-21-

Lacey POV


Jest tylko jeden sposób pierwszej pomocy w przypadku ataku astmy. 

Podanie odpowiednie leku.

Nie mogłam się skupić, chociaż usilnie tego potrzebowałam. Musiałam coś wymyślić, ale świadomość, że nie mam przy sobie inhalatora, wywoływała panikę. Nigdy nie znalazłam się w  takiej sytuacji. Caden nerwowo chodził w kółko, kręcąc głową. Był równie przerażony co ja. Panika w mojej głowie narastała, sprawiając że z każdą kolejną chwilą kaszel nasilał się, rozrywając mi płuca.

We wnętrzu domu panowała świetna zabawa, leciały najnowsze hity a wesołe śmiechy i rozmowy odbijały się od ścian. Tymczasem tutaj trwał mały dramat. 
-Lacey, co mam zrobić?- Zapytał spanikowany, kładąc mi dłonie na ramionach.

Uniosłam spojrzenie w górę, napotykając jego strapioną twarz. Jeśli kiedykolwiek mnie słuchał, wiedział, że nie ma innego sposobu jak inhalator bądź szybka interwencja karetki, która i tak miała by w swoim zapasie odpowiedni lek. Przysłoniłam dłonią twarz, kaszląc i próbując złapać powietrze, modliłam się żeby ten koszmar już się skończył. 

Wheeler wyglądał jakby ktoś kopnął go w brzuch. Ścisnął moje ramiona i w jednym momencie podniósł mnie, tak że podtrzymywał mnie za plecami i pod kolanami. 

-Powiedz, że w twoim domu znajdziesz lekarstwo- mruknął, kiedy obejmowałam jego kark, aby upewnić się że nie spadnę. 

Pokiwałam tylko głową, chowając twarz w jego miękkiej kurtce. Czułam jak z moich oczu lecą łzy. Nie miałam siły, żeby powiedzieć mu, że Jayden powinien mieć moje lekarstwo. Przecież poszedł po nie do kuchni a potem, zapomniał mi je wręczyć, ponieważ był zajęty rozmawianiem przez telefon. Na pewno go miał ale znalezienie chłopaka w domu pełnym imprezowiczów, byłoby bardzo ciężkie a ja nawet nie potrafiłabym wykrztusić z siebie sensownego zdania.

 Byłam tak przyzwyczajona do tego, że zawsze mam inhalator przy sobie, że kompletnie zapomniałam o fakcie, że tej nocy tak nie jest. 

Caden zabrał mnie do domu. Tak po prostu, szedł ulicami miasta z dziewczyną na rękach, w której, jakiś uważny obserwator, rozpoznałby moją osobę. Może kierujący mijającym nas pojazdem pomyślał, że spiłam się do tego stopnia, że nie mogę nawet iść o własnych siłach. Chyba wolałabym tą opcję. W ogólnym rozrachunku, było by to dla mnie bezpieczniejsze. A może nie? 

Widziałam nad nami rozgwieżdżone niebo, które do niedawna mieniło się tysiącem barw. Zimny blask księżyca, powodował złowrogi nastrój a spokojna ulica wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Zamknęłam mocno oczy, po raz kolejny kaszląc w kurtkę chłopaka o szarych oczach. 

-Klucze, Lacey- Caden niespokojnie pokonał dwa stopnie, które prowadziły na mój ganek. 
Postawił mnie na ziemi, wciąż trzymając w pasie, żebym się nie przewróciła. W panice szukałam kluczy trzęsącymi się rękoma, ale miałam wrażenie, że wszystkie przedmioty przechodzą mi pomiędzy palcami.  Zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością, będąc zbyt przerażoną i spanikowaną.

-Dasz radę- cichy szept Wheelera, wślizgnął się do mojego ucha, ogrzewając je.- Spokojnie.

