02

"WPADNIESZ?"

Olivia usiadła na kanapie z ciężkim westchnieniem, starając się uspokoić swoje myśli. Czuła się dziwnie, jakby coś było nie tak. W głowie miała mętlik przez halucynacje, które nie powinny się pojawić. W końcu Olivia była nowa w tym miejscu, więc nie miała jeszcze szansy przyzwyczaić się do nowego trybu życia.

— Olivia.

Rudowłosa zatrzymała się w pół ruchu. Była zaskoczona. Spojrzała w lewo, potem w prawo, ale nikogo nie widziała. Otaczający ją ludzie byli zajęci swoimi rozmowami, śmiechami, więc zwracali uwagi na nią. 

Chłód rozprzestrzeniał się w jej klatce piersiowej, jakby coś, czego nie potrafiła zrozumieć, zaczęło narastać w jej umyśle.

- To tylko zmęczenie. Na pewno to tylko zmęczenie – pomyślała, starając się zignorować głos. Wzięła głęboki oddech, starając się powrócić do chwili teraźniejszej, ale napięcie nie znikało. Czuła, że coś jest nie tak, ale nie miała odwagi sięgnąć po odpowiedź.

- Olivia - zadrżała, poczuwszy niepokój, który wzbierał w jej piersi. Słyszała wyraźnie swój imię, wywołane głosem, którego nie mogła zidentyfikować. Rozejrzała się jeszcze raz, próbując znaleźć źródło dźwięku, ale nic nie wskazywało na to, że ktoś do niej mówił.

Serce biło jej szybciej. To na pewno nie było normalne. Poczucie lęku rosło, a atmosfera wokół niej stała się nagle dziwnie ciężka, jakby coś nieznanego unosiło się w powietrzu.

Zamrugała, próbując uspokoić umysł, ale wciąż czuła, że coś jest nie tak. Była pewna, że nie miała tego typu doświadczeń wcześniej, więc nie mogła po prostu ignorować tego uczucia.

- Wyjdź na dwór. 

Rudowłosa wstała, ociężała, jakby coś ją ciągnęło, by ruszyć w stronę drzwi. Nie miała pojęcia, co ją pcha do wyjścia, ale nie mogła się oprzeć. Stawiała kroki w stronę wyjścia, zupełnie jakby nie miała nad nimi kontroli, jakby ciało działało na własnych zasadach.

Gdy przekroczyła próg budynku, powietrze na zewnątrz uderzyło ją nagłą wilgocią, jakby natura sama starała się wyrwać ją z tego letargu. Jednak to uczucie nie zniknęło. Przeciwnie — rósł w niej niepokój. Każdy krok, który stawiała, wydawał się coraz bardziej niepewny. Coś w tle wyciągało ją dalej, przed siebie, bez celu, jakby szła w kierunku czegoś, czego nie mogła zobaczyć.

Olivia szła, nie kontrolując swoich kroków. Powietrze było ciężkie, a każdy jej oddech wydawał się głębszy, jakby wchłaniała coś, co nie było zdrowe. Jej myśli były mgliste, jakby nie potrafiła ich zebrać do kupy.

Świat wokół niej stawał się coraz bardziej nierealny. Drzewa, które mijała, wydawały się wyciągać swoje gałęzie w jej stronę, jakby chciały ją zatrzymać, przyciągnąć. Cień rozciągał się na ziemi, a ziemia pod stopami była zimna, wilgotna, jakby stąpała po nieznanym, tajemniczym świecie.

W oddali dostrzegła zarys ziemianki. To miejsce było dla niej obce, ale jednocześnie czuła, że właśnie tutaj miała się znaleźć. Coś w tym miejscu wciągało ją bardziej niż cokolwiek innego. Zatrzymała się przed drzwiami i zaczęła się rozglądać dookoła.

Wtedy zobaczyła ją.

Dziewczynkę.

Stała wśród drzew, jakby czekała na nią. Jej postać była niewyraźna, jakby mgła oplatała ją, sprawiając, że jej sylwetka była zamazana, ale Olivia wiedziała, że to ona. To była ta sama dziewczynka, którą widziała wczoraj. Jej oczy były zimne, puste, pełne jakiejś tajemnicy, której Olivia nie potrafiła wyjaśnić.

Zamarła. Strach ścisnął jej ciało lodowatym uściskiem, a serce przyspieszyło, dudniąc w jej piersi jak oszalałe, jakby chciało wyrwać się na wolność.

Dziewczynka ruszyła w jej stronę. Olivia nie mogła oderwać wzroku. Jej ciało było jak w transie, nie mogła zrobić kroku, nie mogła krzyknąć. Wszystko w niej było zatrzymane, a ona czuła, że nie ma ucieczki.

- Olivia? - rudowłosa poczuła, jak serce zaczyna jej bić szybciej. Wzrok Donny był pełen niepokoju, ale i jakiegoś dziwnego, intensywnego badania, jakby próbowała dostrzec coś, czego Olivia nie chciała jej pokazać.

Rudowłosa nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła, jak jej ciało twardnieje, jakby wstrzymywało oddech w oczekiwaniu na to, co się stanie. Oczy Donny były pełne tajemniczości, ale jednocześnie jakieś znajome, jakby coś z przeszłości zaczynało do niej docierać.

- Co tu robisz? - zapytała kobieta. Zbliżała się powoli, a jej kroki wydawały się niemal wyważone, jakby wiedziała, że każda reakcja Olivii może być ważna.

