Rozdział 34 cz.2
Maddie bez celu chodziła po Zamku Taelis, a właściwie po jego ukrytej przed wzrokiem większości aniołów części. Tej za ścianą mgły. Spacerowała po najwspanialszym kompleksie naukowym, jaki kiedykolwiek widziała. Zajmował on zaskakująco dużą powierzchnię, dzięki czemu posiadał mnóstwo pomieszczeń do badań. Każdy dział nauki miał swoje własne laboratoria z odpowiednio dobranym sprzętem. Nawiasem mówiąc, każdy przyrząd był sprawny i nowoczesny.
Gdyby tylko te przełomowe badania dotyczyły jakiegokolwiek innego projektu, byłaby w niebie.
Niestety badania miały na celu znalezienie sposoby na kontrolowanie mutantów. Sama idea nie była zła, tylko jej wykorzystanie pozostawiało wiele do życzenia. Chociaż nikt nie powiedział tego wprost, anioły chciały powiększyć swoją armię o mutanty, a następnie przejąć władzę. Już dawno się tego domyśliła. Ostatecznie potwierdziło jej teorię zachowanie reszty personelu. Część była widocznie zastraszona, a reszta kompletnie pozbawiona skrupułów. Nie wiedziała, co było gorsze. W każdym razie nikt głośno nie narzekał i doskonale to rozumiała. Sama również została zastraszona i cudem, a właściwie dzięki Patrickowi, uniknęła śmierci. Niestety anioł poniósł za to najwyższą cenę. Umarł na jej oczach.
Mae była wtedy tak sparaliżowana strachem, że mogła jedynie patrzeć jak bestia atakuje go, a następnie pożera. Kiedy obrzydliwy stwór zaprzestał jedzenia, spojrzał na nią. W jego oczach widziała czysty obłęd.
Minęło kilka miesięcy, a jednak dalej potrafiła sobie przypomnieć to spojrzenie. Z każdym przerażającym detalem, jak na przykład obezwładniający ją strach i zmasakrowane zwłoki Patricka. Chyba nigdy nie wymaże tego widoku z pamięci. Jeszcze jeden szczegół tamtego wydarzenia zapadł jej w pamięć. Mianowicie słowa podstarzałego profesora, które ocaliły jej życie, a jednak kompletnie do tego nie pasowały:
- Zabierzcie go- rzucił anioł do interkomu.- Wystarczy nam jeden trup naukowca jak na jeden dzień.
Przekonała się, że jego słowa miały w sobie drugie dno. Okazało się, że podczas badań nierzadko dochodziło do śmierci. Raz była świadkiem jak jakiś anioł przez przypadek wylał na siebie niezwykle żrącą substancję. Krzyczał jakby go zjadano żywcem. W pewnych miejscach kwas wyżarł mu skórę aż do kości. Był w ciężkim stanie, ale udało się go uratować. Jednak zamiast pozwolić mu odpocząć, zagoniono go do pracy. W ramach "nauczki", jak to określił jeden z tych nieczułych, bezdusznych istot, jakimi byli niektórzy naukowcy. Facet tytułował się bezpośrednim podwładnym Elieli i twierdził, że wszyscy w laboratorium mu podlegali. Rozkazał nieszczęśnikowi, który oblał się kwasem, żeby wystąpił w charakterze przynęty, aby mogli sprawdzić czy nowy sposób na kontrolę mutantów działa.
Nie zadziałał.
Na szczęście nie musiała tego widzieć na własne oczy. Tylko słyszała o takim incydencie od znajomego z działu nadnaturalnej biologii eksperymentalnej. To głównie tam testowano metody kontroli, więc szybko zaczęto określać ten wydział niepochlebną nazwą umieralni. Kluczem do przeżycia tam było wykonywanie swoich obowiązków, nie podpadanie szefowi działu i nie rozpowszechnianie informacji o tym, co się tam działo. Mae wiedziała o wszystkim na bieżąco, tylko dlatego że miała tam zaufaną osobę. Właściwie to on bardziej jej ufał i chyba liczył, że się z nim umówi na randkę. Póki co postanowiła nie wyprowadzać go z błędu, ale też nie wysyłała mu sprzecznych sygnałów. Sprzyjał jej ogrom pracy, bo zapewniał jej satysfakcjonującą wymówkę.
