✜✜ I. Ptaszek w klatce ✜✜

~ Kilka lat później

Mróz narysował na szybach od zewnątrz białe kreski, tworząc w ten sposób niestaranny obraz, przypominający dziecięce bazgroły. Na zegarze powoli dochodziła siedemnasta, ale słońce zdążyło już zamienić się miejscami z księżycem. Młoda kobieta o [kolor] włosach podziwiała nagie krzewy w ogrodzie pokryte gęstymi płatkami śniegu. Z poirytowanym wzrokiem i kwaśnym uśmiechem na ustach popijała wino w sali balowej, udając, że nie słucha zamieszania panującego w środku rodzinnej rezydencji. Zamiast tego wolała liczyć powozy przejeżdżające akurat przez londyńską ulicę.

— Dlaczego jeszcze nie przybyli żadni goście? Zaczynam się martwić. — Blondynka w pastelowo różowej sukni chodziła nerwowo po całej sali bankietowej, a jej piskliwy ton głosu, wbijał się w uszy słuchaczy niczym drobne szpilki. — Czy na pewno zrobiłeś to jak należy? — Zatrzymała się w końcu przed zdezorientowanym hrabią, który odpłynął myślami podobnie jak jego siostra.

— Josie, spokojnie. — Szybko skojarzył fakty i ujął drobne dłonie narzeczonej ze spokojnym uśmiechem. — Bal zaczyna się dopiero za godzinę.

— Wiem, ale zawsze ktoś przyjeżdża wcześniej. — Jednak ona nie słuchała. Ponownie zaczęła krążyć po marmurowych płytkach, rzucając co jakiś czas okiem na scenę przygotowaną do umilenia dzisiejszego balu. Sama nie śpiewała ani nie grała na pianinie, ale liczyła pod tym względem na nową zdobycz ojca i swoją przyszłą szwagierkę.

— Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. — Tristan miał doprawy niezłomną cierpliwość, nie reagując w żaden sposób na te narzekania. A dziewiętnastolatka biadoliła codziennie po kilkanaście razy od ponad tygodnia, chcąc dopiąć całe przyjęcie zaręczynowe na ostatni guzik. Oczywiście robiła to poprzez rozkazy wydawane jemu i swojemu ojcowi. Sama przyjmowała rolę kobiety, która na nic nie ma wpływu.

— A jak nie będzie? — Jej zielone oczy zaszkliły się od krokodylich łez, na co mężczyzna nie mógł być już obojętny.

— [Imię], widzisz już kogoś. — Zwrócił się do swojej siostry, która skończyła kolejny kieliszek wina w tym szczególnie stresującej dla niej dniu.

— Nie. — Odpowiedziała sucho, nawet się nie oglądając.

— Nikt nie podjechał pod bramę? 

— Nikt nie podjechał pod bramę. — Na naiwne pytanie brata otworzyła szerzej oczy, czując, że zaraz dotrwa do limitu swojej cierpliwości. Szalę goryczy przelała Josephina. Podeszła do tej samej szyby z pokrzywdzoną miną i zaczęła wyglądać za gośćmi. — Musisz koniecznie sprawdzić sama? — Ich spojrzenia się spotkały, a wystraszony tym faktem blondyn wszedł pomiędzy nie.

— Chodźmy usiąść, co wy na to? — Spróbował załagodzić sytuację, a kobiety momentalnie odwróciły się w przeciwne strony. Przy próbie złapania oddechu jego płuca wydały z siebie nieprzyjemne chrząknięcie jak w każdej stresowej sytuacji.

— Muszę coś robić, inaczej oszaleję. — Zielonooka podeszła do stolika z kieliszkami do wina, jakie zaczęła od nowa ustawiać w dziwną budowlę. 

— To popilnujesz krzesła. — Druga z panien przyłożyła dłoń do ust, idąc posłusznie za bratem, od którego dostała błagalne spojrzenie. Na jego szczęście usłyszał tę uwagę jako jedyny.

[Imię] przebywała tutaj od poprzedniego wieczoru i miała serdecznie dość Josephiny Rainmore, która była prawdziwą zmorą dla innych kobiet. Przy mężczyznach zachowywała się jak cherubinek, by zyskać ich bezgraniczną sympatię. Ze swojej roli wychodziła, gdy czuła się zagrożona. Napsuła swojej szwagierce krwi już wiele razy, a dzisiaj powoli przechodziła samą siebie. Panna Hamilbell w jej mniemaniu za długo dziś spała. Wybrała nieodpowiednią na ten bal sukienkę. Kupiła tandetny prezent zaręczynowy, a przede wszystkim zbyt mało się uśmiechała, ciągle mając naburmuszoną minę. Gdyby ktoś spojrzał na ich relacje z boku, to nigdy nie pomyślałby, że w dzieciństwie były najlepszymi przyjaciółkami.

