10

"MAM SIEDZIEĆ W KĄCIE I PŁAKAĆ?"

— Widziałeś Nicole? — zapytała Donna, patrząc na Boyda z wyraźnym niepokojem w oczach. Pytanie wydawało się nie tylko ciekawskie, ale i pełne troski, jakby dostrzegała coś, czego nie potrafiła wyjaśnić.

Boyd uniósł brwi, zaskoczony tym pytaniem.

— Nie, a powinienem? — zapytał, z lekkim zdziwieniem w głosie. 

Zawsze miał wrażenie, że nic nie umknie mu w tym małym mieście, ale Nicole rzeczywiście zniknęła, co budziło w nim niepewność. Ostatnie dni były dla niej wyjątkowo trudne, a jego spojrzenie na Donnę zdradzało, że nie miał pojęcia, gdzie może się teraz znajdować.

Kobieta wzruszyła ramionami, ale jej twarz była pełna troski.

— Po prostu się martwię — powiedziała w końcu, powoli spuszczając wzrok. — Ostatnio nie wyglądała najlepiej. — Jej ton brzmiał miękko, ale była w tym jakaś niepokojąca szczerość, którą Boyd od razu wyczuł. W jej oczach odbijały się obawy, które na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się nieznaczące, ale dla niej miały ogromne znaczenie. 

Boyd spojrzał na Donnę, widząc niepokój malujący się na jej twarzy. Choć starał się uspokoić samego siebie, widok jej zmartwienia sprawiał, że nie mógł zignorować swoich własnych obaw.

— Może po prostu potrzebuje trochę czasu dla siebie — odpowiedział, starając się brzmieć przekonująco. Chciał wierzyć, że Nicole poradzi sobie ze wszystkim, że to tylko chwilowy kryzys.

Donna jednak nie wyglądała na przekonaną. Spojrzała przez okno, jakby szukając odpowiedzi w tym pustym widoku.

— Nie wiem... coś jest nie tak. Może to po tej całej tragedii... nie wiem, mam wrażenie, że coś się w niej złamało — powiedziała, a jej głos brzmiał cicho, jakby nie była pewna, czy chce to wyznać na głos.

Boyd spuścił wzrok, nie wiedząc do końca, co odpowiedzieć. Znał Nicole dobrze — jej sposób bycia, jej zachowanie, jak unikała rozmów o swoich prawdziwych uczuciach. Mówiła o błahostkach, o drobnych sprawach, ale gdy dochodziło do mówienia o tym, co naprawdę ją trapiło, zawsze starała się to zignorować.

Nagle do pokoju wszedł uśmiechnięty Kenny. Jego twarz spoważniała, gdy poczuł napiętą atmosferę w pokoju.

— Hej. Co się dzieje?

— Może to tylko chwilowe — kontynuował cicho, czując, jak jego własne słowa brzmią pusto w powietrzu. Próbował dodać sobie otuchy, ale wiedział, że nie będzie łatwo poczuć się lepiej, kiedy coś w jej zachowaniu wyraźnie się zmieniło. — Ale jeśli cię to martwi, możemy jej poszukać.

Donna kiwnęła głową, ale w jej oczach nie było pełnej zgody. Wciąż była pełna niepewności, jakby coś ciążyło jej na sercu.

Kenny spojrzał najpierw na Donnę, potem na Boyda, starając się nie dać po sobie poznać, jak wielki niepokój ogarnął jego serce. Wiedział, o kim mowa — o Nicole. Widział, że jej zachowanie ostatnio się zmieniło, ale jeszcze nie rozumiał, co się dokładnie dzieje. Coś było nie tak, coś, co wydawało się być niewypowiedziane, zawieszone w powietrzu. Ta cisza, która towarzyszyła im przez ostatnie dni, tylko potęgowała poczucie niepokoju.

— Myślę, że nie trzeba. Jeszcze nie robi nic głupiego — odpowiedziała, choć jej głos zdradzał wątpliwości. Patrzyła na Nicole podczas nocnych wart, czując, że mimo że dziewczyna nie zrobiła jeszcze nic, co by mogło ją zaskoczyć, coś w jej zachowaniu już się zmieniło.

Boyd spojrzał na Donnę, a jej słowa zawisły w powietrzu, cięższe niż kiedykolwiek. Choć starał się uspokoić swoje myśli, to niepokój, który odczuwał, nie opuszczał go.

