Dobrze Cię widzieć. - dotknęła mojego ramienia.
- Panią również! - Zacząłem biec w kierunku wyjścia z Wielkiej sali. Ron i Hermiona podążyli za mną.
- No więc, jaki jest plan? - spytał Ron po wyjściu z Wielkiej Sali.
- Ja idę szukać diademu, a wy możecie iść do Komnaty Tajemnic po więcej kłów Bazyliszka. Okay? - zapytałem.
- Jasne. - odparła Hermiona energicznie potrząsając głową, gotowa do działania.
- A i jeszcze jedno... Dam wam Mapę Huncwotów, żebyście potem mogli mnie znaleść. - wyciągnąłem poskładany kawałem pergaminu i wręczyłem Ronowi do ręki.
- Powodzenia! - krzyknołem i pobiegłem do salonu głównego Krukonów. W końcu od czegoś trzeba zacząć...

~Hermiona~

Nigdy nie byłam w Komnacie Tajemnic. Na drugim roku, kiedy Harry i Ron uratowali Ginny Weasley nie mogłam im pomóc. Byłam spetryfikowana. To było dość dziwne uczucie. Zobaczyłam parę przerażających żółtych oczu i upadłam na ziemię, a w następnej chwili obudziłam się w skrzydle szpitalnym pod koniec roku szkolnego. Straciłam kila miesięcy życia leżąc na szpitalnym łóżku, tyle za ten czas mogłam się nauczyć... Ale mówi się trudno i uczy się dalej...

- To na pewno tu? - zapytałam wchodząc do damskiej toalety.

- Tak na pewno. - odpowiedział Ron.

Jedna z umywalek jakby otworzyła się. Skoczyliśmy w czarną dziurę. Krzyczała, żołądek podszedł mi do gardła. W końcu wylądowałam na czymś twardym. Nie chciałam wiedzieć co to było. Zapaliliśmy różdżki. Ciemne korytarze wiły się w nieskończoność. Miałam wrażenie jakby Bazyliszek miałby wyskoczyć zza rogu i nas zjeść, ale przecież on nie żyje już od kilku lat. Dotarliśmy do końca mrocznego korytarza. Było tam coś w rodzaju owalnych drzwi z dwoma wężami po środku. Ron powiedział coś w niezrozumiałym mi języku. Brzmiało to jak mowa węży. Ale to nie możliwe, Ron przecież nie potrafił mówić w ich języku. Spojrzałam na niego zdziwiona, kiedy węże odsunęły się, a drzwi otworzyły.

- Harry gada przez sen. Nie zauważyłaś? - odpowiedział na moje nieme pytanie.

- Nie miałam okazji. - odparłam.

Na szczęście już dalej nie był tak ciemno. Woda nadawała blask całemu długiemu pomieszczeniu. Najpierw zwróciłam uwagę na ogromne posągi wężów, dopiero potem dostrzegła szkielet Bazyliszka. Przyklękłam przy nim i urwałam kilka kłów z jego uzębienia.

- Puchar. - rzuciłam do Rona. Podał mi mały złoty przedmiot. Położyłam go na zielonkawej wykafelkowanej podłodze. Wyciągnęłam rękę z kłem w stronę Rona,

- Nie - zaprzeczył ruchem głowy - czuję, że to ty powinnaś go zniszczyć.

- Dlaczego?

- Po prostu to zrób.

Nie mogłam wyjść na tchórza. Wzięłam zamach i z całej siły w którą w sobie miałam wbiłam kieł w kielich. Kieł z łatwością przebił cienką warstwę złota. Z kielicha wypłynęła dziwna czarna maź. Odsunęłam się gwałtownie. Potem pojawiły się obłoczki czarnej pary. Powoli formowała się ona w przerażającą twarz Lorda Voldemorta. Uśmiechał się upiornie. Nagle wody z zbiorników podniosły się. Utworzyły się fale. Patrzyłam na to oniemiała. Bałam się wody, nigdy wcześniej nie przyznałam się do tego na głos. Ron pociągnął minie w stronę wyjścia. Moje bezwładne nogi dały mu się prowadzić. Pościg nie był zbyt długi, już po chwili dopadła nas jedna z fal, dając nam niezły zimny prysznic. Wciągnęłam powietrze czekając na więcej. Ale nic takiego nie nastąpiło. Wody schowały się do swoich zbiorników jakby nigdy nic. Spojrzałam na Rona. On patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Dopiero teraz dostrzegłam jak blisko się byliśmy. Dzieliły nas centymetry. Nasze palce były splątane ze sobą. Nie wiem kto pierwszy się pochylił. A może zrobiliśmy to jednocześnie. Moje wargi dotknęły jego warg. Wplotłam palce w jego miękkie rude włosy. To był mój pierwszy pocałunek, a ja czułam się jakbym robiła już to setki razy. Mażąc o tej chwili...