To nie tak miało wyglądać, pomyślała z żalem, opierając się o barierkę i patrząc na ścianę mgły z drugiej strony niż dotychczas. Miała wziąć udział w przełomowych badaniach naukowych, dużo zarobić i później może faktycznie zgłosić się do kolejnego projektu Linexu. Tymczasem nie wiedziała czy nawet przeżyje wykonywanie tego projektu. To było frustrujące i nadzwyczaj stresujące.
Nie wiedziała czy powinna pomagać w badaniach, aby doprowadzić je do końca czy postąpić przeciwnie i je sabotować. Pomoc miała wielki, niezaprzeczalny plus - uratowanie pozostałych specjalistów i siebie, rzecz jasna. Niestety jeden błąd mógłby kosztować ją życie. Natomiast sabotaż oznaczał zaprzepaszczenie okropnych planów naczelnej anielicy, co było niewątpliwą zaletą. Jeśli jednak jakoś by się to wydało, również skończyłaby martwa. Dodatkowo badania trwałyby dalej i kolejni, nieświadomi zagrożenia naukowcy zgłaszaliby swoją kandydaturę na zwolnione stanowiska.
Każde z rozwiązań wydawało się równie złe, a jej szanse na przeżycie oscylowały w granicy pięćdziesięciu procent. To stosunkowo dużo. Pozostało jej jedynie wykonywać obowiązki i liczyć, że z czasem sytuacja sama się rozwiąże, chociaż sama w to nie wierzyła.
- Chcesz?- zapytał rudowłosy anioł o imieniu Eric, wyciągając w jej kierunku paczkę papierosów.
Maddie wyciągnęła jednego z opakowania. Kiedyś za żadne skarby by tego nie zrobiła. Wiedziała jak wielkie spustoszenie mógł wywołać ten ludzki wynalazek w jej organiźmie. Obecnie niezbyt się tym przejmowała. W końcu nie wiadomo ile jeszcze będzie żyła. Może pozostało jej kilka godzin i zakończy swój żywot w laboratorium eksperymentalnym.
Włożyła papierosa do ust, poczekała aż anioł go zapali i zaciągnęła się dymem.
- Dzięki.
- Wdepnęliśmy w niezłe gówno, co?
- I to jeszcze jakie- zgodziła się z nim Mae.- Jak sytuacja w twoim wydziale?
Specjalnie uniknęła użycia słowa "umieralnia". Nie chciała dobitnie mu przypominać, jak może skończyć. Pewnie i tak słyszał to określenie zbyt wiele razy.
- Normalnie, to znaczy tak, jak zazwyczaj- odparł lustrując nieobecnym spojrzeniem przestrzeń.- Może porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym?
- Możemy spróbować. Nie wiem jak tobie, ale mi nic przyjemnego nie przychodzi do głowy.
- Opowiedz mi o projekcie dla Linexu. Jestem bardzo ciekawy, co to było. Wszystko, co z Linexem związane jest okryte tajemnicą... Tak jak rzekomi sponsorzy. Przecież na jeden taki projekt idą grube miliony. Skąd oni biorą na to fundusze?
- Nie mogę zaspokoić twojej ciekawości. Linex jest dla mnie taką samą wielką tajemnicą jak dla ciebie. Nie pracowałam dla nich, chociaż bardzo tego chciałam.
Eric obdarzył ją zdziwionym spojrzeniem.
- Mówiłaś, co innego.
- Chciałam zobaczyć minę faceta w drogim garniturze. Zachowywał się jakby z powodu pieniędzy był lepszy. Nienawidzę takich snobów.
