🄼🄾🅅🄸🄴 The Greatest Showman/Król rozrywki

"This is the greatest show!"

Nie jestem fanką musicali. Po prostu irytuje mnie, że kiedy coś poważnego się dzieje, to ni z gruchy ni z pietruchy rozbrzmiewa muzyka, a jakiś bohater totalnie na spontanie zaczyna śpiewać wszystko to, co obecnie odczuwa. No po prostu nie jestem fanką tego gatunku. Dzięki editowi z "Detroit: Become Human" odkryłam jedną z piosenek z tego filmu. Chciałam to olać, bo byłam przekonana, że nie ruszy mnie ten film, ale jak to ja musiałam dokładnie wybadać tą produkcję. 

Był jeden powód, dla którego obejrzałam ten musical: śpiewający Hugh Jackman.

Kocham gościa za Wolverine'a, w którego wcielał się przez tyle lat. Jakby nie patrzeć, to właśnie dzięki niemu zainteresowałam się filmami Marvela, bo seria "X-Men" była pierwszą produkcją z superbohaterami, którą obejrzałam na poważnie. Pomimo poznania całego MCU i jego bohaterów, Wolverine nadal jest moim ulubionym, nawet mimo tego, że X-Meni nie wchodzili do MCU. Jednak najważniejsze, że są z jednego wydawnictwa, prawda?

Wracając, oniemiałam po prostu, jak się dowiedziałam, że w tej piosence którą przez przypadek odkryłam, śpiewa Hugh Jackman. Gość ma niesamowity głos, którego mogłabym słuchać godzinami. Jak dalsza obsada mnie ani trochę nie ruszyła, bo ledwie znam aktorów, jednak dla rosomaka postanowiłam obejrzeć ten musical. I ani trochę nie pożałowałam.

Nie ma nic piękniejszego niż śmiech ludzi, prawda? Taki radosny, szczęśliwy, jakby ktoś się śmiał po raz pierwszy. Podwójną radość sprawia nam, jeżeli to my go wywołaliśmy, wśród znajomych, czy rodziny. Tego właśnie chciał P.T. Barnum, w którego wciela się Hugh Jackmam - chciał wywoływać uśmiech na twarzach ludzi.

Barnum to niepoprawny marzyciel, można by rzec, że chodzący z głową w chmurach. Chciał, aby jego świat był magiczny, chciał to roznieść na cały świat. Zapomniał na pewien czas o tym, gdy udało mu się poślubić ukochaną kobietę, a później urodziły mu się dwie córki. Jednak bankructwo firmy, w której pracował, powoduje utratę dochodów na utrzymanie rodziny. Barnum podejmuje ryzykowny plan, polegający na zaciągnięciu kredytu i otwarcie muzeum z niezwykłymi osobliwościami. Jednak nie przynosi ono żadnych dochodów, więc zdesperowany mężczyzna chce otworzyć cyrk i zaczyna zbierać grupę dziwolągów - ludzi, którzy przez swój niecodzienny wygląd trafili na margines społeczny. W XIX wieku takie rzeczy były na porządku dziennym - nie wtapiasz się w tłum, jesteś inny? Od razu jesteś zmieszany z błotem, nie ważne, czy masz dobre serce, albo jakiś ukryty talent. Z miejsca jesteś wykluczony. Ludzie, których zebrał Barnum są nie tylko niezwykli z wyglądu, mają naprawdę piękne charaktery, talenty, są niezwykli, czego nie potrafili zobaczyć inni. Barnum to dostrzegł, nawet pomimo tego, że miał także swoje ukryte cele.

Nie mija nawet połowa filmu, a już widzimy, że Barnum osiągnął sukces. Jednak tutaj odzywa się jego druga natura: chciwość. Pragnie więcej i więcej, chcąc tym samym udowodnić ludziom, że nie jest nieudacznikiem z najniższych klas, za którego większość go uważała. Pragnie pokazać im, że doszedł do czegoś w życiu, że stać go na spełnienie marzeń córki, piękny dom, a także dostatne życie dla rodziny. W pogoni za tym powoli zapomina, po co stworzył cyrk, zaniedbując przy tym grupę, a także rodzinę. Biegnąc potyka się o własne nogi, bo biegł nie za tym co trzeba. W dalszej części filmu będziemy świadkami wielu innych wydarzeń, relacji innych bohaterów, a także okropności ludzi, którzy nie akceptują cyrku i ludzi w nich pracujących. W tych pięknych kreacjach, kolorach zawsze czai się coś, co może zaważyć na dalszym życiu wszystkich. 