— Mogę jej poszukać — odezwał się Kenny, przerywając ciszę. 

— Jeśli chcesz — powiedział Boyd, wzruszając ramionami, bo tak naprawdę nie mieli nic lepszego do roboty. Każdy z nich czuł się jak zawieszony w próżni, czekając na coś, co mogłoby dać im jakieś odpowiedzi.

— Rano ruszyła drogą w tamtą stronę. — Jej wzrok powędrował ku horyzontowi, a ręka wskazała kierunek, w którym ostatnio widziano Nicole.

Kenny spojrzał na Donnę, a potem na Boyda, czując, jak rośnie w nim poczucie odpowiedzialności. Wiedział, że ta decyzja była nieunikniona, ale mimo to nadal czuł narastający niepokój.

— Dzięki. — Zanim jednak opuścił pomieszczenie, obrócił się jeszcze raz, by spojrzeć na Boyda i Donnę. Jego twarz była poważna, ale przez chwilę w oczach dało się dostrzec niepewność, którą starał się ukryć. — Będę ostrożny, obiecuję — powiedział, starając się brzmieć bardziej pewnie, niż czuł się w rzeczywistości. W głębi duszy liczył na to, że wszystko potoczy się szybko i bez komplikacji.

Wyszedł na zewnątrz, kierując się w stronę drogi, którą wskazała Donna. Jego krok był szybki, ale uważny — wiedział, że w tej chwili nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie musiał się przygotować na wszystko, co może go tam czekać.

Minęła godzina a on wciąż nie znalazł dziewczyny. Śladu po niej nie było.

Kenny chodził wzdłuż drogi, odwracając wzrok w lewo i w prawo, próbując znaleźć jakikolwiek znak, który mógłby go naprowadzić na jej ślad. Jego serce biło coraz mocniej, a każda minuta spędzona na poszukiwaniach wydawała się dłuższa niż poprzednia. Czuł, jak narasta w nim niepokój.

Zatrzymał się na chwilę, wciągając głęboki oddech. Nic. Tylko cisza. Wiatr szumiał w drzewach, a droga przed nim wydawała się pusta. Zastanawiał się, czy naprawdę dobrze zrozumiał wskazówki Donny.

Zrobił jeszcze jeden krok, potem kolejny. Zatrzymał się znowu. Zaczął się zastanawiać, czy nie powinien wrócić, ale... coś w jego wnętrzu nie dawało mu spokoju. Coś, co podpowiadało, że ma jeszcze czas, że może nie wszystko stracone.

Po chwili usłyszał z oddali ciche stukanie butów o asfalt. Serce zaczęło mu bić szybciej. Skierował się w stronę dźwięku. Każdy oddech wydawał się pełen napięcia.

Wkrótce dostrzegł sylwetkę z oddali i z radością mógł stwierdzić, że była to Nicole. Biegła równym tempem, patrząc się przed siebie. Wolno, ale rytmicznie. W każdym jej pokonanym metrze, była energia, którą pamiętał. Dziewczyna nie wyglądała na zmęczoną, mimo że było widać jej spocone czoło.

— Nicole! — zawołał Kenny, przyspieszając jeszcze bardziej, z każdym krokiem czując, jak niepokój narasta w jego piersi. Jego głos był pełen desperacji, ale też nadziei, że uda się ją zatrzymać, zanim zrobi coś, czego później będzie żałować.

Dziewczyna, jakby nie słysząc w pełni tego, co mówił, przyspieszyła, a jej uśmiech, choć blady, miał w sobie coś, czego nie potrafił rozpoznać. W jej oczach czaiło się coś więcej niż tylko siła. Nie było widać po niej, że była złamana, choć wystarczyłoby jedno spojrzenie, by dostrzec, jak bardzo niepoukładana jest cała ta sytuacja. Nicole zawsze była silna, ale teraz coś w jej ruchach wydawało się nienaturalne, jakby próbowała udawać, że wszystko jest w porządku, mimo że jej wnętrze było całkowicie rozbite.

— Co robisz? — zapytał, patrząc na nią z wyrazem troski, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. Nie chciał, żeby zabrzmiał oskarżycielsko, bo wiedział, że to nie pomoże. Chciał ją zrozumieć, chciał, żeby poczuła, że jest ktoś, kto jest gotów jej pomóc, nie oceniając jej wyborów, ale szukając z nią drogi wyjścia z tej pułapki, którą sama sobie stworzyła.

