-4-
Lacey POV
Obserwuję, jak Caden przybliża szkło do ust i upija łyk ciepłej kawy. Jasna cholera, On tu jest!
Żywy, prawdziwy i nieziemsko przystojny. Jego szare oczy wpatrują się we mnie, kiedy mechanicznie mieszam łyżeczką swoją owocową herbatę. Zawsze twierdził, że są niebieskie. Nie dla mnie... dla mnie, były inne. Wyjątkowo piękne i cudowne, o nieokreślonym kolorze. Nie zielone, nie niebieskie. Jakby te dwa kolory zmieszały się ze sobą i stworzyły inny. Nowy. Szary.
-Wracasz do domu, na Dziękczynienie?- zapytał po chwili, przerywając cisze między nami. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, który umiejscowiony był pod oknem a pomiędzy łóżkiem moim i Kayli.
-Pewnie tak- westchnęłam.- Mama by mnie zabiła, gdybym nie wróciła.
Uśmiechnął się pod nosem, opierając wygodniej.
-A ty?- zapytałam, obserwując go.
-Chyba też- powiedział.- Jeszcze zobaczymy.
Zmarszczył lekko brwi. Nie słyszałam, żeby miał jakieś problemy z rodzicami. Myślę, że raczej chciał wrócić do Salt Lake City, ale jego mina była niewyraźna. Tak, jakby miał jakiś powód, żeby nie wracać. Czy to przeze mnie? Ma wątpliwości, bo ja wrócę? Czy jestem powodem, dla którego nie chce wracać do domu? Bo ja też tam będę?
Chryste Lacey, daj spokój. Przesadzasz.
-Więc...marketing, tak?- zmieniłam temat, mając na myśli jego kierunek studiów.
-Czemu nie-westchnął.- Nie wiem, czy to dobry wybór, ale wiesz...może się przydać.
-To znaczy, że nie wiesz czy chcesz robić coś w tym kierunku w przyszłości?- zdziwiłam się.
-Mam wrażenie, że wciąż jestem w liceum- wyznał poważnie.- Nie wiem, czego chcę, Lacey. Znasz to?
Westchnęłam przeciągle. Ja wiedziałam, czego chcę. Wiedziałam, co chce robić w przyszłości. Wiedziałam, gdzie chcę potem mieszkać. Wiedziałam, kogo chcę u swojego boku. Moje plany były jasno i klarownie nakreślone. A w każdym z nich, brał udział Wheeler, co było głupie i naiwne.
-Chyba nie- przyznałam.- Zawsze chciałam uczyć innych.
-Stąd ta pedagogika- wydedukował, jakby rozwiązał właśnie wielką tajemnicę.- Jesteś cierpliwa, więc się nadajesz.
-Bo nie wpadam w furię, kiedy coś komuś tłumaczę a ten ktoś nic nie ogarnia?- zaśmiałam się.
Przed oczami stanął mi jego referat, nad którym ślęczał przez tydzień i nie napisał nawet połowy. Wzięłam go w obroty i dokładnie tłumaczyłam, co może napisać i kierowałam jego myśli, na właściwe tory. W jeden dzień dokończył coś, z czego był dumny. Dostał po praz pierwszy najwyższą ocenę z możliwych i pamiętam, jak bardzo się z tego cieszyłam. Ale to było trudne, bo ten chłopak szybko się dekoncentrował i był oporny na każdą moją wskazówkę.
-Na przykład- zgodził się.- Wiesz, to ważna cecha u nauczycieli. Cierpliwość.
Przyznałam mu rację. W tym zawodzie, nerwy powinno trzymać się na wodzy.
-Zobaczymy, jak to będzie- stwierdziłam.- Jeszcze tyle przed nami.
