-8-

Lacey POV


Znowu nadszedł ten dzień. Tak już bywało, co tu kryć. Terapia trwa już od czterech miesięcy, więc jest lepiej niż na początku, zanim się na nią zdecydowałam. 

Sama zauważyłam, że coś jest nie tak. Najpierw byłam po prostu smutna i przygnębiona. Zdarza się, zwłaszcza po tym jak potraktowała mnie moja miłość. Potem zaczęło być gorzej... wpadłam w sidła czegoś, co nie chciało mnie wypuścić. Spędzało sen z powiek, jak najgorszy demon czyhało na każdym kroku, warowało przy drzwiach mojego umysłu. Coraz ciężej było mi wstać z łóżka, odczuwałam wręcz fizyczny ból, kiedy musiałam wykonać jakąś codzienną czynność. Wszystko to robiłam z przymusem, nie potrafiąc się uśmiechnąć i dostrzec jakiejkolwiek radości z życia. Pojawiły się problemy z zasypianiem i w ogóle snem. Wstawałam wcześnie rano i długimi godzinami wierciłam się w łóżku, płacząc z bezsilności. Nie miałam ochoty poznawać nowych ludzi, zwłaszcza facetów. A kiedy nawet chciałam, uświadamiałam sobie że jestem za mało atrakcyjna, mądra i fajna, żeby ktokolwiek się mną interesował. Więc czemu Caden to zrobił? Nie wiem. Może z litości? Czasem bywało trochę lepiej, kiedy udało mi się wykrzesać z siebie lekki uśmiech. Jednak zdecydowanie częściej uważałam, że jestem bezwartościowa, pusta, głupia, brzydka i nie potrzebna. Myślałam, że nie zasługuję żeby żyć. Przecież mam rodzinę, mam dom, nie głoduję i mam wszystko co mi potrzebne. Kochających rodziców, cudowną przyjaciółkę, znajomych, dobre oceny itd. Ale coś siedziało w mojej głowie, blokowało te myśli i na ich miejsce, wpychało inne. Te koszmarne. Potem trafiłam pod drzwi specjalisty. Tabletki i rozmowy pomagały. Potrafiłam się śmiać, plany które określiłam dawno temu wciąż były dla mnie priorytetowe, chociaż w najgorszym czasie widziałam wszystko w czarnych kolorach. Miałam szansę się wyleczyć, chociaż zawsze zostawała obawa nawrotu. Jednak te okropne myśli powracały co jakiś czas, trując mi głowę. Powracała niechęć, apatia i bezsens. 

Tak było i tego dnia, chociaż nie było ku temu specjalnych powodów. Ale w tej chorobie, nie zawsze trzeba mieć jakiś powód. Była listopadowa środa, która poprzedzała Święto Dziękczynienia. Musiałam odpuścić sobie zajęcia, ponieważ nie dałam rady nawet wstać z łóżka. Leżałam bezczynnie, patrząc w sufit lub na ścianę. Po moich policzkach raz po raz płynęły łzy bezsilności. 

Dlaczego muszę być taka beznadziejna? Pewnie dlatego Caden nie potrafił ze mną być. Dostrzegał to jak jestem głupia. Rozumiał, że nie ma ze mnie żadnego pożytku. Po co miałby być z kimś takim ja? Nikt nie potrzebuje naiwnej i brzydkiej dziewczyny, która nie nadaje się do niczego. Nie potrafię dobrze gotować, nie lubię sprzątać, jestem płaczliwa i zazdrosna, choruję, mam astmę, nie mogę dużo biegać, szybko się męczę, nie mogę nawet dużo tańczyć, bo od razu brakuje mi oddechu, potrzebuję zainteresowania i atencji, jestem przewrażliwiona, nie ma we mnie nic ładnego. Jestem nieudacznikiem i problemem, którego nikt nie chce dźwigać. Dlaczego myślałam kiedykolwiek, że mogę mu się podobać? Że on może mnie kochać? Że to będzie ten chłopak, któremu nie będą przeszkadzać moje wady i zaakceptuje mnie taką, jaką jestem? 

Nawina idiotka. Tym jestem. 

