Rozdział 50 cz.2
- Wobec tego musimy znaleźć kogoś, kto będzie potrafił pokonać swoje słabości- oznajmił wampir o lodowatym, beznamiętnym spojrzeniu. Skye nie potrafiła dostrzec w jego oczach śladów jakichkolwiek emocji. Nadaremnie próbowała przypomnieć sobie imię władcy wampirów, bo niewątpliwie z nim miała do czynienia. Zaczęła żałować, że nie przywiązywała więcej wagi do tego typu kwestii. Poza Lucyferem i Alysanne nie znała tutaj nikogo.
- Już widzę las chętnych- zadrwił Pan Piekła.- Mógłbym się zgodzić, ale na pewno nie pójdę pierwszy. Nie zamierzam być zwiadowcą.
- Powinieneś mieć do nich chociaż trochę szacunek. Poświęcili się dla dobra ogółu, czego ty nie byłbyś w stanie zrobić. Sam właśnie to przyznałeś- odezwała się Eliela.
- Z chęcią zobaczę jak ty wejdziesz tam do środka, Elielo. To jest wyśmienity pomysł, żeby odkupić swoje grzechy. Przecież to wszystko twoja wina- odparował Lucyfer z szyderczym uśmiechem. Anielica zacisnęła usta, piorunując go spojrzeniem. Potem wzięła głęboki wdech.
- Nie czas teraz...- zaczęła Alysanne, ale została zignorowana.
- Mam dość aluzji dotyczących mojego postępowania. Odpowiem teraz na wszystkie niezadane pytania. Tak to ja zleciłam stworzenie mutantów u Przeklętych poniżej Piekła. Nie współpracowałam z panią w czerwieni. Podejrzewam, że to wina Stolasa. Oszukał mnie. Innego wyjście dla jej kontroli absolutnej nie widzę. Jestem też odpowiedzialna za rzeź- anielica popatrzyła sugestywnie na Pana Piekła, który takiego właśnie sformułowania użył wcześniej.- Wilkołaków w Tael Bren. To było działanie pod wpływem chwili, ale wiem dlaczego to zrobiłam i gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym tak samo. W przeciwnym razie zamieszki nie miałyby końca. Zginęłoby jeszcze więcej aniołów. Podsumowując przy pomocy mutantów chciałam zyskać władzę nad wszystkimi światami. Uważam, że anioły są znacznie lepsze niż inne gatunki. Można by rzec doskonalsze. Czy teraz możemy przejść do formowania planu, żeby to pokonać?
Eliela wskazała na monstrum, które powoli zbliżało się w ich kierunku. Torowało sobie drogę wśród trupów, pożerając co niektóre.
- Jestem wielce zadowolony z powodu twojego wyznania. Wiesz, że jeśli przeżyjesz, czeka cię kara śmierci?- zapytał Lucyfer.
- A wiesz, że mamy obecnie ważniejsze sprawy? Ja i tak umrę, ale wy macie szansę, więc na tej szansie powinniśmy się skupić. Jestem gotowa do poświęcenia. Mogę pójść do wnętrza tego stwora i spróbować pokonać to, co tam zastanę. Mam jeden warunek. Musimy wcześniej ustalić plan. Chcę mieć w tym swój udział.
- Eliela ma rację- rzekła kapłanka.- Też jestem gotowa, żeby tam wejść.
- Ja również- powiedział Lyskian.
- Jakie to szlachetne z waszej strony. Ktoś jeszcze zapisze się na listę samobójców?- wtrącił Pan Piekła.
Anielica wyglądała jakby z trudem się powstrzymywała. Alysanne zerknęła na Lucyfera. Scarlett podejrzewała, że w jakiś sposób komunikowali się mentalnie, a jednak nie dało się ich usłyszeć. Wcześniejszą rozmowę słyszała. Tej natomiast nie. Lyskian pozostał beznamiętny jak zawsze. Nie sposób było odczytać jego emocji. Asshai wyglądała na lekko zirytowaną, ale jej zamyślona mina sugerowała, że nie przysłuchiwała się bezsensownej kłótni, tylko szukała rozwiązania. Zdeformowany mężczyzna milczał. Może on w ogóle nie potrafił mówić?
- Musimy dokładnie przemyśleć listę kandydatów- zgodziła się z nim złotowłosa.- Myślę, że przeciwko Elieli nie ma żadnych przeciwwskazań. Ma ktoś jakieś ale? Nie? To świetnie. Lyskianie jesteś pewien? Twoja przeszłość mogłaby zniszczyć nie jedną osobę z tutaj obecnych. Chcesz się z tym zmierzyć?
