-9-

Lacey POV


Wstałam rano, czując dziwny spokój, który ogarniał mnie zewsząd. Czy powrót do domu tak na mnie podziałał? Rozglądam się po swoim starym pokoju, który wygląda tak, jak wtedy gdy go zostawiłam, kiedy wyjechałam na studia. Oczywiście czułam mocny zapach środków czyszczących, bo mama zawsze dbała o to miejsce. To był mój prywatny azyl. Wczoraj byłam tak wyczerpana, że praktycznie z nikim nie porozmawiałam a ponieważ wciąż czułam się źle, nawet nie za dobrze by to wyszło. Obudziłam się w środku nocy i nie potrafiłam zasnąć. Odstawiłam tabletki nasenne, bo myślałam że dam radę bez nich. Jednak nie... Widocznie wciąż ich potrzebowałam. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał równą dwunastą. Nie wierzę, że spałam tak długo! Jak oparzona wypadłam z ciepłego łóżka, doskakując do walizki i wyciągając z niej pierwsze lepsze ciuchy. Salt Lake City powitało mnie temperaturą bliską zeru, podczas gdy w San Diego mogłam chodzić w skórzanej ramonesce i bez czapki. Westchnęłam nakładając na siebie granatowe rurki i czarny podkoszulek. W swojej szafie, znalazłam grubą bluzę i wsunęłam ręce w ciepły materiał. Nie kłopotałam się nawet z tym, żeby umyć zęby albo się uczesać. Schodząc po schodach, już czułam ten cudowny zapach indyka, warzyw a także świeżo upieczonej szarlotki. 
-Lacey!- krzyknęła Amanda Headey, szerzej znana jako moja rodzicielka. Zamknęła biodrem szafkę, a jej niechlujnie spięte, brązowe włosy podskakiwały podczas każdego ruchu. Odziedziczyłam po niej szczupłą sylwetkę, ale zdecydowanie nie oczy. Jej, były ciemne podczas kiedy moje, były jasne. Wygląda całkiem młodo, a fakt, że jest już po czterdziestce zdradzają tylko spracowane dłonie. Najpierw wychowanie mnie a teraz trzyma pieczę nad Dylanem, który wkracza w okres buntu. Zajmuje się domem, uwielbia pracę w ogródku a w dodatku prowadzi mały sklepik w którym musi uporać się z rozładowywaniem towarów. Mimo to, nie narzeka na swoją pracę a nawet nie wyobraża sobie jakiejś poważnej posady w biurze. 

-Trochę mi się spało- odpowiadam ślamazarnie, siadając na krześle barowym.- Gdzie tata?

-Pojechał z Dylanem po zakupy- powiedziała.- Powinni zaraz wrócić. 
-Dlaczego mnie nie obudziłaś?- obruszyłam się, uświadamiając sobie że została z tym wszystkim sama, podczas kiedy ja smacznie chrapałam. Na domiar złego, zaczęłam ziewać.

Kawa. Potrzebuję kawy. Mój zaspany umysł domagał się zbawiennego napoju. Wstałam, podchodząc do ekspresu i rozpoczęłam powolny proces wybudzania się. 

-Dobrze ci się spało- westchnęłam.- I wiesz...-oblizała usta, zamierając w bezruchu.

Jej czekoladowe oczy spojrzały w moje, kiedy zapytała, kontynuując myśl:

-Śniło ci się coś?

Zmarszczyłam czoło, próbując przypomnieć sobie czy coś takiego miało miejsce. Pokiwałam przecząco głową. 

-Dlaczego pytasz? 
-Uśmiechałaś się przez sen- powiedziała spokojnie, lekko się uśmiechając.

Powróciła do krojenia warzyw, podczas kiedy mój kubek napełniał się aromatycznym napojem. Aż mi ślinka pociekła.

-Nie, nie śniło mi się nic- zaprzeczyłam.- Albo po prostu o tym nie pamiętam.

