✜ III. Perspektywa zbrodni ✜

Pierwszym znanym przypadkiem była siedemnastoletnia Sofia Alton. Pochodziła z zubożałej rodziny szlacheckiej, której majątek zniknął całe pokolenie przed tym, jak w ogóle przyszła na świat. Od urodzenia żyła z przeznaczeniem, aby pewnego dnia zacząć służyć w rezydencji lorda Rainmore'a. Zaczęła pracować tam cztery lata przed swoim zaginięciem, a wtedy coraz rzadziej można było ją zobaczyć. Nawet goście rezydencji nie mieli do tego zbyt wielu okazji, widząc co najwyżej, jak przemykała gdzieś bokiem, żeby nie zostać zauważoną. Jej ojciec twierdził, że to przez siniaki i krwiaki nabite w  widocznych miejscach, lecz nikt nic z tym nie zrobił. Ostatecznie zgłosił zaginięcie, jednak Rainmore przekonał Scotland Yard do swojej wersji wydarzeń, w której Sofia uciekła z kochankiem do innego miasta. 

Drugim i trzecim przypadkiem były bliźniaczki Annie oraz Mariana Morley, ale o nich Fred nie dowiedział się zbyt wiele. Cieszyły się niezwykłą urodą już od najmłodszych lat, a zaginęły miesiąc po swoich piętnastych urodzinach. Matka szukała ich przez zaledwie parę dni, ponieważ opiekowała się jeszcze szóstką swoich pozostałych dzieci. Ponoć jeden z braci widział je w balowych sukniach z mężczyzną, jakiego opis idealnie pasował do lorda Rainmora'a. Po dokładnym zbadaniu sprawy okazało się, że faktycznie istnieją osoby potwierdzające, że towarzyszyły mu przez pewien czas jakieś bliźniaczki, lecz zaginięcia oficjalnie nie zgłoszono, a sprawa ucichła. 

Czwarty z uprowadzonych nazywał się Gabriel i wiadomo tylko, że jego matka była prostytutką. Ktoś usiłował spalić pozostałe po nim zwłoki, lecz kobieta dała radę zidentyfikować syna. Z porwaniem czternastolatka dało się powiązać lorda, ale dopiero po poznaniu kolejnego przypadku, można było się domyślić, co tak naprawdę zaszło.

Zdewastowane ciało wyłowiono z Tamizy, przez co Scotland Yard musiał przeprowadzić śledztwo. Obrażenia wskazywały na liczne nadużycia, okaleczenia i nieokreślone ciosy, przez które nieboszczyk posiadał dwadzieścia połamanych kości. Zginął przez zapadnięcie płuc. Aby znaleźć sprawcę, przesłuchano sporo osób, które naprowadziły śledczych na kilku zamożnych panów, jacy podobno wykorzystywali szesnastoletniego chłopaka na różne okropne sposoby w tym seksualne. Wśród nich był też lord Rainmore, ale szybko uciekł od odpowiedzialności, dzięki swoim znajomościom. Prawdziwego imienia ofiary nigdy nie poznano.

Szósta ofiara nazywała się Maria Milton i jej przypadku nigdy nie nazwano zaginięciem. Podobno z chęcią zgodziła się pójść wraz z lordem do jego rezydencji, biorąc to za swoją życiową szansę na wyrwanie się z rynsztoku. Miała siedemnaście lat i tak jak reszta nieprzeciętną urodę. Parę razy odwiedziła rodzinę, a potem zniknęła na zawsze. 

Rodzina ostatniej z nich, Violetty, pochodziła z Włoch. Rodzice dziewczyny przybyli do kraju w poszukiwaniu lepszego życia, ale bardzo szybko zderzyli się z realiami Londynu. Doszło do tego, że sprzedali swoją córkę właścicielowi baru, któremu spodobał się jej śpiew. Potem z tego samego powodu kupił ją lord Rainmore. Na szczęście to w tamtym czasie Jacob Alton, ojciec pierwszej dziewczyny i brat bliźniaczek, Daniel Morley, spotkali się całkowicie przypadkiem, aby w końcu ich rozmowa zeszła na osoby, które utracili przez tego samego człowieka. Potem oboje zaczęli zbierać informację, a o pomoc poprosili Freda Porlocka, łącznika obywateli z Panem Zbrodni.