Tak bardzo za nim tęsknię. Za jego głosem, uśmiechem, dotykiem, czułym pocałunkiem, za jego ciałem, duszą, humorem. Tak bardzo chcę, żeby tu był. Żeby mnie przytulił i pocieszył, zapewnił że jest ze mną i przez wszystko co złe przejdziemy razem. To co, że mnie zranił? Kocham go. To się nie zmieniło. Kocham tego głupka, nie za to co mi dawał, nie za to kim był, nie za to jak wyglądał i co mówił. 
Kocham go pomimo jego wad. Kocham go pomimo tego, że zadaje mi bolesne rany. 
Nie potrafię inaczej. Nawet jeśli nie jestem jego warta, to wciąż jest dla mnie ważny. Zrobiłabym wszystko, żeby był szczęśliwy. Zawsze byłabym blisko, trzymała jego rękę, motywowała i wspierała. Byłabym jego podporą, tarczą i wszystkim, co tylko by chciał. Mogłabym za niego umrzeć. Mogłabym dla niego żyć. Mogłabym...wszystko. W ciągu tego miesiąca, gdzie nasze kontakty się odnowiły, coraz częściej na siebie wpadaliśmy. A to w sklepie, a to na mieście. Czasem przychodził po coś do Jaydena i zawsze zerkał do naszego pokoju, nawet jeśli Kayla była dla niego niemiła. 

Jednak wtedy odszedł, bo jestem zbyt beznadziejna  i On to rozumie. Trudno go winić. Jestem tylko problemem. 

Ocieram łzy z policzków, kiedy przestają lecieć. Nie mam już czym płakać. Pozwalam, by nieprzyjemne myśli zawładnęły moim ciałem. One mają rację, nie powinnam żyć. Jestem słaba, nic nie warta- nie takich ludzi potrzebuje ten świat. Powinnam umrzeć i zrobić miejsce dla tych, którzy są silni, wartościowi i pożyteczni. Swoją osobą tylko psuję ten misterny plan. Zresztą... po co żyć? Wszystko i tak jest bez sensu. Zdobywanie nagród, tytułów, bogactwa, nawet przeżyć i wspomnień. Po co to wszytko? Nie lepiej zasnąć? Na zawsze? 
Rozlega się pukanie do drzwi. Reaguję na to z jękiem. Nie chcę wstawać. Nie mogę. Nie mam nawet na to siły. Osoba po drugiej stronie nie przestaje. Za wszelką cenę chce się do mnie dobić a ja boję się, że to Kayla albo Jayden. A może ich obydwoje. Moja przyjaciółka widziała, że znów wpadam w ten swój czas i z niechęcią opuściła pokój akademicki. Nie miała dziś zbyt wielu zajęć, ale pewnie się martwiła. Nie...w sumie nie, po co się mną martwić. Czuje się za nie odpowiedzialna i nie chce mieć dodatkowych problemów, jeśli coś mi się stanie. Nawet dla niej, jestem ciężarem. 
-Lacey, otwórz!- słyszę i o mało nie spadam z łóżka. 

Albo mi się wydaje, albo po drugiej stronie jasnych drzwi stoi Caden Wheeler. Co on tutaj chce!?

-Lacey- mówi, wciąż pukając.- Wszystko okej? Dobrze się czujesz?

Nie wiem co mam robić. Wiem, że jest uparty i będzie stał pod drzwiami dopóki nie dostanie tego, czego chce. Tyle że, co on może chcieć? Zwlekam się z łóżka i ociężale podążam do drzwi. Nie przejmuję się nawet tym, że mam na sobie starą piżamę i siano na głowie. Otwieram mu drzwi. 
Chłopak lustruje mnie wzrokiem. Właśnie dałam mu potwierdzenie tego, że marnował przy mnie czas. 
-Mogę wejść?- pyta cicho. 

Przepuszczam go bez słowa. Wchodzi do pokoju a za nim, niczym cień podąża jego intensywny zapach. Ostre perfumy i coś jeszcze, chociaż nie wiem co to jest. On nie pali, więc nigdy nie muszę się bać, że smród dymu papierosowego podrażni moje nozdrza i wywoła kaszel. Jestem na to strasznie drażliwa, do tego stopnia że nawet Jay nigdy przy mnie nie pali. Chociaż i tak zawsze wyczuję to z jego ubrań. 