Starałam się nie ekscytować smsem od Cadena, dlatego odpisywałam mu zdawkowo i nie ciągnęłam rozmowy. Nie sądzę, żeby specjalnie czekał do północy, aby wysłać mi życzenia. Pewnie wysłał je każdej osobie z naszej paczki, bo jako jedyny nie wracał z nami do domu. To znaczy mówił, że ma nocny lot, którego nie może już zmienić. Więc pewnie nudził się w samolocie i to dlatego. Zresztą...gdyby czegoś ode mnie oczekiwał, to chyba robił by coś więcej, prawda? A jednak milczy a w momentach, kiedy się widujemy jest...inny.

-Wybacz, po prostu nie miałam serca cię budzić- powiedziała.- Ale skoro już wstałaś, możesz pomóc mi z farszem. Chcesz?

-Jasne- powiedziałam, mocząc wargi w aromatycznej kawie. Tak, tego potrzebowałam. 

Drzwi frontowe trzasnęły a w korytarzu rozległ się śmiech taty i mojego brata. Weszli, wpuszczając do domu trochę mroźnego powietrza. Torby pełne zakupów, wylądowały na stole. Ojczulek przywitał mnie buziakiem w policzek, na co się wzdrygnęłam. 

-Jesteś zimny- wykrzywiłam się, czując dreszcze.

Roześmiał się, pogłębiając przy tym tak charakterystyczne dla niego zmarszczki wokół oczu. 

-Ranisz mnie, córeczko- westchnął, kręcąc głową.- Żeby nie można było się nawet przywitać, bo od razu ktoś ma problem. 

-Problemem są skrzypiące drzwi do łazienki- odezwała się mama.- Więc proszę cię trzydziesty raz tego miesiąca...napraw je, na litość aniołów- popatrzyła na niego umęczonym wzrokiem. 
-Nigdy nie słyszałem, żeby skrzypiały- zdziwił się, robiąc przy tym niebywale komiczną minę. Prawie się zakrztusiłam obserwując jego udawane przerażenie.- Może ty masz zwidy skarbie? W twoim wieku, słuch już nie ten sam co kiedyś.

Za ten tekst, mama zdzieliła ojca przewieszoną przez ramię szmatką. Dylan zawył ze śmiechu, prawie skręcając się na podłodze. Nasi rodzice zachowywali się jak wieczni nastolatkowie, niezależnie od sytuacji. Prychnęłam, uważając żeby nie poparzyć się kawą. 

-Odezwał się Adonis*- mruknęła, z dezaprobatą kręcąc głową.- Przypominam ci, że usiadłeś już na dwóch krzesełkach, podczas kiedy ja wciąż daję radę na jednym.** 

-Czepiasz się- mruknął, po czym chwytając kawałek marchewki, porwał ją i wpakował sobie do ust. Cmoknął powietrze tuż przy jej bladoróżowym policzku i skierował się w kierunku swojego syna, który powoli odzyskiwał panowanie nad swoimi emocjami.- A ty młody, chodź ze mną. Jesteśmy na przegranej pozycji, kiedy w grę wchodzi kuchnia. 

-Nie chcemy was tutaj- zarzekła mama ze śmiechem, oglądając się na wychodzących już facetów tego domu.
Dopiłam kawę w między czasie myjąc ręce pod zlewem. Zajęłam się krojeniem warzyw. W tle grało radio, ponieważ w tym domu nigdy nie mogło być cicho. Jedyne za czym tęsknię będąc w San Diego, to brak możliwości swobodnego puszczania muzyki na głos. W akademiku by to nie przeszło, zwłaszcza w nocy. 

-Lacey, leki- upomniała mnie moja rodziciela, nie odrywając spojrzenia od piekarnika. 

-Pamiętam- westchnęłam. 

Tak na prawdę zapomniałam, ale dla świętego spokoju połknęłam tabletkę, popijając ją sporą ilością wody mineralnej. 
-Będziesz musiała iść w sobotę na wizytę- poinformowała mnie.- Dobrze?
-Umm...okej, pójdę- wzruszyłam ramionami obojętnie. 
-Mądrą mam córcię, co?- zaśmiała się, chcąc rozluźnić atmosferę.
-A ja mamę- uśmiechnęłam się lekko.
-Kayla wspominała, że...wczoraj nie byłaś w najlepszej formie- przygryzła dolną wargę, a to znaczyło tylko jedno. Zaczęła się denerwować. Zawsze to robiła, kiedy się stresowała a ten nawyk również przypadł mi. 