— Czekaj, mam jedną prośbę. — Na domiar złego [Imię] została zatrzymana przy wejściu na górę przez ojca młodszej o rok szlachcianki. Rosły mężczyzna po czterdziestce zagrodził jej drogę masywną ręką, wyglądając na śmiertelnie poważnego. — Nie rób nic, co mogłoby zepsuć humor mojej córki. Życzyłbym sobie, żeby był to jeden z jej najlepszych dni. — Zmierzył ją wzrokiem pełnym złości, podczas kiedy Tristan zaczął kasłać.

— Nie mam obowiązku prowadzenia z tobą dyskusji, Lordzie. — Zachowała kamienną twarz, przechodząc obok spokojnym krokiem. Nie oglądała się również do tyłu, chcąc mieć z tym człowiekiem jak najmniej wspólnego.

Słyszała pełno plotek na jego temat, a one wszystkie miały okazać się prawdą podczas tego wieczoru. Swoją obecnością Lord Rainmore ściągnął tu kogoś, chcącego wymierzyć mu sprawiedliwość. 

Król Zbrodni wybrał swój następny cel.


Pojawienie się całego rodzeństwa Moriarty na balu tego typu nie należało do częstych widoków. Zazwyczaj reprezentował ich najstarszy z braci, a pozostali korzystali z zaproszeń okazyjnie. Wszyscy pojawili się nieco po czasie, chcąc wtopić się w tło panującego przyjęcia i nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Wszyscy mieli na sobie odświętne garnitury, idealnie dopasowują się do reszty gości, gdy tylko lokaj odebrał ich zimowe płaszcze. William rozejrzał się po sali szczodrze ozdobionej złotymi wstęgami, aby namierzyć swoją dzisiejszą ofiarę. Już tydzień temu ułożył w głowie kolejny plan, obnażający okrucieństwo klasy wyższej, a popsuty bal nie był godnym rozważań kosztem. 

Sam Henry Rainmore zajmował miejsce wokół niewielkiego, okrągłego stołu, dyskutując na temat polityki. W swoim kółeczku zebrał równych sobie, będąc bez wątpienia pod wpływem alkoholu, co zdradzały intensywnie czerwone poliki i nos. Lokacja tych dyskusji znajdowała się nieopodal sceny z białym fortepianem i niewielką, drewnianą sceną, na której miała wystąpić dzisiejsza gwiazda. Albert porozumiewawczo skinął głową, sugerując podejście bliżej, lecz wtedy powitał ich przyszły pan młody.

— Miło mi widzieć was w komplecie. — Zbliżył się wraz ze służącym, do którego zadań należało rozdawanie gościom szampana. Louis widział go pierwszy raz od kilku lat i musiał przyznać, że choroba nie była dla niego łagodna. Nie urósł zbyt wysoki, miał kruchą posturę ciała oraz w dalszym ciągu poszarzałą cerę. 

— Gratulujemy zaręczyn, hrabio Hamilbell. — Zielonooki brunet jako pierwszy sięgnął po kieliszek, uśmiechając się uprzejmie do gospodarza. Po nim to samo uczyniła reszta braci, a pomiędzy nimi przebiegł roześmiany chłopiec, dołączając do grupki rówieśników obu płci, zebranej wokół [Imię]. Kobieta z entuzjazmem uczyła tańczyć jednego z nich do wesołej muzyki klasycznej, podczas kiedy reszta ochoczo im kibicowała.

— Przepraszam, że pałęta się tu tyle dzieciaków, ale koniecznie chciały przyjechać razem z rodzicami. — Tristan wyjaśnił całe to zamieszanie, przez co cała ich czwórka zaczęła przyglądać się temu przyspieszonemu kursowi.

— Muszą uwielbiać pańską siostrę. — Skomentował to William, unosząc kąciki ust do góry. [Kolor]oka poczuła na sobie nowe spojrzenia, przerywając swawolne podrygiwania. Ukłoniła się w kierunku młodziutkiego kawalera, mając zamiar podejść do grupki nowych gości, jednak dwie bliźniaczki w zielonych sukienkach złapały ją z radością za ręce.