Cały czas udawała, że śpi, nasłuchując przy tym kroków, rozchodzących się po obcej rezydencji. Naścienny zegar wskazywał coraz późniejszą godzinę, a skrzypnięcia pojawiały się coraz rzadziej. Violetta nie wiedziała, kim są ci nowi mężczyźni i jakie mają wobec niej zamiary, ale nigdy nie spodziewała się niczego dobrego. Od najmłodszych lat nie czuła się kochana nawet przez chwilę, żyjąc z dnia na dzień niczym sklepowy towar. Różniła się od innych ofiar tym, że nigdy nie liczyła na żadne współczucie względem aktualnego 'właściciela'. Pan Henry Rainmore oczarowywał upatrzone przez siebie osoby, obiecując im bogactwo i sławę, lecz ona nigdy się na to nie nabrała. Gdy została sprzedana, musiała to po prostu zaakceptować. Dzięki takiemu podejściu życie przestało ją zawodzić. Z obojętnością znosiła każde okropieństwo zsyłane przez los, rzadko okazując jakiekolwiek emocje. Wszystko zmieniło się tamtego wieczoru. To przez swoją słabość zaczęła płakać, a gdy panna [Imię] stanęła po jej stronie, doszła do zaskakującego wniosku. Postanowiła skończyć ze swoim życiem raz na zawsze, żeby już nigdy się nie rozczarować. Arystokratka nieświadomie dała jej nadzieję. Pierwszy raz od paru lat ponownie poczuła, że coś może ją w końcu uratować, jednak posiadała za słabe serce. Gdyby znowu coś nie wyszło, to prawdopodobnie straciłaby resztki samej siebie, musząc kontynuować taki bezcelowy żywot. Dzisiejszej nocy postanowiła zniknąć, aby te wspomnienia oraz doświadczane zawody umarły razem z nią. Mimo wszystko sprawę komplikowała wdzięczność, jakiej nie potrafiła się pozbyć, więc ułożyła okrężny plan, prowadzący do samozagłady.

Podniosła się z łóżka, dopiero kiedy nie usłyszała żadnych szmerów od ponad godziny. Ponownie zaczęła nasłuchiwać, a po spotkaniu się z brakiem reakcji, wyszła powolnie z pokoju. Nie założyła błyszczących pantofli, stojących obok szafki, aby śmierć nadeszła boleśniej, ale za to szybciej. Zapamiętała trasę do drzwi wyjściowych i starała się pokonać ją jak najciszej. Sama nie chciała być martwiona, więc ona również nie chciała nikogo martwić, ani z nikim się kłócić. Zamierzała wyjść i pójść najdalej, jak tylko da radę. Najlepiej, jakby [Imię] nigdy się nie dowiedziała, o tym, co ostatecznie ją spotkało. Cały plan trzynastolatki pokrzyżowało jedno krótkie pytanie, zadane nieco zaspanym głosem. 

— Gdzie idziesz? — William podniósł głowę znad stołu, budząc się po krótkiej, ale jakże potrzebnej drzemce. Blondynka zamarła w miejscu. Dla niej każdy wyglądał groźnie, dlatego czerwone oczy i uprzejmy uśmiech nieznajomego odebrała jako przesłankę do złych zamiarów. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Zapatrzyła się w niego, mając ochotę biec do drzwi jak najszybciej, jednak mężczyzna przewidział ten zamiar, zanim w ogóle zdążyła się ruszyć. 

