05

"A CO, JEŚLI PRZEGRASZ?"

Nicole postanowiła spożytkować ostatnie chwile tego dnia. Zamiast wracać do pustego domu, postanowiła udać się do restauracji. 

Przyjemna cisza panowała na ulicy, nieliczne osoby przechodziły obok, a knajpa, do której zmierzała, była niemal pusta. W tej chwili wydawała się jeszcze bardziej przytulna, odcięta od zgiełku miasta. 

Olivia ostatnio spędzała coraz mniej czasu w domu, a Nicole nie wiedziała, co się z nią dzieje. Gdzie była, z kim rozmawiała, co robiła? Od kilku dni miała wrażenie, że rudowłosa ją unika, a ta niewiedza budziła w niej niepokój.

Dziś postanowiła odsunąć te myśli na bok. Dzień się kończył i choć wszystko wydawało się być na swoim miejscu, coś w powietrzu wskazywało, że nadchodzi zmiana.

Nicole otworzyła cicho drzwi restauracji i wkroczyła do środka. W powietrzu unosił się zapach smażonych naleśników, który natychmiast przyciągnął jej uwagę. Był to zapach, który kojarzył się z czymś ciepłym, domowym, takim, które mogło poprawić humor nawet w najbardziej pochmurny dzień.

W kącie zauważyła Tien-Shan, która z uśmiechem przewracała naleśniki na patelni, starannie dbając o to, by były równo usmażone. W jej oczach było coś spokojnego, coś, co przyciągało Nicole i sprawiało, że poczuła się tu, jak w bezpiecznym schronieniu.

— Hej, Nicole. — Tien-Shan uśmiechnęła się szeroko, zauważając ją wchodzącą do środka.

— Dzień dobry — odpowiedziała Nicole, lekko się uśmiechając, a jej wzrok padł na patelnię, z której unosił się kuszący zapach świeżo smażonych naleśników.

— Chcesz pancake? — zapytała Tien-Shan, odwracając się do niej z łopatką w ręce, wciąż uśmiechając się w jej stronę.

— Poproszę. — Nicole odwzajemniła uśmiech, czując, jak ciepły zapach tych naleśników wypełnia jej nozdrza. Wiedziała, że nie będzie mogła oprzeć się tej pokusie. Zajęła miejsce w jednym z wolnych boksów, czując, jak jej ciało nieco się rozluźnia.

Kilka minut później, Tien-Shan podeszła do niej z talerzem pełnym puszystych naleśników.

— Proszę, smacznego — powiedziała, przekazując talerz.

— Dziękuję. — Nicole przyjęła talerz, czując na twarzy przyjemne ciepło wydobywające się z jedzenia, jakby w tym jednym geście Tien-Shan chciała sprawić, by czuła się tu jak w domu.

Nicole usiadła wygodniej, nabierając jedną z naleśnikowych warstw na widelec. Każdy kęs był jak mała chwila radości. Powoli rozkoszowała się smakiem, czując, jak wszystkie drobne zmartwienia dnia odchodzą na bok. W zasadzie zapomniała o obiedzie, który przesunęła na później, ale nie miała zamiaru narzekać. To było jej małe szczęście, chwila odpoczynku, której tak bardzo potrzebowała.

— Hej, mamo. — Usłyszała znajomy głos, który od razu wyciągnął ją z zamyślenia.

Nicole uniosła wzrok i zobaczyła Kenny'ego, stojącego w pobliżu z szerokim, ciepłym uśmiechem na twarzy. Jego obecność miała w sobie coś znajomego, coś, co sprawiało, że świat na moment stawał się prostszy.

Szatynka nie mogła powstrzymać odruchowego uśmiechu, który mimowolnie zagościł na jej twarzy. Szybko jednak odwróciła głowę, udając, że znowu skupia się na widoku za oknem. Jej spojrzenie błądziło po szybie, nie zatrzymując się na niczym konkretnym.

Za oknem krajobraz był spokojny i nieruchomy, jakby czas zewnętrzny zatrzymał się na moment, by pozwolić jej odpocząć od niepokoju, który towarzyszył jej przez ostatnie dni. Czuła, że chociaż otaczający ją świat mógł być pełen niepewności i pytań, to teraz, w tej małej chwili ciszy, nie musiała o tym myśleć. I to wystarczyło.

— Hej, mogę? — zapytał Kenny, podchodząc z delikatnym uśmiechem.

