-15-

Lacey POV

Kiedy wydaje ci się, że niebo spadło ci na głowę a grunt pod nogami osunął się nagle, zdajesz sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwsza: gorzej być nie może. Druga: jednak może. 

Moment w którym poznałam niejaką Sylvię Peterson, zdecydowanie należał do etapu pierwszego. Słuchając roztrzęsionego głosu Avy DeVinney, szerzej znanej jako mojej kuzynki uaktywniła się opcja numer dwa. Blondynka łkała, pociągając nosem a fakt, że wybrała akurat mój numer był dla mnie nie tyle zaskakujący, co po prostu dziwny. Dzieli nas bowiem sporo kilometrów a ona zdecydowanie należy do tych, którzy szukają pocieszenia w fizycznym znaczeniu. Potrzebuje płakać w czyjeś ramie, być pocieszaną i głaskaną. Wyżalanie się przez telefon było nie w jej stylu. 
-Ava- powtarzam jej imię, zerkając na Kaylę.- Co się stało? 
Millera obok mnie przysłuchuje się naszej rozmowie i pociera palcami brodę. Intensywnie nad czymś myśl, co zdradza jej pełen skupienia wzrok i zmarszczone czoło. 

-Lacey...-wzdycha, biorąc głęboki oddech.- Ja już tak nie mogę...

Zagryzam mocno dolną wargę, poprawiając się na miejscu.
-O co chodzi?
-Znowu to zrobili- łka.- Znowu...

Domyślam się o co chodzi. Dziewczyna ma duże problemy z nieśmiałością przez co w jej liceum nie jest zbytnio lubiana. Większość osób udaje, że nie widzą problemu i tego, jak jest traktowana przez niektórych uczniów. To podłe i zdecydowanie nie fair. 

-Spokojnie- mruczę cicho.- Ava, uspokój się. Oddychaj. 
Przez kolejne minuty instruuję ją, co ma robić, aby się uspokoić. Kayla marszczy nosek, pocierając kark dłonią. 

Po długich minutach jej oddech normuje się, a ja z westchnięciem opieram się o ścianę. Prostuje nogi, bawiąc się rąbkiem spódnicy. 
-Teraz mów co się dzieje- nakazuję jej.
-Mo-mogę...do ciebie przyjechać?- Jej głos drży. 

Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zamykam je po chwili. Słyszę jakieś dziwne odgłosy po drugiej stronie i marszczę czoło. Coś się dzieje, ale nie wiem co...

-Lacey?- Słyszę głos ciotki Charlotte, która wzdycha ze słyszalną ulgą.- Wiedziałam, że do ciebie zadzwoni. 

-Wszystko w porządku?- Pytam zdenerwowana, bo zaczynam gubić się w tej sytuacji. 
-Tak, przepraszam- mogę wyobrazić sobie, jak przykłada palce do skroni kręcąc głową. Zawsze tak robi, kiedy nad czymś myśli albo jest zakłopotana.- Wybacz Avie, że cię niepokoi. Ma gorszy dzień i po prostu...
-Ciociu- wzdycham po raz setny, przerywając jej.- Co się stało?

Słyszę jak dziewczyna mówi coś do mamy. Przez chwilę panuje cisza. 

-Lacey, masz swoje problemy, nie musisz martwić się nami. Damy sobie radę, na prawdę. Dzieciaki ze szkoły trochę jej dokuczyły i tyle. Nie wypuczę jej do Ciebie, nie martw się. Masz na głowie studia...Mówiłam, żeby do ciebie nie dzwoniła i mnie nie posłuchała.
-Daj mi ją do telefonu- ignoruję jej słowa.- Porozmawiam z nią.
Po chwili słyszę pociąganie nosem. 

-Opowiedz mi, co się stało. 

Do moich uszu dochodzi dźwięk zamykanych drzwi. Domyślam się, że ciocia dała sobie spokój i postanowiła zostawić swoją pociechę samą. Całe rodzeństwo mojej mamy, na czele z nią samą, potrafi być mocno nadopiekuńcze.
-Dobra Ava- wzdycham.- Co takiego się stało?
-Nie wytrzymuje tu już- odpowiada pełna zrezygnowania.- Mam dość tej szkoły, tych ludzi i ich spojrzeń. To okropne, wiesz?
-Domyślam się- zapewniam ją.
-Pomyślałam, że jesteś moim jedynym ratunkiem. Jesteś daleko, mogłabym odpocząć od tego. Wiesz co się dziś stało?- Wyczuwam w tym pytaniu gorycz, chociaż wypowiedział je z lekkim rozbawieniem. Zapewne ironicznym.- Otworzyłam szafkę a ktoś musiał przy niej majstrować, bo wyleciały z niego gumowe pająki i węże. Cała szafka była wypełniona tym paskudztwem, a pół szkoły podziwiało mój atak paniki. Wiesz, że panicznie boję się i tego i tego. Rozpłakałam się i wszyscy mieli z tego ubaw, bo ta nieśmiała idiotka wreszcie odezwała się głośniej niż zwykle.
Boże... co się działo na tym świecie? Myślałam, że w liceum są bardziej dojrzalsi ludzie. Przynajmniej klasy w mojej szkole takie były, ale moja kuzynka wybrała inny budynek. 