— Trenuję — oznajmiła Nicole, spoglądając na niego z szerokim uśmiechem. Jej oczy błyszczały, a w głosie słychać było entuzjazm. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą, jakby na moment zapomniała o wszystkim, co ostatnio ją dręczyło.

— Trenujesz? — powtórzył cicho, z próbą zrozumienia. W głębi serca czuł, że to, co mówiła, nie miało sensu.

Nicole przez chwilę milczała, jakby próbowała przemyśleć jego słowa, ale potem tylko wzruszyła ramionami, jakby starała się zrzucić z siebie ciężar, który ją przytłaczał.

— Trzeba znaleźć jakieś nowe hobby, prawda? — powiedziała Nicole, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. W jej oczach było coś lekkiego, jakby na chwilę udało jej się odsunąć wszystkie troski na bok.

Kenny był w szoku. Jeszcze kilka dni temu Nicole była wrakiem siebie – przygnębiona, bez sił, często płacząca. A teraz? Stała przed nim z szerokim uśmiechem, jakby nic złego nigdy się nie wydarzyło. Zrobił krok w jej stronę, czując, jak jego serce bije mocniej. Coś tu nie pasowało.

— Nicole, nie spałaś całą noc. Nie jadłaś. To nie jest normalne. — Jego głos był spokojny, ale pełen troski. — Proszę, powiedz mi, co się dzieje.

— Co? — zmrużyła oczy, patrząc na niego podejrzliwie. — Przecież się wyspałam. Jedyną noc, której naprawdę nie przespałam, była ta po śmierci Olivii. Skąd w ogóle możesz to wiedzieć? Przecież nie mieszkasz w domu kolonialnym.

Kenny zamyślił się. Może rzeczywiście wysnuł pochopne wnioski? Może martwił się bardziej, niż powinien? Westchnął cicho, drapiąc się po karku.

— Może masz rację — przyznał niechętnie, przeczesując dłonią włosy. Jego wzrok na moment uciekł w bok, jakby szukał właściwych słów. — Po prostu... zależy mi na tym, żeby...

Nicole uniosła brew, krzyżując ramiona na piersi.

— Żebyś się dobrze czuła — dokończył w końcu, spoglądając na nią z cieniem niepokoju w oczach.

Przez krótką chwilę trwała między nimi cisza. Nicole wpatrywała się w niego, jakby próbowała ocenić, czy rzeczywiście wierzy w to, co mówi. W końcu westchnęła i posłała mu radosny, choć nieco wymuszony uśmiech.

— Dzięki za troskę, ale nie musisz się martwić — powiedziała lekko, jakby chciała rozwiać jego obawy.

Kenny przez moment milczał, jakby wahał się, czy powinien drążyć temat. W jego oczach wciąż czaiło się coś, co zdradzało, że nie do końca wierzy w jej zapewnienia. W końcu jednak skinął głową, zmuszając się do słabego uśmiechu.

— No dobrze... jeśli mówisz, że wszystko jest w porządku. — Jego ton był spokojny, ale wciąż pełen niedopowiedzeń.

— Jest — powiedziała cicho, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Kenny poczuł dziwny ścisk w żołądku. Jej dotyk był lekki, niemal ulotny, a jednak w jakiś sposób go poruszył. Przełknął ślinę, czując, że powinien coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść mu przez gardło.

— Nicole... — zaczął ostrożnie, ale dziewczyna pokręciła głową, jakby chciała go powstrzymać, zanim zdąży zadać niewłaściwe pytanie. — Dlaczego zaczęłaś biegać? — zapytał w końcu, obserwując ją uważnie.

— Żeby nie myśleć. — odpowiedziała niemal mechanicznie.

— Bo jeśli się zatrzymam, to wszystko mnie dogoni.

— Poza tym, warto dbać o zdrowie — Nicole uśmiechnęła się lekko, jakby chciała rozluźnić atmosferę. — Nie wiem, ile przebiegłam, ale może z pięć kilometrów. — W jej głosie słychać było nutę dumy.

Kenny zmarszczył brwi, przyglądając się jej uważnie. Był wyraźnie zaniepokojony.

— Nicole, to tak nie działa... — zaczął ostrożnie, ale dziewczyna machnęła ręką, jakby jego słowa nie miały znaczenia.