- Zbyt długo przed tym uciekałem, wypierając wspomnienia. Zrobię wszystko, aby ją pokonać.
- Dobrze. A ty Asshai?
- Nie możesz tego zrobić- odezwał się po raz pierwszy mężczyzna w długim, czarnym płaszczu kapłanów i kapłanek cienia. Miał bladą, pergaminową skórę i prawie czarne oczy. Jego sylwetka była trochę zdeformowana.- Jeśli tylko podejdziesz do pani w czerwieni, macki cię zabiją. Ja i moja ożywiona armia również nie możemy się zbliżać. Macki nawet nie biorą nas do środka.
Asshai zacisnęła usta w wąską linię, ale nie skomentowała tego w żaden sposób.
- Ja też mogę pójść- odezwała się Skye. Bała się, ale jeśli przepowiednia się nie myliła, mogła wpłynąć na wynik bitwy. Nie widziała innego sposobu, żeby uratować sytuację.
- Miałaś do czynienia z jej mocą, tak?- zapytała Alysanne. Scarlett przytaknęła.- Wygrywałaś?
Skye spuściła wzrok trochę zmieszana. Raczej przegrywała, ale jeśli się postara...
- Tak lub nie. Prosta odpowiedź.
- Nie- dała za wygraną Skye.
- W takim razie zostajesz.
- Ale przepowiednia...
- Jeśli zginiesz, w niczym nie pomożesz. Nie możesz brać przepowiedni aż tak dosłownie. Jej treść głosiła, że możesz znacząco przyczynić się do wygranej, ale to nie znaczy, że jesteś nieśmiertelna.
Scarlett w duchu zgodziła się z Alysanne. Demonica miała rację.
- Czyli ja i Lyskian pójdziemy na pierwszy ogień?- podsumowała Eliela.
- Oraz kilkanaście innych istot, ale nie z tego kręgu. Dalej zobaczymy jak się rozwinie sytuacja.
- Ja chcę iść- oznajmił wilkołak.
- Pod względem gatunkowym nie ma przeciwwskazań. Jesteś pewien?- zapytała po raz kolejny złotowłosa. Wilkołak kiwnął głową.
- W takim razie do dzieła.
*****
Eliela leciała na swoich śnieżnobiałych skrzydłach w kierunku potwora. Nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie się w tak fatalnym położeniu. Co ją podkusiło, żeby zgrywać bohaterkę? Była odważna, ale co z tego? Raz zaryzykowała. Postawiła wszystko na jedną kartę i przegrała. Straciła nieskazitelną reputację, władzę, autorytet, a przede wszystkim nie osiągnęła upragnionego celu. Pozostało jej tylko jedno. Chciała odejść z godnością na własnych warunkach. Nie łudziła się, że jeśli w jakiś cudowny sposób zdoła pomóc w pokonaniu pani w czerwieni, zostanie uniewinniona. Lucyfer, o ile przeżyje, z chęcią będzie patrzył jak jej życie dobiegnie końca. Z pewnością również zrobi wszystko, żeby ją znaleźć, gdyby uciekła.
Naczelna anielica się poddała. Nie zamierzała unikać kary. Przyjmie ją z godnością. Wejdzie do wnętrza mackowatego cielska i da się zabić, chociaż wcześniej może spróbuje zmierzyć się z pierwszą mutantką. Tak, to był wyśmienity pomysł. Przynajmniej byli członkowie Rady i kilka innych wpływowych istot zobaczy, kogo właśnie stracili. Oby mocno tego żałowali.
*****
Lyskian po raz pierwszy od dawna naprawdę się denerwował. Setki lat temu odciął się od wspomnień i traumatycznych przeżyć. Postawił mur, który oddzielał go od przeszłości. Musiał to zrobić, aby odzyskać spokój i przestać balansować na granicy szaleństwa. Przez okoliczności został zmuszony do zniszczenia swojej jedynej osłony. W końcu będzie musiał się z tym zmierzyć. Ta perspektywa nie napawała go optymizmem. Tyle lat był odgrodzony od wszelkich emocji, pozwalając sobie jedynie na chłodny racjonalizm. Nie wiedział czy odnajdzie się w świecie, w którym cała fala ukrywanych uczuć zaleje go niczym tsunami. Nie wiedział też, co zrobi później. Wróci do bezpiecznej, znanej mu otoczki chłodu czy zacznie żyć jak inni?
Tyle razy słyszał od innych istot, że podziwiają go za ten spokój i skrupulatnie przemyślane decyzje. Jednak żadna z tych istot nie zdawała sobie sprawy, jak wielką cenę za to zapłacił. Może nawet sam nie pojmował jak wielką? Niebawem przyjdzie mu się z tym zmierzyć. Dopiero wtedy będzie mógł stawić czoła swoim demonom. Pokona je albo umrze. Inna opcja nie istniała.