Nicole odwróciła głowę gwałtownie, jej wzrok spotkał się z jego twarzą. Zauważyła lekki błysk radości w jego oczach, ale poczuła się nieco niepewnie w tej chwili. Chwilę milczała, zanim odpowiedziała.

— Jasne — powiedziała w końcu, uśmiechając się nieco nieśmiało, po czym wzięła kęs naleśnika, próbując nie zdradzić, że jej myśli zaczynają błądzić.

— Jak było dzisiaj? — zapytał, patrząc na nią z zaciekawieniem, jakby chciał wyciągnąć coś więcej, niż tylko krótką odpowiedź.

Nicole zawahała się na moment. Odpowiedź przyszła łatwiej, ale czuła, że nie mówi całej prawdy.

— W porządku — odpowiedziała lakonicznie, próbując ukryć pewien niepokój. Przerwała na chwilę, nie do końca pewna, co jeszcze dodać. — A u ciebie?

— Odwalilśmy z Boydem kawał dobrej roboty, a przynajmniej tak myślę... — chłopak mówił dalej, ale myśli Nicole za każdym razem odlatywały. Wyłapywała pojedyncze słowa i starała się je złączyć w jedną całość.

— Czyli znaleźliście jakieś warzywa, po prostu rosnące w ziemi? Tak o? — zapytała starając się pokazywać swoje zainteresowanie rozmową.

— Tak, jutro idziemy je zebrać. Przydadzą nam się zapasy. — powiedział, a po chwili dodał z uśmiechem. — Chciałabyś nam pomóc?

— Tak, ale jutro jest dzień prania... Nie mogę. — powiedziała niemrawo i szerokim uśmiechem dodała mu otuchy.

— Jasne... — powiedział nieco ciszej.

Nicole odłożyła widelec na pusty talerz i dopiero wtedy zorientowała się, że Kenny również zjadł. Nawet nie wiedziała kiedy bo była skupiona na własnych myślach.

— Widziałeś Olivię? Jak wracałeś? — zapytała z nadzieją Nicole.

— Nie, czemu? — Spojrzał na nią uważnie, mrużąc lekko oczy. Miał wrażenie, że było coś, czego nie chciała mu powiedzieć.

— Po prostu... ja też nie. — Nicole westchnęła i odruchowo zerknęła na ulicę. — Nie wiem, co dzisiaj robiła.

Kenny przyglądał jej się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.

— Byłaś zajęta — przypomniał jej spokojnie.

— Tak, ale to po prostu... ugh. — Przesunęła dłonią po twarzy, jakby próbowała zebrać myśli. — Trafiłyśmy do miejsca, gdzie możemy być razem przez całe 24 godziny, a teraz widuję ją mniej niż w normalnym życiu.

Kenny uśmiechnął się lekko, chwytając dziewczynę za dłoń.

— Musicie się przyzwyczaić. Może ty to już zrobiłaś, ale ona potrzebuje więcej czasu.

— Może masz rację. — Nicole zamyśliła się na chwilę, przygryzając lekko wargę, jakby szukała odpowiedzi w swoich myślach. 

Kenny patrzył na nią uważnie, jakby próbując odczytać każdy jej gest. Po chwili odezwał się cicho, a jego głos brzmiał spokojnie, ale z nutą niepewności.

— Chciałabyś odwiedzić ze mną Kristi? I mojego tatę? — Jego oczy były pełne ciepła, ale też pewnej troski, jakby czekał na jej reakcję.

Kristi.

Sama nie wiedziała dlaczego, ale poczuła nagły, drobny uścisk w sercu. To imię w jej myślach brzmiało dziwnie, jakby wiązało się z czymś, czego nie potrafiła zrozumieć.

— Jasne — uśmiechnęła się, próbując ukryć chwilową niepewność, ale cień wątpliwości i lekkiego niepokoju przebiegł jej po plecach, jak chłodny powiew w upalne popołudnie.

Dlaczego teraz tak zareagowała?

— Przynajmniej nie będę się nudzić. Zagram z twoim ojcem w szachy. — Posłała Kenny'emu promienny uśmiech, próbując rozładować atmosferę.

— Może w końcu komuś uda ci się go pokonać. — Kenny zaśmiał się, z lekkim uśmiechem, a w jego oczach kryła się radość i odrobina żartu.

— Mam taką nadzieję. — Nicole rozsiadła się wygodniej, starając się ukryć niepokój, który wciąż tlił się gdzieś w jej wnętrzu.