— Nazywasz się Violetta, prawda? — Przeciągnął się w fotelu, po tym jak w ramach odpowiedzi otrzymał kiwnięcie głową. Nie miała pojęcia, skąd posiadał takie informacje. Automatycznie wzięła go za przyjaciela swojego oprawcy, zastanawiając się przez chwilę, czy Hamilbell jest w takim razie bezpieczna. — Nie masz miejsca, w które mogłabyś się udać, więc prawdopodobnie zamierzasz zamarznąć na dworze. — Trzynastolatka skrzywiła się, słysząc tę analizę, po czym bez już ostatecznie rzuciła się w kierunku dni, szarpiąc za klamkę.

— Są zamknięte na klucz. Możesz go wziąć, jeśli właśnie tego sobie życzysz. — Wyjął wspomniany obiekt z kieszeni i uniósł do góry z pogodnym wyrazem twarzy. Przypominała mu spłoszone zwierzę, jakie odebrano złym właścicielom, przez co ponowne oswojenie zajmie sporo czasu. To postanowił zastawić pannie [Imię], a sam miał dla dziewczyny specjalne zadanie, jakie tylko ona mogła wykonać. 

— Dlaczego? — Spytała zachrypniętym głosem, biorąc to wszystko za test. Zgodnie ze swoim doświadczeniem, otrzymałaby karę, jeśli faktycznie podeszłaby po klucz. Kiedyś trzęsła się ze strachu na samą myśl, ale teraz zachowywała kamienną twarz, tłumiąc wewnątrz wszystkie emocje.

— Zależy, o co konkretnie pytasz. Dlaczego chcę ci go dać? To proste. Nie jesteś moją własnością. Jeśli właśnie w taki sposób zamierzasz skończyć swoje życie, to muszę się z tym pogodzić. Natomiast, jeśli pytasz, dlaczego daję ci wybór, to odpowiedź powinna być równie oczywista. Mam wobec ciebie pewne oczekiwania. Nie, oczekiwania to złe słowo. Mam dla ciebie propozycję.  — Blondyn wolno zbliżał się do dziewczyny i mówił dość przyjaznym tonem nieadekwatnym do sytuacji. Viola skuliła się nieznacznie, mając wrażenie, że on również traktuje ją jak pewnego rodzaju towar. Mimo to nie rozumiała, czemu wprost ujawnił swoje intencje, ani nie miała pojęcia, czego ta oferta może dotyczyć. Zaczęła zagryzać z nerwów górną, siną wargę, pozwalając Williamowi zbliżyć się na odległość wyciągniętej ręki.

— Jaką?

— Udzielam ludziom konsultacji w sprawach zbrodni i tak się składa, że mój klient zamierza wymierzyć karę lordowi Rainmore. Potrzebuję do tego twojej pomocy. — Przymknął oczy, obnażając przed obcą dziewczyną swoją prawdziwą tożsamość. Nie odczuwał przy tym niepewności, z jaką zmagał się, podczas rozmowy z [Imię] Hamilbell. Tym razem miał w kieszeni za dużo asów, aby trzynastolatka mogła mu odmówić.

— Nie chcę nikogo karać. — Spuściła wzrok, obejmując swoje kościste ramiona. Przez lata odcięła się od swoich emocji, więc zostawiła za sobą również gniew, czy wstręt. Nie dostrzegała swojej własnej, ludzkiej wartości, dlatego nie potrafiła nienawidzić innych osób. Wszystko traktowała obojętnie, poza tą jedną, nową rzeczą.

— Pewnie o tym nie wiesz, ale jesteś jego siódmą ofiarą. Na twoje miejsce znajdzie kolejną osobę. — Blondyn pokiwał głową, przewidując pierwszą odmowę. Zdawał sobie sprawę, że na pięćdziesiąt procent Viola nie zgodzi się również po tym argumencie. 

— Nic mnie to nie interesuje. Nikomu nie jestem nic winna. — Powiedziała to, czego się spodziewał. Właśnie wtedy postanowił dać dziewczynie klucz, po który sięgnęła z nieufnością. Delikatnie wysunęła przedmiot z jego palców, a następnie zacisnęła go w drżącej piąstce. 