*****
Wilkołak o imieniu Frank zbliżał się do potwora. Im bliżej podchodził, tym więcej przerażających detali dostrzegł. Ten widok bynajmniej mu się nie podobał. Pomimo zżerającego go od środka strachu, kroczył przed siebie. Wygra to. Przyniesie chwałę swojemu gatunkowi i pokaże niedowiarkom, że wilkołaki też mogą wiele zrobić. Czas pomiatanie wilkami i umniejszania ich wartości dobiegł końca. Po tej walce odrodzą się na nowo. Frank zamierzał nawet wprowadzić zmiany w systemie rządzenia. Czas na bardziej demokratyczny i mniej barbarzyński system. Koniec z zabijaniem poprzedniego alfy i przejmowaniem władzy przez najsilniejszego osobnika. Pora dać szansę innym czynnikiem. Tuż po jego bohaterskim czynie chciał ogłosić się nowym alfą. Skoro przeżyje starcie z pradawnym zagrożeniem, nikt nie powinien się mu sprzeciwiać.
Wizualizując sobie swoją świetlaną przyszłość, dał się wciągnąć do środka. Cienista macka oplotła go w pasie i przetransportowała do wnętrza. Frank patrzył na zamykającą się za nim plątaninę. Uświadomił sobie, że nie było już odwrotu.
*****
Scarlett z góry patrzyła na walkę. Siedziała na wzgórzu. Chciała zejść na dół, ale Alysanne jej tego kategorycznie zabroniła. Bitwa była podzielona na walki w dwóch miejscach. Jednym z nich były obecnie już ruiny Kryształowej Twierdzy. Tam toczyła się zażarta walka z mutantami. Natomiast drugim miejscem była dolina. To właśnie tam znajdowała się pani w czerwieni pod postacią ogromnego stwora. Rozdeptywała, pożerała albo wciągała do środka różne istoty.
Skye chciała pomóc, ale prawa ręka Lucyfera miała rację. Przeciwko pani w czerwieni nie miała najmniejszych szans. To samo tyczyło się walki bezpośredniej z mutantami. Jej udział tylko by bardziej przeszkadzał. Czuła się bezużyteczna. Próbowała wymyśleć, co mogłaby zrobić. Nic jej nie przychodziło do głowy. Sytuacja była beznadziejna. Z potworem ewidentnie sobie nie radzili. Mutanty dawali radę zabić, ale co z tego, skoro po chwili na ich miejscu pojawiały się następne? Ile ich ubywało, tyle przybywało, więc żadnego progresu nie zaobserwowała. Mieliby większe szanse, gdyby musieli walczyć z panią w czerwieni albo mutantami. Jedno z tych zagrożeń byłoby wystarczająco kłopotliwe.
Nagle w tłumie szykujących się do walki istot zauważyła charakterystyczną, białą czuprynę i nefrytowe przebłyski. Po raz pierwszy ucieszyła się na jego widok. Przecież jakiś czas temu on powiedział, że już nie jest mutantem. A to znaczyło, że w jakiś sposób zdołał cofnąć przemianę. Musiała dowiedzieć się w jaki sposób i przekazać to Alysanne. Dzięki temu może zdołają uwolnić mutanty spod wpływu ich królowej.
Scarlett pobiegła za Aloysem. Przez przypadek kogoś potrąciła. Przeprosiła szybko, szukając wzrokiem białowłosego. Po chwili go odnalazła.
- Aloys!- krzyknęła, żeby ponownie nie zgubić go w tłumie. Białowłosy obrócił się w jej kierunku i pomachał energicznie ręką.
- Cześć- mruknął nastolatek z promiennym uśmiechem. Szwy po raz kolejny pękły mu w kącikach ust, czym absolutnie się nie przejął. W lewej ręce miał dużą kosę z podwójnym ostrzem. Obracał ją z zaskakującą lekkością, zupełnie jakby była przedłużeniem jego ręki. Scarlett przypomniała sobie rezydencję na pustkowiu i spekulacje Kylie. Przez pewien czas twierdziła, że był seryjnym mordercą ukrywającym zwłoki w piwnicy. Ta teoria zaskakująco do niego pasowała. Zwłaszcza teraz, kiedy trzymał kosę.
- Mówiłeś, że już nie jesteś mutantem. To znaczy, że nim byłeś, tak?- spytała Skye, otrząsając się z zamyślenia.
- Yhmm- mruknął potakująco Aloys. Sprawiał wrażenie jakby nie do końca miał kontakt z rzeczywistością.
