Opowiadanie #2

*przypomnienie z Opowiadania #1*

Wziołem głęboki wdech i zaczęłam jej wszystko opowiedzać od początku.
Jak to znalazłem liścik w kieszeni mojej kurtki. Jej twarz bladła z każdym moim słowem, a gdy podałem jej lis i go przeczytała była blada jak ściana.
- Harry wiesz co to oznacza? - Spytała drżącym głosem.
- Co? - Zapytałem, ale sądząc po jej minie nic dobrego.
- Że ktoś nas śledzi...

-*-*-*

Opowiadanie #2

- Naprawdę? Niemożliwe? - Przestraszyłem się nie na żarty. Ktoś nas śledzi. Te słowa nie dawały mi spokoju i chyba przez dłuszy czas nie dadzą.
- Tak, bo jak inaczej wytłumaczysz ten lis. - Wskazała na niego dłonią i wyciągnęła różdżkę. Zrobiłem to samo, Ron również. Chciałem wstać i jak naj szybciej się z tąd wynosić, ale powstrzymała mnie gestem dłoni.
- Nie jeśli ktoś nas śledzi może być na zewnątrz. Trzeba poczekać do rana i normalnie się zachowywać. Ta osoba nie może zorientować się że ją odkryliśmy. - Przemyślałem tą kwestje, brzmiała rozsądnie.
- Niech tak, będzie. Ale gdy tylko ją zobaczymy atakujemy i zwijamy się z tąd jak naj szybciej.
- Ty tu rządzisz. - Powiedził Ron, dając mi tym samym miano przywódcy. Nie chciałem tego dlatego powiedziałem.
- Trzymamy się razem. - To powiedziawszy odszedłem. Usłyszałem jeszcze głos Hermiony.
- On i tak się już obwinia, że jesteśmy z nim. Boi się o nas... - Wyszłem z namiotu.
Chciałem od tego uciec. Ale taka była prawda bałem się o nich i to cholernie mocno. To moi najlepsi przyjaciele i niewybaczył bym sobie jeżeli miałoby się im coś stać - przezemnie. Martwiłem się również o Ginny. Co noc patrzę na mapę Huncwotów i małą kropkę z napisem Ginny Weasley. Ona chyba nie rozumie jak bardzo ją kocham. Jest dla mnie wszystkim. Mam nadzieję, że jak wojna się skończy to Ginny wybaczy mi i zakocha się w mnie na nowo...

*-*-*-

- Harry? Psss Harry? Śpisz już? - Pyta szeptem Ron.
- Jak widać nie.
- Pamiętasz?
- O czym? - pytam zdezorientowany. Czyżbym zapomniał o czymś ważnym?
- No Hermiona ma urodziny? - odetchnełem z ulgą. Lepiej Hermiona niż na przykład Voldemort.
Nic na to nie opowiedziałem.
- Co powiesz żebyśmy zorganizowali jakąmś imprezę?
Popatrzyłem na niego jak na idjotę.
- Imprezę? Ron na świecie grasują śmierciożercy i Voldemort, który chce mnie zabić. A ty myślisz o takich rzeczach jak impreza urodzinowa? - Pokrętłem z przecząco głową.
- No weś Harry! Herm to moja dziew..przyjaciółka. A co jeśli to będą nasze ostatnie chwile? Jeżeli będzie tak jak mówisz i Voldemort nas zabije...
- Hmmm... - W sumie jedna impreza urodzinowa nie może nikomu zaszkodzić. - Dobra zgodza.
- Dzięki stary.

-*-*-*

Następnego dnia wynieślismy się z tego podejrzanego lasu. Pozostawiając za nami tajemniczą osobę, która według teorii Hermiony podążała naszym tropem.
- Rozbijcie namiot. - Czyli monotonne czynność bezpieczeństwa.

- To już jutro! - Wołał [szeptem] Ron.
- To tylko urodziny. Nie ma się czym ekstytować. - Zupełnie go nie rozumiem.
"To już jutro!" mam wrażenie że o czymś zapomniałem. O czymś bardzo istotnym. Pomacałem się po kieszeniach spodni. No oczywiście! List - jak mogłem zapomnieć! Dobrze się składa z tymi urodzinami. Może uda mi się wymknąć po tajemnie i udać do ministerstwa nie narażając przy tym Rona i Hermiony. I tak zrobię, pomyślałem. Oby się udało!