— Spokojnie. Nie zamierzam cię powstrzymywać. — Zapewnił ją jeszcze raz, bez żadnych oporów kładąc dłoń na jej ramieniu. Właśnie teraz zamierzał użyć koronnego chwytu. — Mimo wszystko mogłabyś się z nią pożegnać. Myślę, że panna Hamilbell będzie dla niego sporym ciężarem, jakiego prędzej czy później się pozbędzie. Już teraz dała mu ku temu powód, a po ślubie jego córki z Tristanem Hamilbellem będzie jeszcze gorzej. — Wypowiedział to zupełnie, jakby opowiadał dowcip, widząc, że oczy trzynastolatki się zaszkliły. 

Wbrew temu puściła rezydencję bez słowa, ale pojawiła się tam ponownie po zaledwie siedmiu minutach, trzęsąc się z zimna. Nie chciała czuć się winna za krzywdę osoby, jaka jej pomogła. Nie chciała, aby [Imię] cierpiała, ponieważ ona nic nie zrobiła. Nawet jeśli znały się zaledwie kilka godzin, to w głowie Violi rozbrzmiało zobowiązanie, aby odwdzięczyć się za ten mały cud. William wyolbrzymił rzeczywistość, o czym nie mogła widzieć. Postanowiła mu zaufać, zgadzając się ostatecznie na przyjęcie głównej roli w jego przedstawieniu.



Pierwszy akt zbrodni zakładał wykorzystanie dwóch najsłabszych jednostek, znajdujących się obecnie w miejskiej rezydencji rodu Hamilbell. William już podczas uroczystości obsadził w tej roli hrabiego Tristana, który mimo szczerych chęci, wydawał się człowiekiem niezdolnym do działania. Analizując jego zachowanie, doszedł do wniosku, że choroba nie ma z tym nic wspólnego. Cała odpowiedzialność spoczywała w miałkim charakterze, jaki musiał wykształcić już we wczesnym dzieciństwie.

— Dzień dobry. — Blada blondynka z zaczerwienionym nosem zaczepiła nieznajomego, gdy ten akurat przemierzał korytarz z zamyśloną miną. Szybko obrócił się do tyłu, bez problemu rozpoznając dziewczynę z wczorajszego balu. Miała na sobie jedynie cienki płaszcz, więc poczuł się winny za to zaniedbanie i nie trzeba było długo czekać, aż zaczął kaszleć ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Obecność nerwowej narzeczonej martwiła go jeszcze bardziej.

— Co ty tu robisz? Nie jest ci zimno? Gdzie [Imię]? — Zaczął zadawać pytania w przerwach pomiędzy napadami kaszlu, próbując się przy tym nie udusić. [Kolor] oczy mężczyzny wyglądały na łagodne, lecz dało się dostrzec w nich przerażenie, jakie wcale nie odrzuciło niespodziewanego gościa.

— Przyszłam przeprosić pana Henryka. — Oznajmiła z całkowitą powagą, przez co Tristan przestał kasłać, patrząc na nią ze wzruszeniem.

— Nie masz za co. — Położył jedną z dłoni na jej głowie, po czym zaczął szeptać. — Chodź ze mną, tylko postaraj się nie odzywać, bardzo proszę. — Dobrze wiedział, jak może się to skończyć, dlatego ruszył z nieznajomą w głąb rezydencji, zakrywając ją nieco plecami w razie nagłego spotkania z Josephiną. 



Pierwszy akt był bardzo długi i skomplikowany, ale położenia aktorów nie stanowiły, póki co żadnej przeszkody. Pokój lorda Rainmore'a znajdywał się na ostatnim piętrze i mężczyzna siedział aktualnie na posłanym łóżku, nawigując swojego osobistego kamerdynera, który ze skupioną miną pakował walizki arystokraty. Po cichym pukaniu do drzwi, oboje zobaczyli w drzwiach bladą blondynkę z narzuconą na siebie męską marynarką. 

— Panie Henryku. — Ukłoniła się, próbując opanować swój zachrypnięty głos. 