-Prawda?- podchwycił.- Do czasu ukończenia studiów, mógłbym pięćdziesiąt razy zmienić swoje zdanie. I co? I nic. Tkwiłbym w czymś, co mnie nie uszczęśliwia. To jest popieprzone. Zadecydowaliśmy i być może, kiedyś stwierdzimy że wybraliśmy źle. Ale będziemy tutaj tkwić, bo zbyt dużo kasy i siły na to poszło, żeby zrezygnować.
Caden nie miewał zwykle takich myśli, ale jeśli już mi też się udzielały. Był typem faceta, z którym mogłam rozmawiać o wszystkim. Tylko z nim, potrafiłam się śmiać z muchy chodzącej po suficie i zastanawiać się nad sensem życia.
-Są takie przypadki- upiłam łyk herbaty, ze smutkiem uświadamiając sobie, że ma trochę racji.- To przykre.
-Bardzo- stwierdził.
-Ale- zaczęłam.- Jak czegoś się bardzo chce, to nic cię nie pokona. Nawet jeden nietrafiony wybór.
Patrzyliśmy przez chwilę na siebie. Miałam wrażenie, że szuka w moich słowach drugiego dna, chociaż nie miałam tego na myśli. Po paru sekundach pokiwał lekko głową, z lekkim uśmiechem i powiódł wzrokiem po pokoju.
-Dobrze się już czujesz?- zapytał.
-Jasne- pokiwałam głową.
Moje wcześniejsze sadystyczne myśli wyparowały. Do mojego ciała znów wlano spokój, chociaż serce boleśnie obijało się o żebra za każdym razem, kiedy chłopak patrzył na mnie dłużej i intensywniej.
-To świetnie- powiedział.- Będę się zbierać. Dzięki za kawę.
-Nie ma za co- założyłam włosy za ucho, oblizując ze zdenerwowania usta.
Wstał, więc zrobiłam to samo. Chwyciłam naczynia i odniosłam do kuchennego aneksu. Kiedy się odwróciłam Caden stał jakieś pół metra ode mnie. Boże, jak ja Go kocham. To aż niewyobrażalne, jak bardzo pragnę żeby był szczęśliwy, bezpieczny i był tutaj. Stoi w moim pokoju, chociaż nawet o tym nie marzyłam. Owszem, kiedy tak płakałam na swoim łóżku z jego powodu, wiedziałam, że jedyne co mnie uleczy to jego ramiona. Ale jak widać, wystarczył sam jego widok, abym się uspokoiła.
-Miłego wieczoru, Lacey- powiedział, używając przy tym swojej seksownej chrypki.
Moje podbrzusze gwałtownie się skurczyło a motyle w brzuchu, poderwały się do szaleńczego lotu. Miałam ochotę rzucić się na niego i przytulić tak mocno, jakby zaraz miał się skończyć świat.
Chciałam mieć go przy sobie, tak jak dawniej.
-Dobranoc, Caden- powiedziałam cicho.
-Do zobaczenia- uśmiechnął się, podchodząc do drzwi i chwytając klamkę.- Dobranoc.
Uśmiechnęłam się ostatni raz, po czym drzwi zamknęły się. Kiedy sobie poszedł, zrobiło się dziwnie pusto. Czułam, jak moje serce przejmuje niepokój. Tak, jakbym już nigdy miała go nie zobaczyć. Tak, jakbym znowu Go traciła, a przecież nawet nie był mój. Usiadłam na łóżku, zaciskając powieki.
Dwa lata wcześniej
Siedziałyśmy z Kaylą na szkolnym dziedzińcu, grzejąc policzki na wrześniowym słońcu. Niedawno skończyły się wakacje, ale temperatura wciąż o nich przypominała. Trwała przerwa na lunch, którą miałam zapamiętać na całe życie, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałam. Telefon mojej przyjaciółki rozdzwonił się, dlatego z westchnięciem sięgnęła po niego. Otworzyłam jedno oko, przyglądając się blondynce. Przez chwilę rozmawiała, a kiedy skończyła poinformowała mnie:
-Jayden do nas dołączy.