Nie pamiętam, jak znaleźliśmy się w moim pokoju. Może sama otworzyłam drzwi i weszłam po schodach, zapalając światło? Może Caden musiał sam otworzyć drzwi, uprzednio wyrywając mi torebkę z rąk i po omacku odnaleźć drogę na górę? Może w ogóle było całkiem inaczej? Słyszałam tylko swój kaszel, który trwał prawdopodobnie już zbyt długo. 
Blondyn otworzył okno, wpuszczając do pomieszczenia świeże powietrze a ja, opierając się dłońmi o biurko, próbowałam zmusić płuca do współpracy. 

Dlaczego ja do cholery nie zabrałam ze sobą zapasowego!? 

-Gdzie znajdę inhalator?- Jego głos odbił się od ścian ale zanim do mnie dotarł, minęły chyba długie sekundy.

Byłam w stanie tylko wskazać ręką miejsce, gdzie trzymałam wszystkie leki ale nie mogłam już powiedzieć, która szafka dokładnie. Kątem oka widziałam, jak podchodzi do niej i otwiera pierwszą z nich a jego wzrok napotkał najpewniej stare zeszyty i notatki, których jakoś nie potrafiłam się pozbyć. To druga szafka, była moją awaryjną apteczką, gdzie trzymałam wszystko. Dosłownie wszystko. Od bandażu, po preparat na komary i wszystkie leki, jakie musiałam zażywać. 

Właśnie w tym momencie powstawał problem. 

Zerwałam się z miejsca, kaszląc jak przeklęty gruźlik. Odepchnęłam chłopaka, który nie spodziewał się mojej reakcji i obił plecami o ścianę, krzywiąc się. Dyskretnie wyciągnęłam swój lek i w momencie przyjęłam odpowiednią dawkę. 
Caden patrzył na mnie jak na ducha, wciąż opierając się o ścianę, na którą go pchnęłam. Usiadłam na komodzie, zamykając nogami szafkę, zanim chłopak zdąży zauważyć ten szczególny rodzaj leków, do którego nie chciałam się przyznać. 

Lekarstwo zaczęło działać. Oddech z czasem nie sprawiał mi już problemu i wszystko zaczęło wyglądać normalnie.  Mimo wszystko wciąż trzęsły mi się ręce, niewidzialny węzeł boleśnie ścisnął mój żołądek a w ustach momentalnie zaschło. 

-Już dobrze?- Przede mną wyrosła postać blondyna o szarych oczach. Chwycił moje rozdygotane i zimne dłonie, ale tak na prawdę to jego były lodowate. 

Spojrzałam na plątaninę palców i wstrzymałam na chwilę oddech. Przez ułamek sekundy było tak jak dawniej. Pociągnęłam nosem, uświadamiając sobie, że na zewnątrz musiało być bardzo zimno. 

-Tak- przytaknęłam, chociaż nie byłam do końca pewna. 

Teraz nie chodziło już o astmę, tylko o Niego. 
-Cieszę się- westchnął. Wyglądał jakbym zdjęła z jego barków ogromny ciężar. Uśmiechnął się, lekko przekrzywiając głowę. Delikatnie skierował rękę w moją stronę i odsunął na bok kosmyk włosów, który przykleił się do mojego policzka. Starałam się śledzić wzrokiem jego ruchy, oddychając przez lekko rozchylone usta. 
Kiedy niechcący musnął mój policzek opuszkami palców, sparaliżowało mnie. Uwielbiałam, kiedy był tak delikatny i skupiony, a taki dotyk zawsze sprawiał, że się rozpływałam. Był jak lek, który jest niezbędny do życia, jak cud, którego oczekuje człowiek, kiedy sytuacja jest beznadziejna i jak plan B, kiedy ten A zawodzi. 

Spojrzałam na niego, na poważną twarz, bystre spojrzenie, utkwione w moim policzku i lekkie drganie kącika ust. Zawsze to robił, kiedy usilnie próbował się skupić albo czegoś nie robić. 

Był taki...piękny i wspaniały. Niczym anioł, wymalowany na obrazach i ścianach w kaplicach. Był jak najpiękniejsza istota świata, w której nawet proste czynności zdawały się być wyjątkowe. Mogłabym patrzyć na niego, na to jak oddycha, jak mruga powiekami a nawet śpi i wydawałoby mi się, że obserwuję coś cudownego. 