~Harry~

Tłumy uczniów napierały na mnie pchając mnie do przodu. Żałowałem, że w Hogwarcie nie można było się teleportować. Zaoszczędził bym tak dużo cennego czasu. W końcu dotarłem do salonu głównego krukonów. Zapukałem kołatką w drzwi.

- HARRY! - usłyszałem krzyki za sobą.
Odwróciłem się gwałtownie. W moją stronę po krętych schodach wspinała się Luna.
- Luna nie mam teraz czasu! - odkrzyknołem. Naprawdę nie chciałem teraz słuchać jej dziwnych gadek. Ale to nie tak, że jej nie lubiłem. Luna czasami miałam dość "wariackie", że tak powiem podejście do życia. Czasami to uspokoiło człowieka, ale wtedy pod tak wielką presją nie było na nie czasu.
- HARRY! - krzyczała dalej, ale ja już zdążyłem spowrotem odwrócić się do drzwi. - HARRY POTTER! MASZ MNIE NATYCHMIAST WYSŁUCHAĆ! - zatrzymałem się z uniesioną ręką w górze. Nigdy niejszcze nie słyszałem, żeby Luna mówiła tak zdecydowanyn głosem. Odwruciłem się do niej. Już nie wspinała się po schodach. Stała koło mnie. Spjrzałem na nią. Cofneła się kila kroków. Podeszłem do niej. Patrzyłam przez duże witrarzowe okno. Również skierowałem spojrzenie w tamtą stronę. Zaklęcia ochronne zaczeły pokrywać zamek.
- Niesamowity widok. Prawda? - pokiwała głową w odpowiedzi. Dopiero teraz zauważyłem, że tłum który otarzał nas do tej pory po prostu zniknął. Wszyscy przygotowali się do bitwy.
- Pamiętasz jak Cho powiedziała, że diadem Roveny widziały osoby, które dawno już nie żyją. To chyba jasne, że musisz zapytać tych nieżyjących? - odezwała się niespodziewanie Luna. Duchy. No jasne. - Ale uważaj ona jest bardzo skryta. - dodała, dobrze wiedziałe o kogo jej chodzi.
- Luna - położyłem jej dłoń na ramieniu - bardzo mi pomogłaś dziękuje. I przepraszam, że na początku nie chciałem cię słuchać.
- Nic nie szkodzi. A teraz musisz już iść. - popchneła mnie delikatnie. Posłałem jej jeszcze ostatnie spojrzenie po czym zbiegłem bez dalszych problemów ze schodów...

~Ginny~

Na początku chciałam odnaleść Harry'ego i powiedzieć mu, że go kocham, ale zrezygnowałam po nieudanych poszukiwaniach. Miał teraz na głowie ważniejsze rzeczy niż ja, to zrozumiałe. Przez to zamieszanie prawie zapomniałam o Meg. Na szczęście była w szpitalu i nie brała udziału w bitwie. Jedna osoba mniej do martwienia. Odszukałam wzrokiem Draco i podeszłam do niego.
- Jak możemy pomóc? - zapytałam.
- Najlepiej będzie jak pójdziesz do pokoju życzeń i się tam ukryjesz. - powiedział. Jego oczy były koloru ciemnego nieba, lekko migotały w blasku świec.
- A ty? Co będziesz robił?
- Walczył oczywiście. - uśmiechnął się figlarnie.
- Nie. Nie będę siedzieć i nic nie robić kiedy inny będą walczyć o życie. - oświadczyłam. Natychmiast jego uśmiech zniknął.
- Ale może ci się coś stać. - dotknął dłonią mojego policzka.
- A co Cię tak to interesuje? -Odsunełam się gwałtownie.
- Ginny! - obruciłam się. Nevile stał na końcu korytarza i machał na mnie ręką. Podbiegłam do niego.
- Tak?
- Potrzebujemy cię na prawym skrzydle. Przy krzywym korytarzu. - pokiwałam energicznie głową.
- Jasne już tam idę.
- A ciebie nie wołałem. - wskazał głową Dracona. Oczywiście ten idiota musi wszędzie chodzić za mną!
- Idę z wami. - oświadczył władczym tonem. Nevile tylko mruknął coś niezrozumiałego w sytu "jak piąte koło u wozu" i zaczął iść szybkim tępem w stronę krzywego korytarza. Nie obejrzając się za siebie poszłam za nim.

