Opowiadanie #1

Uwaga!
Co kilka rozdziałów będę dodawała opowiadania na temat Harrego, Rona i Hermiony. Będą tu opisane przygody z życia bohaterów dziejące się mniej więcej w tym samym czasie jak wydarzenia z poprzednich rozdziałów.
Miłego!

-*-*-*

Teleportowaliśmy się w nie znane mi do tąd miejsce. Byliśmy na skraju jakiegoś lasu. Rozejżałem się. Tuż obok mnie stał Ron, a jakieś pięć metrów dalej Hermiona, która właśnie zaczęła szeptać pod nosem jakieś zaklęcia.
- Co robisz? - Spytałem Hermionę -
- Rzucam zaklęcia ochronne. - Odpowiedziała nadal skupiona na swojej czynności. -
- Bo jak Mona już coś robi to porządnie. - Powiedział głupkowato, jagby sam do siebie Ron. -
- A żebyś wiedział. - Odpowiadedziała-

Aaah. Ron chwali Herm na każdym kroku. Czyli norma. Usiadłem na suchych liściach.

- To co teraz? - Spytałem, bo szczerze nie miałem pojęcia co dalej robić. A w szczególności jak spędzimy noc. Może pod drzewem? -
- Stary myślałem, że ty wiesz? - Odezwał się Ron. -

"Myślałem, że ty wiesz? To ty wogule umiesz myśleć? Czasami to on mnie tak wkurza... Wydaje mu się że wszyscy zrobią coś z niego, a on sam nie kiwnie nawet palcem, by pomóc. Ale w sumie to ja sam nie jestem lepszy.. I zawsze moja złość na przyjaciela mija w taki sposób. Wystarczy porównać kogoś do siebie i w tedy zdajesz sobie, że sam nie jesteś lepszy...
- Czyli jak zwykle chłopacy nie wiedzą co robić i to ja Hermiona Grenger musi się wszyskim zajmować. - Dodała Miona - A teraz ruszcie swoje tyłki i rozbicie namiot. -
- Hermiona nie chce Cię martwić, ale tu nie wiedzę żadnego namiotu. - Powiedziałem siląc się na spokuj. -
- Jest w torebce.

Spojrzałem na nią zdziwiony, a potem na małą koralikową torebkę leżącą obok.

- W torebce? - Powturzył tak samo jak ja zdziwiony Ron.
Ale Hermiona już go nie słuchała, tylko znów zaczęła szeptać jakieś zaklęcia odchodząc w głąb lasu.
- W torebce? - Powturzył raz jeszcze Ron i załamał ręce. - Świat upadł na głowę... -
Ale ja postanowiłem to sprawdzić. Sięgnęłem po torbę i włożyłem do niej rękę. Ku mojemu zdziwieniu nie dosięgłem dna. Zanurzyłem ją głębiej i głębiej natrafiając przy tym na rozmaite przedmioty takie jak książki, eliksir czy ubrania. Ale w końcu znalazłem to czego szukałem. Na pozór mały prostokątny namiot złożony na kilka części. Wyciągnąłem go i zaczęłem za pomocą zaklęć rozkładać. Na wcześniej upatrzone miejsce...

***

Siedzę tak teraz sam wpatrując się w ciemności. Jest moja kolej warty. Za pewne Hermiona i Ron właśnie śpią w najlepsze. A ja? Nie zasnął bym nawet gdybym mógł. Dlaczego? Dlatego, że martwię się. O wszystkich. A w zasadzie o jedną osobę. O moją małą wiewióreczkę. O moją byłą [te słowa ledwo przeszły mi przez myśli] dziewczynę. Musiałem z nią zerwać. I choć ona mnie pewnie przez to nienawidzi. To dalej ją kocham. Tak strasznie mi z tym źle. Ale cóż musiałem to zrobić. To dla jej dobra i bezpieczeństwa. I jagby tego było mało to jeszcze doszedł do tego ten durny, przeklęty list. Czytałem go już chyba z setki razy, ale przeczytam po raz kolejny.