- Też ich nie lubię. Ale to co mówiłaś o niezwykłym, lśniącym kruszcu miało sens.
- Prowadziłam badania na temat absorbcji magii przez otoczenie i różne materiały.
- Do jakich wniosków doszłaś? To całkiem interesujący temat.
- Nie widziałam wyników końcowych, więc wolę nie wyciągać błędnych wniosków. Pewnie ich już nie zobaczę. Wzięłam dłuższy urlop, żeby tutaj popracować- rzekła Maddie.
- Trochę więcej optymizmu, Mae. Może i tkwimy w niezłym gównie, ale mamy wyjście. Dokończymy te cholerne badania i znajdziemy sposób na kontrolowanie mutantów, a później wrócimy do własnego życia.
Maddie uniosła brew z powątpieniem, przydeptując niedopałek podeszwą glanów. Wystarczająco wyniszczyła swój organizm jak na jeden dzień.
- Chcesz im pomóc? Przecież to szaleństwo.
- Nie zaprzeczę, ale spójrz na to z innej strony. Mutanty panoszą się po różnych światach i zabijają. Chyba lepiej je oswoić i pozwolić działać Elieli niż próbować wyniszczyć je pojedynczo. Tak przynajmniej uważam.
- Może i masz rację. Lepiej nie powielać błędów przeszłości. Przecież kiedyś chcieli pojedynczo wyplenić magów krwi i widzisz jaki mamy efekt. Oczywiście nie mam nic przeciwko magom krwi. W porównaniu do mutantów... Sytuacje są diametralnie różne.
- Z historii nadnaturalnej też jesteś dobra. Jestem pełny podziwu- skomentował Eric, zmniejszając odległość między nimi. W głowie Mae zapaliła się czerwona lampka. Musiała jakoś zmienić bieg sytuacji i tor rozmowy.
- Bez przesady. Znam jedynie tę część historii o magach krwi. Kiedyś to zagadnienie wydawało mi się interesujące. Wiesz, że na samym początku nie potrafili określić mocy magów krwi? Właściwie nic o nich nie wiedzieli. Nie mieli wtedy jeszcze tak rozwiniętych zdolności, sprzętu, ani możliwości, jakie my teraz posiadamy. Dlatego się ich obawiali.
Maddie z satysfakcją obserwowała jak rudy anioł z powrotem obraca się do barierki. Ciekawostki historyczne to jest to. Potrafią doskonale niszczyć nastrój. Opowiedziała ich jeszcze kilka aż zauważyła znudzenie na twarzy rozmówcy.
- Interesujące- skonstatował nieszczerze.
Mae zaczęła szukać odpowiedniej wymówki. Najbardziej obiecująca była dla niej ta o przerwie, która właśnie dobiegała końca. Nie zdążyła jej użyć, bo w zasięgu wzroku pojawiła się jej przestraszona znajoma w działu mikro. Tak właśnie nazywano wydziału, w którym była. Skrót pochodził częściowo od sporej ilości mikroskopów w laboratorium, a częściowo od całokształtu ich pracy. Bowiem zajmowali się badaniem struktury wewnętrznej mutantów. Tkanki, kości, narządy, macki, krew, tego typu rzeczy.
- Howard cię wzywa, Madison- oznajmiła bez zbędnych uprzejmości Ella. Jak zawsze używała jej pełnego imienia. Mae próbowała jej to wyperswadować na wszelkie możliwe sposoby, ale anielica z uporem powtarzała "Madison". Nie zgodziła się nawet na kompromis w postaci imienia "Maddie".
- Howard?! Czego on może ode mnie chcieć?- zdziwiła się czarnowłosa.
Howard był szefem działu mikro. Koordynował działanie wszystkich wyspecjalizowanych w tej dziedzinie laboratoriów. Znany był z subtelnych gróźb. Nie uznawał on czegoś takiego jak kolejna szansa. Dostawało się tylko jedną, jedyną, a jeśli się ją spieprzyło, było się w poważnych tarapatach.