-Chciałeś coś?- pytam zachrypniętym głosem. 

Odwraca się do mnie, przyglądając mojej twarzy. Jego szare oczy błyszczą i chociaż podobają mi się, mam ochotę znów się rozpłakać. Sam jego widok sprawia, że chcę ryczeć. Ale nagle, coś w moim sercu rwie się, bo on znowu tutaj jest. Jesteśmy sami. Oboje. On jest tutaj ze mną. 

-Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz- powiedział.

Dlaczego się tym interesuje? Nie obchodziło go to, kiedy nagle urwał między nami kontakt i zostawił samą, bez wyjaśnień. Nie obchodziło go to, kiedy znalazł sobie w przeciągu paru dni nową dziewczynę. 

-Jestem chora- mówię, co wcale nie jest jakimś kłamstwem.

-Płakałaś- zauważył, podnosząc lekko mój podbródek do góry.- Dlaczego?

Chciałabym go przytulić. Bardzo. 

-Bo mnie boli- wyszeptałam tylko.

-Co cię boli?- zapytał, a jego głos lekko się zmienił. Przycichł, miał inną, delikatniejszą barwę. 

 Coś w środku mnie, źle się czuło, uwierało i chciało wyjść. To coś, ten niepojęty stan, drażnił, bolał, swędział, piekł i rozrywał na strzępy. 
-Ej- odezwał się, kiedy nie uzyskał odpowiedzi. Lekko gładząc moją skórę parę centymetrów pod ustami, wciąż patrzył na mnie uważnie.- Co cię boli? Chcesz jechać do szpitala? 

Pokiwałam przecząco głową. 

-To o co chodzi?- zapytał.- Co ci jest? 

Nieprzyjemne uczucie rosło z każdą sekundą. Jeszcze chwila a wybuchnie i nie wiem, co się wtedy stanie. Uniosłam na niego wzrok. Czułam jak pękam, jak ziemia pode mną się rozstępuje, czułam że jestem na skraju wszystkiego. Znów zaczęłam płakać i bezceremonialnie, wpadłam w jego ramiona, szlochając. Był zdezorientowany, ale objął mnie lekko. 

-Boli- wyszeptałam, chwytając materiał jego granatowej koszulki. Zacisnęłam na niej piąstki, mocząc łzami materiał. 
-Lacey, nie strasz mnie- ostrzegł łagodnie.- Co cię boli? Powiedz mi. Zawieźć cię do lekarza? Potrzebujesz inhalatora? Na miłość boską i do cholery ciężkiej, mów co się dzieje!

Pociągnęłam nosem. Rozkleiłam się na dobre w swojej beznadziejności. Ale...wszystko jakby ustępowało, pod wpływem jego ciepłego dotyku. Jego ręce w uspokajającym tempie, masowały moje łopatki kiedy trzęsłam się od nadmiaru emocji. Jego oddech, łaskoczący czubek mojej głowy. Jego zapach, działający na mnie lepiej, niż aromaterapia. To nieprzyjemne uczucie zelżało, kiedy mnie dotykał. Zupełnie, jakby posiadał jakieś tajemnicze moce. 
-Caden...-wychrypiałam.- Przepraszam.

-Co się dzieje, co?- zapytał łagodnie.

Musiałam go nieźle wystraszyć. Zresztą...ja sama się wystraszyłam. Owszem, miałam już nie raz uczucie, że coś we mnie siedzi, tam w środku. Jeśli swędzi cię czoło, to się drapiesz i jest dobrze. Ale jeśli czujesz, że coś swędzi cię w twoim wnętrzu, nie jest tak różowo. Tym razem, to doznanie było bardzo silne. Przez ułamek sekundy, czułam się wariatka. Jakbym miała w środku drugą Lacey, która chce się wydostać i rozrywa mnie na drobne części. 
-Jest mi niedobrze- skłamałam na poczekaniu. 

W takich sytuacjach zdarza mi się płakać. Nie wiem czemu, ale zawsze ilekroć boli mnie brzuch to płaczę. 