Panie Potter!
Ty nie wiesz kim jestem. Ale ja wiem kim ty jesteś. I mam coś co uważasz za nie żywe. Zapewne dla ciebie ja też już jestem martwy. Ale to nie prawda. Żyje i jestem w pełni sił, żeby Ci pomóc. Ale wszystko ma też swoją cenę...
Przyjdź 15.09 o 23.00 do ministerstwa magi, a dokładnie do Departamentu Tajemnic. Ale musisz być sam...

R.A.B.

Złożyłem już i tak pogiętą kartkę do kieszeni spodni. R.A.B Regulus Arkturus Black. To ten sam człowiek, który schował prawdziwego horkruksa. Ale czy można mu ufać? Nie wiem. Co prawda chyba działa na nie korzyść Voldemorta, ale czy na pewno jest po naszej stronie?
Mam co do tego mieszane uczucia. Może powinnienem powiedzieć o tym Harmonie i Ronowi? Ale nie lepiej nie. Po co mam ich jeszcze nie potrzebnie martwić. W końcu i tak jest wyraźnie napisanie że mam przyjść sam...
Wreszcie skończyła się moja warta. Ale i tak przez resztę nocy nie zmrórzyłem nawet oka.

***

Następnego dnia, czyli dokładnie 30 sierpnia była paskudna pogoda. Co w cale nie poprawiło mi chomoru po nieprzespanej nocy. A tym bardziej, że do 15 września pozostało zaledwie szesnaście dni. Co ja teraz zrobię? Powiedzieć? Nie powiedzieć? Ah dlaczego życie musi być takie trudne?
Ale przecież mam jeszcze szesnaście dni. Napewno coś wymyślę. Muszę...

***

Ostatnio, a właściwie od śmierci Dambeldora mam z dużo na głowie. Muszę koniecznie napić się Ognistej. Ale jak? Herm napewno mnie nie puść. Uzna że to zbyt niebezpiecznie. I w zupełności się z nią zgadam. Ale jak trzeba to trzeba. Jak tylko nadarzy się okazja to skocze sobie na szklaneczke wiksy...
Okazja przydarzyła się szybciej niż przypuszczałem. Kiedy Miona wyszła do mugolskiego sklepu.
- Hej Ron pójdziesz z mną na szklaneczke ognistej?
- Co chyba z głupiałeś?
- NIK się nie zoriętuje zobaczysz. A my spokojnie będziemy z powrotem, zanim Hermiona wróci. - Czekałem w napięciu na jego odpowiedź -
- No dobra stary, ale wisisz mi przysługę. -
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. - Uśmiechnołem się i poklepałem go po przyjacielsku po plecach. -

***

Teleportowaliśmy się przed wejściem do Dziurawego Kotła. Rozejżałem się. Na szczęście nikogo nie było. Weśliśmy do środka i usiedliśy przy pierwszym lepszym stole. Ledwo zdążyliśmy odsunąć krzesła, kiedy tuż koło nas pojawiła się z znikąd z nizowąt kelnerka.
- Co podać? - Spytała się lustrując nas uważnie wzrokiem. -

Na szczęście pomyślałem o tym i z Ronem żuciliśmy na siebie zaklęcie maskujące.

- Dwa razy Ognistej Wyksth poproszę.- Odpowiadam -
- Dobrze już podaję.

Kelnerka odchodzi od nas i szepcze coś swojemu szefowi. Oj to nie wróży nic dobrego. Nachylam się do Rona, aby podzielić się z nim moimi przypuszczeniami, ale w tej samej chwili ktoś gwałtownie udeża mnie w tył głowy. Ostatnimi śił stram się wyciągnąć różdżkę, lecz niestety powieki same mi się zamykają i tracę przytomność usuwając się na ziemię. Jesze słyszę jagby przez mgłę krzyki Rona, ale nie umiem mu odpowiedzieć. Zataczam się w ciemności. Pochłania mnie i nie wiedzę już nic oprócz przerażającej otchłani cieni...