- Nie wiem, ale lepiej nie każ mu czekać- wzruszyła ramionami Ella. Jej wzrok powędrował w kierunku zgniecionego niedopałka nieopodal jej glanów. Skrzywiła się jakby zjadła cytrynę. Mae nie wiedziała czy z powodu butów czy papierosa. Anielica zazwyczaj czepiała się jej ubioru, choć była tylko o rok starsza.
- Wybacz, Ericu. Obowiązki wzywają- mruknęła Maddie. Rudy kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Ty palisz, Madison?- zapytała z naganą w głosie, kiedy wkroczyły w labirynt korytarzy. Kompleks był doprawdy olbrzymi. Miał pięć pięter i każde z nich przypominało istny labirynt. Mae nie potrafiła określić jaką przestrzeń zajmowało każde z pięter. Od wewnątrz wydawały się ogromne, a od zewnątrz nie miała okazji ich zobaczyć. Nie mogła opuszczać budynku, tak jak każda inna osoba.
- Czasami. Nie musisz robić mi wykładu na temat szkodliwości tego typu używek. Wiem o tym, ale w obecnej sytuacji niespecjalnie mnie to interesuje.
Ella przytaknęła i zamilkła, wracając do skorupy śmiertelnie przestraszonej dziewczyny. Wychodziła z niej tylko wtedy, gdy zwracała komuś uwagę i osobą, której zazwyczaj one dotyczyły była Maddie. Już zdążyła do tego przywyknąć.
Ella zostawiła ją po drodze, sama kierując się w stronę laboratorium. Mae zapukała do odpowiednich drzwi i weszła, gdy dobiegło do niej przytłumione "proszę". Gabinet Howarda nie był zwyczajny, tak samo jak jego właściciel. Centralne miejsce w pomieszczeniu zajmowało duże akwarium z dziwnymi rybami w środku. Po prawej i po lewej ciągnęły się rzędy regałów, a tył pomieszczenia skrywała szpitalna zasłona.
- Dzień dobry, doktorze Howard- powiedziała uprzejmie. Jak do tej pory był dla niej miejscową legendą. Często o nim mówiono, nie tylko w superlatywach, aczkolwiek nie pojawiał się w obrębie swojego wydziału częściej niż było to absolutnie konieczne. Mae nie miała jeszcze okazji zobaczyć tej konieczności ostatecznej, dlatego tym bardziej się zdziwiła, kiedy ją wezwał. Przynajmniej znała kilka zachowań, żeby u niego zapunktować. Pierwszym z nich było zwracania się do niego tytułem doktorskim.
Zza zasłony wyszedł mężczyzna. Maddie dałaby mu na oko coś koło pięćdziesiątki. Miał jasne, prawie białe włosy, ale nie siwe. Natomiast oczy miał wyjątkowo ciemne, do takiego stopnia, że tęczówka zlewała się ze źrenicą tworząc dwa duże czarne punkty. Był szczupły, ale nie wychudzony. Zamiast prawej ręki miał metalową protezę.
- Dzień dobry, panno Madison. Proszę podejdź bliżej. Nie krępuj się, tylko podziwiaj i pytaj.
Maddie od razu podeszła do akwarium. Czuła na sobie uważne spojrzenie białowłosego. Nie przejęła się tym. Dawno przyzwyczaiła się do zdegustowanych spojrzeń, którymi ją obrzucano. Po pierwsze wyglądała młodziej niż wskazywałby na to jej wiek faktyczny, co już samo w sobie denerwowało współpracowników. Nie raz usłyszała teksty typu nie będzie mnie pouczać jakaś małolata. Po drugie nie ubierała się zbyt elegancko. Lubiła rozkloszowane spódnice, kolorowe podkoszulki i glany. Po trzecie, chyba najbardziej irytujące dla całego świata, uwielbiała lizaki. Nie rozumiała, czemu to tak bardzo innych uwierało. Z nieznanych jej powodów uważali to za nieprofesjonalne. Jak przychodzili do laboratorium z kawą, śniadaniem lub lunchem, to w porządku, ale jak zobaczyli lizaka to już nie. Jaka była pomiędzy tym różnica?
