08
"ONA ODESZŁA"
♤
- Mam dosyć - to była jedyna myśl jaka towarzyszyła Nicole. Była złamana, a wieść, że została sama rozrywała ją.
Gdy tylko wróciła do domu kolonialnego, bez słowa ruszyła prosto do swojego pokoju. Nie zamierzała obwiniać barmana—wiedziała, że to nie była jego wina. Olivia sama sprowadziła na siebie ten los.
Zresztą, zgodnie z tym, co mówił Tom, próbował ją powstrzymać. Nie posłuchała. Uderzyła go butelką w głowę, a szkło rozcięło mu ramię, zostawiając w nim odłamki. Stracił przytomność na kilka minut, a kiedy ją odzyskał, było już za późno.
Nicole zacisnęła szczękę, próbując odepchnąć od siebie obraz Olivii wybiegającej w noc. Nie mogła tego cofnąć. Nie mogła niczego naprawić. Jedyne, co jej pozostało, to ten nieznośny ciężar, który zdawał się przygniatać ją coraz mocniej z każdą chwilą.
Nicole zaczęła przeszukiwać rzeczy Olivii. Pamiątek było niewiele, a właściwie prawie wcale. Jechały na imprezę, więc nie zabrały ze sobą niczego poza ubraniami i zapasami.
Ściągnęła poszewki z poduszek i starannie złożyła kołdrę w kostkę. Teraz łóżko było puste. Ktoś inny mógł w nim spać.
Sięgnęła po walizkę Olivii i otworzyła ją powoli. Zaczęła układać ubrania na nowo, starannie składając każdą rzecz, zanim odłożyła je na swoją półkę. W tym domu wszystko było wspólne, ale mimo to wolała mieć jej rzeczy blisko siebie. Może dlatego, że były jedynym, co jej po niej zostało.
Przeszukując zawartość walizki, natrafiła na plik banknotów. Bez zastanowienia wsunęła je pod materac swojego łóżka. Pieniądze mogły się przydać, jeśli kiedykolwiek uda jej się opuścić to miejsce.
Grzebała dalej. W ręce wpadło jej kilka plastrów i bandaż – odłoży je później do miejscowej apteczki. Nagle jej palce natrafiły na coś znajomego. Polaroid. Nowy, niemal nieużywany. Prezent, który Olivia dostała od brata na swoje dwudzieste pierwsze urodziny.
Nicole poczuła ścisk w gardle. Przesunęła kciukiem po gładkiej powierzchni aparatu, a potem położyła go obok swoich rzeczy. Obok niego ułożyła też zapasowe klisze, które Olivia miała wykorzystać nad jeziorem.
— Już nigdy jej się nie przydadzą.
Nicole westchnęła cicho. Walizka była już prawie pusta.
Została tylko kosmetyczka. Wiedziała, co w niej znajdzie, dlatego bez zaglądania wsunęła ją głęboko pod łóżko. Po chwili zrobiła to samo z walizką, chowając ją, jakby mogła ukryć w ten sposób wszystkie wspomnienia, które się z nią wiązały.
Nie zostało nic więcej. Żadnych leków, żadnych osobistych drobiazgów.
Tylko pustka.
•
Nicole nie zmrużyła oka przez całą noc. Przewracała się z boku na bok, wsłuchując się w ciszę, ale sen nie nadchodził.
Gdy pierwsze promienie słońca zaczęły przeciskać się przez zasłony, podniosła się z łóżka. Nie miała zamiaru spędzić tu ani minuty dłużej. Wyszła pospiesznie przez drzwi i oparła się o poręcz ganku, biorąc głęboki oddech. Chłodne, poranne powietrze nieco ją orzeźwiło, ale nie rozwiało ciężaru, który nosiła w środku.
- Tego było już za wiele – pomyślała, pozwalając sobie na cień uśmiechu. Nie był prawdziwy, ale to było jedyne, co mogła teraz zrobić. Nawet jeśli był sztuczny, mógł choć na chwilę skleić ją na nowo.