-Dlatego płaczesz?- zapytał.

Pokiwałam głową, kiedy poczułam jego dotyk na karku. Przez moje ciało przeszedł prąd, który sprawił że wszystkie moje komórki pobudziły się. 

-Nie martw się- powiedział.- Pewnie zjadłaś coś nieświeżego. Zrobię ci herbatę, dobra? Taką bez cukru. Chcesz?

-Wszystko jedno- mruknęłam, bo uświadomiłam sobie, że będzie musiał mnie puścić. Co wtedy? 

-Bardzo cię boli?- dopytywał.

-Yhym- potwierdziłam.

Nawet nie wiesz, jak bardzo.

-Zostanę z tobą, dopóki nie wróci Kayla- poinformował mnie, lekko od siebie odsuwając.- Połóż się. Chcesz jakieś krople żołądkowe, albo coś?

Przygryzłam lekko wargi, kiedy jego dłonie spoczęły na moich ramionach. Uśmiechnął się pocieszająco. 
-Herbata wystarczy- powiedziałam. 
Położyłam się znowu, obserwując jego plecy. Nie odzywał się, tylko w skupieniu przygotowywał napój. 
-Dlaczego nie jesteś na zajęciach?- zapytałam po chwili. 
-Mam okienko- powiedział.- Kayla prosiła Camerona, żeby do ciebie wpadł, bo się źle czujesz. Ale on musiał załatwić sprawę z jakąś...Rosjanką czy tam Francuzką. Dlatego przyszedłem ja, ale jeśli faktycznie aż tak cię boli, poczekam aż wróci. 
Popatrzył na mnie łagodnie z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłam ten gest, jednak wyszedł sztucznie. 




Caden POV

-Jestem!- zawołała Kayla, rozsiewając wokół siebie aurę spontaniczności.- Jak się czujesz?

Potem zauważyła, kto siedzi na łóżku obok Lacey i lekko zmarszczyła czoło. Uniosłem dłoń do góry, w geście powitania. 

Dziewczyna leżała na łóżku, od czasu do czasu wykazując chęć rozmowy. Pytała o coś, ale kiedy zadawałem jej jakieś pytania, zazwyczaj odpowiadała krótkim zdaniem. Teraz spojrzała na swoją przyjaciółkę i przywitała się. Wymieniły ze sobą jakieś dziwne spojrzenie, po czym Headey dodała.
-Może być.

Wstałem, bo czułem że moja obecność jest tutaj nie potrzebna. 

-Prosiłam Camerona nie ciebie- zauważyła oschle, jednak jej oczy nie ciskały już gromów. 

-Coś mu wypadło- odpowiadam zgodnie z prawdą. 

Marriman poznał jakąś prawie cudzoziemkę, ale zabiera się do niej jak pies do jeża. Chyba przeprowadziła się tutaj z jakiegoś innego kraju w dzieciństwie, czy jakoś tak. Nie wiem, czy on ją w ogóle kiedykolwiek dotknął. A znają się już od września. Cameron ma tatuaże, surowy wygląd i spojrzenie. Wygląda trochę groźnie i dziewczyny na to lecą. No może poza tą jedną, na której serio mu zależy. Nie wiem, czy to jej taktyka czy faktycznie nie za bardzo ufa komuś o takim wyglądzie. 
-Okej- wzrusza ramionami.- To dzięki, że tu przyszedłeś. 

Próbowałem wyczuć w jej słowach drwinę, ale mówiła nawet poważnie. Serio była mi wdzięczna za to, że posiedziałem z jej przyjaciółką? Cokolwiek. 

-To ja już idę- powiedziałem informacyjnie.

-Pa- Kayla zmrużyła oczy.
-Zdrowiej, Lacey- uśmiechnąłem się do niej, widząc jej zmęczoną twarz. Cholerka, musiało ją faktycznie boleć skoro z jej ślicznej buzi zniknął uśmiech. Nawet oczy zdawały się być przymglone, jednak wciąż były ładne. 

-Do zobaczenia- odpowiedziała, kiwając głową. 