-*-*-*

- Wszystkiego najlepszego! - uśmiechnołem się szeroko.
- Ah dziękuję. - Odpowiedziała lekko zaskoczona Hermiona. - Myślałam, że zapomnieliście.
- Jak moglibyśmy przeoczyć takie wydarzenie i pretekst do zorganizowanie imprezy.
- Imprezy? Jakiej?
- No z okazji twoich urodzin Mionko. Tańce i nawet z Harrym upiekliśmy tort. - Mówił przejęty Ron.
- Ojej Ron! - Rzuciła mu się na szyję.
Pośpiesznie wycofałem się z namiotu.
Uśmiechnołem się pod nosem. Hermiona i Ron - To było do przewidzenia. Choć nie zaprzecze, że kiedyś podobała mi się Hermiona...
- Potter! - Podskoczyłem. W mgnieniu oka wyciągnąłem różdżkę i obruciłem się.
- Boże Malfoy ja tu zawału przez ciebie dostanę. - Tak fredka z swoim arystokrackim tyłkiem stała przedemną. Dlaczego mnie to nie dziwi?
- I obyś nie dostał.
- Cóż za troska Malfoy. - Pochlebia mi to że jednak Mafoyowi nie zależy na mojej śmierci. A może to jakiś podstęp?
- Czego chcesz? - Pytam groźnie.
- Spokojnie chce ci tylko pomóc.
- Pomóc? Dlaczego, przez te wszystkie lata pokazywałeś jak bardzo mnie nie nawidzisz, a teraz chcesz mi porostu pomóc. - Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
Milczał. Może nie miał na to odpowiednie dobrej riposty? To do niego nie podobne...
- Co wylali cię z śmierciożerców? A może stwierdziłeś, że i tak nie macie szans i chciałeś ratować swój blady arystokraski tyłek puki jeszcze nie jest za późno.
- Coś w tym stylu. - No w końcu się odezwał. - Chce ci pomóc, dlatego że świat bez ciebie nie miałby sensu...

Patrzyłem tak na niego i nie mogłem wyjść z podziwu co Malfoy nie potrafi bezemnie żyć? Świat upadł na głowę...

- Nie chodzi mi o... Bo ja jestm chetero...i - zająknął się i odrząknął. Chwila, chwila fredka zająkała się. Jestem w szoku. - Miałem ma myśli, że - wznowił zaczęty wywód. - świat czarodziejów bez nadziei, bez kogoś na kogo liczą runoł by w grózach. A ja i moi bliscy nie chcemy żyć w takiej rzeczywistości. - Po chwili zamknąłem buzię, ponieważ uświadomiłem sobie, że przez cały czas miałem ją szeroko otwartą.
Milczeliśmy, ale to nie była niezręczna cisza. Po chwili odezwałem się :
- Tylko o to Ci chodzi? - Zapytałem.
- Nie do końca... Czarny Pan nakazał mi dopilnować, abyś zjawił się w ministerstwie w określonym miejscu i czasie. Jeżeli tego nie zrobię to jak on to ujął - Podrapał się zamyślony po brodzie - "nie wiem czy będę mógł ci znowu przebaczyć". - Zamilkł.
- Dlaczego miał bym ci pomóc? - Bardzo ciekawiła mnie jego argumentacja.
- Nie zapomnij, że ja już kiedyś Ci pomogłem. Myślałem, że jesteś człowiek honoru, ale jak nie - Pokręcił przecząco głową.
Przypomniałem sobie, jak mnie wtedy uratował w barze... A może on rzeczywiście przeszed na naszą stronę?
- Zgoda pomogę Ci. - A przypomniawszy sobie o czymś jeszcze dodałem. - Kto napisał ten list i kogo niby mam uważać za nieżywego?
- A tak właściwie to kto napisał list?
- Kpisz sobie z mnie? - Nie denerwuj mnie.
- Nie no na prawdę nie wiem. - Popatrzyłem mu głęboko w oczy i chyba nie kłamał. Ale "chyba"...
- R.A.B. - Odpowiedziłem w końcu.
- Kto to jest? - Jeszcze się pyta głupio.
- Dlaczego miałbym Ci powiedzieć? - Nie mam zamiaru. - Przejdźmy do rzeczy. Jak masz zamiar mi pomóc?
- Mam plan... - W skrócie wyjaśnił mi szczegóły planu.
- Harry mógłbyś tu przyjść? - Aż podskoczyłem gdy usłyszałem głos Hermiony dobiegający z namiotu. Kompletnie zapomniałem, że oni tam jeszcze sąm.
- Już idę! - Odkrzyknełem. - To do zobaczenia! - Rzuciłem i udałem się w kierunku czekających na mnie przyjaciół...