-Jasne- zgodziłam się.- Mam sobie pójść, tak?
-Co?- zdziwiła się.- Nie musisz!
-Oj daj spokój- jęknęłam, zabierając swoje rzeczy.- Wiem, co się święci.
Przewróciła oczami.
-Będzie grzecznie- obiecała.
-Jakbym Was nie znała- zaśmiałam się.- Ale Kayla...
Popatrzyła na mnie uważnie, kiedy wstałam i stanęłam przed nią. Jej zielone tęczówki błyszczały w pełnym słońcu.
-Uwżaj- poradziłam.- Jay jest...specyficzny.
Pokręciła głową.
-Nie uderzył mnie- powiedziała.
Zawsze to mówi. Tak, jakbym faktycznie podejrzewała Sandersa o to, że mógłby to zrobić. Niech tylko spróbuje a na prawdę będzie miał kłopoty. Zadbam o to.
-Chodzi o to, że on może złamać ci serce- westchnęłam.- A to boli. Wiesz, do czego jest zdolny. Panienki na jedną noc, ciągłe bójki, problemy...
-Lacey, on się zmienił- zaręczyła, przerywając moją wyliczankę.
Dobra, faktycznie nie obściskiwał się już z innymi dziewczynami, ale dwa dni temu znowu wylądował na dywaniku u dyrektora. Wpadł w furię i wyrzucił krzesło przez okno. Z drugiego piętra, kurwa mać!
Wtedy zobaczyłam jego sylwetkę na horyzoncie i postanowiłam się zmyć. Nie, żebym się go bała albo, żeby mnie nie lubił. Po prostu dałam im czas dla siebie. Względny, bo względny ale niech będzie. Weszłam do chłodnego budynku szkoły, który był prawie pusty. Wszyscy byli albo na stołówce, albo tak jak większość na dziedzińcu. Skierowałam się na pięto, gdzie zamierzałam poczekać przed salą chemiczną. Tam miałam mieć następne zajęcia. Kiedy wyszłam zza rogu, ktoś z impetem o mnie uderzył. Do tego stopnia, że zaczęłam lecieć do tytułu. Już wiedziałam, że boleśnie wyląduję na podłodze. Już czułam ten ból, rozchodzący się po moim ciele.
Wtedy, czyjeś ręce złapały mnie w tali i mocno do siebie przyciągnęły. Obiłam o twardą klatkę piersiową i uniosłam wzrok, żeby zobaczyć kto to jest.
Chłopak miał włosy koloru ciemnego blondu które lekko się kręciły. Były gęste i kuszące, wręcz prosiły by zatopić w nich palce. Patrzył na mnie, sowimi oczami, których nie mogłam opisać żadnym kolorem. Były chyba szare. Tak, zdecydowanie. Były szare i piękne. Nawet brwi, które nie były ani za cienkie ani za grube, podkreślały ten cudowny odcień tęczówek. Miał zgrabny nos i ponętne usta, które rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Jego rysy były zaostrzone i cholera...podobało mi się to, co widziałam. Bardzo mi się podobało.
-Hej- mruknął.- Gdzie tak pędzisz, co?
Jego głos był ciepły, męski i wesoły.
-Mogłabym zapytać o to samo- powiedziałam lekko, chociaż moje serce przyśpieszyło. Denerwowałam się przed obcym chłopakiem, tylko dlatego, że jest przystojny i trzyma mnie mocno.
-A jednak zadałem pytanie pierwszy- uśmiechnął się łobuzersko.
Oblizałam lekko usta, czując że są spierzchnięte. Cholera, musiały wyglądać fatalnie!
-Chowam się- założyłam kosmyk włosów za swoje ucho, dotykając przy okazji łokciem, jego ramienia.
Nie puścił mnie. Jasna cholera, on wciąż mnie trzymał, chociaż już dawno odzyskałam równowagę.