- Jak cofnąłeś... Przemianę?
- To ty tego nie wiesz?- zdziwił się białowłosy, przekrzywiając głowę lekko na bok.
Scarlett zastanawiała się, czemu on ją o to pytał. Powinna o tym wiedzieć?
- Nie. Jak to zrobić?
- To proste. Odpowiedzią jest twoja krew. Och, muszę iść. Pan Ciemności mnie wzywa.
Zanim zdążyła o cokolwiek zapytać, Aloys zniknął w tłumie. Chwilę zastanawiała się nad jego odpowiedzią. Przypomniała sobie wydarzenie z Oxcross. W zamian za eliksir prawdy chciał trochę jej krwi.
Czyli faktycznie mogła coś zrobić. Musiała tylko wymyślić zgrabny plan i zrealizować go bez względu na protesty złotowłosej demonicy czy kogokolwiek innego.
*****
Eliela wcale nie czuła się tak pewnie jak jeszcze chwilę wcześniej. Zamierzała pokazać byłej Radzie i kilku dodatkowym istotom, kogo stracili, a potem się poświęcić. Plan był dobry. Gorzej z realizacją.
Krążyła po ciemnych korytarzach. Nie widziała nic oprócz ciemnych skał i tonących w mroku zakamarkach tuneli. Czuła coraz większy niepokój. Labirynt idealnie obrazował jej wszystkie obawy. Nienawidziła bezsilności. Obecnie czuła się bezsilna. Mogła jedynie krążyć po tunelach mając nadzieję, że kiedyś trafi do wyjścia. Nienawidziła również nadziei, bo zazwyczaj zwiastowała bolesne zetknięcie z porażką. Cisza coraz bardziej ją irytowała. Nie miała żadnych informacji z zewnątrz, ani z wnętrza. Błądziła na ślepo, czego unikała jak ognia przez całe życie. Lepiej wiedzieć za dużo niż za mało.
Uświadomiła sobie, że pani w czerwieni z nią pogrywała. Chciała zasiać w niej niepokój. Anielica musiała przyznać, że jej się to udało. Wzięła głębszy oddech, żeby uspokoić bijące serce. Nie chciała dać jej tej satysfakcji.
Po chwili tunele zastąpiła tak dobrze jej znana sala obrad. Eliela zobaczyła innych członków Rady. Drwili z niej i odzywali się lekceważąco. Znosiła to ze stoickim spokojem. Wiedziała, że to nie działo się naprawdę. Następnie zobaczyła plac Dracarys. Ogień spalał żywcem anioły, które przyszły, żeby jej wysłuchać. Miała na sumieniu ich śmierć. W tym momencie zaczęła się łamać. Kolejne widoki były jeszcze bardziej bolesne. Musiała patrzeć na efekty swoich działań. Wiedziała, że mutanty zabiły mnóstwo istot. Jednak wiedza, a zobaczenie tego na własne oczy to dwie różne rzeczy.
Z każdym kolejnym widokiem czuła się podlej. Traciła determinację, a zastępowała ją apatia. Coraz bardziej pogrążała się w smutku.
*****
Lyskian poniekąd zdawał sobie sprawę, z czym miał się zmierzyć. Zaczęło się bardzo przewidywalnie. Odbył podróż po wspomnieniach tych z pierwszych kilku lat swojego życia. Widział ojca, a dokładniej wampira, który za takowego się uważał. Poprzez przemoc fizyczną i psychiczną postanowił zrobić z niego wybitnego, pozbawionego skrupułów władcę. Niestety temu samemu sprawdzianowi poddał inną nowo przemienioną wampirzycę, obecnie znaną pod imieniem Hannah.
Początek nie był najgorszy. Widział młodego wampira, który z trudem znosił własne cierpienie oraz widok powoli doprowadzanej do szaleństwa siostry. Skupił się na obrazie, ale nie utożsamiał go ze swoim losem. Jego emocje dalej pozostawały za murem. W pewnym momencie odwrócił wzrok. Nie potrafił spojrzeć na uśmiechniętą twarz siostry. Nie po tym jak ją zawiódł.
Aż za dobrze pamiętał ten szczery, niewinny uśmiech. Od czasu, gdy zwariowała, już nie robiła tego w ten sam sposób. Właściwie już nic nie było w niej takie samo. Zaczęła zadawać sobie ból z własnej nieprzymuszonej woli, przez co kilka razy ledwie udało mu się ją uratować.