— No tak. Wiedziałem, że i tak do mnie wrócisz. — Podniósł się z puchatej pościeli, mając na podstarzałej twarzy szeroki uśmiech. W jego myślach krążyło wiele myśli, co do tego, jak powinien zareagować na ten szybki powrót. Viola rozejrzała się badawczo po pokoju, próbując znaleźć odpowiedni punkt zaczepienia. Na szczęście w pokoju został rozpalony niewielki kominek, obok którego stał zielony fotel.

— Zaprowadzić ją na dół, lordzie? — Jego lokaj również rozpoznał przybyszkę. To właśnie on sprawował opiekę nad porwanymi i równie często to na nich wyżywał wszelkie frustracje. W końcu też nie miał łatwo ze swoim kapryśnym panem, więc gnębienie jeszcze słabszych, sprawiało mężczyźnie niezwykłą przyjemność. 

— Nie, poczekaj chwilę. — Rainmore powstrzymał go stanowczym ruchem ręki i podszedł do trzynastolatki, łapiąc mocno za jej podbródek, na co zareagowała z kamienną twarzą. Patrzyła mu cały czas w oczy, nie okazując żadnych emocji, a to zawsze wprowadzało go we wściekłość. — Wiesz, co wczoraj zrobiłaś?!

— Bardzo mi przykro. — Wyszeptała poważnie, ale Henrykowi najwidoczniej się to nie spodobało. 

— Wyjdź stąd w tym momencie. — Zwrócił się do nieco spłoszonego kamerdynera, po czym przybrał srogi wyraz twarzy i pchnął ją na łóżko. — Jesteś najbardziej wrednym bachorem, jakiego spotkałem w swoim życiu. Mam ci wyciąć uśmiech na tej pieprzonej twarzy, żeby w końcu go zobaczyć?! 



W tym samym czasie Tristan popadł w jeszcze większą panikę, gdy w końcu zderzyli się z drugą najsłabszą jednostką w rezydencji, czyli Josie. Biedny hrabia nie wiedział nawet, że przedstawienie dążyło do tego wydarzenia od samego początku. Stał się niewinną, a przede wszystkim nieświadomą ofiarą całego zamieszania. Arystokratka o porcelanowej twarzy spojrzała z wyższością na Violę, po czym przeniosła urażony wzrok na swojego całkowicie czerwonego wybranka.

— Och, czyżby twoja siostra wróciła? — Złapała się pod boki i zmarszczyła nosek, podczas kiedy on złożył dłonie, jakby chciał zacząć się modlić o spokój oraz równowagę w swoim nerwowym życiu. 

— T-tak. Póki co ona zostaje razem z nami. I-i nie denerwuj się, przecież do tej pory mieszkała w waszej rezydencji. — Zazwyczaj nie miał tendencji do jąkania się, ale w tej sytuacji nie wiedział, co powinien zrobić. Kochał ją szczerze, równocześnie nie chcąc, aby weszła mu na głowę. Pragnął być samodzielnym mężczyzną, mimo wszystko zachowując się jak przerażony dziesięciolatek, przyłapany przez matkę na gorącym uczynku.

— Nie wiem, czy mieszkała, widziałam ją może z dwa razy w życiu. — Zielonooka machnęła ręką, wykazując się całkowitą ignorancją. Miała z ojcem dobre relacje, dlatego nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że jego zachowanie budziło wiele wątpliwości. — Tylko nie myśl sobie, że mój papa jest jakimś zboczeńcem. — Zmarszczyła twarz jeszcze bardziej, co skłoniło Tristana do pewnych refleksji. 

— A skądże. Chociaż tak właściwie, to dlaczego wasze pokojówki są takie młode? 

— Czemu zadajesz mi takie pytania?! — Gdy spotkał się z ostrą odpowiedzią blondynki, od razu skapitulował, unosząc dłonie do góry.

— Przepraszam!