- Ja... nic - zaczęła Olivia, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Zamiast tego spojrzała na Donnę, jakby szukając w jej twarzy jakiegoś wyjaśnienia. Czuła, jakby była na granicy czegoś, czego nie mogła pojąć, a kobieta wiedziała to wszystko. - Jedzenie schowałam do szafek w kuchni, nie wiem czy widziałaś. - zmieniła szybko temat, starając się uciszyć swój wewnętrzny niepokój.

- O tak, trochę tego było. - Kobieta spojrzała na nią uważnie, mierząc wzrokiem, jakby próbując wyczuć coś więcej.

Olivia poczuła, że atmosfera staje się cięższa, jakby każda jej wypowiedź była badana i analizowana.

- Słuchaj... mogłybyśmy urządzić dzisiaj imprezę? Wiem, że między nami bywało różnie, ale... może to będzie dobry sposób, żeby się zbliżyć? - powiedziała, starając się brzmieć lekko, choć poczuła, że jej słowa tracą pewność.

- Nie przejmuj się. Niektórzy reagowali gorzej niż ty czy Nicole... nawet Nicole. - odpowiedziała Donna, przypominając sobie, jak zaatakowała Kenny'ego.- Możecie urządzić imprezę i zaprosić kogo chcecie. Pod warunkiem, że będziecie uważać i nie będziecie robić dziwnych rzeczy... - dodała, jej ton był poważny, jakby podkreślając wagę tego, co mówiła.

Olivia poczuła, jak ciśnienie w jej klatce piersiowej lekko spada, ale nadal nie czuła się w pełni spokojna. Coś w słowach Donny brzmiało, jakby miała na myśli coś więcej niż tylko zwykłą prośbę o ostrożność.

Rudowłosa odruchowo spojrzała w stronę dziewczynki, lecz już jej tam nie było. 

Zniknęła.

— Hej, hej... Kenny! — Nicole biegła, starając się dogonić chłopaka, trzymając w dłoni czekoladę z orzechami. Musiała przyznać, że szedł szybko jak na to, że poszkodowała go w dniu jej przyjazdu, czyli trzy dni temu. Najwidoczniej, albo nie uderzyła go mocno, albo chłopak miał dobrą odporność.

— Nicole? — zapytał zdziwiony, nie wiedząc, dlaczego dziewczyna tak się spieszy. — Coś się stało?

— Nie... — wysapała. — Może tak... — mówiła między przerwami na oddech.

— Co się dzieje? — Chłopak był zaniepokojony jej stanem.

Nicole, z trudem łapiąc oddech, zatrzymała się na chwilę, próbując uspokoić szybkie bicie serca. Czekolada, którą trzymała, zaczęła się topnieć w jej dłoni, ale nie zwracała na to uwagi.

— Ugh! — Nicole była zła na siebie, że musiała w taki sposób przepraszać chłopaka. Po chwili spojrzała głęboko w jego oczy z nadzieją, uspokajając swój oddech. — Przepraszam, że cię kopnęłam i prawie rozjechałam. Wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale naprawdę jest mi głupio, zwłaszcza, że spędzimy razem resztę życia w tym miejscu. — Powiedziała, próbując uspokoić oddech. — To na zakopanie toporu — podała mu czekoladę, a w jego oczach błysnęła iskra.

— Wow, Nicole. Nie musiałaś. Naprawdę nie byłem na ciebie zły. — odpowiedział Kenny, doceniając jej gest.

— Ale mogłeś być — odpowiedziała, lekko się uśmiechając, ale wciąż czując się nieco skrępowana.

Kenny zaśmiał się cicho, a jego ton złagodniał.

— No tak, mogłem, ale nie ma co. Życie jest zbyt krótkie na obrażanie się. — Odparł, wciąż trzymając czekoladę w dłoni.

Nicole poczuła ulgę. Gdyby tylko wiedziała, że jest w stanie odwrócić sytuację, może łatwiej by jej było przejść przez te wszystkie trudne chwile.

— Masz rację. W takim razie... chcę to wszystko zostawić za sobą — odpowiedziała, wzdychając z ulgą. — Może czas zacząć od nowa.

Kenny spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

— Myślę, że to dobry pomysł. Chcesz się przejść, albo coś? — zapytał Kenny, patrząc na uśmiechniętą twarz dziewczyny. Musiał przyznać, że była inna niż reszta. Dawno nie miał do czynienia z taką szaloną osobą. Czuł, że mógłby rozmawiać z nią o wszystkim i czuł się przy niej swobodnie.

— Nie... nie mogę — odpowiedziała, poprawiając niesforny kosmyk włosów, który opadł na jej twarz. — Urządzamy imprezę w domu kolonialnym z okazji naszego przybycia. Wiesz, wiozłyśmy sporo alkoholu, szkoda by było, żeby się zmarnował. — Podrapała się po karku. — Nie wiemy, jak długo będziemy żywe, więc postanowiłyśmy celebrować każdą chwilę. Przynajmniej ja mam taki plan. — powiedziała, wpatrując się w dal, jakby próbując dostrzec coś więcej niż tylko horyzont. — To jak? Wpadniesz?

— Mogę przyjść — zapytał, skinął głową, z zainteresowaniem.

— To świetnie — odpowiedziała w końcu, jej głos stawał się coraz cieplejszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top