-To się zdarza- powiedziałam.- Wiesz o tym.

-Martwię się- przyznała, wycierając ręce w ściereczkę.- Wiesz, powinno być lepiej, ale masz nawroty...

-Mamo, doktor Kate powiedziała, że to się będzie zdarzać- fuknęłam.- Więc miałam prawo, okay?

-Okay- zaoponowała.- Wystraszyłam się tylko, bo myślałam, że ta cała sytuacja jest już przeszłością.
-Nie mamo, to nie jest przeszłość- warknęłam, nie wiedząc co we mnie wstąpiło, ale ton jej głosu sugerował, że nie mówi o chorobie, a o kimś znaczącym.
-Macie ze sobą kontakt, prawda?- westchnęła.

Millera i jej pieprzone spowiadanie się ze wszystkiego. Powstrzymałam się przed wybuchem, wiedząc że to nic nie da. 
-Tak- popatrzyłam na nią.-Ale jest okej... wszystko jest okej. 

Podeszła do mnie, przytulając mnie do siebie. Wtuliłam się w nią mocno, zaciągając mocnym zapachem jej perfum i domu.
-Kochanie, powiesz mi kiedyś co takiego się między wami stało?- zapytała.- Wiem, że nie chcesz o tym gadać, ale minęło już tyle czasu. Nie, żebym była wścibska. Po prostu nie potrafię zrozumieć, co takiego ci powiedział albo co zrobił, że jesteś w takim stanie. 

Westchnęłam, zamykając oczy.
Caden. Ta historia jest złożona i ciężko wtajemniczyć w nią kogokolwiek, kto nie siedział w tym od początku. Tylko moja przyjaciółka zna każdy szczegół naszej relacji,a przeżywanie tego od nowa było dla mnie katorgą.


Siedziałam z Wheelerem na trawie. Słońce zachodziło, a my wpatrywaliśmy się w obraz przed nami. Salt Lake City na tle okalających miasto gór, wydawało się jeszcze piękniejsze niż zazwyczaj. Delikatny wiatr smagał nasze twarze, kiedy w milczeniu patrzyliśmy na ten widok. Było w tym momencie coś intymnego i przyjemnego, zwłaszcza w chwili, kiedy chłopak objął mnie ramieniem, przybliżając się do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko, zerkając na niego. Zrobił to samo. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on ułożył swoją na mojej, przez co moje serce przyśpieszyło. Ciało Cadena, wysyłało przyjemnie ciepło. Znałam go już od września, a właśnie rozpoczynała się wiosna.

-Nie jest ci zimno?- zapytał niskim głosem, przez co przez moje ciało przeszły przyjemne dreszcze. 

Miał taki seksowny i uwodzicielski głos. Rozpływałam się, ilekroć coś do mnie mówił. 

-Troszeczkę- przyznałam, zakładając ręce na brzuchu, by ciaśniej docisnąć swoją kurtkę do ciała. 
-Przytul się- mruknął.- Będzie ci cieplej. 

Oblizałam usta, zagryzając dolną wargę. Denerwowałam się. Nie pierwszy raz przytulałam Cadena, ale w tej chwili byliśmy na pustkowiu, sami i mogło nabrać to innego znaczenia. Mimo wszystko, przybliżyłam się, praktycznie niwelując jakąkolwiek odległość między nami. Zamknęłam oczy, czując jak obejmuje mnie drugą ręką i głaszcze skórę na mojej dłoni. Słyszałam jego oddech nad głową. To było tak niezwykłe i uzależniające. Jego osoba, zapach, to co ze mną robił, to że potrafiłam myśleć tylko o nim. Wiedziałam już, że nie tylko mi się podoba, ale wiedziałam również, że się zakochałam. Bardzo mocno. 

Nie wiem, ile tak siedzieliśmy rozkoszując się chwilą i swoją obecnością. Przez mój umysł przemknęła jedna, krótka myśl.

Chciałabym, żeby mnie pocałował. 