— Nie przesadzaj — rzuciła z lekkim rozbawieniem. — Mam siedzieć w kącie i płakać? To by coś zmieniło?

Kenny zacisnął usta. Wiedział, że nie. Ale to, w jaki sposób mówiła, jak próbowała wszystko zbywać żartem... to go niepokoiło. Zamiast jednak ciągnąć temat, westchnął cicho i odpuścił.

— Chcesz iść coś zjeść? — zapytał, zmieniając temat.

Nicole wzruszyła ramionami.

— Może później. Najpierw muszę złapać oddech. — Usiadła na trawie, wciąż ciężko oddychając, a Kenny usiadł obok niej.

— Nie musisz udawać, że wszystko jest okej — powiedział w końcu cicho.

Nicole spojrzała na niego i przez moment wyglądało, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie się poddała. Zamiast tego uśmiechnęła się.

— Dlaczego uważasz, że jestem załamana, rozbita, nie wiem jaka jeszcze?...  — zapytała z kpiną patrząc się w drzewa w oddali. — A co jeśli nie udaję? — zapytała. — Spójrz. Jesteśmy żywi, wszystkie problemy jakimi martwiliśmy się w poprzednim życiu zniknęły. Teraz tylko zajmujemy się przetrwaniem w tym miejscu. Nic więcej. — powiedziała z uśmiechem.

Kenny przyglądał się jej uważnie, próbując wyczytać coś więcej z jej twarzy. W tym uśmiechu było coś niepokojącego – coś wymuszonego, jakby trzymała się go kurczowo, żeby nie rozpaść się na kawałki.

— To wszystko, co dla ciebie zostało? — zapytał cicho. — Przetrwanie?

Nicole zaśmiała się krótko.

— A co, chcesz umrzeć za młodu? — rzuciła, unosząc brew.

Kenny zacisnął szczękę, jakby powstrzymując się przed odpowiedzią, której później by żałował. W końcu westchnął i pokręcił głową.

— Nie o to mi chodzi — powiedział wolno, starając się utrzymać spokój, choć w jego głosie pobrzmiewała frustracja. — Po prostu... myślałem, że chcesz od tego czegoś więcej.

Nicole wzruszyła ramionami, jakby jego słowa były zupełnie bez znaczenia.

— Czego więcej mam chcieć, Kenny? — zapytała, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem. — Przetrwanie to wszystko, co mamy.

Kenny zacisnął usta w wąską linię.

— Nie wierzę, że naprawdę tak myślisz — powiedział cicho, nie spuszczając z niej wzroku.

Nicole spojrzała na niego, a w jej oczach zatańczył cień czegoś, co mogło być wątpliwością... albo smutkiem, ale po chwili znów się uśmiechnęła.

— Może po prostu inaczej patrzymy na świat. — Nicole uniosła dłoń, a po chwili motyl usiadł na jej palcu.

Kenny obserwował ją w ciszy. Motyl poruszył delikatnie skrzydłami, jakby zawieszony między decyzją o odlocie a pozostaniem. Nicole patrzyła na niego z czymś, co mogło być czułością, ale równie dobrze mogło być kolejną maską.

— Może to jakiś znak — powiedział cicho, wskazując na motyla.

Nicole uniosła brew, patrząc na niego z rozbawieniem.

— Znak?

— Że jeszcze jest tu coś więcej niż tylko przetrwanie — odparł, nie odrywając od niej wzroku.

Przez chwilę dziewczyna milczała, jakby ważyła jego słowa. Potem spojrzała na motyla, który po chwili wzbił się w powietrze i odleciał.

— Może — uśmiechnęła się lekko.

— Jak się czuje Kenny? — zapytała Donna, opadając ciężko na fotel. Jej głos był spokojny, ale w oczach czaiło się zmęczenie.

Boyd stanął przy oknie, krzyżując ramiona na piersi. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się, co powiedzieć.

— Fizycznie? W porządku. Ale martwi się o Nicole — odparł w końcu, spoglądając na Donnę z wyraźną troską.

Donna westchnęła cicho i uniosła wzrok.

— Właśnie o to pytam — powiedziała, uważnie obserwując jego twarz, jakby szukała potwierdzenia własnych obaw.