-Przed kim?- zaciekawił się.
-Teraz czas na moje pytanie- zaśmiałam się, czując jak pod jego spojrzeniem na policzkach wyskakuje mi lekki rumieniec.
-Nie zadałaś żadnego- przypomniał mi.- Więc przed kim się chowasz?
Cholera, miał rację.
-Przed znajomymi- powiedziałam.- A Ty? Gdzie tak lecisz?
-Byle dalej stąd- westchnął.- Zrywam się z lekcji.
-Uważaj- powiedziałam, przygryzając nieświadomie wargę.- Jeszcze na kogoś wpadniesz.
Zaśmiał się, ukazując rząd białych zębów. Boże, ale on był przystojny.
-Lubię wpadać, na takie ładne dziewczyny jak ty- mruknął, a jego dołeczki pogłębiły się.
Tak strasznie na mnie działał, onieśmielał mnie a jednak potrafiłam odpowiadać mu w miarę normalnie. To nic, że moje serce biło z nienaturalną dla siebie prędkością, kiedy stwierdził, że jestem ładna.
-Słodzisz- skomentowałam jego wypowiedź.
-Jasne- nachylił się do mojego ucha.- Dwie łyżeczki. A w gości cztery.
Zaśmiałam się. Nie wiedziałam czy ze zdenerwowania, czy z powodu tego komentarza, który był nawet zabawny czy dlatego, że powietrze które wypuszczał z ust, przyjemnie łaskotało moje ucho i skórę obok niego.
Puścił mnie delikatnie i lekko się odsunął. Miał zamiar mnie wyminąć, ale wciąż patrzyliśmy na siebie. Uśmiechałam się do niego jak idiotka, ale nie przeszkadzało mi to. Słoneczne światło, które wpadało przez okno jeszcze bardziej go oświetliło.
-Więc do zobaczenia...-przekrzywił lekko głowę, czekając aż dokończę za niego.
-Lacey- powiedziałam cicho.- Mam na imię Lacey.
-Pasuje ci- stwierdził, kiwając głową.- Do zobaczenia, Lacey.
Już miał odejść, kiedy przypomniałam sobie, że nie znam jego imienia. A przecież chciałam. Bardzo chciałam.
-A ty?- rzuciłam, zaciskając dłoń na pasku od torebki. Materiał boleśnie wpijał się w moją skórę, ale tylko to powodowało, że czułam coś innego niż zdenerwowanie. Nazwijcie mnie sadystką, ale ból dłoni sprawiał, że jeszcze nie zemdlałam z wrażenia.
-Caden- odparł po chwili.
-Do zobaczenia, Cadenie- przygryzłam nieznacznie wnętrze policzka, kiedy lustrował mnie wzrokiem w ten przyjemny sposób.
-Jeśli-zaczął, zatrzymując się wzrokiem na moich oczach.- Będziesz chciała się kiedyś przewrócić, to mnie zawołaj. Z chęcią cię złapię.
Boże! Powietrza! Jak się oddycha!? Co mam robić!? O mamusiu, pomocy! Ten chłopak jest niemożliwy. Nie możliwe przystojny. Nie możliwie idealny. Nie możliwie kuszący.
-Zapamiętam- wyszeptałam tylko, nie mogąc powiedzieć nic więcej.
Czułam gulę w gardle, w mojej głowie wirowało i zrobiło mi się tak gorąco, jakbym stała w upalny dzień przy ognisku.
-Polubiłbym, łapanie cię- kontynuował.
Czy On ze mną flirtuje czy mi się wydaje? Czy powinnam ciągnąć tę grę? Za dużo pytań, Lacey. Za mało działania.
Uśmiechnęłam się, lekko przekrzywiając głowę.
-W takim razie, polubiłabym się przewracać- przyznałam, co wywołało u niego bardzo szeroki uśmiech.
-Miłego dnia- rzucił po chwili i ruszył w swoim kierunku.