Kenny zauważył jej niepewność, ale zamiast poruszać temat, jedynie szerzej się uśmiechnął. Musiał przyznać przed samym sobą, że naprawdę lubił spędzać czas z Nicole.

— Wiesz, muszę przyznać, że nie jesteś taka zła. — Jego głos był lekko żartobliwy, ale w jego oczach można było dostrzec szczyptę szczerości.

Nicole spojrzała na niego z zmarszczonymi brwiami, zaskoczona tym stwierdzeniem. Nie spodziewała się takiego komplementu.

— Nie patrz tak na mnie. Taka się wydawałaś. — Kenny uśmiechnął się szerzej, ale jego oczy były pełne ciepła, jakby chciał rozluźnić atmosferę.

— Pozory mylą. — Nicole odpowiedziała z uśmiechem, czując, jak napięcie nieco opada.

Kenny uniósł ręce w geście obronnym, z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby chciał udowodnić, że wcale nie miał złych intencji.

— Dobra, dobra, przyznaję się do błędu.

Nicole zaśmiała się cicho, pokręciła głową, a w jej oczach błyszczała radość. Czuła, że rozmowa staje się coraz bardziej swobodna, a to, co wcześniej było niezręczne, teraz zaczynało nabierać naturalnego rytmu.

— A ty? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę, jakby nagle zaczęła dostrzegać w nim coś, czego wcześniej nie zauważyła. — Ty też nie jesteś taki zły, jak myślałam.

— O, to miłe. — Kenny udał, że ociera niewidzialną łzę wzruszenia, przerywając chwilę ciszy. — Brzmi prawie jak komplement.

— Ciesz się, bo więcej nie dostaniesz. — Puściła mu oczko, a jej uśmiech był pełen żartu.

Kenny zaśmiał się, opierając się wygodniej na oparciu krzesła, czując, jak ta rozmowa płynie naturalnie. Lubił te drobne słowne przepychanki z Nicole, bo były jak oddech wśród innych, często sztywnych rozmów. Była inna niż większość ludzi, których znał — szczera, zadziorna, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie bała się być sobą.

— To co, kiedy ten wielki pojedynek szachowy? — zapytał, zmieniając temat, ale w jego głosie było coś, co sugerowało, że naprawdę się cieszył z tego wyzwania.

— Dzisiaj — Nicole uśmiechnęła się z ekscytacją, a w jej oczach błysnęła pewność siebie. — Może nawet pozwolę ci popatrzeć, jak wygrywam.

— Ambitnie. — Kenny uniósł brwi, ale nie skomentował więcej. Jego ton był lekko żartobliwy, ale widać było, że docenia jej zapał.

W gruncie rzeczy cieszył się, że Nicole tu była. To było coś więcej niż tylko obecność – to była energia, która sprawiała, że wszystko wokół stawało się żywsze, bardziej realne.

Nicole ruszyła wraz z Kennym do kliniki, czując na plecach ciepło zbliżającego się wieczora. Za niecałe dwie godziny słońce miało zajść, więc nie mieli dużo czasu.

— Jesteś aż tak pewna swojej wygranej? — Kenny spojrzał na nią z rozbawieniem, jego uśmiech był lekko drwiący, ale pełen ciepła. Wkładał ręce do kieszeni, idąc obok niej, jakby sama pewność Nicole dodawała mu jeszcze większej chęci do tej rywalizacji.

Nicole wzruszyła ramionami, jej wyraz twarzy nie zmienił się ani na chwilę, a w oczach błyszczała pewność, której nie dało się zignorować.

— Nie nazwałabym tego pewnością. Po prostu wiem, że jestem dobra. — Jej głos brzmiał spokojnie, jakby mówiła o czymś, co było oczywiste.

Kenny parsknął śmiechem, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego śmiechu.

— No proszę, skromność to twoje drugie imię? — Zadrwił, podnosząc brwi w geście rozbawienia, a jego ton był pełen lekkości, jakby próbował ją trochę podpuszczać.

Nicole uśmiechnęła się szeroko, nie tracąc pewności siebie.

— Nie, ale mogę udawać, jeśli tak wolisz. — Odpowiedziała z uśmiechem, który zdradzał, że wcale nie miała zamiaru się zmieniać. Jej głos brzmiał żartobliwie, ale pełen był tej samej pewności, jaką nosiła w sobie od początku.