~Harry~

Minęło trochę czasu zanim dotarłem do miejsca gdzie zazwyczaj przebywała Helena Revenclawe, córka Roveny. Był to mało uczęszczany balkon, w sumie przejście od jednej części zamku do drugiej.
- Helena!? - zawołałem.
- Jesteś przyjacielem Luny? - pojawiła się przede mną córka Roveny.
- Tak.
- Luna jest taka miła. Nikt oprócz niej tu nie przychodzi... - zamyśliła się.
- Posłuchaj... Szukam diademu twojej matki...
- Nie odpowiadam na takie zaczepki...- przerwała mi i zaczęła się oddalać.
- Zaczekaj! Ale ja muszę go zniszczyć! - krzyknołem za nią. Odwróciła się.
- Był już chłopiec. Był nawet podobny do ciebie... Mówił, że chce go zniszczyć a naszpikował go SWOJĄ CZARNĄ MAGIĄ! - była tak blisko, że czułem jak przeszywają mnie małe drobinki zimnego deszczu niewidzialnych kropel.
- Tom Riddle.
- WIEM KIM ON JEST!
- Proszę Heleno... Nie skazuj nas na śmierć... - popatrzyła w stronę barier ochronnych. Czarodzieje w czarnych pelerynach unieśli w tym czasie różdżki i zaczęli atakować szkołę. Ich zaklęcia odbiły się od niewidzialnej bramy.
- Diadem jest w miejscu gdzie wszystko jest ukryte. Jeśli nie wiesz nigdy się nie dowiesz. Jeśli wiesz, po prostu poproś... - zniknęła. Wiedziałem gdzie znajdę diadem Roveny Ravenclawe. Ruszyłem biegiem do pokoju życzeń - miejsca gdzie wszystko jest ukryte...

~Ginny~

Voldemort zaczął atak na szkołę wcześniej niż się tego spodziewaliśmy. Krzywy korytarz zabezpieczało aż 5 osób. Zadrżałam kiedy pierwsze zaklęcia uderzyły w zaklęcia ochronne. To było niesamowite i jednocześnie przerażające. Jak deszcz żółtych iskier odbijał się od gładkiej tafli jeziora.
- Jak długo jeszcze wytrzymają? - spytała Dracona.
- Nie wiem. Ale mam nadzieje, że jak najdłużej. - odparł.
- To nie jest dla ciebie dziwne stać tutaj kiedy jeszcze niedawno  byłeś po ich stonię? - Nevile posłał Malfoy'owi dziwne spojrzenie.
- Ja zawsze byłe po waszej stronie. - Lovbotton nie wydawał się przekonany jednakże nic już na to nie powiedział.

Po pewym czasie czary ochronne zaczeły słabnąć. Aż w końcu ruszyli na nas śmierciożercy. Stanełam w pozycji tzw. bojowej. Gdy tylko pierwszy z nich pojawił się w zasięgu różdżki posłałam w jego kierunku zaklęcie obezwładniające. Napastnik padł nieprzytomny. Następny był już bardziej ostrożny. Ale jego również udało nam się powalić. Zaczęło ich napływać więcej, i więcej było nas zdecydowanie za mało na tak dużą ilość przeciwników. Zaklęcia latały we wszystkie strony. Chwilami nie wiedziałam już kto jest dobry, a kto zły. Panował wszechogarniający chaos i hałas.
- Drentwota! Expeliarmus! - krzyczałam raz po raz. Nasza walka w pewnym stopniu przypominała taniec. Niezliczona ilość uników wycelowanych klątw oraz trwający od samego początku metaliczny posmak w ustach. Gwałtownie upadła na plecy gdy strumień zielonego światła minął mnie o cal. Nie zwracała uwagi na liczne zadrapania, siniaki na rękach i kolanach czy cieknącą krew z prawego nadgarstka. Ogarnął mnie szał bitewny. Wszystko jakby zwolniło. Krzyki nie były już aż tak głośnie jak na początku. A serce zwolniło, biło nieustanym rytmem bum, bum. Niestety z ubiegiem czasu zaczęliśmy się cofać, tracić siły i początkową werwę.
- Uciekaj! - krzyknął do mnie w pewnym momęcie Draco. Skoczyłam przed siebie, wykrzykując w myślach zaklęcie tarczy stanęłam między śmierciożercą a Draconem i jednym machnięciem różdżki pozbyłam się przeciwnika. Złapałam blondyna za rękę i pociągnęłam w stronę rogu korytarza. Pobiegliśmy ostatnimi siłami do sąsiadującej klasy. Zatrzasnęłam za nami drzwi. Dopiero teraz mogłam się mu dokładniej przyjrzeć. Miał rozciętą wargę, liczne zadrapania, włosy w nieładzie, ale po za tym był całkowicie nietknięty. On też mi się przyglądał badał oczami każdy skrawek mojego ciała.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest. - wyszeptałam i przytuliłam go. Oprał brodę na mojej głowie i zaczął gładzić rękami moje pokołtunione włosy.
Przez ten cały czas jaki u niego spędziła narodziła się między nami niezrozumiała więź. Draco nie był już tym zadufanym w sobie dupkiem co na początku. Był moim przyjacielem, na którego mogłam zawsze liczyć.
Nagle przypomniałam sobie o jednej bardzo ważnej rzeczy. Odsunęłam się gwałtownie.
- Meg! - krzyknęłam i z prędkością światła popędziłam do skrzydła szpitalnego. W drodze mogliłam się, żeby tam była, cała i zdrowa...