— Martwi się o nią bardziej, niż by chciał przyznać — odpowiedział cicho, czując jak ciężar słów spoczywa na jego barkach. — I to nie jest tylko zmartwienie. To coś głębszego, choć stara się tego nie pokazywać.

Donna uniosła brwi, zastanawiając się nad tym, co powiedział.

— Nie dziwię się. Nicole przeszła przez tak wiele, że trudno jej będzie znaleźć drogę do siebie. A Kenny... On chce być jej oparciem, ale może nie wiedzieć, jak. To chyba najtrudniejsze w takich sytuacjach.

Boyd skinął głową, wciąż zamyślony.

— Czasami mam wrażenie, że nie potrafią się porozumieć. Nicole zamyka się w sobie, a Kenny próbuje pomóc, ale nie wie jak. To wszystko może się wymknąć spod kontroli.

Donna spojrzała na niego z troską.

— Trzeba być cierpliwym, Boyd. Czasem to, czego potrzebuje ktoś, to nie rady, a po prostu obecność. Muszą znaleźć swoje tempo, oboje.

Boyd westchnął, przeczuwając, że Donna ma rację. Czuł, jak ten ciężar wciąż ciąży na jego sercu, ale wiedział, że nie wszystko można rozwiązać od razu.

— Masz rację... — odpowiedział po chwili, z trudem zerkając przez okno na ciemniejący świat. — Tylko czasami zastanawiam się, ile jeszcze mogą wytrzymać, zanim się wszystko rozpadnie.

Donna wstała z fotela i podeszła do niego. Położyła dłoń na jego ramieniu, próbując dodać mu otuchy.

— Czasami to nie o to chodzi, ile wytrzymają. To, co ich trzyma, to siła, którą znajdą w sobie, kiedy będą musieli zmierzyć się z własnymi demonami. I nie mówimy tu tylko o Nicole. Kenny też ma swoje rany.

Boyd patrzył na nią przez chwilę, przetwarzając jej słowa.

— Tak... Oni oboje potrzebują przestrzeni, ale jednocześnie muszą się nawzajem znaleźć. — Zamyślił się, po czym dodał: — Może to brzmieć banalnie, ale czasami, żeby się podnieść, trzeba pozwolić sobie na upadek.

Donna kiwnęła głową, uśmiechając się lekko.

— I w tym właśnie tkwi siła. Wiedza, że upadek nie kończy wszystkiego. Że po nim może nastąpić coś nowego.

— Wow! Wow! — krzyczał Kenny, z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Mówiłam ci! — odpowiedziała dziewczyna, wyraźnie zmęczona, ale z dumą w głosie, ciężko dysząc po intensywnym biegu. W jej oczach tliła się radość z ukończenia trasy, mimo że zmęczenie było widoczne na jej twarzy.

Kenny nie mógł uwierzyć w to, co właśnie przeżył. Trasa nie była długa, ale po takich chwilach trudno było nie poczuć się żywym.

— Odkąd tu jestem, po raz pierwszy poczułem się wolny! — powiedział z entuzjazmem, opadając na schody przed restauracją. Zmarszczone czoło rozluźniło się, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przez chwilę patrzył na Nicole, jakby szukał potwierdzenia tej wolności, którą poczuł.

Nicole roześmiała się cicho, czując, jak jej serce wciąż bije szybciej po biegu. Usiadła obok niego, wciąż ocierając spocone czoło ręką, z lekkim uśmiechem na twarzy.

— Widzisz? A mówiłeś, że to głupie — powiedziała z przekornym tonem, szturchając go lekko łokciem.

Kenny zaśmiał się cicho, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy, jakby chciał zatrzymać ten moment w ciszy.

— Może i mówiłem. Ale było warto — odpowiedział, głos miał spokojny, ale wciąż pełen zadowolenia.

Siedzieli tak przez chwilę, pozwalając ciężkim oddechom zagłuszyć ciszę. Tylko ich wzajemna bliskość i niewypowiedziane słowa sprawiały, że ten moment wydawał się wyjątkowy. Czuć było, że nie muszą nic mówić, by wyrazić to, co czuli.

— Powinniśmy robić to częściej — odezwała się po chwili Nicole, czując, jak endorfiny powoli opadają, a ona nadal czuje się lekka i pełna energii.

Kenny spojrzał na nią z boku, uśmiechając się szeroko, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę, jak dobrze się bawił.