Wyszedłem i od razu skierowałem się do samochodu. Jutro było wielkie narodowe święto a wieść o tym, że nie wracam do domu rozniosła się po rodzinie z szybkością błyskawicy. Ledwo co, usiadłem za kierownicą swojego wozu a już musiałem odebrać telefon. 

-Słucham?- powiedziałem z westchnieniem. 

-Caden- powiedziała moja rodzicielka.- Wszystko u ciebie dobrze? Ale tak szczerze.

-Tak- poinformowałem.- Przecież mówiłem to wczoraj. 

-Wiem, wiem- mruknęła, ciężko wzdychając.- Ciocia Kate mnie nastraszyła, to tyle. 

-Czym?- zaśmiałem się. 

-Tym, że nie wracasz bo masz jakiś problem- powiedziała.- Nie wiem...wyrzucili cię z tych studiów? Masz jakieś długi? Jesteś w jakiejś sekcie czy czymś?

-Mamooo- jęknąłem, przeciągając ostatnią literkę.- Wszystko jest okej. Po prostu nie mogę wrócić, ale obiecuję że będę na Boże Narodzenie. 

-Ale dlaczego?- dopytywała.- Rozumiem, że jesteś dorosły i spędzanie czasu ze starym rodzicami i wujostwem, nie jest szczytem twoich marzeń, ale wydawało mi się że to lubisz.

-Lubię- zaręczyłem.- Po prostu wynikła pewna sytuacja losowa i...
-Jaka?- nie pozwoliła mi dokończyć. 

Nie powiedziałem jej o Sylvii i na razie nie chcę o niej gadać. Widziałem jej miny, kiedy przyprowadzałem do domu różne dziewczyny... Przez ten czas, przewinęło się ich trochę. Tylko Lacey, była u mnie parę razy. Chyba się do niej przyzwyczaiła, bo po paru takich wizytach nawet zaczęła się do niej odzywać.

-Mój znajomy, nie wraca do domu- skłamałem.- Mieszka na drugim końcu Ameryki i nie może sobie pozwolić na lot, bo musi odłożyć na ten bożonarodzeniowy. Mamy zamiar ze znajomymi z nim zostać, żeby nie musiał siedzieć sam w mieszkaniu. 

Przez chwilę się nie odezwała.
-Nie mogłeś mi powiedzieć tego tydzień temu?- zezłościła się.- To ja się martwię a ty po prostu okazujesz dobre serce!

Zacisnąłem usta. 

-No właśnie, jeszcze pomyślisz że jestem mięczakiem- obróciłem wszystko w żart. 

Mogłem sobie wyobrazić, jak Monica Wheeler kręci lokowaną czupryną z lekkim niedowierzaniem. Zawsze to robiła, kiedy zaczynałem się tak zachowywać. To było niezależne ode mnie, bo charakteru nie da się zbytnio zmienić.  Porozmawiałem z nią jeszcze chwilę. Nie omieszkała wspomnieć, że i tak jej się to nie podoba, ale trudno. Potem się rozłączyłem i w towarzystwie ulubionej playlisty, jechałem pod dobrze znany adres. Nałożyłem na nos okulary przeciwsłoneczne, obserwując zza ciemnych szkieł San Diego. Miasto jak miasto, ale w niczym nie przypomina mi mojego. Parkuję pod domem i nawet nie kłopocząc się z dzwonieniem do drzwi, wchodzę do środka. Wiem, że Giny ani jej męża nie ma w domu a to oznacza, że siedzi w nim tylko czarnowłosa, pilnująca dwuletniej siostrzenicy. Obydwie znajduję w salonie. Ta pierwsza ogląda cicho telewizję a druga śpi obok niej, przykryta kocykiem. 
-Hej- opieram ręce na oparciu sofy i nachylam się do dziewczyny, która lekko obraca głowę w moi kierunku.- Jestem.

-No widzę- mówi.- Co tak długo?

-Miłe powitanie, nie powiem- wzdycham, całując jej blady policzek. Okrążam mebel i siadam obok, uważając by nie przygnieść dziecka.- Musiałem zajrzeć do Lacey. 
Zmarszczyła czoło, obserwując mnie.

