Opowiadanie #5

Rozdziała napisany na podstawie książki J.K.Rowling.

- Hermiono! Posłuchaj mnie! - Popatrzyła na mnie z rezygnacją. - A wiem, że to niebezpieczne, ale musimy tam iść. - Już chciała zaprzeczyć, ale jej przerwałem. - To tam się urodziłem. Nie wiem czy przeżyję "ostateczne starcie", ale chcę tam pójść. Co kolwiek to zmaczy...
- Harry... To nie tak, ja też chciałam tam iść, ale może później. Jak będzie z nami Ron dobrze? - Zapytała. Ale ja się na to nie godzę.
- Nie. - Powiedziałem. - Czekałem 16 lat i już nie mogę czekać dłużej...

Hermiona po dłuższym wahaniu zgodziła się. Odetchnełem z ulgą. Byłem strasznie zdesperowany. Może to źle zabrzmi, ale wręcz marzyłem, żeby zobaczyć grób rodziców. Nigdy tak naprawdę ich nie poznałem i wiele razy wyobrażałem sobie jagby to było, gdyby żyli. Mieszkał bym w Dolinie Godryka i miał normalnie dzieciństwo...
Ale jak to powiedziała Dambeldor: "Zagłębienie się w marzenia nic nie daje. Ludzie tylko tracą czas na zatapianiu się w rzeczywistości, która nigdy nie mogła by istnieć..."

-*-*-*

Nie mieliśmy rzadnego planu teleportując się do Doliny Godryka. Byłem zestereowany. Bo niby miałem tak nagle wrócić to tego miejsca gdzie wszystko straciłem.
Dom.
Rodzinę.
I szczęśliwe dzieciństwo.
Nie mieszkałem już tam. Miałem być tylko postronnym "zwiedzającym". Ale w głębi serca wieżyłem, że tu jest moje miejsce. W Dolinie Godryka...

Rozejrzałem się po prawej pustej, pokrytej białym puchem głównej ulicy. Kręciło się tu tylko kilku mugolli, ale oni nie zwracali na nas większej uwagi. Moje spojrzenie przyciągnął mały, drewniany kościół, a za nim... Cmentarz. Wpatrywałem się w niewidoczne jeszcze napisy na nagrobkach.
- Myślisz, że mogą tu być. Moi rodzice? - Zapytałem Hermionę wskazując głową opuszczony cmentarz.
- Myślę, że tak.
Ruszyliśmy powoli, nie śpieśnie w kierunku cmentarza. Otworzyłem furtkę, a ona zaskrzypiała wydając z siebie głośny, pełen sprzeciwu jęk. Przepuściłem Hermionę pierwszą i zamknęłem nienaoliwioną furtkę.
Spojrzałem na pierwszy rząd nagrobków. Szukałem ich przemierzając i szukając wzrokiem litery, które tak bardzo chciałem i nie chciałem zobaczyć. Traciłem już nadzieję, kiedy doszedłem do przedostatniego rzędu.
- Harry? - Usłyszałem głos Hermiony, ale nie odpowiedziałem. Zobaczyłem ich:

Lili i James Potter
◾ 31.10.187 roku

Nie było kwiatów. A grób zapadał się już z ubiegiem lat. Bałem się, że gdy zobaczę wykryte napisy moich rodziców na cmentarzu przestarszę się i już nigdy nie będę potrafił mażyć o nich. Że już zawsze będzie widział tylko ich grób, a nie twarze. Lecz mój strach wydawał się co do tego niepotrzebny. Wizyta na cmentarzu tylko je pogłębiła. Nawet zaczęły do mnie przychodzić jakieś przebłyski wspomnień.
Hermiona zauważyła, że przystanąłem. Podeszła do mnie i oparła głowę na moim ramieniu.
- Wesołych świąt Harry.
- Wesołych świąt Hermiona.
Może nie były to najweselsze święta w moim życiu, ale zdecydowanie najbardziej zapadające w pamięci. Otarłem wierzchem dłoni pojedyńczą łzę spływającą mi po policzku.
Po chwili Hermiona podniosła głowę i rozejrzała się.
- Harry ktoś na obserwuje... - Wyszeptała drżącym głosem.
Obróciłem głowę i spostrzegłem starszą panią.
- Chodźmy. - Powiedziałem i pociągnąłem Hermionę za sobą.