— A ty, dlaczego przestałaś się odzywać? Zrobiłaś nam wczoraj wstyd przed całym towarzystwem! — Zwróciła się do milczącej dziewczyny, która do tej pory tylko słuchała tej sprzeczki, stojąc w kompletnym bezruchu. Fred nie spodziewał się po niej tak błyskotliwego pytania, mimo że zadała je z czystej złości. Do tej pory naśladował damską barwę głosu, ale ona z pewnością słyszała oryginalną Violę, więc nie mógł odezwać się ani słowem. Wcielił się w nadaną rolę jeszcze bardziej, nieśmiało ukrywając się za ramieniem Tristana, który zareagował natychmiastowo.

— Josie, zostaw ją w spokoju. — Wypowiedział z niezadowoleniem, z czego zdał sobie sprawę dopiero po chwili, więc postanowił naprawić to nerwowym śmiechem. Na szczęście dla przebranego bruneta, arystokratka zdenerwowała się jeszcze bardziej.

— Ciągle stoisz po stronie swojej siostry. To ja mam być najważniejszą kobietą w twoim życiu.

Fred miał ochotę przewrócić oczami, ale w dalszym ciągu stał w miejscu, czekając na drugi akt przedstawienia.



Kamerdyner czekał przed pokojem, opierając się o wózek z brudnymi talerzami po lunchu. Nie miał pojęcia, że zniknęła z niego para rękawiczek wraz z nożem, naostrzonym specjalnie do łatwego przekrojenia wołowego steka. 

— Jeśli się poprawisz, to dam Ci drugą szansę. — Tymczasem w pokoju Henry przyciągnął Violettę do siebie, nie wiedząc, na co się skazuje. Pan Zbrodni kazał jej czekać na odpowiednią okazję, mówiąc, gdzie powinna wbić nóż, aby pobrudzić się jak najmniej. Słysząc ciężki oddech obok ucha, wysunęła z rękawa podebrany nóż, wbijając go prosto w dołek, znajdujący się tuż pod krtanią mężczyzny.

Dziwne odgłosy nie zdziwiły lokaja. Równie dobrze to jego pan mógł popełniać właśnie kolejne morderstwo, więc wolał się nie wtrącać, czekając na zaproszenie. Rainmore zsunął się na ziemię, próbując wydusić z siebie krzyk z agonalnym wyrazem twarzy. Blondynka odeszła na bok z poruszoną miną, ponieważ wbrew przykrym doświadczeniom, jeszcze nigdy nie widziała śmierci człowieka na własne oczy. Trudno powiedzieć, co mógł czuć poza bólem w tamtym momencie, ale na pewno nie myślał racjonalnie. Wydając z siebie nieokreślone dźwięki, chwycił za nóż, po czym wyciągnął go z rany, z której zaczęła tryskać krew. Viola uniknęła cieczy, szybko odbierając mu nóż, jaki wrzuciła niedbale do kominka wraz z zabrudzonymi rękawiczkami. Te dwie rzeczy stanowiły niezwykle ważne dowody w sprawie, więc nie mogły spłonąć. William dał jej jasną wskazówkę, jak szybko opuścić to miejsce i nie zostać zauważoną.

Sam Henry stawał się coraz bledszy, a nawet wydukał imię sługi, który wtargnął do pokoju z przerażeniem. Przyłożył dłoń do ust, po czym zaczął biec jak oszalały na parter, gdzie nieprzerwanie trwała dziecinna kłótnia pomiędzy narzeczeństwem.

— Hrabio Hamilbell! Hrabio! — Zaczął krzyczeć zdyszanym głosem, gdy tylko zobaczył Tristana, stojącego wraz z Fredem przebranym za Violę. Blondyn przewrócił oczami z zirytowaną miną, mając już naprawdę dojść tych wszystkich komplikacji.

— Co się do licha znowu-

— To ona! — Nie zdążył dokończyć pytania, ponieważ mężczyzna jak oszalały, zaczął wskazywać na z pozoru przerażoną trzynastolatkę, jeszcze bardziej wtulającą się w ramię nie za wysokiego arystokraty. — Ona właśnie zabiła lorda Rainmore'a!