Wampir zachwiał się, ale jakoś zdołał utrzymać się na nogach. Czuł jakby głowa miała mu za chwilę eksplodować. Przez mur wewnątrz niego przebiegła siateczka pęknięć. Uczucia i emocje zaczęły go zalewać stosunkowo niewielkim strumieniem. Jednak jak dla niego to był za duże i zbyt gwałtowne. Siły powoli go opuszczały, ale nie zamierzał się poddać.
*****
Frank stał na cieniutkiej, przeraźliwie niestabilnej kładce. Pod nim znajdowała się przerażająca przepaść. Wilkołak nie patrzył w dół tylko starał się iść przed siebie. Powtarzał sobie, że to nic takiego. To tylko wielka, bezkresna, czarna dziura wewnątrz najdziwniejszego stwora jakiego kiedykolwiek widział. Nie miał się czego bać. Przeklął. Kogo on oszukiwał?! Był skrajnie przerażony!
Kładka przechyliła się niebezpiecznie pod wpływem silnego wiatru. Frank próbował uspokoić oddech, ale kładka podskoczyła w górę, a następnie opadła w dół. Wilkołak zamachał rękami w powietrzu, próbując złapać równowagę. Mimowolnie spojrzał w przepaść i znieruchomiał ze strachu. W myślach płynęła mu nieustanna wiązanka przekleństw. Nie chciał umierać. Przecież miała zmienić społeczeństwo wilkołaków. Miał tyle planów, a przez jego chęć bohaterstwa zginie. Był naiwny.
Z trudem zdołał zmusić się do dalszej drogi. Nagle zobaczył po drugiej stronie sylwetkę w czerwonym płaszczu. Chociaż nigdy jej nie spotkał, od razu ją rozpoznał. Przełknął nerwowo ślinę, balansując na kładce. Poczuł jak coś owija mu się wokół kostek. Cofnął się. Macki poszły za nim, a potem pociągnęły go w dół. Wilkołak nie mógł nic zrobić. Każdy bardziej gwałtowny ruch zrzuciłby go z kładki.
Spadał w dół, a jedynym dowodem na to była oddalająca się brązowa linia. Poczuł uderzenie i pochłonęła go ciemność.
*****
- I jak?- spytała Alysanne, spoglądając wyczekująco na Andreę. Demonica skrzywiła się jakby zjadła cytrynę.
- Większość nie żyje. Zostało zaledwie pięć istot.
- A Eliela, Lyskian i ten wilkołak? Są w tej grupie?- dopytywała złotowłosa.
- Poza wilkołakiem. Eliela i Lyskian dość kiepsko sobie radzą. Wątpię, że uda im się ją pokonać. Ich szanse wahają się w granicach dwudziestu procent. Maksymalnie.
- Rozumiem. Kończą nam się powoli opcje. Jeśli zaraz nie dostaniemy jakiegoś olśnienia, będą mieli zbyt wielką przewagę liczebną. Nie pokonamy ich.
- Ale...- zaczęła Andrea, ale umilkła widząc obłok dymu. Był dość charakterystyczny. Kilka metrów przed nimi pojawiła się rudowłosa demonica o oczach barwy zakrzepłej krwi. To mogła być tylko jedna osoba. Córka Lucyfera. Andrea była zaskoczona. Przecież ona nie żyła, a właściwie tak jej się wydawało.
Najbardziej zdziwiony okazał się Pan Piekła. Jako jeden z pierwszych dowiedział się o wysadzeniu w powietrze nowej kryjówki Dzieci Światła. Niestety przy okazji zginęło mnóstwo ludzi. Czasami nie dało się uniknąć ofiar.
- Wszyscy, którzy nie chcą mi wejść w drogę, niech spieprzają. Mam do wyrównania porachunki z jednym demonem i tylko to mnie obchodzi- oznajmiła Chloe. Z jej pleców wyrosły duże, majestatyczne skrzydła. Jej wzrok był przepełniony nienawiścią.
Wszyscy oprócz Lucyfera zastosowali się do jej polecenia. Alysanne wymieniła zaniepokojone spojrzenie z Panem Piekła. Demon skinął głową.
- Ja się nią zajmę. Macie ważniejsze sprawy na głowie.
*****
Eliela czuła się okropnie. Była wyczerpana psychicznie i fizycznie. Nie chciała dłużej patrzeć na śmierć niewinnych istot. Czuła, że nie zniesie tego zbyt długo. Zastanawiała się, co miała w głowie, układając plan przejęcia władzy. Wszystko zaczęło się od głupiego snu. Nagle przyszło jej coś do głowy. Myśl raz się pojawiła i nie chciała jej opuścić. Anielica poczuła jakby grunt osuwał się jej spód nóg. Nie dosłownie. Do tej pory myślała, że to Stolas okazał się zdrajcą, wspólnikiem pani w czerwieni. Niestety istniało inne wytłumaczenie. To ona była winna. Dała się zmanipulować i zrobiła dokładnie to, czego oczekiwała.