-Miłego dnia- powtórzyłam za nim, niczym echo.
Usiadłam na pierwszej lepszej ławce, czując jak spływa po mnie zmęczenie. Nawet nie wiedziałam, że tak długo wstrzymywałam oddech. Przed oczami mi pociemniało. Złapałam w płuca jak największą dawkę tlenu i powtarzałam to parę razy. Mimo wszystko, wciąż czułam, że mam zbyt mało powietrza i miałam wrażenie, że się duszę. Zaczęło mnie kaszleć, więc w końcu wygrzebałam z torby zielony inhalator i przyjęłam odpowiednią dawkę leku, by zniwelować to uczucie.
Głupia astma.
Po chwili było już lepiej. Oparłam się plecami o ścianę, zastanawiając się czy to mi się tylko śniło.
Ale nie. Niejaki Caden Wheeler, wieczorem zaprosił mnie do znajomych na Facebooku i już wiedziałam, że to nie był sen.
Otworzyłam oczy, wybudzając się z tego wspominania. Poznaliśmy się przypadkiem a ja wciąż pamiętam to zdarzenie, jakby było to wczoraj. Pamiętam jego zapach, ciepłe spojrzenie, dotyk dłoni i nawet to, jak jego twarz oświetlały promienie słoneczne.
Drzwi otworzyły się i do środka wpadła Kayla.
-Hejka- przywitała się.- Lepiej się czujesz?
-T-tak- zacięłam się, patrząc na dwie szklanki obok zlewu.
Blondynka podążyła za moim wzrokiem i powiesiła na wieszaku jensową kurteczkę. Moją. Tak to już jest, że wymieniamy się ciuchami ale akurat to zwykle jest na plus.
-Miałaś gościa?- pyta, cały czas się uśmiechając.
-Yhym- mruknęłam, zaciskając pięści na pościeli.
Skoro ma taki dobry humor, to znaczy, że Caden jej nie powiedział. Nie powiedział, gdzie poszedł a przecież mieli spędzić czas razem. A może nie był w domu i trafił tu przejazdem? Nie, przecież wiedział, ze źle się czuję. Boże...
-Kto taki?- zaciekawiła się.
-Nie zgadniesz- odpowiedziałam.- Ale wiem, że ci się to nie spodoba.
Caden POV
-Hej, skarbie- mruknąłem, obejmując Sylvię w pasie i przyciągnąłem ją do siebie.
Objęła mnie za szyję, wlepiając we mnie spojrzenie swoich czarnych oczu. Jej pełne usta zetknęły się z moimi i po chwili złączyły się w pocałunku. Całowała dobrze. Tak po prostu. Znałem jej ruchy, więc nie były dla mnie wyjątkowo zaskakujące. Po chwili oderwaliśmy się od siebie.
-Hej- uśmiechnęła się.- Co tu robisz?
-A tak jakoś- westchnąłem.- Byłem w pobliżu i pomyślałem, że wpadnę na chwilkę.
Dziewczyna poprowadziła mnie do swojego pokoju, a raczej do pomieszczenia, które w roku akademickim należało do niej. Po drodze, minęliśmy jej siostrę, do której należał dom.