— Umowa stoi — odpowiedział z przekonaniem, nachylając się lekko w jej stronę, jakby chcąc przypieczętować to słowo.

W tym momencie drzwi restauracji otworzyły się z charakterystycznym skrzypieniem, a w ich progu stanęła Donna, krzyżując ramiona. Spojrzała na nich z uniesioną brwią, nie mogąc ukryć rozbawienia.

— Co wy wyprawialiście? Wyglądacie, jakbyście właśnie uciekli przed stadem wilków — powiedziała, patrząc na nich z wyraźnym śmiechem w oczach.

Nicole wstała, rozciągając ramiona z głośnym westchnieniem, czując, jak jej mięśnie powoli się rozluźniają po biegu.

— Może nie wilki, ale na pewno coś nas goniło — zaśmiała się, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Kenny'ego, który również uśmiechnął się, nieco z siebie rozbawiony.

— Prawie — zaśmiała się, patrząc na Kenny'ego. — Ale tym razem to my goniliśmy coś.

— I co to było? — zapytała Donna, unosząc brwi z ciekawości.

Nicole spojrzała w dal, w kierunku końca drogi, gdzie zaczynał się gęsty las, a na jej twarzy pojawił się subtelny, nieco filozoficzny uśmiech.

— Wolność.

Kenny parsknął śmiechem, ale zanim zdążył coś powiedzieć, usłyszał głośne burczenie w brzuchu Nicole. Spojrzał na nią z rozbawieniem.

— Idziemy? — zapytał, lekko ją szturchając w bok.

Nicole spojrzała na niego, nieco speszona, po czym szybko wstała.

— Tak — odpowiedziała, a jej uśmiech był pełen energii. Ruszyła w stronę restauracji, otwierając drzwi i przytrzymując je, by Kenny nie musiał tego robić.

Chłopak skinął głową, wdzięczny za jej gest, i wszedł do środka. Poczuł, jak ta chwila zwykłej, prostej codzienności, przypomina mu, jak ważne są takie małe, ale szczere momenty.

— Idealnie — mruknęła Nicole, kierując się w stronę lady, gdzie Tien-Shan nakładała właśnie porcje dla kilku osób.

— Jak po bieganiu? — zapytała z lekkim uśmiechem, nie odrywając się od pracy, ale jej ton brzmiał trochę jakby znała odpowiedź.

Kenny spojrzał na nią zszokowany, prawie nie wierząc własnym oczom. Ona wiedziała, że Nicole biega? Gdzieś w głowie zaczęło mu się roić pytanie, jak to możliwe, że Tien-Shan zdaje się o tym wiedzieć, a on sam nie miał pojęcia.

Nicole zaśmiała się lekko, zauważając zdziwienie chłopaka.

— Męcząco, ale warto było — odpowiedziała spokojnie, opierając się o ladę jakby nic się nie stało. W jej głosie było coś, co wskazywało na to, że nie zamierzała się nad tym rozwodzić. — Co dzisiaj mamy?

— Ryż z warzywami i trochę suszonego mięsa. — Tien-Shan odpowiedziała, mieszając składniki na talerzu, a potem podała im porcje z lekkim uśmiechem.

Kenny spojrzał na Nicole, marszcząc lekko brwi.

— Ryż z warzywami? Brzmi zdrowo. — Jego głos miał w sobie nutkę zaskoczenia, jakby nie spodziewał się, że w tej okolicy będą takie proste, ale zdrowe opcje.

Nicole zaśmiała się cicho, patrząc na talerz, który właśnie odebrała.

— Przynajmniej dostaniemy jakiekolwiek witaminy. — Westchnęła z lekką ironią, zabierając widelec. — A to w tych czasach już luksus, prawda?

Kenny pokiwał głową, uśmiechając się lekko. Mimo że jedzenie było proste, coś w tym wszystkim sprawiało, że zaczynał doceniać te drobne rzeczy.

Znaleźli wolny stolik przy oknie, gdzie światło wpadało przez szybę, tworząc przyjemną atmosferę. Usiedli naprzeciw siebie, a cichą atmosferę przerwał tylko odgłos sztućców stukających o talerze. Kenny zerkał na Nicole emanującą spokojem. 

— Myślisz, że powinnam jutro powtórzyć trasę? — zapytała z wyraźnym zainteresowaniem w głosie, jakby to była jakaś nowa, ekscytująca myśl.