~Harry~

Spotkałem się z Ronem i Hermioną przy wejściu do pokoju życzeń. Trzymali się za ręce, mieli zaróżowione policzki i uśmiechy na twarzy. W komnacie tajemnic musiało zatem wydarzyć się coś co tak diamentalnie odmieniło ich nastrój... Uśmiechnąłem się na ich widok.
- Macie kły? - zapytałem.
Hermiona wyjęła kilka sztuk ze swojej magicznej torebki.
- Dowiedziałeś się gdzie jest diadem? - zapytał Ron.
- Jest tam...

Weszliśmy do pokoju życzeń. Panowała tam wszechogarniająca cisza. Aż dudniło mi od niej w uszach. Zaczeliśmy poszukiwania. Było tego wszystkiego po prostu pełno. Wysypująca się biżuteria z szuflad, stare potargane książki walące się po ziemi... Jakiś głos przemówił do mnie. Skierował moje spojrzenie na niczym nie wyrużniającą się skrzynkę okrytą puprurowym płótnem. Wiedziałem, że to, to. Odkryłem tkaninę rzucając ją w kąt. Delikatnie otworzyłem wieczko ze skrzynki. Otworzyło się bez większego trudu. W środku znajdował się bogato zdobiony duży diadem z niebieskim kryształem po środku.
- Mam! - krzyknąłem do Rona i Hermiony. Przybiegli prawie natychmiast. Przyjrzeli się uważnie diademowi, po czym zgodnie wyszliśmy z pokoju życzeń.

Wbiłem kieł głęboko w diadem. Wstałem pośpiesznie i odsunąłem się. Ron kopnął to  paskuctwo, które poleciało ku otwartym drzwiom pokoju życzeń. Hermiona zatrzasnęła je z hukiem.

- To co teraz robimy? - zapytała.

Nagle w mojej głowie pojawił się niechciany obraz Voldemorta. Stał w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Niespodziewanie wygiął się w bólu. Po chwili atak ustał. Kolejna cząstka jego duszy została zniszczona.
- Choć Nagimi. Musimy cię ukryć. - powiedział i teleportował się.

- Wąż to jest ostatni horkruks. - wysapałem.
- Teraz skup się. Wejdź do jego umysłu i dowiec się gdzie jest. - rozkazał Ron.

Skupiłem się. Wyobraziłem sobie jego przerażającą postać z wężem. I na ułamek sekundy zobaczyłem to: przystań z łodźmi, jego, węża i Lucjusza Malfoya.

- Wiem gdzie jest!

Dopiero teraz zauważyłem zażartą bitwte jak odgrywała się na zewnątrz. Ludzie leżeli bezwładnie na ziemi, zaklęcia latały we wszystkie strony. Ale udało nam się bez dalszych przeszkód dotrzeć do przystani. Schowaliśmy się za jednym z filarów. Słyszałem głosy. Syczący Voldemorta oraz spokojny, jak zawsze opanowany Snapa. Wtem coś upadło na podłogę, zaczeło się wić i w końcu przestało. Usłyszamłem charakterystyczny dźwięk teleportacji.
  Gdy otworzyłem drzwi małego składziku na łodzie aż musiałem się cofnąć z zaskoczenia. Snape leżał na podłodze. Miał wiele ciężkich obrażeń. Krew strumieniami lała się po podłodze. Podeszłem ostrożnie do niego. Spojrzałem mu w oczy i zdałem sobie sprawę, że patrzy prosto na mnie. Po jego policzku spływała jedna, pojedyńcza łza.
- Weź ją... - jego oddech był chrapliwy i nierówny. Wykonał nieokreślony gest rękami, ale domyśliłem się o co mu chodzi. Poprosiłem Hermione o jakąmś fiolkę.
Pochyliłem się nad rannym i delikatnie zabrałem łzę z jego policzka.
- Lily miała takie oczy.... - to były jego ostatnie słowa....


W gabinecie Dumbeldora było tak jak za ostatnim razem kiedy w nim byłem. Panował tam idealny porządek , portrety dawnych dyrektorów Hogwartu spały sobie spokojnie w swoich ramach. Pochyliłem się nad myślodewnikiem. Spojrzałem w niebieską, prawie, że przejrzystą tafle wody. Wlałem do niej łzę profesora eliksirów. Pochyliłem głowę by poznać największy sekret Severusa Snepa....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top