Poprawiłam się, lekko podnosząc głowę, aby odgonić te myśli od siebie. Nie chciałam się zawieźć, jeśli by tego nie zrobił. Może mieć każdą dziewczynę o jakiej pomyśli, a ja byłam tylko zwyczajną sobą.

Właśnie wtedy poczułam jego usta na swoich. Moje wnętrze prawie eksplodowało z nadmiaru emocji. Odwzajemniłam pocałunek, smakując jego słodkie wargi. To było najlepsze doświadczenie, jakie kiedykolwiek przeżyłam. Caden całował wyśmienicie. Był  delikatny i czuły, chociaż zaciskał coraz ciaśniej swoje ręce wokół mojego ciała. 

-Jesteś dla mnie ważna, Lacey- wyszeptał, przerywając pieszczotę, by po sekundzie znów złączyć nasze usta w pocałunku.
Ten smak, był czymś nieziemskim. I chociaż miałabym okazję, do całowania przystojnego modela a może jakiegoś greckiego boga, to nikt nie dorówna Wheelerowi. To uczucie, jakbyś już kiedyś spróbowała najpyszniejszego ciasta na świecie, ale potem próbowała innych, normalnych ciastek. Już nic nigdy, nie będzie smakować  tak wyśmienicie jak to pierwsze. I każde inne, będziesz porównywać do tego najlepszego.


-Tak- pociągnęłam nosem, czując zbliżające się łzy. Kolejne wspomnienie sprawiło, że poczułam ból w sercu.- Kiedyś powiem.
Czy kłamałam? Nie wiem. Możliwe. 
-Nie cierpię go- mruknęła, głaszcząc mnie po plecach.

-Nie mów tak- westchnęłam.- On jest na prawdę fajny i zabawny, polubiłabyś go. Jego nie da się nie lubić.
To była prawda. Był zbyt wesoły i beztroski, żeby ot tak go nie lubić. Sądzę, że ten człowiek nie ma wrogów. No, chyba że niektóre byłe dziewczyny. Ehhh....

-Skrzywdził cię, a ty dalej masz o nim pozytywne zdanie?- zdziwiła się, lekko odsuwając się ode mnie. 

Machnęłam ręką, bagatelizując sprawę. Czy to było coś dziwnego? 

-To źle?- zapytałam.

-Nie- zmarszczyła czoło.- To znaczy, że nie jesteś mściwa. Ale to chyba jednak wciąż źle...
-Nie rozumiem- wymamrotałam niepewnie. 

-Wiesz jak działa miłość?- zapytała, chwytając mnie za ramiona.- To nie jest kochanie za prezenty, za miłe słówka, za gesty i wygląd. To wszystko jest dodatkiem, kochanie. Prawdziwa miłość to kochanie pomimo tego, że ktoś nas rani. I to mnie w tym boli. Bo kochasz Cadena nawet wtedy, kiedy zadaje Twojemu sercu ból. 




Caden POV


-Jak wyglądam?- Sylvia okręciła się wokół własnej osi, demonstrując przy tym swoją bordową sukienkę. Opinała ją wszędzie tam gdzie powinna, uwydatniając jej kształty. W dodatku była grzeczna- z długimi rękawami, dekoltem w łódkę i przyzwoitą długością. Miała złotą biżuterię a w momencie, kiedy mój wzrok prześlizgnął się po niej, przełożyła czarne włosy na jedno ramię, kusząco przechylając głowę. Tyle było z jej grzecznego wyglądu, bo lekko rozchylone usta i uwodzące spojrzenie, wyrażały więcej niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać.

Uśmiechnąłem się łobuzersko, zapinając ostatni guzik jasnej koszuli. 

-Jak milion dolarów, kochanie- mrugnąłem do niej a ona podeszła do mnie i oplotła rękami w pasie. 

-Podoba ci się?- zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się niewinnie. 

Ale ta dziewczyna była wszystkim, tylko nie niewinnością. Nie wiedziałem do czego zmierza,ale czułem że zaraz się dowiem i zaczęło mnie to nakręcać. 

-Pytasz, czy mi się podobasz?- zapytałem nisko, zniżając głowę w jej kierunku. 

-Tak- wyszeptała cicho, oblizując czubkiem języka kącik ust.
-Czy jeszcze się nie nauczyłaś, że jesteś ładna?- mruknąłem, a nasze nosy zaczęły się stykać. 