Film gra na emocjach, nawet bardzo. Zderzasz się ze światem dwa wieki temu, gdzie okrutność nie była praktycznie ukrywana. Niby to jest kolejny film o tolerancji i akceptacji jakich wielu, ale wiecie co wam powiem? Takie produkcje są potrzebne cały czas! Niby to jest wiadome, że należy tolerować odmienność, ale patrząc na nasz świat doskonale można zauważyć, że dużo ludzi tego nie wie. Dlatego to jest takie potrzebne: aby nagłaśniać to, bo być może da komuś do zrozumienia, że trzeba inaczej. 

Czy zalatuje kiczem? Tak, momentami aż za bardzo, jednak wierzcie lub nie, to jest cholernie przyjemny kicz do oglądania, bo podczas oglądania w ogóle nie zwracałam na niego uwagi. Dopiero teraz, bo bądź co bądź muszę patrzyć na każdy aspekt filmu, zauważam tą przesadę w niektórych momentach. Raczej graniczy to z niemożliwością, aby było tak kolorowo, nieprawdaż? Mimo to cholernie się dobrze to ogląda, bo te kolory, te stroje całej trupy cyrkowej, piękne głosy wszystkich, nawet córek Barnuma, a także niesamowita choreografia sprawiają, że człowiek podczas oglądania o tym zapomina i nie zwraca uwagi, przynajmniej ja tak miałam. To jest film, który ma nas oderwać od szarej rzeczywistości i porwać w krainę kolorów, magii, gdzie marzenia się spełniają. W tą godzinę i czterdzieści pięć minut mamy okazję odprężyć się i uwierzyć, że wszystko może być takie piękne jak w tym filmie. 

Tak jak wspominałam wcześniej, choreografia w tym filmie to cudo. Każda jest na pozór inna, dopracowana do perfekcji, a ludzie, którzy ją wykonują są naprawdę szczęśliwi. Nawet teraz, gdy oglądam teledyski z muzyką, po prostu porywam się do tańca, starając się jakkolwiek to odwzorować, z marnym skutkiem, ale to właśnie jest siła tego musicalu. Kolejny jego aspekt to niesamowite piosenki, które wpadają w ucho. Fakt, może są trochę zbyt popowe, jak na tamte czasy, ale gwarantuję wam, że jak jakaś wpadnie wam w ucho, to będziecie ją potem wałkowali przez następne dni, bo każda jest niesamowita na swój sposób, czy to melodią, słowami, czy znaczeniem. 

Oczywiście muszę wszystko robić niechronologicznie, dlatego to są pogmatwane recenzje, dopiero teraz przypomniałam sobie o omówieniu bohaterów, ehh. Na dobrze, tak więc przejdźmy do postaci.

Występują spojlery, które zdradzają trochę z fabuły, żeby nie było, że nie ostrzegałam!

Hugh Jackman jako P.T. Barnum jest cudowny i nie mówię tego tylko dlatego, że wielbię tego aktora. Po prostu widać, że on czuje się jak ryba w wodzie śpiewając i tańcząc, widać na tej twarzy radość podczas wykonywania układów. Sam aktor przyznał, że bardzo zaangażował się w tą postać i to widać. Jego relacja z Charity od małego dziecka, aż do małżeństwa jest piękna i czuć tą chemię pomiędzy nimi. Podczas wykonywania "Milion dreams" cały czas miałam zaciesz na twarzy, bo ich śpiewy pięknie współgrały ze sobą, a taniec na dachu był piękny. Jednak nie może być kolorowo i kiedy Barnum staje się coraz bardziej chciwy widać, że relacje pomiędzy nimi ucierpiały. Sama Charity w piosence "Tightrope" wyraża swój żal, a także tęsknotę za dawnym mężem. Im dalej w las, tym coraz gorzej, jednak miłość może przezwyciężyć wszystko, czyż nie?