***

- Potter obudź się! - Słyszę rozłoszczony głos tuż przy moim uchu. Poddskakuje jak opażony otwierając powieki. I kogo widzę? Wprost nie do wiary. Widzę pochylającego się na demną Dracona Malfoya. -
- Malfoy? Co ty tu do cholery robisz?
- Ratuje ci życie Potter. - Oniemiałem. - Ale dlaczego? Nic z tego nie rozumiem... - w głowie aż huczało mi od nad toku myśli. -
- I nie musisz. - Wycedził przez zaciśnięte usta. - A teraz wybacz, ale mam ważniejsze rzeczy na głowie niż ratowanie twojej nędznej dupy. - Oddalił się kilka kroków poczym zniknął teleportując się w nie znane mi do tąd miejsce. -

Jestem w jakimś dziwnym miejscu. W sumie to nim mam pojęcia gdzie. Siedzę na białej wykafelkowanej podłodze w małym prostokątny pomieszczeniu. Na serio małym tak mniej więcej 2x2 m. Wstaje i ... Ał! Boleśnie uderzam głową w sufit. Aj to na serio serio jest x małe pomieszczenie. Tylko dziwi mnie to jak kurwa Malfoy się tu z mną zmieścił?
- Dobra chłopie to przecież nie jedyny twój problem! Co robić? Co robić? No pewnie moja różdżka! - Chyba dość mocno dostałem w głowę... Zaczynam mówić do siebie. Czy ja nie wariuje? -myślę -

***

W końcu udało mi wydostać z tego miniaturowego pomieszczenia. Teleportując się do miejsca gdzie najprawdopodobniej są Ron [o ile on też miał tyle szczęścia co ja] i Hermiona...
Uff są tak gdzie ostatnio. Na szczęście. Na brodę Merllina co ja bym bez nich zrobił?
- Harry wszystko dobrze? - Pyta przestraszona Hermiona - O mój Boże ty krwawisz! - Przyłożyłem rękę do głowy i faktycznie krwawie i to dosyć mocno. -

Dałem Hermionie opatrzyć moje rany poczym z ulgą stwierdzam,że nie zadajła żadnych pytań kładzie mnie do łóżka. Jeszcze usłyszałem uwagę Rona na temat, że ona się nim tak bardzo nie zajmowała jak mną. Po czym odpłynołem w głęboki sen.

***

Powoli otworzyłem oczy i usiadłem na łóżku. Tuż obok mnie siedziała Herm.
- Obudził się! - Krzykneła uradowana naj prawdopodobnie ta uwaga miała przywołać Rona, który z pewnością miał warte. -
- Jak długo tak leżę? - Spytałem -
- Pięć dni. - Odparła cicho Miona - Już myślałam że się nie obudzisz. - A po jej policzkach popłyneła samotna łza. - Oj Herm nie martw się jestem tu. - Obiołem ją i mocno przytuliłem do siebie. Ale to i tak nie pomogło ponieważ wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem. - Ćiiii już dobrze nie płacz... - I właśnie wtedy Ron wszed do namiotu. Zmierzył mnie wzrokiem i zacisnął pięść. Tak mocno że aż pobladły mu knykcie. Domyśliłem się jak dwuznacznie to musi wyglądać. Pokrętłem przecząco głową, dając mu tym do zrozumienia że nic po między nami nie było. Chyba udetchnął z ulgą bo rozluźnił pięść. -... Jestm totalnym idiotą! Jak mogłem wam nie powiedzieć o tym liście... - Dopiero teraz pojołem, że wszcześniejszą moją myśl wypowiedziałem na głos. - To znaczy nieee nic takiego nie było... - Próbowałem się desperacko ratować, ale i tak wiem że jest już na to o wiele z późno.
- Jaki list? - Spytała Hermiona momentalnie przestając płakać i odsunąć się odemnie na bezpieczną odległość -
- No bo ja .... - Zmieszałem się. Hermiona patrzyła na mnie z poitowaniem / niedowierzaniem przechylając głowę do przodu i mierząc mnie wzrokiem (patrz. obr. u góry) -
- Co ty?
Wziąłem głęboki oddech i zaczęłam jej wszystko opowiedzać od początku.
Jak to znalazłem liście w kieszeni mojej kurtki...
Jej twarz bladła z każdym moim słowem, a gdy podałem jej lis i go przeczytała była blada jak ściana.
- Harry wiesz co to oznacza? - Spytała drżącym głosem -
- Co? - Odpowiedziałem. Nie wiem co to oznacza, ale sądząc po jej minie nic dobrego. -
- Że ktoś nas śledzi...

-*-*-*

Gwiastkujcie komętujcie i polecacie znajomym, a ja w króce znów coś napiszę...

💙💙💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top