Do tej pory wmawiała sobie, że to nie jej wina. Ona nie chciała doprowadzić do tak wielkiego rozlewu krwi. Utrzymywała, że Stolas okazał się perfidnym zdrajcą. Po cichu nawet zrzucała na niego całą odpowiedzialność. Okazało się, że tkwiła w błędzie. Była winna, chociaż tak długo, niemal desperacko odsuwała od siebie tę myśl. Zaśmiała się gorzko ze swojej głupoty. Myślała, że może igrać z ogniem i z pewnością się nie sparzy.
Była wściekła. Nie da się tak łatwo zabić. Pokaże, że jest godną przeciwniczką i zrobi wszystko, żeby powstrzymać panią w czerwieni. Jeśli przeżyje, dobrowolnie podda się karze adekwatnej do czynu.
Wstała i spojrzała na obraz pożeranych żywcem istot. Nie było łatwo, ale powtarzała sobie, że to jej wina. Chociaż tyle jest im winna.
- Będziesz się chować za obrazami?!- krzyknęła naczelna anielica.- Boisz się przegranej w bezpośrednim starciu?! Halo, pani w czerwieni!
Eliela rozglądała się czujnie, spodziewając się zagrożenia, które mogło nadejść z każdej strony. Przez chwilę nic się nie działo. Obrazy zniknęły, a ona widziała jedynie ciemną powierzchnię skał. Po chwili ziemia się zatrzęsła. Skały zaczęły cofać się i przesuwać w kłębach czarnego dymu. Opary zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Anielica ujrzała kobiecą sylwetkę okrytą czerwonym płaszczem. Stała kilka metrów przed nią. Otaczał je krąg kamiennych ścian, pozostawiając po środku sporo miejsca.
- Już się nie chowam, Elielo. Jeśli chcesz o coś zapytać, zrób to teraz. Obawiam się, że za chwilę będzie za późno. Nie zamierzam zostawiać cię przy życiu.
- Byłam twoją marionetką? Ułatwiłam ci zadanie, tworząc mutanty, tak?- spytała Eliela.
- Owszem- odpowiedziała pani w czerwieni, powoli się do niej zbliżając. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, ale nie to zwróciło uwagę anielicy. Zauważyła rubin w jednym z oczodołów, poszarpaną bliznę po ostrzu i nierówną, chropowatą skórę, ślad po silnym oparzeniu.
*****
Scarlett gorączkowo szukała w głowie wiedzy na temat powiększania zasięgu zaklęcia. Żałowała, że nie przykładała należytej uwagi do teorii. Teraz byłoby to bardzo przydatne. Początkowo chciała zapytać się o to Alysanne, ale zrezygnowała. Złotowłosa demonica miała wystarczająco dużo na głowie. Nie chciała jej przeszkadzać, więc musiała odświeżyć trochę wspomnień z Oxcross.
Skye skupiła się, zamknęła oczy i starała się oczyścić umysł. Narysowała w powietrzu odpowiednią runę. Otworzyła oczy, żeby upewnić się, że nie popełniła żadnego błędu. Znak zalśnił, a następnie zniknął. Ponownie przymknęła powieki. Na początku zobaczyła swoje współlokatorki: radosną Suzy i ponurą Toni. Momentalnie zrobiło jej się smutno. Tak bardzo chciałaby je zobaczyć na żywo. Niestety nawet jeśli by je spotkała, byłyby demonami lub aniołami. Nie pamiętały by jej tak samo jak Carter.
Scarlett usilnie próbowała odsunąć od siebie te wspomnienia i skupić się na wykładach profesorów, na których systematycznie przysypiała albo miała problemy z koncentracją. Skakała z jednego do drugiego wykładu, szukając interesującego ją tematu. Po chwili trafiła znalazła dokładnie to, czego oczekiwała.
- Najstarszym symbolem wzmacniającym nie tylko moc, ale i zasięg zaklęcia jest pentagram. Używano go już od pierwszych wieków. Nie wypadł z zastosowania aż do dnia dzisiejszego, chociaż obecnie nie wszyscy o nim pamiętają- oznajmił profesor w trakcie długiego, nużącego monologu. Nic dziwnego, że Scarlett go nie zapamiętała.
Musiała jeszcze dopracować kilka szczegółów i mogła zacząć działać.
*****
Lyskian powoli przyzwyczajał się do sytuacji. Przez chwilę czuł jakby uleciały z niego wszystkie siły, ale teraz na nowo je odzyskiwał. Nie mógł zawieść. Świadomie wybrał walkę z panią w czerwieni i nie zamierzał zmienić zdania.