-Dziękuję- wyszeptałam, uświadamiając sobie, że uratował mi życie a ja nie zdążyłam powiedzieć nic stosownego.- Bardzo dziękuję. 

-Drobiazg- kiwnął głową, powoli przenosząc wzrok i patrząc prosto w moje oczy, mruknął tylko- wystraszyłaś mnie.
Roześmiałam się cicho. Przed chwilą prawie umierałam, nie mogąc złapać tchu a teraz zaczynało mnie to bawić. Jego dłoń znalazła się na komodzie, tuż obok mojego uda.

-Udany początek Nowego Roku- zacisnęłam usta w cienką linię, unosząc brwi do góry. 

Ponoć jaki Nowy Rok, taki cały rok.Jeśli to prawda, prawdopodobnie mam przewalone. Już od początku, wszystko było nie tak jak powinno być. 

-Masz jakieś postanowienia noworoczne?- Zapytał lekko, wciąż trzymając rękę na moich dłoniach. 
Miałam kilka, ale wiedziałam, że nie będę w stanie ich spełnić. Chciałam zmienić dużo, poprawić się ale znałam się zbyt dobrze i wiedziałam, że po miesiącu o tym zapomnę. 

Chciałam być tylko szczęśliwa, ale od dawna miałam wrażenie, że byłam żałośnie zakochana w Cadenie i tylko on, mógł mi to szczęście dać. To był mój największy problem. 

-Może- wzruszyłam ramionami.- A Ty?

-Prawdopodobnie- pokiwał głową.

Wiedziałam, że temat był już zakończony. 

-Powinnaś się położyć- podsunął, odsuwając się trochę, jakby robił dla mnie. Powoli zsunął dłoń z moich, przesuwając nimi po kolanie a potem poczułam już tylko chłód, związany z brakiem jego dotyku.

-Tak, chyba masz rację- mruknęłam.- Trochę się zmęczyłam. 

Wszechobecna cisza i późna pora, sprawiały że na prawdę chciałam się położyć, zwłaszcza że czułam się wyczeprana. To była kolejna dziwna sytuacja, która nie powinna mieć miejsca. 

Mój były chłopak, nie powinien być u mnie w domu o tej godzinie, zwłaszcza że gdzieś na świecie jego dziewczyna myśli, że nie mamy ze sobą nic wspólnego.

-Lepiej już pójdę- mruknął ponuro.- Jeśli Twoja mama mnie zobaczy, dostanę ścierką przez głowę. 

Moja mama była znana z tego ruchu. Zresztą, to tak bardzo  matczyne zachowanie, które obserwuje się chyba w każdej sytuacji. 

-Spokojnie- roześmiałam się.- Jestem sama do późnego popołudnia- westchnęłam ciężko- gdzieś pojechali, więc nawet Dean jest u dziadków. 

 Plułam sobie w brodę, widząc bałagan w pokoju. Jak mogłam zostawić ubrania na obrotowym krześle, jak mogłam przynieść tu suszarkę do włosów i nie pozmywać kubków przed wyjściem. Świetnie. Założę się, że tusz rozmazał mi się na policzkach przez łzy, które wywołał natarczywy kaszel. Nie mogło być lepiej, prawda? 

-Nie możesz być teraz sama- zauważył, drapiąc się po karku.- No wiesz...po ataku.

Machnęłam ręką, zbywając go. To jakieś fachowe rady, które kiedyś przekazał mi lekarz ale w większości, nikt nie traktował tego dosłownie. Znałam swój organizm i wiedziałam, że teraz powinno być dobrze.

-Poradzę sobie- zaręczyłam, unosząc dwa palce ku górze, jakbym składała przysięgę.- Nie chcę psuć ci zabawy i tak już sporo cię ominęło. 

Caden Wheeler spojrzał na mnie oczyma pełnymi błyszczących iskierek, uśmiechając się zadziornie. 

-No nie- roześmiałam się szczerze, znając ten wyraz twarzy.- Nie mów, że źle się bawiłeś? 

-Lacey, po prostu wolę zostać z Tobą, okej?