— Jeśli nie padniesz z wycieńczenia, to czemu nie? — odpowiedział, żartując, ale jego ton był lekko figlarny. — Może tym razem nawet cię dogonię.

Nicole parsknęła śmiechem i potrząsnęła głową.

— Powodzenia, mistrzu.

Kenny uśmiechnął się szeroko, widząc jej uśmiech. Chociaż wiedział, że to wszystko jest chwilowe, czuł, że ta krótka chwila radości miała dla niej wielkie znaczenie.

— Wiesz, jeśli byś chciała to... — Kenny zamyślił się nie wiedząc jak ubrać to co chciał powiedzieć w słowa. — Może chciałabyś... ze mną i z rodzicami zamieszkać? — zapytał niepewnie a Nicole odłożyła sztućce.

Spojrzała na niego, jakby nie do końca rozumiała, co właśnie usłyszała. Na chwilę zapadła cisza, w której jedynie odgłos talerzy i odległe rozmowy gości w restauracji wypełniały przestrzeń.

— Zamieszkać z tobą i twoimi rodzicami? — powtórzyła po chwili, wciąż nie do końca wierząc w to, co usłyszała.

Kenny zaczął się czuć nieco niepewnie. Jego propozycja brzmiała chyba głupio, a sama myśl o tym, że musiałby wytłumaczyć, dlaczego to powiedział, wprawiła go w zakłopotanie.

— No, wiesz... — zaczął, czując, jak jego głos traci pewność siebie. — To nie musi być na stałe, ale może trochę... pomogłoby ci to, nie wiem, trochę odpocząć od wszystkiego. — powiedział, patrząc na nią z nadzieją.

Nicole wzięła głęboki oddech. Wzrok wciąż miała utkwiony w jego oczach, ale teraz w jej spojrzeniu pojawiła się mieszanka zaskoczenia i niepewności.

— To bardzo... miłe z twojej strony — odpowiedziała powoli, jakby szukała właściwych słów. — Ale... muszę to przemyśleć. Nie mówię nie... ale potrzebuję trochę czasu.

Kenny zauważył, że coś w jej tonie się zmieniło, jakby znowu poczuła się zagubiona w tym wszystkim. Czuł, że może nie trafił z tą propozycją, ale mimo wszystko nie chciał jej zostawić samej.

— Rozumiem — odpowiedział cicho, chociaż w jego głosie było słychać odrobinę smutku.

Nicole spojrzała na niego z powrotem, na chwilę milcząc. Potem jej usta rozciągnęły się w małym, delikatnym uśmiechu, choć nie do końca szczerym.

— Mógłbyś dać mi kilka dni na przemyślenie tego? — zapytała uśmiechając się do niego miło. Kenny naprawdę się o nią martwił.

Kenny spojrzał na nią, zaskoczony, ale poczuł ulgę. Było w tym coś, co sprawiło, że jego serce trochę się uspokoiło.

— Oczywiście — odpowiedział, a w jego głosie brzmiała szczerość. — Masz tyle czasu, ile potrzebujesz.

Nicole skinęła głową, a jej spojrzenie stało się nieco bardziej spokojne, jakby wiedziała, że nie musi się spieszyć. Mimo to, wciąż było coś nieuchwytnego w jej oczach, coś, co mówiło o jej niepewności.

— Dzięki — powiedziała cicho, a jej uśmiech stał się trochę bardziej naturalny.

Kenny postanowił nie naciskać. To była jej decyzja, a on nie chciał, by poczuła się zmuszona do czegokolwiek.

— Widziałeś się w ostatnim czasie z Kristi? — zapytała Nicole chwytając do ręki widelec. Miała jeszcze pół porcji na rozmowę z Kennym i zamierzała to wykorzystać.

— Tak, a co? — zapytał delikatnie się uśmiechając.

— Po prostu wydaje mi się być miłą osobą. Zresztą jest jedną z nielicznych osób w mniej więcej w naszym wieku. — Nicole zamyśliła się na chwilę. — Niedługo ją odwiedzę. Z nią jeszcze nie robiłam babskich plotek.

Kenny zaśmiał się lekko, zdając sobie sprawę, że Nicole znalazła sposób na odrobinę rozrywki, nawet w trudnych okolicznościach.

— Babskie plotki — powtórzył ze śmiechem.

