17.

Lacey POV


-Ciebie też miło widzieć, Lacey- śmieje się Connor, od progu rozkładając ręce by mnie objąć. 

Uśmiecham się niemrawo, wiedząc że jego nagłe pojawienie się, zawdzięczam Kayli. Zawsze musi kogoś do mnie przysłać, jeśli "źle się czuję".

-Yhym- mruknęłam, obejmując lekko chłopaka po czym zaprosiłam go go środka gestem dłoni. Skorzystał z zaproszenia (gdzieżby inaczej) zaburzając tym samym mój spokój. Z kwaśną miną, wróciłam na łóżko, obserwując jak mój kolega siada obok, na krześle. 
-Ostatnio, chyba nie masz humoru, co?- Zagaił, patrząc na mnie łagodnie. Pochylił się lekko w przód, zaplatając ze sobą palce. 

Wzruszyłam obojętnie ramionami, nie chcąc wdawać się w szczegóły. 
-Kayla cię tu przysłała?- Pytam, lekko oskarżycielskim tonem, chociaż nie mam tego na myśli. 

-Co?- Zdziwił się.- Nie!
-Więc Jayden?- Atakuję po raz kolejny.

-Nikt mnie nie przysłał- kręci głową, a jego przydługawe po jednej stronie włosy, przysłaniają mu widok, kołysząc się do rytmu.- Sam tu przyszedłem. Nikt mi nie kazał. 

Wzięłam głęboki oddech. Potrzebowałam spokoju, ciszy i samotności. Chciałam sama zmierzyć się z rozdzierająca pustą w sercu, ze wszystkimi ranami zadanymi przez Cadena i z tym, że jestem beznadziejna, bo nie potrafiłam ani zatrzymać go przy sobie ani się z niego wyleczyć. 

-Więc dlaczego tu jesteś?- Pytam.

-Cameron zabrał tą swoją Rosjankę do kina- uśmiechnął się.- Mija już kolejny miesiąc a oni dalej nic! Rozumiesz? Jak ją w policzek pocałuje to wszystko! 

Connor wydawał się wielce zaszokowany tym faktem, chociaż dla mnie nie było to nic dziwnego. Mówi się, że pośpiech jest złym doradcą. Otóż to.

-No i co w związku z tym?- Dopytuję.
-Nie mam co robić, Lacey- marudzi, jęcząc.- Pomóż mi!

Patrzę na niego z ukosa, jak wije się na krześle, zarzekając że ta nuda go zabija. 
-Serio, Headey- siada obok mnie, opierając głowę o ścianę.- Czuję, jak drapie mnie tutaj- zakłada ręce na mostek.- Zaraz wydrapie mi wnętrzności! To boli!
-Connor- mruczę tylko, bo chociaż robi śmieszne miny, zaczyna mi to przeszkadzać. Nie mam nastroju do jego żarcików i nawet te ogniki w oczach, nie są w stanie sprawić, że zacznę się śmiać.

-Serio, Lacey- jęczy jak w agonii.- Pomóż mi!

-Jezu, chłopie- irytuję się, uderzając go w ramię zwiniętą pięścią.- Sąsiedzi pomyślą, że cię morduję! Przestań!

Chłopak śmieje się chwilę, ale widząc, że nie podzielam jego nastroju, poważnieje. Przez chwilę patrzy na mnie, jakby chciał mnie wybadać, by po chwili wyprostować się i lekko mnie objąć.
-Nie masz humoru, co?- Westchnął.- Okay, mogę sobie iść jeśli chcesz. Po prostu nie mam co robić w domu. Caden też gdzieś wyszedł, Jay zabrał Kaylę...zostałaś mi tylko ty. 

-Pewnie poszedł do Sylvii- w moim tonie nie było ani krzty normalnego tonu, co nie uszło jego uwadze.
-Tobie też wydaje się, że jest dziwna?- Zapytał.

Spojrzałam na niego. Czyżby był jeszcze ktoś, kto nie lubi Petterson tylko za to, jaką wysyła aurę? 
-Nieprzyjemna- mówię cicho, starając się nie złościć i nie pokazywać swojego obrzydzenia. Zachowuję się beznadziejnie, wiem. Ale nic nie mogę na to poradzić.
-Strasznie nieprzyjemna- potakuje.- Nie wiem co Caden z nią robi. Ostatnio jak przyszła, siedziała w kuchni i nawet się do mnie nie uśmiechnęła. Odpowiadała tylko "tak" albo "nie". Co jest najlepsze, patrzyła jak Caden robi obiad i nawet mu nie pomogła! 
-Caden nie umie gotować- przypominam, jakby to była najważniejsza informacja życia.
-Przecież z nim mieszkam- uśmiecha się.- Wiem, że nie potrafi. Na jej miejscu bym mu pomógł, chyba że jest tak samo lewa w garnkach jak ja i on razem wzięci. 

Kręcę lekko głową. Temat Wheelera nie jest odpowiedni a na pewno nie temat Jego i tej dziewczyny. 
-Jest po prostu...dziwna- wzrusza ramionami.- Cameron ją lubi, ja nie koniecznie. 
Nie odzywam się, bo nie chcę się pogrążyć. Czuję rękę Connora na moich plecach. Jego dłoń głaszcze mnie delikatnie, jakby uspokajając a spojrzenie sprawia, że moje serce przestaje bić tak szybko. Wszystko dookoła zwalnia. Czuję się, jakbym odpływała w narkozie. 
-Możesz tu zostać- mówię.- Ale nie mam nastroju, więc wiesz...
-Jasne- uśmiecha się.- Możemy zobaczyć jakiś film. Avengersi? 

Nie przepadam za tym, ale jest mi wszystko jedno. Podaję mu laptopa, układając się na łóżku i jednocześnie wyplątuję się z jego uścisku. Podciągam koc pod brodę, patrząc na jego plecy obleczone w cienki, czarny materiał swetra. Po paru minutach, chłopak kładzie się obok, trzymając laptopa na brzuchu. Nie wiem, czemu przyszedł tutaj. Mógł równie dobrze oglądnąć film u siebie, bez mojego towarzystwa. Ale nie wnikam w to. Zamykam oczy, słuchając jego oddechu i przyjmując ciepło, jakie wysyła jego ciało, które lekko styka się z moim. 
-Myślisz, że na prawdę można umrzeć z nudy?- Pytam nagle, po dwudziestu minutach seansu. 

Zadzieram głowę wyżej, chcąc widzieć jego minę.
-Hmmm...- mruczy.- Nie wiem. Chyba nie. Dlaczego pytasz? 

-Tak po prostu- odpowiadam, nie wiedząc jak z tego wybrnąć.
Connor zerka na mnie, odrywając wzrok od ekranu.

-Myślę, że z nudy nie- kręci głową.- Ale widzę, że z miłości można umierać bardzo powoli i boleśnie. 




======


Nie chciałam być gołosłowna, ale więcej nie napisze :(

Za chwilę wyjeżdżam i wrócę dopiero 29 ;*
Pozdrawiam! <3 

Lecę się pakować! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top