-Ohhh- westchnęła, boleśnie wpijając palec wskazujący w moją klatkę piersiową. Jej oczy ciskały gromami.- Chyba świetnie się bawiliście. 

Nie wiem o co jej chodzi, więc spoglądam na podkoszulek. Jest trochę pomięty, a przecież zazwyczaj dbam o to, żeby moje ubrania miały kontakt z żelazkiem.

-Daj spokój, Sylvia- wywróciłem oczami.- Lacey źle się czuła a jej przewrażliwiona przyjaciółka kazała komuś do niej zajrzeć. 

-I zgłosiłeś się na ochotnika?- prychnęła.

-Miał iść Cameron, ale coś mu wypadło, więc kazał mi. Uwierz mi, ta mała blondynka wydrapała by nam wszystkim oczy, gdyby ktoś tam nie poszedł- broniłem się. 

-Nie lubię jej- powiedziała, mrużąc oczy.- Mówiłam ci.

-Jesteś zazdrosna?- poruszyłem brwiami, chcąc rozładować napięcie.- To słodkie. 

Przybliżyłem się, cmokając ją blisko ucha. Odsunęła się trochę. Ehh...to nie będzie takie proste. 

-Po prostu jej nie lubię- założyła ręce na piersi.- Nazwij to kobiecą intuicją, jeśli chcesz.

-Przecież nawet jej nie znasz- zauważyłem.
Poza tym, że widziała jej profil na platformie społecznościowej nie wiem nawet, czy kiedykolwiek mijały się na uczelni. Nie sądzę. 
-To co- burknęła.- Cały czas ta Lacey... Lacey to, Lacey tamto. W dupie to mam- podniosła głos, a mała poruszyła się niespokojnie. 

-Jest w mojej paczce, co na to poradzę?- zapytałem, zachowując spokój. Nie chciałem obudzić dziewczynki, bo pewnie dostałbym za to kazanie. 

-Ale cały czas ją odwiedzasz- warknęła.- Albo gdzieś podwozisz, mówisz że gra z tobą w karty, że gdzieś się tam widzieliście i coś ci tam powiedziała. 

-Hej hej hej- zaoponowałem.- Podrzuciłem ją do akademika, bo miałem po drodze i w dodatku spotkaliśmy się w sklepie. Gdybym jechał w inną stronę, nie zrobiłbym tego. 

-Śmieszny jesteś- prychnęła.

-A ty zazdrosna- znów zacząłem ją całować, jednak tym razem nie odtrąciła mnie. 

Nie wiem o co się złości. Zwłaszcza, że nie zna jej osobiście. Gdyby znała, wiedziałby że ta dziewczyna nie skrzywdzi nawet muchy. 

-Nie lubię jej i nie lubię, jak spędzasz z nią tyle czasu- powiedziała. 

-Moja zazdrośnica- trąciłem nosem jej policzek.- Spokojnie mała, wyluzuj. Kocham ciebie, więc inne dziewczyny się nie liczą. Zapamiętasz to?

Spojrzała na mnie badawczo. Nie uśmiechała się jednak, wciąż była zła. 

-To dlatego masz pomiętą koszulkę?- jej buzię wykrzywił grymas. 

-Ma chyba grypę żołądkową- odpowiedziałem.- Było jej niedobrze i chyba zrobiło się jej słabo, bo się zatoczyła- tylko trochę nagiąłem prawdę.- Chwyciła się mojej koszulki, to tyle. Nie wiem...mam ci dać jej numer, żebyś mogła o to zapytać? 

-Po prostu zabierz mnie w końcu na te wasze piątkowe spotkania- mruknęła.

Nie wiem czy tego chciałem. Potrzebowałem też czasu bez dziewczyny, a takie wieczory były właśnie tym. Nie lubię nie mieć przestrzeni i nie chcę, żeby Sylvia mi ją zabierała. 

-Kiedyś na pewno- zapewniłem.- Spakowana? 