W powietrzu unosił się zapach suchej ziemi i ziół rosnących wzdłuż ścieżki. Kenny spojrzał w stronę kliniki, która znajdowała się już niedaleko.

— A co, jeśli przegrasz? — zapytał z przekąsem, uśmiechając się pod nosem, jakby naprawdę liczył na to, że uda mu się ją trochę wytrącić z równowagi.

Nicole spojrzała na niego z udawanym oburzeniem, a jej spojrzenie było pełne teatralnego zaskoczenia.

— Ja? Przegrać? — zapytała, unosząc brwi w sposób, który wyrażał, że ta myśl była dla niej absolutnie niepojęta.

— No tak, bo nigdy ci się to nie zdarza, prawda? — Kenny nie przestawał się uśmiechać, jakby naprawdę bawiło go to, że była tak pewna swojej wygranej.

— Dokładnie. — Nicole odpowiedziała z uśmiechem, a potem puściła mu oczko, jej pewność była niemal namacalna. Zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, przyspieszyła krok, zostawiając go na chwilę w tyle, jakby chcąc pokazać, że jest gotowa do tej rywalizacji.

Kenny potrząsnął głową, uśmiechając się pod nosem. 

To będzie ciekawy wieczór.

Weszli do kliniki tuż przed zmrokiem. Wnętrze było przytulne, choć skromne – drewniane półki uginały się pod ciężarem słoików z ziołami i butelek z lekami. W powietrzu unosił się delikatny zapach lawendy i alkoholu medycznego.

— Przyszliście się leczyć, czy tylko pogadać? — zapytała Kristi, odkładając na bok szklaną fiolkę.

— Ani jedno, ani drugie. — Nicole uśmiechnęła się lekko, z pewnym rozbawieniem w oczach, jakby pytanie było trochę bardziej nieoczekiwane niż się spodziewała. — Przyszłam rozegrać partyjkę szachów.

Kristi uniosła brwi, a w kąciku jej ust pojawił się cień uśmiechu.

— Z jego ojcem? — zapytała, lekko zaskoczona, ale ciekawość w jej głosie była wyraźnie wyczuwalna.

Nicole skinęła głową, nie tracąc tej samej pewności, która towarzyszyła jej od samego początku. Czuła, że zbliża się coś ważnego, choć nie potrafiła dokładnie określić, co to będzie.

— Ciekawe... — Kristi spojrzała na Kenny'ego, jakby próbowała ocenić, czy to wszystko nie jest jednym wielkim żartem. Jej wyraz twarzy zdradzał lekkie zdziwienie, ale i ciekawość. — Mówisz poważnie?

— Jak najbardziej. — Nicole oparła się swobodnie o blat, jej ton był pewny, jakby cała ta rozmowa była dla niej tylko kolejnym etapem w grze. — Podobno nikt nie jest w stanie go pokonać.

— Bo to prawda. — Kristi westchnęła, jakby musiała pogodzić się z tą niepisaną prawdą, po czym wskazała głową drzwi na tyłach kliniki. — Jest na werandzie. Ale nie mów, że cię nie ostrzegałam.

Nicole zerknęła na Kenny'ego z pewnym siebie uśmiechem, który w jej oczach krył coś, co mówiło: zobaczymy, kto będzie miał rację. On tylko pokręcił głową, ale nie powiedział nic więcej.

— Powodzenia. — Mruknął, wsuwając ręce do kieszeni, z lekkim rozbawieniem w głosie, ale i jakąś dziwną nutą szacunku.

— Nie będę go potrzebować. — Odpowiedziała Nicole, nie zwracając uwagi na jego słowa. Jej uśmiech nie zniknął, gdy ruszyła w stronę drzwi. Była gotowa.

W dużym pokoju siedział starszy mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu i zmarszczkach świadczących o latach doświadczenia. Na stole przed nim stała starannie ustawiona szachownica.

— Słyszałem, że chcesz spróbować swoich sił. — Odezwał się głębokim, spokojnym głosem, który miał w sobie coś, co zmuszało do uwagi, jakby każde jego słowo miało wagę.

Nicole uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko niego, jej pewność była niemal namacalna. Wiedziała, że to nie będzie łatwe, ale nie miała zamiaru odpuszczać.

— Tylko jeśli pan nie ma nic przeciwko. — Odpowiedziała, jej głos był lekki, ale pod spodem kryła się determinacja.