— Tak, nie dają jej spokoju nawet na chwilę. — Brat szlachcianki przytaknął z rozbawieniem, podczas kiedy ona dotarła do zebranych, ciągnąc za sobą młode panienki. Najwidoczniej nie przejmowała się zasadami dostojności, pozwalając sobie samej na bycie dzieckiem.

— Witam szanownych panów. — Uśmiechnęła się promiennie, zatrzymując wzrok szczególnie na Williamie. Nie okazała tego po swoim zachowaniu, jednak starała się znaleźć w jego twarzy podobieństwo do znajomego z dzieciństwa. 

— Minęło wiele lat, [Imię]. — Blondyn rozszyfrował ten zamiar od razu, unosząc kieliszek z szampanem, a ona zdążyła tylko pokiwać głową, po czym została ściągnięta nieco w dół.

— Ciociu! Miałaś pokazać nam szklaną różę. — Wyszeptała jedna z sióstr, zerkając nieśmiało na dorosłych mężczyzn.

— Porozmawiamy później! — Panna Hamilbell złożyć tę krótką deklarację, a następnie pozwoliła się porwać w stronę holu. Oczy zebranych podążyły się za nimi, podczas kiedy Tristan wyciągnął z kieszeni jedwabną chustę, zaczynają pokasływać.

— Wszystko w porządku z twoim zdrowiem? — Tym razem odezwał się Albert, który miał z nim najbliższy kontakt. Louis spojrzał niepewnie na brata, zastanawiając się, jak dzisiejsze przedstawienie wpłynie na samopoczucie chorego. Ten hrabia nie znajdował się na ich liście. Nie prowadził szkodzącego trybu życia, zdając się działać na rzecz biedniejszych.

— Niestety nie jest najlepiej, ale bądźmy dobrej myśli. — Ochrypły głos wydobył się w końcu z sinych ust, a wtedy usłyszeli również głośne wołanie jego przyszłego teścia. 

— Zapraszamy, zaraz zacznie się występ! — Zawołał śmiało, machając do nich spod sceny. Dla braci Moriarty stanowiło to idealną okazję. Zbliżyli się do celu całkiem naturalnie, nie musząc zaczynać rozmowy. Rozsiedli się przy stoliku obok, obserwując wykrzywione od alkoholu twarze bogatych szych tego kraju.

— Słyszałem, że znalazłeś tę perełkę w rynsztoku, lordzie Rainmore. — Odezwał się pan starszej daty, posyłając nieco młodszemu koledze dwuznaczny uśmiech.

— Zgadza się. Śpiewała w jednym z obskurnych klubów, ale głosik ma cudowny. Wystarczyło zapłacić właścicielowi i wręcz stała się moją własnością. — Donośny śmiech dotarł do wszystkich w pobliżu, co wyraźnie nie spodobało się Tristanowi.

— To trochę przedmiotowe. — Wszedł w nieśmiałą dyskusję, nie podzielając entuzjazmu reszty. Zdawał się częściowo nieświadomy tego, jaki styl życia prowadzi rodzina jego przyszłej żony.

— Pod moim dachem niczego jej nie brakuje. To dla niej wybawienie od samego Boga. Musi tylko śpiewać. — Henry Rainmore uniósł ręce do góry, prawdopodobnie naprawdę nie widząc błędów w swoim postępowaniu. William nieco zmrużył oczy, ale również uniósł kąciki ust do góry, podczas kiedy reszta braci tylko obserwowała całą rozmowę. — A jak się mają sprawy z zamążpójściem twojej siostry, mój drogi? — Mężczyzna objął zięcia ramieniem, a ten popadł w zakłopotanie.

— Właśnie, powinieneś zdecydować o tym, jak na mężczyznę przystało. Kobiety po dwudziestce coraz trudniej znajdują mężów. — Zgodził się z tym arystokrata o ciemnej karnacji, polewając sobie kolejny kieliszek wina.

— Jeszcze zostanie starą panną jak Vandi. — Najstarszy z nich spojrzał z przekąsem na kobietę, stojącą samotnie przed oknem. Patrzyła poważnym wzrokiem przez szybę, głęboko o czymś rozmyślając.

— [Imię] oddaje się pracy naukowej. — Blondyn podjął próbę obrony swojej siostry, jednak zostało to szybko wyśmiane.