Ne wracaliśmy więcej do tego tematu. Dziewczyna pakowała się, podczas kiedy ja obserwowałem ją, leżąc ja jej łóżku. Ruszała się zgrabnie i kusząco, z gracją i uśmiechem. Kiedy jej siostra wróciła, mogliśmy ruszyć w podróż do jej rodzinnego miasteczka. Czy się denerwowałem? Tylko trochę. Jej rodzice mieli wrócić z pracy dopiero późno w nocy, ponieważ mieli nocny dyżur w szpitalu. Dlatego najpierw Peterson pokazała mi swoje ulubione miejsca. Podczas kiedy moi znajomi, odbywali loty do Salt Lake City ja patrzyłem na fontanny, sklepy, uliczki i domy, które pokazywała mi moja dziewczyna. Pocieszałem się tym, że Boże Narodzenie spędzimy u mnie. 

-Ładne mieszkanie- zauważyłem, kiedy wieczorem dotarliśmy do jej domu.- Trochę...duże. 
I bogate. Bardzo bogate. 

-Chodź, pokażę ci mój pokój- chwyciła mnie za rękę i poprowadziła schodami. 

Co prawda znałem jej sypialnię, bo w przeszłości wysłała mi dużo zdjęć z tego pomieszczenia. Ale zobaczyć go na żywo, to co innego. Rzuciliśmy się na łóżko.

-Jezu, jak dobrze tu wrócić- jęknęła, wtulając się w zagłębienie mojej szyi. Wdychałem jej zapach, ciesząc się nim.

-Fajnie zobaczyć to na żywo- powiedziałem.
-Jesteś zmęczony?- zapytała troskliwie.

-Trochę- przyznałem, całując ją w głowę. 

Ziewnęła, po czym zrobiłem to samo. Zaśmialiśmy się dźwięcznie. Potem uniosła lekko głowę i z rozbawieniem pocałowała w usta. Po jej wcześniejszym złym humorze, nie było śladu. 

-Ty chyba też jesteś zmęczona, co?- pogłaskałem ją po policzku, kiedy oderwaliśmy się od siebie. 
-Chodźmy spać, co ty na to?- zaproponowała.

-Twój tata nie urwie mi jaj, jeśli zobaczy mnie w twoim łóżku?- zapytałem dla pewności. 

-Nie- zapewniła.- Już cię lubi, masz sporego plusa za motocykle.

Zaśmiałem się. Oddałbym wszystko, żeby móc się znowu przejechać. Niestety, to na razie nie było możliwe. 

Położyliśmy się spać i szybko zasnęliśmy. Przytulałem Sylvię do siebie, czując się dobrze. Dlaczego narzekam? Przecież spędzam święta ze swoją dziewczyną. Cudowną ciemnooką pięknością. Jej drobne ciało, przyklejone jest do mojego a ciepły oddech muska w przyjemny sposób mój kark.

Budzę się koło dwunastej w nocy. Spanie w nowym miejscu jest dziwne. Sięgam po telefon a kiedy moje oczy przyzwyczaiły się w końcu do jasnego światła, zanim udaje mi się nad tym pomyśleć wysyłam jednego smsa.


Ja: Wesołego Dziękczynienia ;) Mam nadzieję, że już ci lepiej. 

Odkładam telefon, jednak ku mojemu zdziwieniu odpowiedź nadchodzi bardzo szybko. Marszczę czoło i starając się nie obudzić Sylvii, sprawdzam pocztę.


Lacey: Nawzajem :) Jest lepiej. Dzięki za troskę :)

Uśmiecham się mimowolnie, wystukując szybko.

Ja: Więc śpij dobrze. Dobranoc ;)

Lacey: Dobranoc

Jedna myśl nie daje mi spokoju. Headey wróciła do domu i u niej, jest już pierwsza w nocy, podczas kiedy u mnie wybija dwunasta. Dlaczego nie śpi? 

Nie, stop.

Dlaczego ja nie potrafię znowu zasnąć?




=======

To się rozpisałam!

Cały dzień to pisałam...a miałam się uczyć! :(

Tyle sprawdzianów jutro z zawodowych przedmiotów, a ja sobie wystukuję na klawiaturze nowy rozdział. Już widzę, że będę mieć świetną ocenę! :x 

No nic... miałam wenę :D 

Mam nadzieję, że się Wam spodobało ^^


Pozdrawiam kochani <3

czarodziejka2604




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top