Po chwili ruszyła w stronę restauracji. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest głodna.
Nicole powoli kierowała się w stronę restauracji, czując, jak głód coraz bardziej ją przytłacza. Przechodziła obok domów, w których zgaszone światła przypominały jej, że dla innych dzień dopiero się zaczyna. Czuła w sobie pustkę, nie tylko od wewnątrz, ale i w brzuchu, który głośno przypominał o swojej obecności. Mimo wszystko nie spieszyła się. Każdy krok był jakby cięższy od poprzedniego, ale przynajmniej miała cel - coś, co mogła zrobić. Może posiłek będzie tym, co jej pomoże, nawet jeśli na chwilę.
Gdy dotarła do drzwi restauracji, poczuła zapach świeżo przygotowanego jedzenia, który przypomniał jej, że jeszcze nie całkiem straciła kontakt z rzeczywistością. Wzięła głęboki oddech i weszła do środka. Wewnątrz było cicho, tylko kilka osób siedziało przy stolikach, rozmawiając w niskich tonach.
Barman spojrzał na nią z uwagą, dostrzegając zmęczenie na jej twarzy. Po chwili opuścił swój wzrok na miskę z ryżem i jabłkiem. Nie czuł się dobrze z tym wszystkim.
Nicole podeszła do stołu i nałożyła sobie trochę jakieś białej papki i wzięła garść jeżyn. Uśmiechnieła się niemarawo do Tien-Shan i ruszyła w kierunku wolnego miejsca. Gdy zobaczyła Toma, szybko zmieniła swój kurs i usiadła obok niego.
- Hej - przywitał sie do niej.
Nicole spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem, ale odpowiedziała tym samym krótkim, choć ciepłym "hej". Siadła obok niego, stawiając talerz na stole, ale nie miała zamiaru jeść zbyt dużo. Zamiast tego oparła głowę na dłoni, wpatrując się w stół.
Tom zauważył to milczenie, to, jak jej oczy były zmęczone, jakby nosiła cały ciężar świata na swoich ramionach. Spojrzał na nią przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Spędziła z tobą swoją ostatnią noc. - powiedziała na wydechu Nicole. - Mógłbyś mi opowiedzieć o tym?
Tom poczuł, jak serce mu mocniej bije. Jego wzrok momentalnie stężał, a ciężar tych słów odczuwalny w powietrzu sprawił, że nie wiedział, jak odpowiedzieć. Spędził z Olivią jej ostatnią noc, ale to wspomnienie było teraz jak otwarta rana, której nie dało się zaszyć.
Nicole patrzyła na niego uważnie, oczekując odpowiedzi, choć jej głos brzmiał raczej cicho i bez siły. Chciała wiedzieć, co się działo. Tom, wciąż niepewny, jak poradzić sobie z tym wszystkim, powoli zaczął mówić, chociaż każde słowo wydawało się jakby z trudem wychodziło z jego ust.
- Olivia... - zaczął, czując ciężar jej imienia. - Była w rozsypce, ale nie chciała tego pokazać. Spędziliśmy razem tę noc... rozmawialiśmy, śmialiśmy się, ale... była zamyślona. Wiesz, że to nie był ten sam człowiek, którego poznaliśmy. Coś się zmieniło w niej... wiedziała rzeczy, których nie było.
Tom zrobił przerwę, odrywając wzrok od Nicole, jakby starał się znaleźć odpowiednie słowa.
— Ostatnio coraz więcej czasu spędzała w barze, pijąc… — Tom przerwał na chwilę, jakby ważył każde słowo. — A wczoraj znów się upiła. Chciała uciec w nocy, ale ją przytrzymałem. Gdyby wpuściła ich do środka, oboje bylibyśmy martwi.
Nicole przełknęła ślinę, czując ścisk w żołądku.