— Mimo wszystko jest kobietą. Trudno brać jej badania na poważnie. 

— Chce lepiej zrozumieć dzieci, a nie zdobyć sławę. Nie ma w tym nic złego. — Więc spróbował jeszcze raz, tym razem patrząc w ziemię z miną przepełnioną goryczą. Nie miał siły przebicia, ale nie zamierzał się też zgadzać z okropnymi rzeczami, jakie o niej mówiono. Liczył, że w końcu ktoś mu pomoże i o dziwo miało to właśnie nastąpić.

— Mogą się z tym panowie nie zgadzać, ale niektórzy mężczyźni cenią sobie inteligencję swoich przyszłych żon. — Albert wypowiedział te słowa z niesamowitą pewnością siebie, nie tracąc przy tym łagodności, jaką zazwyczaj miał w głosie. Arystokraci zamilkli na chwilę, patrząc na najstarszego z Moriarty. — Proszę wybaczyć mi tę nagłą uwagę. — Dodał z pogodnym uśmiechem, czym zadziwił ich jeszcze bardziej. William i Louis również nie spodziewali się tej uwagi, jednak nie stanowiło to żadnej przeszkody dla planu.

— [Imię]! — Josie Rainmore odeszła od swoich koleżanek, gdy tylko ponownie zobaczyła szwagierkę. Kobieta związała swoje [kolor] włosy w wysoki kucyk, eksponując złote kolczyki w kształcie krzyży, które bardzo często nosiła. — Czekaliśmy na Ciebie. — Blondynka usiadła obok ojca, machając do lokaja, aby wyłączył muzykę.

— Przepraszam za zwłokę. — Panna Hamilbell zdała sobie sprawę, że znajduje się w centrum uwagi i lekko dygnęła. Popatrzyła jeszcze raz na wszystkich zebranych, czując lekką tremę. Madame Vandi zacisnęła kciuki, posyłając bratanicy pełne otuchy spojrzenie. Młode przyjaciółki podbiegły do rodziców, nie mogąc się doczekać występu lubianej "cioci".

Nadszedł czas przedstawienia.

Drobna, młoda dziewczyna siedziała za grubą zasłoną, zakrywającą róg sali balowej. Obok znajdowało się wejście na scenę, na którą miała wejść na koniec pierwszego utworu. Podano jej szampana i wykwintne przystawki, a mimo to nic nie tknęła. Siedziała w sztywnym bezruchu, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Słyszała co jakiś czas gromki śmiech swojego pana, od jakiego mimowolnie się kuliła. Wystające obojczyki zdradzały, że nie zjadła normalnego posiłku od paru tygodni. Suche wargi świadczyły, że również mało piła. Te wszystkie rzeczy stały teraz na wyciągnięcie ręki, lecz ona trzymała post pełen smutku, chcąc, aby ten koszmar skończył się jak najszybciej. 

W końcu nadszedł odpowiedni moment. Melodia zbliżała się ku końcowi, więc nastolatka wstała. Skierowała się w wyznaczone miejsce, nie zerkając nawet na [kolor]włosą kobietę, siedzącą za fortepianem w czerwonej sukni. Nie chciała patrzeć na nikogo, nawet jeśli wszyscy skupili na niej wzrok. Wolałaby dalej występować w karczmie. Teraz nosiła złotą, rozłożystą suknię wyszywaną cennymi kamieniami, ale o wiele bardziej wolałaby mieć na sobie swoją niegdyś ulubioną, wyblakłą spódnicę z łatką na samym dole. W jej fiołkowych oczach nie dało się dostrzec żadnej iskry. Pana rozgniewała mina jasnowłosej sieroty. Siedział z wyczekującą miną, chcąc usłyszeć anielski głos dziewczyny, jednak to miało się nie wydarzyć.

Żadne słowo nie wydobyło się ze spierzchniętych ust. [Imię] przeniosła zmartwiony wzrok z klawiszy na scenę, widząc całkowicie przerażone dziecko. Nie potrafiła nazwać tego inaczej, ponieważ dziewczyna zdecydowanie miała mniej niż szesnaście lat. Śpiewaczka próbowała zacząć śpiewać, lecz nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku. Zamiast tego jej kruche ciałko zaczęło drżeć, chociaż nie płakała. Kobieta przestała grać, nawet jeśli lord Rainmore nawoływał do kontynuowania koncertu. 