Starszy mężczyzna uniósł kącik ust w rozbawieniu, jakby już widział w jej oczach coś, co podpowiadało mu, że nie będzie to zwykła gra.

— Oczywiście, że nie. Ale wiedz jedno... — Jego palce delikatnie przesunęły się po figurach na szachownicy. — Tu nie ma miejsca na błędy.

Nicole poczuła, jak napięcie w powietrzu wzrasta, ale jej uśmiech nie zniknął. To była walka, na którą czekała. Nachyliła się lekko do przodu, gotowa do gry. Jej dłonie spoczęły na stole, a oczy błyszczały skupieniem.

— W takim razie będę musiała zagrać perfekcyjnie.

Starszy mężczyzna skinął głową z uznaniem, jego twarz wyrażała szacunek, ale w oczach nadal czaiła się pewna doza wyzwań.

— Białe zaczynają. — Jego głos brzmiał jak wyrok, a każda jego sylaba niosła ciężar oczekiwania.

Nicole wzięła głęboki oddech, zamierzając zagrać każdy ruch jakby od niego zależało wszystko. To nie była zwykła gra. To była walka o coś więcej.

Szatynka przesunęła pierwszego piona. Wiedziała, że to nie będzie łatwa gra. Kenny nie przesadzał – jego ojciec emanował spokojną pewnością siebie, jakby już przewidział każdy jej ruch.

Pierwsze kilka posunięć było zwyczajną rozgrywką pozycyjną. Nicole starała się nie zdradzać swoich zamiarów, budując solidną strukturę, ale jej przeciwnik odpowiadał na wszystko z chłodną precyzją. Każdy jego ruch wydawał się przemyślany kilka tur naprzód.

Kenny oparł się o framugę drzwi, obserwując w milczeniu. Kristi też zerknęła zza ramienia brata, choć na jej twarzy widniało przekonanie, że wie, jak to się skończy.

— Zbyt agresywnie. — Starszy mężczyzna odezwał się po kilku minutach, przerywając ciszę.

— Może. — Uśmiechnęła się lekko, nie zamierzając się wycofywać. — Ale zobaczymy, czy to wystarczy.

Starszy mężczyzna przyglądał jej się przez chwilę, a potem wzruszył ramionami i odpowiedział ruchem, który błyskawicznie zneutralizował jej ofensywę.

Nicole zacisnęła usta. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale tempo, w jakim jej przewaga znikała, było niemal niepokojące. Musiała wymyślić coś lepszego.

— I jak ci idzie? — zapytał Kenny, unosząc brew.

— Na razie oddycham. — Nicole rzuciła mu krótkie spojrzenie, po czym skupiła się z powrotem na planszy.

Czas mijał, a gra stawała się coraz bardziej intensywna. Nicole broniła się najlepiej, jak mogła, ale jej przeciwnik systematycznie odbierał jej przestrzeń. W końcu, po kilkunastu minutach cichego napięcia, mężczyzna wykonał ruch, po którym nie było już odwrotu.

— Szach-mat.

Nicole oparła łokcie na stole, znużona, ale i pełna szacunku do samej gry, jakby wiedziała, że w tej przegranej jest coś, czego mogła się nauczyć. Westchnęła, zerkając na szachownicę.

— A mogłam zostać przy warcabach. — Zmrużyła oczy, starając się powstrzymać uśmiech, który mimo wszystko przebłyskiwał na jej twarzy.

Starszy mężczyzna zaśmiał się krótko, jego śmiech był pełen uznania, ale i jakiejś skrywanej mądrości, którą można było wyczytać z tonu jego głosu.

— Nie grałaś źle. Ale za bardzo skupiłaś się na ataku, zamiast patrzeć na całą planszę.

Nicole spojrzała na szachownicę i przygryzła wargę. Miał rację. Wiedziała, że jej pasja do ofensywy była jej mocną stroną, ale i słabością, gdy zapominała o innych elementach gry.

— Rewanż? — zapytała, podnosząc wzrok i uśmiechając się lekko, gotowa na kolejną próbę, tym razem bardziej świadomą.

Starszy mężczyzna spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem, jakby cenił jej determinację. Choć w jego oczach było coś, co mówiło, że nie miał wątpliwości, jak ta gra się skończy. Skinął głową.

— Czemu nie. Ale tym razem postaraj się nie spieszyć.

Nicole uśmiechnęła się i znów przesunęła pierwszego piona. Tym razem nie zamierzała popełnić tych samych błędów.