W pewnym momencie ziemia pod nim się zatrzęsła. Znalazł się w obszernej komnacie wypełnionej ekskluzywnymi meblami i drogimi akcesoriami.
- Wybacz mi Lyskianie, ale na razie nie mogę w pełni poświęcić ci mojej uwagi. Anielica nalegała na spotkanie. Nie martw się. Zapewnię ci godne towarzystwo- dobiegł go głos pani w czerwieni. Brzmiał jakby dochodził z oddali.
Przez jedyne znajdujące się w polu widzenia drzwi weszła Hannah. Wampirzyca o długich, miodowych włosach uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach lśniło szaleństwo. Poruszała się zwinnie, jak lwica czyhająca na swoją ofiarę. Na odsłoniętych przedramionach widać było mnóstwo starych blizn, kilka świeższych i nawet takie, które ledwie przestały krwawić.
Wampirzy władca patrzył na nią z zaskoczeniem. Mógł się tego spodziewać po pani w czerwieni. Ona wykorzystywała wszelkie możliwe środki. Częściowo się ucieszył. Podejrzewał, że jego siostra już dawno została zabita, kiedy mimo groźby postanowił kontynuować walkę.
- Witaj ponownie, braciszku. Ostatnio często na siebie wpadamy- odezwała się Hannah.- Pamiętasz tamten dzień?
Wampirzyca nie musiała tego precyzować. Lyskian doskonale wiedział o czym mówiła. Tamtego dnia zwariowała, a go ogarnął niemal ślepy szał. Własnoręcznie zabił ich rzekomego ojca. Żałował, że zrobił to tak późno. Może wcześniej zdołałaby uratować siostrę. W odpowiedzi tylko kiwnął głową.
- Niezbyt rozmowny dzisiaj jesteś. Szkoda. Zabawne, jaki krąg zatacza życie.
- Co masz na myśli?- zapytał Lyskian.
- Tamtego dnia z naszej dwójki zwycięsko wyszedłeś ty. Teraz jesteśmy w podobnej sytuacji. Tylko jedno z nas stąd wyjdzie.
Hannah zaczęła się do niego zbliżać ze sztyletem w ręce. Wampirzy władca nie wykonał nawet jednego ruchu. Stał w miejscu wpatrzony w wampirzycę. Wspomnienia zaczęły go atakować ze zdwojoną siłą. Miodowowłosa wyraźnie podkreśliła, że ktoś kogoś będzie musiał zabić. Lyskian nie chciał jej zabijać. Do tej pory starał się ją chronić. Przed "ojcem" mu się to nie udało. Przed nią samą osiągnął więcej, choć nadal nie wystarczająco. Teraz stał przed największym dylematem w swoim długim życiu.
- Nie zamierzasz się bronić?- spytała Hannah, unosząc brwi ze zdziwienia. Wampirzy władca milczał, tocząc wewnętrzną bitwę.- Żegnaj, braciszku.
Wampirzyca uniosła sztylet i opuściła z konsternacją. Zachwiała się omal nie wpadając na mebel. Zerknęła w dół i zobaczyła krew. Szkarłatna plama powiększała się z każdą chwilą.
- Szybki jesteś- mruknęła cicho. Zatoczyła się do tyłu. Wpiła palce w oparcie krzesła, próbując utrzymać się w pozycji stojącej. Była szczerze zaskoczona. Ostrze wbiło się jej w brzuch tak szybko, że nawet tego nie dostrzegła. Lyskian patrzył jak upada. Czuł smutek, który niemal palił go od środka. Podszedł do Hannah, będącej blisko stanu agonalnego. Nie miała broni w ręce, więc nie miał się, czego obawiać. Musiał dokończyć to, co zaczął. Wampirowi nie wystarczyło wbić w brzuch nóż lub inną broń.
- Żegnaj, Frayo. Wybacz mi, że cię zawiodłem.
Lyskian uniósł sztylet, ale zatrzymał go tuż przed jej gardłem. Zobaczył w jej oczach coś znajomego, z czasów sprzed szaleństwa. Jej spojrzenie stało się przejrzyste i łagodne, jak kiedyś.
- Nie myśl tak- poprosiła wampirzyca, a potem zakaszlała krwią.- Dziękuję ci za wszystko.
Hannah drżącą dłonią wskazała na ostrze i swoją szyję. Skinęła ledwie dostrzegalnie głową, a Lyskian jednym szybkim cięciem zakończył jej życie. Zobaczył, że na jej twarzy widniał nieznaczny aczkolwiek szczery uśmiech.