Sylvię Peterson, poznałem na poczatku tego roku. Takich przypadków jak ten, jest niewiele. Byłem w odwiedziny u rodziny w stanie Nevada, gdzie spędziłem Sylwestra i Nowy Rok. Reno to całkiem fajne miasto, w dodatku mieszka tam mój ulubiony wujek, który jest dla mnie prawie jak tata. Poznałem Sylvię w klubie, do którego udaliśmy się z kuzynami. Dobrze nam się gadało, ale nie traktowałem tego serio. W końcu, ja mieszkam w sąsiednim stanie. Ale ona też nie była stamtąd. Razem z koleżankami, chciały zrobić coś szalonego i zamiast siedzieć w rodzinnym, małym miasteczku pod San Diego, udały się na imprezę właśnie do Nevady. Nie wiem co miały w głowie, bo skazały się na prawie dziesięć godzin tłuczenia się w samochodzie i nocowaniu w hotelu, ale nie przeszkadzało mi to. Nawet ja, spędziłem mniej czasu podczas tej podróży. Problem był taki, że pomimo tych kilometrów, które nas dzieliły, kiedy każdy wrócił do siebie, utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Jest ode mnie młodsza o rok, ale mimo to jest już studentką. Poszła wcześniej do szkoły i to dlatego. To właśnie ona namawiała mnie na studiowanie w University of San Diego i tak tu trafiłem. Kiedy przyjechałem w połowie sierpnia, została moją dziewczyną. Tak oficjalnie, bo już dużo wcześniej pisałem do niej, że jest moja. To była tylko formalność.
-Na jak długo zostaniesz?- zapytała, rzucając się na łóżko i pociągła mnie za sobą.
Objąłem ją lekko, przyciągając do siebie. Nie pozwoliła mi nawet ściągnąć skórzanej kurtki. Praktycznie na mnie leżała, więc swobodnie wdychałem słaby zapach jej szamponu do włosów i słodkich perfum.
-Godzinka?- zerknąłem na nią i jej niezadowoloną minę.- Dobra, dwie.
Zachichotała, wyznaczając szlaczki na mojej klatce piersiowej.
-Okej, więc trzy- zgodziła się.
-Ej- zaprotestowałem.- Nie wyśpię się, a mam poranne zajęcia. A Gina, mnie zabije.
Miałem na myśli jej siostrę, która i tak za mną nie przepadała. Takie miałem wrażenie, ale Sylvia po prostu twierdziła, że czuje się za nią odpowiedzialna i udaje ostrą. Mam taką nadzieję, bo na razie wygląda, jakby chciała mnie zabić za samo oddychanie.
-Nie zabije- westchnęła.- Mam jutro na popołudniu.
Nasze rozkłady praktycznie się nie zgadzały. Zazwyczaj się mijaliśmy i tak na prawdę, tylko weekendy należały do nas. No i te wieczory, w których postanawiałem jej ciut przerwać. Nie, żeby protestowała, chociaż widziałem że miała rozłożone notatki na stole i prawdopodobnie oderwałem ją od nauki.
-Caden?- zapytała.
-Słucham- pocałowałem czubek jej głowy, patrząc w jej oczy.
-Myślałeś nad tym o czym ci mówiłam?
Patrzyła na mnie niewinnie, wlepiała swój wzrok w moje oczy i oczekiwała odpowiedzi. Najlepiej twierdzącej. Najlepiej takiej, jaką chce usłyszeć.
-Kochanie, jeśli nie wrócę na Dziękczynienie do domu, mama mnie zabije- mruknąłem.
-Proszę- powiedziała.- Jesteś już dużym chłopczykiem, możesz robić co chcesz, prawda?
Chociaż jej głos był spokojny, lekko marszczyła czoło a ja zdążyłem zauważyć, że robi tak zawsze, kiedy coś idzie nie po jej myśli. To było dla niej takie charakterystyczne.
-Wiem, ale...-urwałem, zastanawiając się, co jej powiedzieć.
Cholera. Nie wiem, czy potrafię jej odmówić. Powinienem, bo sam stęskniłem się za Salt Lake City i chciałbym tam wrócić. Nie, żebym tu był nieszczęśliwy ale po prostu...brakowało mi domu, bo uważałem, że moja rodzinna miejscowość, jest tym czego potrzebuję. No i w dodatku cała rodzina, która zasiądzie przy stole a potem przed telewizorem, oglądając mecz a kiedy ten się skończy, zapewne kobiety dorwałyby się do pilota i włączyłyby teleturnieje. To nawet nie takie złe, kiedy salon okupuje cała gromadka ludzi, z którymi jesteś związany. Po prostu śmiejesz się z nimi, przekrzykujesz i czujesz się, jakbyś sam był uczestnikiem gry. Więc teraz to wszystko, miało odbyć się beze mnie?