- Nigdy nie widziałam takich ryb. Co to za gatunki, jeśli mogę wiedzieć, panie doktorze?
- Moje własne. Stworzyłem je w moim prywatnym laboratorium. Ta tutaj jest na przykład połączeniem rozdymki i bojownika- odpowiedział Howard, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.- Zapytałaś z czystej ciekawości czy z zawodowego zainteresowania, panno Madison?
- Z ciekawości. Nie jestem specjalistką, jeśli chodzi o oceanologię. Preferuję organizmy chodzące po ziemi, ewentualnie latające.
- Wielka szkoda, ale braki w wiedzy można nadrobić. Napisałem jakiś czas temu książkę traktującą o organizmach wodnych oraz o tym jak stworzyłem nowe. Mogę kiedyś ją wypożyczyć.
- Będę wdzięczna, ale obawiam się, że niedługo będę musiała wracać do pracy. Możemy przejść do konkretów? O innych rzeczach możemy porozmawiać później- rzekła Mae, mając nadzieję, że mu tym nie podpadła. Czuła się dziwnie, rozmawiając ze swoim przełożonym, o którym tyle słyszała i bynajmniej nie były to dobre rzeczy, o rybach.
- Naturalnie- zgodził się Howard. Odetchnęła z ulgą, kiedy nie zobaczyła na jego twarzy ani śladu złości albo oburzenia.- Dokładnie przeczytałem twoje CV. Wiesz, że jesteś jedną z najmłodszych osób, jakie tu pracują? Rzadko zatrudniamy osoby w wieku dwudziestu trzech lat. Myślałem, że będą z tobą jakieś kłopoty, ale takowych nie ma. Wykonujesz swoją pracę dobrze i na czas. Trzymaj tak dalej, panno Madison, a może spotkamy się w innych okolicznościach.
Mae wpatrywała się w Howarda z szeroko otwartymi oczami. Czy on ją właśnie pochwalił? Spodziewała się raczej ostrej reprymendy i gróźb, a przeżyła takie pozytywne zaskoczenie.
- Dz-dziękuję, doktorze- mruknęła ostrożnie. Musiało być jakieś ale lub haczyk. Przecież nie wezwałby jej, aby ją pochwalić.- Co ma pan doktor na myśli, mówiąc o spotkaniu w innych okolicznościach?
- Niedawno zwolnił się wakat na stanowisku mojej asystentki. Marie spotkał tragiczny wypadek. Mogłabyś ją zastąpić, ale najpierw muszę cię jeszcze trochę poobserwować. Trzymaj tak dalej. Możesz już iść. Nie chcę cię wyganiać, ale praca czeka.
Maddie skinęła głową i opuściła jego gabinet. Przez chwilę myślała, że to dla niej szansa. Mogłaby się wybić u boku wybitnego specjalisty. Dopiero Ella uświadomiła jej stopień zagrożenia.
- Żartujesz. Powiedz, że żartujesz- poprosiła anielica z większym przerażeniem niż zwykle. Zaczęła nawet miętosić bransoletkę.
- Nie, to się stało naprawdę. Nieźle, co?
- Nieźle?! To koszmarnie!- uniosła się Ella. Pracownicy niedaleko aż obejrzeli się w ich kierunku.
- Nie tak głośno. Co jest?
- Marie nie zginęła w wypadku, ale została zabita. Chodzą plotki, że...
- No co?- ponagliła ją Mae. Ella przybliżyła się do niej i odpowiedziała szeptem.
- To sprawka Howarda.
Maddie patrzyła na nią ze szczerym zaskoczeniem. Przecież Howard wydawał się taki normalny.
Miała spore kłopoty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top