— Niestety, ona nie dawała za wygraną — kontynuował Tom, a w jego głosie dało się słyszeć zmęczenie. — Uderzyła mnie butelką w głowę, a szkło wbiło mi się w ramię. — Podwinął rękaw, pokazując opatrunek. — Resztę już znasz — zakończył cicho.
- Ta - powiedziała smutno przeżuwając kaszkę.
Tom spojrzał na nią, czując, jak słowa wypływają z niego bez oporu, ale nie miały one mocy, by coś zmienić. Słowa niczego nie naprawią, a ból w sercu był nie do zniesienia. Czuł się winny, że nie potrafił jej powstrzymać. Że nie zauważył wcześniej, jak bardzo była zagubiona, jak blisko była krawędzi.
- Próbowałem jej pomóc... - powiedział cicho, patrząc w pustkę przed sobą. - Ale czasami nie możesz zmienić decyzji drugiej osoby, niezależnie od tego, jak bardzo się starasz.
Nicole milczała, czując jak ciężar tych słów osiada na jej sercu. W jej głowie krążyły pytania, na które nie było odpowiedzi.
- Dlaczego w ogóle to zrobiła? - zapytała cicho, patrząc na Toma. W jej głosie brzmiała potrzeba zrozumienia, ale też smutek.
Tom wziął głęboki oddech, a jego oczy były pełne żalu.
- Nie wiem. Z dnia na dzień była coraz bardziej zamknięta, jakby coś ją przytłaczało... Próbowałem ją przekonać, że nie musi być sama, ale nie chciała tego słuchać. Może... po prostu chciała, żeby ktoś ją dostrzegł, żeby poczuła, że nie jest niewidoczna. Ale na koniec... nie udało się.
Nicole patrzyła na biały kleik z obojętnością. Nie miała apetytu, ale wiedziała, że musi coś zjeść. Danie było słodkie i nawet dało się przełknąć, choć smak zdawał się jej zupełnie obojętny. Jadła mechanicznie, nie zastanawiając się nad tym, co dokładnie spożywa.
Szybko skończyła swoją porcję i bez słowa odniosła talerz do zlewu. Tien-Shan posłała jej ciepły uśmiech, jakby chciała dodać jej otuchy, ale Nicole tylko skinęła głową i bez słowa opuściła kuchnię, zatrzaskując za sobą drzwi.
Gdy wyszła na zewnątrz, wzięła głęboki oddech. Świeże powietrze wydawało się przyjemne po dusznym wnętrzu, ale nie przyniosło ulgi.
Nie wiedziała, dokąd idzie, po prostu szła przed siebie, aż w końcu znalazła się na tyłach restauracji. Oparła się plecami o brudną, chropowatą ścianę. Po chwili jej nogi ugięły się, a ona zsunęła się w dół, siadając na ziemi. Czuła pod sobą twardą, nierówną powierzchnię, ale nie miało to znaczenia.
Objęła się ramionami, wbijając wzrok w przestrzeń przed sobą. Myśli wciąż wirowały jej w głowie, ale żadna nie przynosiła ukojenia.
Nicole była załamana. Jej ręce drżały, gdy oparła je o kolana, pochylając głowę. Całe to miejsce, wszyscy ci ludzie - to wszystko stawało się dla niej za ciężkie. Wiedziała, że nie może tu zostać, ale nie miała siły, by znaleźć wyjście. Zbyt dużo bólu, zbyt wiele pytań, na które nie było odpowiedzi. To było jak zamknięte koło, z którego nie mogła się wyrwać.
Wzdłuż jej policzków zaczęły spływać łzy, ale nie starała się ich powstrzymać. Zwyczajnie pozwalała im płynąć. Czuła, jakby cała ta chmura smutku i żalu przytłaczała ją coraz bardziej. I wtedy, w tej ciszy, poczuła się zupełnie samotna, jakby cały świat zniknął. Żadne słowa, żadne gesty nie były w stanie przywrócić jej spokoju.