— No co?! — powiedziała trochę za głośno Nicole. — To jest bardzo rozwijające zajęcie. Nawet nie wiesz ile rzeczy można się dowiedzieć. — Zaśmiała się Nicole.

Kenny zaśmiał się razem z nią, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

— Wiesz, zawsze myślałem, że plotki to tylko coś, czego trzeba unikać, ale teraz widzę, że mogą być naprawdę... edukacyjne — odpowiedział z uśmiechem, patrząc na Nicole z błyskiem w oku. — Chyba muszę zacząć brać lekcje od ciebie.

Nicole zaśmiała się głośniej, czując, jak rozmowa zaczyna ją odprężać. Chociaż wszystko wokół było takie chaotyczne, to w tym momencie, przy Kenny'm, czuła się trochę spokojniej.

— Jeszcze wiele musisz się nauczyć o życiu— powiedziała, posyłając mu tajemniczy uśmiech. — Kto wie, co Kristi ma do powiedzenia?

— Ciekawe, czy to będzie coś równie interesującego jak tajemnice świata... — odpowiedział Kenny, robiąc teatralną pauzę. — Będziesz musiała mi później opowiedzieć, czego się dowiedziałaś.

Nicole zaśmiała się znowu, czując się trochę lżej. W końcu, pomimo tego, że świat był pełen trudnych chwil, rozmowy takie jak ta dawały jej chwilę odpoczynku, przypominając, że życie to nie tylko ból, ale i drobne przyjemności.

— Kenny — dziewczyna zakryła w szoku usta nie dowierzając, że to powiedział. Ściszyła ton głosu. — Nie można mówić o tym czego się dowiesz. To pierwsza zasada — pouczyła go tym, kiwając palcem.

Kenny spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem, a potem zmarszczył brwi, udając, że się zamyślił.

— A więc to tak działa, tak? — zapytał z udawanym powagą. — Muszę trzymać język za zębami, bo inaczej plotki stracą swoją magię?

Nicole pokiwała głową, uśmiechając się lekko.

— Dokładnie! — odpowiedziała, jakby to było oczywiste. — To jak sekrety, które czekają, żeby wyjść na światło dzienne, ale tylko w odpowiednim momencie. Trzeba umieć je dobrze dozować.

Kenny zaśmiał się cicho.

— W takim razie będę musiał czekać na swoje "lekcje plotkowania". W końcu, kto jak nie ty, Nicole, będzie moim przewodnikiem po tych tajemnicach?

Nicole spojrzała na niego z przekąsem, ale uśmiech nadal błąkał się na jej twarzy.

— Wiesz, Kenny, plotki to poważna sprawa — powiedziała Nicole z udawaną powagą. — Kiedy już się je zacznie, nie ma odwrotu.

Zaśmiała się cicho i odłożyła widelec na pusty talerz. Przeniosła wzrok na danie Kenny'ego i jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Jego talerz był już całkowicie pusty.

— Jak ty to robisz? — zapytała z niedowierzaniem.

Kenny, widząc jej minę, tylko się roześmiał.

— Co? — rzucił niewinnie, unosząc brew. — Po prostu mam apetyt.

Nicole pokręciła głową, wciąż zdziwiona.

— Nigdy nie zrozumiem, jak wy, faceci, możecie tak szybko jeść.

— Cóż, to kwestia przetrwania — powiedział Kenny z figlarnym błyskiem w oku. — Lepiej nie ryzykować, że ktoś inny cię ubiegnie.

Nicole parsknęła śmiechem, a jej twarz rozjaśnił lekki uśmiech.

— No tak, ale to nie wyścig! — odparła, poprawiając się na krześle. — Ja jadłam dla przyjemności, a ty pochłonąłeś wszystko, jakbyś nie jadł od tygodnia.

Kenny zaśmiał się, opierając się wygodnie na oparciu.

— Może dlatego, że naprawdę byłem głodny?

Nicole przewróciła oczami, ale uśmiech nie znikał z jej twarzy.

— Albo po prostu chciałeś już uciekać.

Kenny spojrzał na nią uważnie, a kącik jego ust uniósł się w zaczepnym uśmiechu.

— A może to ty przedłużałaś posiłek, żeby spędzić ze mną więcej czasu?

Nicole prychnęła cicho, udając obojętność, ale lekki rumieniec zdradzał ją bardziej, niż by chciała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top