* o 22.00 - przed namiotem*

- Draco? - chyba na prawdę jest z mną coś nie tak. Nawet do Malfoy mówię już po imieniu. Ciekawe czy coś jeszcze mi się stało?
- Tutaj jestm Potter! - Słyszę głos nie daleko mojego ucha.
- O mój Boże Malfoy! A mówiłeś, że nie chcesz żebym dostał zawału! - Aż podskakuje na dźwięk jego głosu.
- Jeżeli tak łatwo cię wystarczyć. - Kręci głowę z decaboardą. - To szczerze mówiąc cud że jeszcze żyjesz! - Ewidentnie się z mnie nabija, ale pochlebia mi to, no nie powiem...
- Myślisz że nic im nie będzie? - Pytam wskazując wejście do namiotu. - Podałem im eliksir Słodkiego snu.
- Ja na twoim miejscu, bardziej martwił bym się o siebie. - Odparł.
- W takim razie ruszajmy zanim się obudzą!
- Spokojnej Potter. Tego wieczoru ja dowodze.
- Chciałbyś! - Łapie go za ramię i razem teleportujemy się przed Ministerstwo Magi.
- Ał! - Wyrwało mi się kiedy Malfoy nadepnął mi na stopę. - Uważaj gdzie chodzisz!
- Cicho Potter obudzisz pół jak nie całe miasto. - Syknął na mnie. Ale miał w zupełności rację. Dyskretność to podstawa w naszym planie.

Przymierzamy ciemne ulice upostarzałego Londynu. Kierując się (jak to można rzec) do paszczy węża. Pewna śmierć, myślę. Ale bywałem już w dużo gorszych sytuacjach.
- Pamiętasz plan co nie? - Zapytałem.
- Tak przecież sam go wymyśliłem Potter! - Puknij się w łep idioto, myślę...

Pozwalam mu się założyć kajdanki, a różdżkę chowam do kieszeni. Wdech i wydech i już znajdujemy się na korytarzach ministerstwa.
- To wy za jedni! - Wyskoczył na nas ktoś za rogu.
- Generał Draco Lucjusz Malfoy. Panie poruczniku proszę zaprowadzić mnie do Czarnego Panna. - Oznajmił głosem wypranym z jakiekolwiek emocji.
- Tak jest! - Zasalutował.
Draco ciągnął mnie jak na mój gust za mocno przez dział przestrzegania prawa, magicznych zwierząt aż w końcu dotarliśmy do Departamentu Tajemnic.
- Proszę zostawić Pana Harrego Pottera tutaj - wskazał na pobliskie drzwi. - I udać się do naszego Pana.
Zostałem wepchniety do wskazanego pomieszczenia poczym czym prędzej zamknięto za mną drzwi.
A może to jest postęp, ta myśl nie dawała mi spokoju. Ale według podejrzeń Dracona powinienem znajdować się w pomieszczeniu gdzie zapewne jest takiemniczy ktoś kogo uważam za nieżywego.
- Jest tu kto? - Zapytałem.
- Ja. - Rozległ się cichy głos.
- Kto?
- A kto mówi? - dla postronnych słuchaczy przypominało to zapewne nieudolną rozmowę przez telefon.
Zawachałem się.
- Harry Potter. - Oznajmiłem.
- Potter w coś do cholery się wpakował! - I w tedy rozpoznałem ten głos. Mógł należeć tylko do jednej osoby...
- Moody?
- Kto jak to, ale ty powinieneś już dawno wiedzieć chłopcze. - Uśmiechnełem się pod nosem - cały on - Szalooki Moody.
- Gdzie pan jest? - Pomacałem palcami przestrzeń. Było ciemno, niczego nie widziłem.
- Przed tobą.
Zrobiłem nie udolny krok do przodu. I rzeczywiście natrafiłem na skurzaną kurtkę Moody"ego.
- Wynosimy się z tąd. - Wyciągnałem różdżkę i teleportowałem nas...

Tylko że coś nie wyszło. Zamiast znaleść się około namiotu wyądowłem w jakimś pocieszeniu.
- I wreszcie raczył się zjawić nasz kochany Harry Potter. - Podskoczyłem kiedy tuż za mną rozległ się przerażający syk Voldemorta. Szybko odwróciłem się.
- Harry? - Patrzę na nią, a ona na mnie trzymana w rzelaznym uścisku voldemorta.
- Ginny! - To była ona, moja kochana Ginny...

*-*-*-

Ważne info (czytaj)
Na potrzeby tej powieści kilka faktów z książki Harry Potter i Instygnia Śmierci zostały zmienione.

-*-*-*

Przepraszam za tak długą przerwę i błędy które mogły się pojawić.
Nie przedłużam już.

Do następnego 💙💙💙



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top