Zamknęła oczy, starając się uspokoić oddech. Chciała uciec od tego wszystkiego, ale nie wiedziała dokąd.
Po około dziesięciu minutach jej oddech się uspokoił, a łzy przestały płynąć. Czuła się pusta, jakby cała energia uleciała z niej razem z płaczem.
Drżącymi dłońmi sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła jointa. Należał do Olivii, ale teraz już go nie potrzebowała.
Była martwa.
Nicole przez chwilę obracała go w palcach, jakby zastanawiała się, czy to na pewno dobry pomysł. W końcu jednak wyjęła z kieszeni zapalniczkę. Metal był chłodny, śliski od potu jej dłoni. Przesunęła kciukiem po krzesiwie i po chwili drobny płomień zamigotał.
Przytknęła ogień do skręta i zaciągnęła się głęboko, czując znajomy, gryzący zapach. Tylko to miała. Tylko to mogło choć na chwilę stłumić ból.
Nicole poczuła, jak dym przeszywa jej płuca, a jej myśli stają się nieco bardziej zamglone. Czuła ulgę, choć wiedziała, że to tylko chwilowe. To, co tak naprawdę pragnęła, to nie znieczulenie, a prawdziwa ucieczka od tego bólu. Od tego, co zostało po Olivii, po tych wszystkich nieodwracalnych decyzjach.
Dym snuł się wokół niej, a ona patrzyła na niebo, które było już powoli zmierzchłe, przytłoczone chmurami. Czuła się jakby była zawieszona pomiędzy dwoma światami.
Poczuła jak zimny wiatr smagał jej twarz, ale nie przeszkadzało jej to. Nie czuła nic z wyjątkiem pustki.
Po jakimś czasie, gdy wypaliła jointa, oparła głowę o ścianę budynku. Po chwili usłyszała kroki, ale nie potrafiła rozpoznać do kogo należały.
Nicole nie ruszyła się, wciąż wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą, jakby czekając na coś, czego nie rozumiała. Kroki stawały się coraz głośniejsze, a ona wciąż nie podnosiła głowy. Czuła, jak każdy oddech staje się coraz cięższy, ale nie miała siły na nic. Kroki zatrzymały się tuż przed nią.
- Nicole? - usłyszała znajomy głos.
Podniosła wzrok i zobaczyła Kenny'ego. Jego twarz była poważna, a oczy pełne troski. Zatrzymał się tuż przed nią, wpatrując się w nią z mieszanką zmartwienia i niezrozumienia.
- Wszędzie cię szukałem. Co ty tutaj robisz? - zapytał cicho, stając na wprost niej. Jego głos brzmiał tak, jakby był gotowy ją złapać, gdyby zaczęła się walić.
Nicole nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego wzięła głęboki oddech, próbując zebrać myśli, które nie chciały współpracować. Potem spojrzała w jego oczy. Czuła, jak przez chwilę przeszła przez nią fala niepokoju.
Kenny poczuł dziwny zapach, a gdy zobaczył leżącą zapalniczkę obok dziewczyny, zrozumiał o co chodziło.
— Paliłaś. — Jego głos był spokojny, ale w tle pobrzmiewała nuta czegoś, czego Nicole nie potrafiła nazwać.
Kenny usiadł obok niej, opierając ramiona na kolanach. Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem, choć sama nie była pewna, czy to faktycznie uśmiech. Przez krótką chwilę przemknęło jej przez myśl, że uśmiecha się dokładnie tak samo jak te potwory z lasu — szeroko, ale bez emocji.
Kenny poczuł, jak w jego piersi coś ściska. Spojrzał na Nicole. Jej uśmiech był pełen smutku, a jej oczy, zamiast być pełne życia, były puste. To nie była ta sama dziewczyna, którą znał. Widok jej tak zniszczonej sprawiał, że coś w nim pękało.
- Nicole... - zaczął, ale nie wiedział, co powiedzieć. Słowa, które chciał wypowiedzieć, były zbyt trudne.