Chciałam jej pomóc, ale wiedziałam że w obecnej sytuacji nie dam rady. Nie potrafię udźwignąć swoich problemów a co dopiero. 
-Proszę, nie martw się tym tak. Za parę dni wszyscy o tym zapomną, uwierz mi. 

-To jest...trudne- jej ciężki oddech sprawiał, że w mojej komórce trzeszczało. 
-Wiem- zgodziłam się.- Słuchaj, zawsze możesz na mnie liczyć ale wiem, że jesteś rozsądną dziewczyną i twardą babką. Nie dasz sobą pomiatać, prawda?- Uśmiecham się lekko, chociaż nie mam na to ochoty. 
Uspokojenie jej zajmie mi godziny.


Caden POV


Kiedy wracam do domu, w mieszkaniu panuje cisza. Chłopaki zostawili cały bałagan w małym salonie, ale nie mam siły tego sprzątać. Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, może warto byłoby zainwestować w gosposię? 

Wychodzę po schodach na piętro, mając nadzieję że nie obudzę swoich towarzyszy. Dostrzegam Connora, który wygląda tak, jakby na mnie czekał. Ma na sobie dresy a z jego dziwnej fryzury, spływają kropelki wody. 

-Chciałeś, żebym poczytał ci bajkę na dobranoc?- Zaśmiałem się, kiedy podniósł głowę i spojrzał na mnie.

-Jasne- prychnął.- Bardzo śmieszne.

Mnie bawiło. 
-Co jest?- Zapytałem, przystając przy swoich drzwiach. 

-No więc...-zaczyna.- Lacey już wie, tak?
Marszczę lekko czoło.

-W sensie o mnie i Sylvii?- Dopytuję.
-No tak- prostuje się. 
Connor jest trzepnięty i lubi imprezować, ale miewa swoje natarczywe momenty, których ja nie potrafię zrozumieć. 

-Po to ją przyprowadziłem- mruczę.- Żebyście ją poznali. 

Davies kiwa głową, pocierając dłonią kark. Wygląda na lekko zakłopotanego. 

-Lacey chyba nie była zadowolona- wzdycha. 

Poważnieję, lustrując go wzrokiem. Mogłem siedzieć cicho i miałbym spokój. 
-Dacie mi już spokój z tym czy nie?- Warczę w odpowiedzi.

-Po prostu była...Jezu sam widziałeś!

No pewnie, że tak. Ale czy to z mojego powodu? Minęło już dużo czasu, przecież na pewno w tym czasie zdążyła już o tym zapomnieć.

Dobra...może nie zapomnieć, ale przynajmniej przestać myśleć o tym w takich kategoriach. To było na prawdę dawno temu. Dobrze wiem, że w tym czasie ktoś musiał zainteresować się taką fajną dziewczyną jak ona. 

-Ja tak nie uważam- odpowiadam tylko. 

-Jasne, jak chcesz- kręci głową z niedowierzaniem.- Wspomnisz moje słowa.

Ohh...to groźba? 
-Nawet jeśli, to co ja z tym zrobię?- Złoszczę się.- Mieliśmy iść w swoją stronę. To nie mój problem, dobra?
-A jeśli zrezygnuje z przychodzenia tutaj?- Pyta, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. 

-Zobaczymy za tydzień- przewracam oczami.- Możesz się za nią brać, bo jeśli o mnie chodzi- mówię twardo, zaciskając dłoń na klamce.- Mam Sylvię. Cześć.
Zatrzaskuję za sobą drzwi. 

Przeszłość Salt Lake City przyszła za mną aż do San Diego. Często w sporcie mówi się, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Ale ta...?

Ta się po prostu ciągnie i tylko Bóg jeden wie, gdzie to się zakończy.



===

O kurde, wiem że mnie długo nie było i wiem, że ten rozdział jest ubogi .-.
Przepraszam :x

Cóż...nauka, prawko i jeszcze moje obowiązki... przepraszam jeszcze raz bardzo mocno ^^

Obiecuję poprawię <3

Pozdrawiam,

czarodziejka2604






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top