Zachichotała, kręcąc głową. 
-Pokażę ci to- to mówiąc, chwyciłem ją pod boki, mocno wpijając się w jej usta. W jej ciele wybuchł pożar, który przelała na moje wargi. Chociaż początkowo liczyłem na subtelność, ta dziewczyna wolała przejść do konkretów. Pchnąłem ją delikatnie, przez co zaczęliśmy iść w kierunku, skąd przyszła. Oparłem ją o drzwi łazienki. Jej palce zaczęły topić się w moich włosach, więc chwyciłem jej ręce i przygwoździłem nad głową. 

Jęknęła, kiedy pociągnąłem za jej dolną wargę. 
-Zrozumiałaś już?- wychrypiałem, odsuwając się na moment.
-T-tak- westchnęła, lekko otwierając oczy, by znów je zamknąć, kiedy moje zachłanne pocałunki torowały sobie ścieżkę po jej aksamitnej szyi. 

Pachniała intensywnie. Tak jakby wylała na siebie pół butelki perfum, ale jej skóra nie lepiła się od specyfiku. To nie tak, że mi się to nie podobało. To było cholernie gorące, ale nie mogłem wyjść z podziwu, dlaczego ten zapach nie zostaje na pościeli dłużej. Delikatny i subtelny zapach Lacey, towarzyszył mi przez cały dzień podczas kiedy Sylvia musiała być blisko, żebym ją czuł.

Ja pierdole, co mnie to obchodzi. 

Peterson znów westchnęła, kiedy dotarłem do jej czułego punktu. Przycisnęła swoje krocze do mojego, wywołując tym moje zainteresowanie. Za chwilę mamy jeść kolację, więc albo przerwiemy to teraz, albo nie zejdziemy do jadalni. 

Oderwałem się od niej, opierając nasze czoła o siebie. Musiałem uspokoić oddech. 
-Jesteś śliczna, skarbie- powiedziałem.- Zapamiętasz?

-Yhym...-mruknęła, wyswobadzając swoje ręce i luźno oparła je o moje barki.
-Musimy zejść do twoich rodziców- przypomniałem. 

-Denerwujesz się?- zapytała miękko, patrząc na mnie tym swoim rozanielonym wzrokiem. 

-Już mnie widzieli, więc nie- zaśmiałem się.- Bardziej denerwuje mnie to, że wciąż widzę cię w tej piekielnie gorącej sukience.

Zaśmiała się dźwięcznie. 

-Po kolacji, rodzice zawsze wychodzą z domu- westchnęła.- Jadą do znajomych i przesiadują tam do późna, więc mamy cały dom dla siebie...- jej uwodzicielski głos, który tak dobrze znałem, wypełniał mój umysł. 

-Tylko ty i ja?- mruknąłem, składając na jej policzkach drobne pocałunki.

-Tylko my- przyznała.
-Świetnie- pocałowałem kącik jej ust.- Podoba mi się to.

-Masz jakiś pomysł, Wheeler?- zapytała, przelotnie skubiąc moje wargi. 

-Mam całą masę pomysłów, Peterson- wyszeptałem uwodzicielsko, podgryzając jej dolną wargę. 
Na powrót złączyliśmy nasze usta, w namiętnym pocałunku. 

-Sylvia!- rozległo się wołanie z dołu.- Chodźcie! Chcemy zaczynać!

Oderwaliśmy się od siebie, wpatrując się w swoje oczy. Jej czekoladowe spojrzenie, błyszczało z podniecenia. 

-Już idziemy!- odkrzyknęła głośno.- A ty daj mi minutkę- powiedziała do mnie.- Musze się poprawić. 

Zniknęła w łazience, jednak po chwili wyszła wyglądając nienagannie. Nie było po niej widać, że przed chwilą oblewała ją fala rozkoszy. Uśmiechnąłem się łobuzersko, chwytając ją za rękę, kiedy schodziliśmy po schodach.

-Więc potem, mamy czas dla siebie?- mruknąłem do jej ucha, na co zachichotała.

-To brzmi, jak propozycja- odpowiedziała zmysłowo. 