— Dlaczego nie śpiewasz? — Podniósł się w końcu z miejsca, podchodząc do sceny ze wściekłą ekspresją. Zmarszczył brwi, a służka cofnęła się do tyłu, nie wiedząc, co zrobić. — Przynosisz mi wstyd do cholery! — Wszedł po nią, łapiąc mocno za kościsty nadgarstek jasnowłosej i ciągnąc ją za sobą. Niektórzy arystokraci zaczęli dzielić się zażaleniami, ze dziewczyna nie zaśpiewała. Kolejna część wyglądała, jakby nie wiedziała, czy to wszystko na pewno powinno tak wyglądać, wbrew temu nie reagując w żaden sposób.

— Ogłuchłaś? Oddam Cię tam, gdzie twoje miejsce. — Wyszeptał tak, żeby tylko ona go słyszała, ale nie był wystarczająco ostrożny. Ktoś objął mieszczankę ramieniem, stając tuż przed nim.

— Proszę ją puścić. — [Imię] sprzeciwiła mu się bez żadnego zastanowienia, wbijając w dużo wyższego od siebie mężczyznę spojrzenie pełne obrzydzenia. — Nie pozwolę na takie traktowanie kobiet pod moim dachem bez względu na ich status. — To powiedziała już bardziej do obojętnej publiczność, jak również do Tristana, który przeraził się postawą siostry.

— Czyżby? Za kogo Ty się uważasz?! — Lord odsunął się od nich, zamierzając użyć dopiero co zwolnionej ręki do uderzenia szlachcianki w policzek. 

— Nie taki występ nam obiecałeś, lordzie Rainmore, czy nie mam racji? — Powstrzymała go dłoń poważnego Williama, którą blondyn mocno zacisnął na ramieniu awanturnika.

— Moriarty! — Henry odskoczył w bok niczym przerażone zwierzę, ponieważ nie zauważył, że ktokolwiek do nich podszedł. Zacisnął zęby ze złością, chcąc pouczyć młodzieńca, przysparzającego mu wstyd.

— Zgadzam się. — Hrabia Hamilbell zarządził najbardziej stanowczo, jak tylko potrafił. Wstał, powstrzymując się od kaszlu i spojrzał na zszokowaną całym zajściem narzeczoną. — Proszę nie wszczynać awantur podczas moich zaręczyn! — Właśnie w taki sposób Rainmore stracił całe poparcie. Z całkowicie czerwoną twarzą machnął na to wszystko ręką i udał się w kierunku wyjścia.

— A żebyś była bezpłodna! — Wystrzelił na do widzenia w kierunku [Imię], która tylko pokręciła głową, przytulając do siebie wiotkie ciało mieszczanki.

— Dziękuję. — Zwróciła się do Williama, nawiązując z nim przez chwilę kontakt wzrokowy. Jego szkarłatne oczy wyglądały na okrutne, a mimo to wstawił się za słabszą od siebie osobą. — Nic cię nie boli kochanie? Chodźmy stąd. — Teraz skupiła się już tylko na wciąż milczącej dziewczynie, bezbronnie wtuloną w starszą od siebie kobietę.

Gdy obie opuściły salę i skierowały się na pierwsze piętro, Tristan przeprosił gości, idąc ich śladami. To samo uczyła Josephina, a bracia Moriarty ponownie zgromadzili się w trójkę, ponieważ doszło do niespodziewanego zwrotu akcji. Mimo to Król Zbrodni był przygotowany na takie możliwości. Dzięki odważnej postawie arystokratki jego plan stał się o wiele prostszy.

William wprosił się na górę, stając przy uchylonych drzwiach, gdzie znajdowali się prawdopodobnie wszyscy uczestnicy całego przedstawienia. Nie chciał jeszcze ujawniać swojej obecności, więc jedynie przysłuchiwał się rozmowie.

— Jak mogłaś zrobić takie przedstawienie na moich zaręczynach?! — Obcasy panienki Rainmore wydawały głośne stukoty, gdy ta energicznym krokiem chodziła dookoła całego pokoju. Sądząc po drżeniu jej głosu, musiała całkiem rzewnie płakać. — Kochanie. Oddal ją w końcu. Nie wezmę z tobą ślubu, dopóki ona będzie tu mieszkać! — Zwróciła się słownie do narzeczonego, po czym przystanęła.