-Wracasz do domu, na Dziękczynienie?- zapytałem po chwili, przerywając ciszę między nami. Zerknąłem na Lacey. Opuchlizna z jej oczu powoli znikała a zamiast tego, dostrzegłem rozbawienie. To dobrze, że czuła się lepiej.
-Pewnie tak- westchnęła.- Mama by mnie zabiła, gdybym nie wróciła.
Uśmiechnąłem się pod nosem, opierając wygodniej o oparcie. Nie tylko moja mama przejawia takie chęci, kiedy dziecko zaczyna kaprysić.
-A ty?- zapytała, obserwując mnie.
-Chyba też- powiedziałem niepewnie.- Jeszcze zobaczymy- dodałem, bo wciąż nie byłem pewny.
Zmarszczyłem lekko brwi. Nie wiem, czemu ją o to zapytałem. Tak, jakby mogła pomóc mi dokonać wyboru co robić. Ale wcale nie pomogło. Dalej nie wiedziałem i możliwe, że jeszcze długo nie będę mógł podjąć decyzji.
-Caden, proszę- Sylvia jęknęła, przywracając mnie do rzeczywistości.- Moi rodzice chcą cię poznać. Bardzo na to liczą. Ja też chcę się tobą pochwalić. Proszę, to jedyna okazja. Pomyśl tylko...cztery dni tylko dla nas z małymi przerwami na rodzinne obiadki.
Przełożyła nogę, pomiędzy moje i mocniej mnie przytulając, przygryzła kusząco usta. Cholera, wiedziała co ma robić, żebym nie mógł przestać na nią patrzyć. Przekrzywiła głową, ukazując aksamitną szyję. Miałem ochotę pieścić jej skórę, chciałem słyszeć jej ciche westchnienia i czuć dotyk jej rąk na sobie. Kusiła. Jak nie wiem co.
-Sylvia- westchnąłem.
-Proszę- zamrugała słodko, robiąc oczy niczym Kot ze Shreka.- W Boże Narodzenie, mogę pojechać z tobą do Ciebie. Co ty na to? Spędzimy razem całe święta i Nowy Rok. Tak jak ostatnio...
Jej pomysł zaczął mi się podobać, ale zrozumiałem, że zrealizuje go dopiero wtedy, kiedy ja dam jej coś od siebie. Myślałem nad tym od soboty i nie wiedziałem co robić. Ale może ma rację. Po co się rozdzielać, skoro tyle czasu byliśmy osobno. Możemy spędzać wszystkie uroczystości razem. Raz u niej, raz u mnie. To wyglądało...w porządku.
-Okej- zgodziłem się.- Podoba mi się ten pomysł.
-Na prawdę?- ucieszyła się.- Pojedziesz?
-Tak, pojadę- roześmiałem się.- Ale musisz powiedzieć siostrze, żeby już tak na mnie nie patrzyła.
Teraz ona się zaśmiała i po chwili złączyła nasze usta. Mój język sprawnie oplatał jej. Zniżyłem ręce, łapiąc ją za tyłek i lekko ściskając. Jęknęła w moje usta, co mi się spodobało.
Sylvia jest śliczna. Ma czarne włosy, ciemne oczy i wyraźnie kości policzkowe. Miękkie, różowe usta lubi malować czerwoną pomadką i wtedy ciężko mi się od nich oderwać. Są kuszące i smakują dobrze.