-A to- cmoknąłem płatek jej ucha- brzmi jak pozwolenie. 

Ciemnowłosa przekręciła w rozbawieniu oczami. 
Cała kolacja, nie była tak dobra jak w moim rodzinnym domu. Tradycyjnie odmówiliśmy dziękczynną modlitwę, ale atmosfera była zbyt poważna i trochę wyrafinowana. Byłem przyzwyczajony do gwaru, śmiechów, docinek i ogólnego chaosu. Tutaj, było nas tylko czworo bo Gina, jej mąż i córeczka spędzali święta w San Diego. Stół, chociaż obfitował w jedzenie, wyglądał jak w drogiej restauracji. Jeśli mam być szczery, całość traktowałem bardziej jak biznesowe spotkanie, niż domową kolację. Rodzinna atmosfera była taka, jakby jej nie było. Rozmowa dotyczyła głównie studiów i mojego rodzinnego miasta. Chciałem, żeby to wszystko skończyło się jak najszybciej i to nie dlatego, że mieliśmy zostać sami na parę godzin. 
Męczyłem się i coraz bardziej zacząłem się zastanawiać, jak bawi się moja rodzina. Pewnie za niedługo zaczną oglądać mecz w telewizji a dzieciaki, zaczną biegać po domu, robiąc nie małe zamieszanie. Moi znajomi pewnie zrobią to samo. U wszystkich panowała ta rodzinna atmosfera, podczas kiedy tutaj, w małym kalifornijskim miasteczku było po prostu drętwo. Nie chodzi o to, że byłem jakiś uprzedzony i zaczynałem mieć focha. 
To nie było to, co znałem i każdy musi przywyknąć do zmian. To tyle. Zazdrościłem wszystkim tym, którzy nie muszą teraz ważyć słów i sprawiać dobrego wrażenia. 

A w szczególności, zazdrościłem Headey tego, że miała przy sobie zarówno rodzinę jak i przyjaciół.




Lacey POV



-Kayla, dawaj to!- roześmiałam się, uderzając blondynkę w dłoń. 

-Mamo!- krzyknęła, nie zważając na to, że wokoło panował ruch.- Lacey mnie bije!

-Do której mamy mówisz, kochanie?- moja rodzicielka nachyliła się między nami, odkładając na stół kolejną porcję ciasta. 

-Właśnie kochanie, do której mamy mówisz?- odezwała się pani Millera, dokładając do półmisków sosu. 

-Do wszystkich- odkrzyknęła.- No widzisz, głupia idiotko- popatrzyła na mnie, zaśmiewając się.- To nie był ostatni kawałek jabłecznika, więc się przymknij.

Pokazałam jej język, od razu nakładając na swój talerz aromatycznie pachnące placka. 

Przy stole mój tata oraz wujkowie, rozprawiali o czymś zawzięcie. Ich żony, krzątały się pomiędzy stołem a kuchnią, nawet nie chcąc pomocy ode mnie i od mojej przyjaciółki. Naprzeciwko nas, siedziała moja kuzynka, która była tylko rok młodsza od nas. Dylan oraz reszta kuzynostwa, spędzali czas na kanapie skąd dochodziły śmiechy i radosne okrzyki zabawy. 

-Jezu- westchnęła Ava, podpierając podbródek na pięści.- Jak ja wam zazdroszczę, że już studiujecie. 

-Oj tam, oj tam- moja przyjaciółka machnęła ręką.- To tylko wydaje się takie fajne.

-W rzeczywistości- westchnęłam.- Trzeba się nauczyć odpowiedzialności.

-Sugerujesz, że jestem nieodpowiedzialna?- zapytała dziewczyna, mrużąc swoje zielone oczy.

-Jak nie wiem co- zaśmiałam się. 

Ava odgarnęła swoje długie blond włosy, które w tym świetle wpadały w żółty odcień.

-Wypomnę ci to, stara- wskazała na mnie palcem, po czym wszystkie trzy się roześmiałyśmy. 

Rozbrzmiał dzwonek do drzwi i Kayla podskoczyła.