Milczeli przez chwilę, a jedynym dźwiękiem był odległy szum wiatru. Nicole nie poruszała się. Nie mówiła nic. Jej ręce były bezwładne, a spojrzenie wciąż utkwiło w dal.
- Nie musisz tego robić - powiedział w końcu. - Ty nie jesteś sama.
Nicole nie odpowiedziała od razu. W końcu, po chwili ciszy, spojrzała na niego znowu, ale jej wzrok był nieobecny, jakby nie dostrzegała go naprawdę.
- To nic nie zmienia... - jej głos był cichy, prawie szeptany. - Nic już nie zmienia. Ona odeszła. Nie wróci.
Kenny poczuł, jak ciężar jej słów spada na niego jak kamień. Jego serce ścisnęło się jeszcze bardziej, ale nie wiedział, jak jej pomóc.
Kenny wziął głęboki oddech, próbując znaleźć słowa, które mogłyby jej pomóc. Wiedział, że to nie będzie łatwe, ale nie mógł jej zostawić w takim stanie. Chciał, by wiedziała, że nie jest sama, mimo że czuła się jakby cały świat ją opuścił.
- Nicole, nie musisz tego przechodzić sama. Wiem, że teraz jest ciężko, ale... nie musisz się poddawać - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. Jego słowa były szczere, ale wiedział, że dla niej to nie będzie takie łatwe.
Nicole spojrzała na niego z trudem, jakby wciąż walczyła z samą sobą. Jej dłonie były zimne, a ramiona drżały.
- Myślisz, że to pomoże? - zapytała, a jej głos był ledwie słyszalny. - Wszystko to nic nie zmienia.
Kenny poczuł, jak narasta w nim frustracja. Chciał ją zabrać stąd, sprawić, by znowu poczuła się lepiej, ale wiedział, że to nie będzie łatwe. Że nie można jej po prostu "naprawić" za jednym razem.
- Nicole, nie musisz być silna przez cały czas - powiedział cicho. - Jesteś człowiekiem, masz prawo czuć ból, masz prawo płakać, masz prawo być zraniona. Ale to nie oznacza, że musisz z tym zostać. Możesz się podnieść.
Nicole spojrzała na niego, a w jej oczach pojawiła się iskierka, która szybko zgasła. W jej sercu nie było już miejsca na nadzieję.
- I co potem, Kenny? Co potem? - zapytała, patrząc w jego oczy, jakby szukała jakiejś odpowiedzi. - Wiesz, co czuję? Pustkę. I nie wiem, jak z nią żyć.
Kenny przysunął się do niej i położył rękę na jej ramieniu, ale nie naciskał, nie próbował niczego na siłę.
- Przestań myśleć o "potem". Nie musisz wiedzieć, co będzie dalej. Nie musisz mieć wszystkich odpowiedzi od razu.
Nicole wpatrywała się w ziemię, a jej wargi zacisnęły się w cienki, zacięty uśmiech. Czuła się, jakby była na skraju przepaści, gotowa upaść, ale nie wiedziała, czy to będzie koniec, czy tylko początek czegoś nowego.
- Może masz rację - powiedziała po chwili, głos jej się złamał. - Może muszę dać sobie chwilę na złapanie oddechu. Ale nie wiem, co dalej... naprawdę nie wiem.
Kenny milczał przez chwilę. Czuł, że jej słowa miały w sobie coś, co przypominało nadzieję, choć nie była to jeszcze pełna wiara w przyszłość.
- Nie musisz wiedzieć wszystkiego. Po prostu bądź tu, bądź teraz. To wystarczy. - powiedział cicho, bardziej do siebie niż do niej. - A reszta przyjdzie z czasem.
Nicole spojrzała na niego jeszcze przez chwilę, a potem znów odwróciła wzrok. Jednak tym razem nie odeszła. Choć była zmęczona, choć nadal czuła się zagubiona, siedziała obok niego, nie będąc już sama w tej pustce.
♤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top