— Jak to zabiła? — Josephina uniosła brwi, czując, jak żołądek podszedł jej do gardła. W pierwszym momencie nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

— Zabiła? Zostańcie tu razem. — [Kolor]oki zareagował z dużo większym spokojem. Przysunął nieznajomą do narzeczonej, a kilka pokojówek opuściło swoje pokoje, szepcząc między sobą. — Prowadź. — Zwrócił się do przerażonego kamerdynera, który ocierał z czoła kropelki potu. Dla Tristana wyglądał całkiem podejrzanie, ale mimo to pobiegli razem z powrotem na górę, kończąc akt drugi. Teraz wystarczyło zrobić jeszcze jedną podmianę.



Niezgodności w zeznaniu. Obciążające dowody. Dziwne zachowanie na miejscu zbrodni. Oskarżanie osoby, która miała na tamten czas alibi. William znajdował się w podziemiach rezydencji, mając pewność, że bezduszny kamerdyner Rainmore'a sam przybił gwóźdź do własnej trumny. Ponoć wiedział, o wielu innych zbrodniach, którymi prawdopodobnie będzie się chciał zasłonić, gdy Violetta złoży swoje zeznania. O zaplanowanej godzinie udało jej się zbiec na dół, gdzie szybko przebrała się w trzymany przez Williama płaszcz. Nieco ubrudzoną marynarkę, wrzuciła na ogień w kominku, przez co na pewno musiał się ugasić. Dzięki temu tożsamość winnego powinna być czymś oczywistym dla wszystkich funkcjonariuszy Scotland Yardu. 

— Musisz szybko zamienić się z Fredem, a dalej zrobisz, co tylko będziesz chciała. — Pomógł dziewczynie dopasować swój wygląd, a ona zawahała się, przed ponownym pójściem na górę. 

— Powiesz o tym pani [Imię]? — Spytała cicho, sama nie wiedząc, jaką odpowiedź chciałaby usłyszeć. Moriarty prychnął pod nosem, klepiąc dziewczynę po ramieniu. 

— Oczywiście. Inaczej jej tego nie wytłumaczę. — Słysząc to, szybko przytaknęła i ruszyła w zaplanowane miejsce, podczas kiedy on znacznie spoważniał.

Już przed wyjazdem poinformował Louisa, żeby razem z Albertem wyjawili arystokratce swoją prawdziwą tożsamość. Przewidział różne scenariusze i w większości prawdopodobnie nie powinna patrzeć na Pana Zbrodni zbyt przychylnie, lecz wiedział, że ostatecznie musi ich zaakceptować. Na pewno będzie to o wiele trudniejsze niż w dotychczasowych przypadkach. Wszystko mogło popsuć tylko zachowanie jego biologicznego brata.



Ja wiem, że w anime Louis zaczął coś robić dopiero pod koniec serii, ale w mandze już w pierwszych tomach chodził cały czas wkurzony, jak tylko coś mogło zaszkodzić Williamowi i tam podkreślano, jak wiele okrutnych rzeczy mógłby zrobić, byleby tylko spełnić się w roli brata. W ekranizacji dali go poznać od tej strony tylko, gdy rozważał zabicie Sherlocka, po tym jak ten dosiadł się do nich w pociągu. W każdym razie w następnym rozdziale przybliżę wam tę oryginalną twarz najmłodszego z braci Moriarty. Co nie znaczy, że będzie jakoś strasznie, ale wkurza mnie wizja ludzi, uważających Louisa za uroczego aniołka, ponieważ obejrzeli tylko animca. Chłop chciał zostawił ranne dzieci na śmierć, bo nie dostał rozkazu od Williama, żeby je ratować XD

I tak go lubię, ale miejcie to na uwadze

Headcanon -  Rainmore uznał Violę za najgorszego bachora, bo nie miał okazji poznać prawdziwego Williama XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top