Phillip Carlyle jest naprawdę ciekawą postacią graną przez Zaca Efrona. Wokół aktora krąży wiele opinii, a także łatka "gwiazdki Disneya", ale wiecie co? Tutaj chłop naprawdę jest świetny! Widać, że bardzo wczuł się w swoją postać, a głosu i talentu tanecznego nie można mu odmówić, bo robi to co mu naprawdę dobrze wychodzi. Efron wystąpił w wielu komediach i chłop się po prostu tam marnuje, bo on naprawdę ma pojęcie o aktorstwie i umie grać. Phillip przeszedł długą drogę, aby stać się tym, kim będzie pod koniec filmu i jego ścieżka jest naprawdę ciekawa. Wydostanie się ze złotej klatki, chęć życia po swojemu jest jego kołem napędowym w historii. Z początku widać, że jeszcze nie jest pewien, czego chce, gubi się w tym wszystkim, jednak koniec końców dzięki uczuciu, jakie żywi do Anny Wheeler, pozwala mu zrozumieć, że nikt nie ma prawa mu mówić jak żyć, a miłość jest miłością, niezależnie od klasy społecznej i pochodzenia. 

No i jestem tylko kobietą, a dla mnie Efron jest przystojny, no co ja poradzę?

Zendaya w tym filmie nie ma jakiejś wielkiej roli, co nie zmienia faktu, że dziewczyna wymiata. Wszystkie akrobacje na trapezie wykonywała sama i to naprawdę szanuję. Nawet pomimo tego, że nie ma za wiele tekstu do powiedzenia, to jak przychodzi jej kolej, czuć to, że na 101 procent wciela się w Annę Wheeler, tancerkę na trapezie, która przez swój kolor skóry jest wykluczana przez ludzi, nawet nazywana służącą. Niestety takie były realia XIX wieku. Właśnie dlatego nie może tak jakby w pełni odwzajemnić uczuć Phillipa, bo opinia społeczna skutecznie uniemożliwiłaby cieszenia się z związku. Jednak wystarczy tylko uwierzyć, mieć odwagę, aby mówić swoje zdanie i nie patrzeć na opinię innych. Niby banalne, jednak wymaga pewnego poświęcenia. Historia Phillipa i Anny uczy nas, że jeżeli czegoś pragniemy, to nikt nie może nam mówić, co mamy robić, bo to nasza decyzja.

Piosenka "Rewrite the stars" z układem jest moją ulubioną w całym filmie. Nie moja wina, że łykam historie romantyczne, jak ryba robaka na haczyku.

Cała trupa cyrkowa zapadła mi w pamięć, nie tylko przez swój nietypowy wygląd, jednak każdy coś miał w sobie, choć niektórzy nie wypowiedzieli ani słowa. Po prostu rozumiem ich ból, gdyż chyba każdy z nas czuł się wykluczony przez społeczeństwo, może nie w taki sposób jak oni, jednak każda mniejsza lub większa krzywda zostawia ślad na psychice. Oni mieli okazję pokazać innym, że się mylili. Na przykład Letti Lutz ma niesamowity głos, jednak większość patrzyła na nią przez pryzmat tego, że jako kobieta ma brodę, co zapewne było spowodowane wadą genetyczną. Doskonale pamiętam, jak Barnum nazwał ją zjawiskową i piękną, a kobiety które z nią pracowały, zaczęły się szyderczo śmiać. Pamiętam, że powiedziałam wtedy na głos: "Przecież ona jest śliczna!". Nikt nigdy nie określi definicji piękna, bo każdy jest piękny na swój własny sposób i koniec kropka! Ona jest na swój sposób piękna, a niesamowity głos tylko dodaje jej uroku. 

Jenny Lind nie należy do trupy cyrkowej, ale jest ciekawą postacią, pomimo tego, że trochę jej nie lubię. Jednak nie można odmówić tego, że jest niezłą intrygantką. Aktorka zagrała tą postać rewelacyjnie i nie mogę powiedzieć inaczej. Jej piosenka jest także bardzo piękna (a także najłatwiejsza do zaśpiewania, bo są tam słowa, nad którymi nie trzeba się zastanawiać nad poprawną wymową. Nie, wcale tego nie sprawdzałam, pseudo-śpiewając, wcale...).

Podsumowując, "The Greatest Showman" to kawał porządnego musicalu. Może jest przewidywalny, może zalatuje kiczem, jednak przyjemnie się go ogląda. Historia P.T. Barnuma, a także każdej oddzielnej postaci mnie urzekła, a niesamowite piosenki i choreografia kazały trwać do końca. Jedyne, co mogę zarzucić, to za krótki czas trwania filmu, gdyby dobito do tych dwóch godzin, albo i więcej, można by było bardziej opisać niektóre wątki, jednak to jest szczegół. Zalatuje kiczem, jest nazbyt kolorowo, ale o to w tym chodziło. Mieliśmy się dobrze bawić, zapomnieć o obecnym świecie. 

Na co czekacie? Lećcie do krainy marzeń!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top