Minęło szesnaście lat, a dom gdzie niegdyś mieszkałem nadal stał. Co prawda dach się już prawie zapadł, ale jeszcze "żyje". Był dość duży. Pokryty mchem, a na przodzie rosło kilka drzew. Oczami wyobraźni widziałem swoich rodziców wprowadzających się do tego domu, albo chwile ich śmierci.

Aż podskoczyłem kiedy poczułem obcą dłoń na ramieniu. Obróciłem się błyskawicznie. Koło mnie stała strasza pani po osięmdziesiące. Rozpoznałem ją po zdjęciach z tyłu podręczników do Historii Magi. To była Badhilda Badson.

- Dzień dobry. - przywitałem się niepewnie.

Nic na to nie odpowiedziała. Wskazała tylko głową w kierunku bocznej ulicy. Popatrzyłem niepewnie na Hermionę. Ona również nie była przekonana co do podążania za Badhildą. Ale w końcu była sławna, a co najważniejsze po naszej {mojej} stronie.

Droga do nieznanego nam wtedy miejsca przebiegła nam w milczeniu. Dotarliśmy na miejsce już po mniej niż pięciu minutach wolnego marszu. Jej dom nie był jakiś szczególnie piękny, ale trzymał się lepiej niż mój własny. Gdy wkroczyłem do jednego z ciemnych korytarzy przeszła mi przez myśl bardzo interesująca teoria. A co jeśli okaże się, że Badhilda ma Miecz Godryka Gryffindora ? W końcu bardzo dobrze znała Daumbeldora. Myślę, że Hermiona wpadła na to o wile wcześniej oddemnie. Inaczej z pewnością teleportowała by nas zachowywując ostrożność i nie ryzykując rozmowy z podejrzaną staruszką.
Było ciemno. Potykałem się wchodząc schodami na górę. To wszystko wydawało mi się strasznie dziwne.
- Co teraz? - Zapytałem, gdy dotarliśmy na górę.
Jak mogłem się spodziewać, nie odpowiedziała.
Hmm nie widziałem, że starsze osoby są takie dziwne?...

Badhilda odwróciła się do mnie. Spojrzenie miała straszne. Takie puste i bez wyrazu. I nagle jej ciało zaczeło się rozpadać, a raczej zmieniać w ogromnego węża. Chciałem wyciągnąć różdżkę, ale utknęła mi w kieszeni. Złapłem za krzesło. Zaatakował. Z ledwością odparowałem pchnięcie krzesłem. Zatoczyłem się do tyłu, a z krzesła pozostały tylko odłamki drewna.
W końcu udało mi się wyciągnąć różdżkę. Ale i to nie za wiele się zdało. Wąż nie reagowł na większość żucanych przezemnie zaklęć. Już coraz trudniej było mi unikać ciosów. Zbliżyłem się do ściany i nieuknieonego końca.
I tak by się rzeczywistoście stało, gdyby nie Hermiona, która przybyła mi z pomocą. Różdżka wyleciała mi z ręki, w tym samym czasie Hermiona rzuciła obezładniające zaklęcie i teleportowła nas z tamtą.
Te ostatnie sekundy, kiedy byliśmy w Dolinie Godryka przeleciały mi tak szybko, ale kątem oka zauważyłem pojawiącą się w końcie czarną postać. To był Voldemort...

-*-*-*

Dwa dni później nadal nie mogłem się z tego otrząsnąć. Żyłem z myślą, że byłem tak blisko śmierci. Zresztą nie pierwszy raz. Ale w tedy nie była by to tylko moja śmierć, bo w raz ze mną zginęła by też Hermiona.
Wręcz niebywałe, że dopiero po tych felernych dwóch dniach zdałem sobie sprawę, że czegoś mi brakuje. Zapytałem więc Hermiony:
- Hermiona widziałaś gdzieś moją różdżkę? Czy zabrałaś ją z Doliny Godryka?
- Harry ja... - Zająkała się. - Próbowałam nas z tamtąd wydostać i z twojej różdżki pozostało tylko to... - Pokazała mi moją różdżkę przełamaną na pół. - Nie wiem, czy można ją naprawić... - Dodała.

Nie miałem do niej o to pretensji. Aczkolwiek było mi jej szkoda - różdżki. To ona w wielu sytuacjach uratowała mnie przed Sami Wiecie Kim (on się nazywa Voldemort).

Następnym razem będę musiał poradzić sobie bez niej i zastąpić ją inną...

-**-**-

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału.

W załączniku przesyłam "powrót do świąt". W końcu w rozdziale mamy 24 grudnia...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top