— Nie możesz stawiać mi takich warunków. — Ton Tristana wydawał się o dziwo spokojny i wykończony. Co jakiś czas wydobywał się z niego głuchy kaszel.

— Oczywiście, że może. To twoja przyszła żona — Sam ojciec, jak również prowodyr zamieszania, również znajdował się w tamtym pokoju, nieustannie się gorączkując. Czerwonooki spodziewał się usłyszeć opanowany głos [Imię], lecz ta go zaskoczyła.

— Tu nie chodzi o twoje zaręczyny, ty egoistyczna ściero. — Wypowiedziała dosadnie w poważny, twardy sposób, na co Moriarty uśmiechnął się pod nosem. — Co jest z wami nie tak? Przecież to jeszcze dziecko! — Dodała o wiele emocjonalnie, jakby zaczęła tracić wiarę w ludzi. Niestety taka była ich rzeczywistość, a podsłuchujący mężczyzna stanął w końcu na wejściu do pomieszczenia, widząc obie kobiety stojące twarzą w twarz po dwóch różnych stronach stołu. Każda miała po swojej stronie jednego ze szlachciców. Hrabia stał obok swojej siostry, zatykając dłonią usta z niedowierzaniem, a lord bronił córki, zabijając rodzeństwo wzrokiem.

— A co mnie obchodzi jakaś sierota Bóg wie skąd?! Zapłacisz mi za swoje wyzwiska! — Josie odpowiedziała w końcu na przytyk, dopiero po chwili spoglądając na nieproszonego gościa, podobnie jak reszta zebranych.

— Wszyscy tutaj zgromadzeni powinni się uspokoić. — Rozłożył ręce z dyplomatycznym nastawieniem i łagodnym wyrazem twarzy. — Proponuję wam odpoczynek od tej napiętej sytuacji.

— Jak wiele z tego słyszałeś, Williamie? — [Imię] wydała się speszona tym nagłym pojawieniem się znajomego, otrzymując od niego pocieszny uśmiech.

— Nie martw się. Nasza miejska rezydencja ma kilka pustych pokoi i znajduje się nieopodal. Obie panny mogą spędzić u nas najbliższą dobę, aby okiełznać tę niewygodną sytuację. Jak nazywa się ta dziewczyna? — Wysunął propozycję idealnie pod swój plan. Chciał ukarać lorda za pomocą dłoni anonimowej śpiewaczki, lecz w takim wypadku musiał zabrać ze sobą również arystokratkę. 

— Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, to... — O dziwo nikt nie zakwestionował jego udziału w dyskusji, a Tristan chciał zgodzić się na takie warunki, lecz w słowa wszedł mu przyszły teść.

— Możecie zabrać ją już na zawsze. — Henry zmarszczył brwi ze złością, po czym wydobył z siebie salwę nerwowego śmiechu. — Jesteś kawalerem, prawda Moriarty? Nawet ta wasza przybrana sierota może wziąć ją sobie za żonę. — Spojrzał na [Imię] z pogardą, a ona nie zamierzała puścić tej uwagi mimo uszu.

— Mógłbyś przestać być okropnym człowiekiem, chociaż na pięć minut? — Spytała z pretensją, zaciskając pięści i kierując się w stronę wyjścia. — Dziękuję i chętnie skorzystam z tej oferty. — Uśmiechnęła się lekko do Williama, po czym wyszła do jednego z pokoi, gdzie prawdopodobnie znajdowała się ofiara lorda Rainmore'a. 

Plan mógł wejść w kolejną fazę. 

......

Wow, jest nas naprawdę sporo i odzew pod poprzednim rozdziałem bardzo mnie ucieszył! 

Przepraszam, jeśli nie przepadacie za dziećmi, ale stwierdziła, że Moriarty zainteresowaliby się naszą Reader, jakby była dla nich przydatna. Mają swojego człowieka w każdej dziedzinie, a ja znam się akurat na pedagogice. Wiem, jak ta nauka rozwijała się w tamtych czasach i czuję się pewniej w tym temacie, niż jakby główna bohaterka miałaby badać matematykę stosowaną, na temat której nie mam bladego pojęcia haha Na pewno rozumiecie, o co mi chodzi. To oczywiście nie wszystko. Z tego zainteresowania wynika też inne, jednak tego dowiecie się nieco później :)

Dajcie znać, czy podobał się wam dzisiejszy rozdział. Kolejny pojawi się prawdopodobnie w przyszłym tygodniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top