Gra trwała dłużej niż poprzednia. Nicole wzięła sobie do serca radę przeciwnika i nie spieszyła się z atakiem. Zamiast tego starała się budować solidną pozycję, uważniej analizując każdy ruch.

Starszy mężczyzna nadal dominował na szachownicy, ale tym razem Nicole nie dawała się tak łatwo zepchnąć do defensywy. Kilka razy udało jej się zmusić go do dłuższego zastanowienia, co uznała za małe zwycięstwo.

Kenny, który do tej pory tylko przyglądał się grze, parsknął cicho, nie mogąc powstrzymać rozbawionego śmiechu. Jego wzrok był pełen lekkiego podziwu, ale też trochę zaskoczenia.

— Muszę przyznać, że radzisz sobie lepiej, niż myślałem. — Jego głos miał lekki, żartobliwy ton, ale wyraźnie doceniał jej umiejętności.

— Dzięki za wiarę. — Nicole rzuciła mu krótkie spojrzenie, pełne subtelnego przekąsu, zanim znów skupiła się na planszy. Jej palce delikatnie przesuwały figury, jakby była w transie, całkowicie pochłonięta grą.

Kristi również wyglądała na nieco bardziej zainteresowaną rozgrywką. Oparła się o blat stołu, jej wzrok błądził po szachownicy, analizując układ figur.

— Może wcale nie jest bez szans.

Nicole poczuła, że ta gra nabiera innego wymiaru. Wiedziała, że z każdą chwilą, z każdym ruchem, musiała być coraz bardziej precyzyjna. To już nie była tylko zwykła rozgrywka. To była próba, która wymagała jej pełnej koncentracji.

Starszy mężczyzna spojrzał na Kristi, po czym przeniósł wzrok na Nicole i wykonał kolejny ruch.

— Wciąż popełnia błędy.

Nicole zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. Rzeczywiście, jeden nieuważny ruch wystarczył, by straciła figurę. Mimo to, tym razem nie pozwoliła przeciwnikowi na szybkie zakończenie gry. Walczyła do samego końca, zmuszając go do stopniowego przejmowania kontroli nad planszą.

Ostatecznie, po kilkunastu minutach intensywnej gry, znów usłyszała te same słowa, które już stały się symbolem jej porażki.

— Szach-mat.

— Przynajmniej dłużej wytrzymałam. — Powiedziała z lekkim uśmiechem, choć w jej głosie było widać pewną nutę rozbawienia z własnej determinacji.

Starszy mężczyzna skinął głową, jego wyraz twarzy nie zdradzał zbyt wielu emocji, ale w oczach miał coś, co mogło przypominać szczyptę uznania.

— Tym razem grałaś lepiej. Wciąż brakuje ci doświadczenia, ale przynajmniej patrzyłaś szerzej.

Nicole uśmiechnęła się lekko. Może nie wygrywała, ale zaczynała dostrzegać głębszy sens tej rywalizacji. Każda porażka, każda lekcja, była krokiem w stronę mistrzostwa.

— Może następnym razem wygram. — Nicole powiedziała to z lekkim uśmiechem, jakby już nie miała wątpliwości, że to tylko kwestia czasu.

— Może. — Mężczyzna podniósł się powoli, przeciągając się, jakby gra go już nieco zmęczyła. — Ale na dzisiaj wystarczy.

Nicole również wstała, prostując plecy i rzucając szybkie spojrzenie na Kenny'ego, który wyglądał na całkiem rozbawionego. Jego uśmiech wyrażał podziw, ale też coś w rodzaju rozbawienia z całej sytuacji.

— Nieźle. Może rzeczywiście kiedyś go pokonasz. — Kenny powiedział, jego ton pełen żartu, ale i zaskoczenia.

— Nie ma rzeczy niemożliwych. — Nicole wzruszyła ramionami, jakby była przekonana, że nie ma rzeczy, która by ją zatrzymała.

— No dobra, skoro sesja szachowa dobiegła końca, to wracamy? — zapytał Kenny, zerkając na nią z lekką przewrotnością w oczach.

Nicole skinęła głową, czując, że mimo przegranej, dzisiejszy dzień był wart każdej chwili. Zanim wyszli z pokoju, spojrzała jeszcze raz na szachownicę, jakby obiecując sobie, że następnym razem nie będzie już tak łatwa do pokonania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top