Obserwowałam owal jego twarzy, pełne usta i szare tęczówki, migoczące wesołym blaskiem. Były jak ciepły kominek, przy którym chcesz ogrzać się po powrocie do domu. Jak wszystkie te świąteczne wieczory, pełne miłości i dobra. 

-Dlaczego?- Zapytałam, czując uścisk w sercu. 

Chciałam usłyszeć, że się martwi, że jednak gdzieś w środku jestem dla niego ważna. Że może nic się nie zmieniło, a my po prostu potrzebowaliśmy czasu.

-Podziwiam cię- odpowiedział, zbywając moje pytanie. Jego głęboki głos, zalatywał chrypką a oczy, zaszły mgłą. Zwykle nie potrafiłam rozczytać niczego, co w nich siedziało, ale tym razem...było to po prostu niemożliwe.- Na prawdę, cię podziwiam.

Zaśmiałam się nerwowo, nie wiedząc co powiedzieć.

-Spokojnie- zbagatelizowałam sprawę, obracając to wszystko w żart.- Potrafię żyć z tym, że mam astmę.

Caden oblizał dolną wargę, oddychając przez lekko uchylone usta. Zrobił się śmiertelnie poważny, tak jak jeszcze nigdy. Nie przypominam sobie, bym widywała go takiego i gdzieś w środku czułam się przerażona. 

-Nie o to chodzi. Znaczy...-przerwał na chwilę, obserwując mnie uważnie-...to też jest godne podziwu ale... Lacey, podziwiam cię, że mimo tego co ci zrobiłem, potrafisz być taka jak dawniej. 

Zamarłam na chwilę. 

On nie mógł tego powiedzieć. 

Moje serce zatrzymało się na parę sekund a po plecach, przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bardzo dobrze wiedziałam co chcę mu powiedzieć i wiedziałam też, jak żałosne mogą być konsekwencje tego wyboru. 

Zeskoczyłam z komody, starając się na niego nie nadepnąć. Gryzłam się z tym, czy powiedzieć prawdę czy może skłamać. A jeśli drugiej szansy nie będzie? A jeśli po prostu wyjdzie i nigdy więcej na mnie nie spojrzy? 

-Wiesz...-zaczęłam, patrząc ponad jego ramię. Nie dałabym rady spojrzeć mu w twarz i nie zabrzmieć jak mała, nieśmiała dziewczynka- Jeśli się kogoś kocha, jest się w stanie wymyślić tysiąc powodów dla których cię rani- przełknęłam ślinę, zerkając na jego reakcję- i dwa tysiące, dla których warto mu wybaczyć.

Zapadła cisza, która dzwoniła mi w uszach. Z całej siły, powstrzymywałam się przed włączeniem radia, które zazwyczaj towarzyszyło mi w każdej dziedzinie życia. Nie cierpiałam ciszy. 

-Na prawdę musimy porozmawiać, Lacey- powtórzył. 

Chyba właśnie straciłam go na zawsze.

Pokiwałam głową twierdząco, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. 

Właściwie było już po wszystkim. Teraz, kiedy zasugerowałam mu, że wciąż go kocham jedynym sensownym wyjściem, jakie zobaczy będzie ostateczne zerwanie znajomości. Przyjaźń z byłym nigdy nie wyszła nikomu na dobre. Prędzej czy później, to musiało się stać. Mogliśmy być albo ze sobą, albo wcale. Nie ma niczego pośrodku. 

-Chodź- mruknął, kierując mnie w stronę mojego łóżka.

Po drodze, włączyłam radio, które cicho szumiało w tle. Zrobiłam to bardziej odruchowo, ale nie protestował. Miałam zamiar usiąść, ale zaniepokoiło mnie, kiedy Wheeler ściągnął buty. Otępiała zrobiłam to samo, zsuwając je ze stóp. 

Jego dłoń wylądowała w dole moich pleców. Spojrzałam na niego ostrożnie, spłoszona jak sarna pod ostrzałem. 

-Wolisz od ściany czy od przejścia?- Zapytał. 




=====


Dziś Caden nic nie powie, ale odezwie się w następnym rozdziale :D

Pozdrawiam ;*







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top