-To pewnie Jay- ucieszyła się, po czym wybiegła, potrząsając swoimi białymi lokowanymi kosmykami. Jej wzorzysta sukienka, wiązana w pasie podkreślała jej figurę. 

-Myślałaś już nad studiami?- zapytałam kuzynkę, która westchnęła ciężko.
-Nie potrafię znaleźć nic dla siebie- jęknęła.- Chciałabym tu zostać, ale z drugiej strony...fajnie było by gdzieś wyjechać, no nie? 

-Pewnie- zaręczyłam.- To czasem jedyna okazja, żeby być w jakimś innym mieście niż to. 

-Tobie łatwo mówić, bo masz przy sobie Kaylę- powiedziała.

-Boisz się, że się nie odnajdziesz?- zapytałam z troską. 

Ava była świetną i w dodatku piękną dziewczyną, ale miała problemy z nieśmiałością. Jeśli się do kogoś przekonała i go poznała, okazywało się że jest zabawna, inteligentna i błyskotliwa. Niestety hamowała ją nieśmiałość, która była dla niej największym brzemieniem. 

-Nie martw się- powiedziałam po chwili.- Wierzę w ciebie! 

Zaśmiała się dźwięcznie. 

-Najpierw muszę wiedzieć, co chcę robić- westchnęła.
-Dlaczego nie pójdziesz w kierunku malarstwa?- zapytałam, pochłaniając jabłecznika.- Twoje rysunki są świetne. 

Wzruszyła ramionami. 

-Nie wiem, czy się za to utrzymam- przygryzła lekko wargę.-A tam, pieprzenie- rozweseliła się.- Gadaj mi, jakie ciacha widujesz na plażach San Diego.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, jednak mimo wszystko wciąż miałam dobry humor. 

-Wstyd się przyznać, ale żadnych nie widziałam- przyznałam.
-Jak to?- zdziwiła się.- To miasto słynie z tych plaż a ty chcesz mi powiedzieć, że jeszcze tam nie byłaś?!

-Nie było okazji- wymamrotałam.- Poza tym, nie zawsze jest tak ciepło, żeby się opalać.

-Oj Lacey, Lacey- zaśmiała się.- Chyba muszę tam przyjechać i cię rozruszać.
Poruszyła zabawnie brwiami, co w akompaniamencie jej zielonych oczu, było widokiem rozbrajającym. 
-Zapraszam!

Potem, do pomieszczenia przyszedł Jayden co wywołało zamieszanie, wśród chłopców w tym domu. Sanders im imponował i wszystkie dzieci stwierdziły, że musi się z nimi pobawić. Kobiety powróciły do stołów, odkręcając butelkę wina i rozmawiając na luźne tematy. Veronica Millera, była już od lat częścią tej rodziny. Wszystkie ciotki traktowały ją jak swoją siostrę, a dzieciaki jak ciocię. Nawet mój brat, zwracał się do niej w ten sposób. Męskie towarzystwo, przeniosło się przed telewizor, by śledzić losy meczu futbolowego transmitowanego w telewizji. Nieposkromione kuzynostwo, na czele z moim braciszkiem organizowało sobie czas na swoich zasadach, włączając do zabawy moich przyjaciół. Ja i Ava postanowiłyśmy do nich dołączyć, przez co rozbolały nas brzuchy od śmiechu. 

Tak wyglądały każde święta, które spędzałam w domu. Z rodziną i przyjaciółmi, wśród gwaru, rozmów i śmiechów. Praktycznie zapomniałam o tym, że wczoraj znów się złamałam. 
Może właśnie wszystko zmierza ku lepszemu?


*Adonis- postać mitologi greckiej, w której był przedstawiany jako przystojny młodzieniec

** liczba 4 wygląda jak krzesełko, a dwie czwórki obok siebie to dwa krzesełka; Amanda sugeruje tutaj, że jej mąż siedzi już na takich dwóch- czyli ma 44 lata, podczas kiedy ona mieści się w przedziale 40-43, ponieważ wciąż "siedzi" na jednym ;) 

=======


Oj, wyszedł trochę długi, ale mam nadzieję, że nie przynudzałam .-.

Na właściwą akację, trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, ale staram się jak mogę! :D 

Pozdrawiam!



czarodziejka2604






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top