Nie wiem dlaczego pojechałem do Lacey, zanim przyjechałem tutaj. Nie, żebym uważał że straciłem tam czas, ale mogłem go spędzić tutaj. Chyba trochę zmartwiło mnie to, że źle się czuje. Z tego co pamiętam, choruje na astmę i po każdym poważniejszym ataku, ma gorsze samopoczucie i odpoczywa. Ale nie miewa ich tak często. Przynajmniej kiedyś nie miała, nie wiem jak jest teraz. Ale kiedy zobaczyłem, że wszystko okej, to nie ukrywam...ulżyło mi. Headey nie cierpi swojej choroby, ponieważ szybciej niż inni się męczy a kiedy musi biegać, dostaje ataku paniki przed tym...że dostanie właściwy atak, na oczach wszystkich. Tak, jakby było się czego wstydzić. Nie rozumiałem tego. Wiele osób z tym żyje. Nawet sportowcy a niektórzy, tylko udają, żeby dostać ten zbawienny steryd. To było żałosne, bo ludzie tacy jak Lacey, czują się przez to gorsi a oni, po prostu cieszą się z tego, że są takie leki, bo pomagają im wygrywać.
-Caden?- usłyszałem poddenerwowany głos swojej dziewczyny.
-Um, co?- zapytałem, otwierając oczy i szybko mrugając.
-Co to miało być?- zmarszczyła brwi.- Przestałeś mnie całować jakieś piętnaście sekund temu.
Serio? Kurwa. Dlaczego zastanawiałem się nad astmą Lacey, kiedy powinienem zająć się Sylvią. Ta kawa chyba mnie rozstroiła.
-Lubię, jak mnie całujesz- wybrnąłem z sytuacji zręcznie, uśmiechając się łobuzersko.
-A ja nie lubię, kiedy mnie ignorujesz- powiedziała, boleśnie wbijając swoje łokcie w moje boki.
-Przepraszam- wymamrotałem.- Po prostu się zamyśliłem...
-Nad czym myślisz, kiedy mnie całujesz?- nie była z tego zadowolona. Nie dziwię się, bo cholera...kto chciałby takie coś usłyszeć? Nikt.
-Nad- odgarnąłem jej włosy na jeden bok.- Nad tym, jak uchronić się przed gniewem mojej mamy- skłamałem.
Westchnęła, głaszcząc mnie po policzku. Jej oczy stały się łagodne, co wyrażała także dotykiem.
-Powiedz jej prawdę- wzruszyła ramionami.- Zrozumie.
-Mam nadzieję, ze zrozumie- przyznałem, obracając nas tak, żeby była pode mną.
Zacząłem całować jej szyję, obsypując ją milionem czułych pocałunków. Chciałem, żeby przez chwilę nic nie mówiła, bo jeśli znowu zacznie drążyć temat, to się wkurzę.
Czy pojadę na Dziękczynienie do Sylvii?
Tak.
Czy powiem rodzicom, dlaczego nie wracam do domu?
Nie.
Dlaczego?
Nie mam kurwa najmniejszego pojęcia.
==========
Tadam!
Zmieniłam troszkę obsadę ;) Ale tylko troszkę. Postać Sylvii, wydała mi się nazbyt...mocna. Trochę ją złagodziłam :D (wcześniej: Emeraude Toubia)
A potem szukałam sama nie wiem czego i zmieniłam również Lacey. Bardziej mi pasuje niż wcześniejsza Alexandra Daddario. Tak, ta Pani na gfie to tak jakby nasza Lacey ^^
Zastanawiam się, na kim będziecie się wyżywać. Na Sylvii czy Cadenie xd
I tak. Planuje robić takie przeskoki do przeszłości, żebyście wiedzieli, dlaczego Lacey tak bardzo kocha Cadena. Zazwyczaj te przeskoki są dłuższe i mają napisaną orientacyjną datę. Czasem zdarzy się wspomnienie czegoś świeżego, z perspektywy innego bohatera. Jeśli jednak będziecie się gubić, to skończę z tym, ale myślę że to jest raczej wyraźnie zaznaczone i pasuje do całości. Musicie mi powiedzieć, czy Wam to odpowiada ;)
Pozdrawiam!
czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top