*****
Andrea miała pomóc Alysanne, ale jej uwagę bardziej zaprzątała walka Lucyfera i jego córki. Chloe się nie kontrolowała. Biła od niej czysta, niezmącona niczym nienawiść. Miała tylko jeden cel i zamierzała go osiągnąć bez względu na środki. W tym przypadku były to mniej lub bardziej powierzchowne rany. Pragnęła zabić Pana Piekła. Dlaczego? Tego Andrea nie wiedziała.
Lucyfer zdecydowanie bardziej się kontrolował. Starał się podejść do sytuacji strategicznie, a nie iść w czysty gniew jak rudowłosa. Pomimo opanowania, było jasne, że jest wkurzony. Nie wahał się. Każde jego zaklęcie było starannie wymierzone w przeciwniczką, żeby zabić.
Zaklęcia i kule złocistego ognia leciały we wszystkie strony. Walka była tak dynamiczna, że demonica ledwie nadążała. Iskry sypały się na prawo i lewo, kiedy niewątpliwie potężne czary stykały się ze sobą. Jeśli tak wyglądała moc piekielna, Andrea była pod wrażeniem.
- Wiedziałeś o tym, Lucyferze? Może nawet sam go wysłałeś?- zapytała rudowłosa. Jej głos był przesiąknięty nienawiścią. Chloe bez opamiętania ciskała złocistymi kulami.
- Mówisz o wybuchu kryjówki Dzieci Światła. Właściwie to dowiedziałem się po fakcie i jestem bardzo zadowolony z efektu- rzekł Pan Piekła, odpierając kolejne kule. Jego córka zacisnęła usta w wąską linię. Jej gałki oczne wypełniły złociste płomienie.
- Oczywiście! Przecież jesteś pieprzonym władcą Piekła! Dlaczego miałbyś sam cokolwiek zrobić?! Masz do tego podwładnych!- krzyknęła rudowłosa, tworząc coś na kształt wiązki ognia. Andrea wytrzeszczyła oczy. Chloe zużywała olbrzymie pokłady mocy. Wyglądała jakby zaraz miała stanąć w płomieniach.
- Zabawne, że właśnie ty to mówisz. Przecież zawsze wykorzystywałaś innych dzięki swojemu tytułowi- zauważył dość spokojnie, z wyraźną drwiną Lucyfer.
- Właśnie, tytuł następczyni Piekła! Dobrze, że o tym wspomniałeś! Przez lata karmiłeś mnie bzdurami, że kiedyś cię zastąpię! Nigdy na poważnie nie traktowałeś mnie jak córkę albo następczynię! Zawszę byłam tylko opcją awaryjną!
Lucyfer obronił się przed językiem płomieni. Cisnął silnym zaklęciem. Wokół rudowłosej utworzył się pierścień ognia, który bez problemu strawił uderzenie.
- Na początku naprawdę myślałem, że mogłabyś mnie zastąpić. Za późno zauważyłem kilka znaczących wad. Jesteś zbyt dumna i impulsywna, żebym bez obaw oddał ci rządy.
Po policzkach Chloe spłynęły łzy, które szybko zmieniły się w obłoczki pary.
- Przez całe życie robiłam wszystko, żeby u ciebie zapunktować, ale to zawsze było za mało! Próbowałam zachowywać się jak ty, bo byłeś dla mnie wzorem! Kiedy zrozumiałam, że to nie ma najmniejszego sensu, spotkałam Lyenne Python! Chciałam tylko znaleźć swoje miejsce na świecie! Miejsce, gdzie mnie docenią! Znalazłam je wśród Dzieci Światła! Oni dali to, czego mi brakowało! A ty musiałeś to zniszczyć, tak jak moje życie!
Andrea wpatrywała się w kulę ognia jeszcze przed chwilą uznawaną za córkę Lucyfera. Jej włosy płonęły. Gałki oczne zaczęły się topić i spływać po zwęglonych policzkach. Całe jej ciało powoli zmieniało się w czerwoną, parującą kupę mięsa. Pomimo takiego stanu, rudowłosa wyciągnęła przed siebie rękę. Wyglądało na to, że już nie mogła mówić. Ogień pomknął w kierunku Pana Piekła. Demon próbował się bronić, ale nie dał rady. Jego zaklęcie w zetknięciu z płomieniami zniknęło. Ogień go dosięgnął, zmieniając barwę na intensywnie czerwoną.
Demonica zamarła zszokowana. Chloe spaliła się żywcem i jeszcze zdołała zabić Lucyfera, kogoś, kogo kiedyś uznawała za ojca. Andrea wodziła wzrokiem od jednego, złocistego ogniska do drugiego o bardziej intensywnej, czerwonej barwie.
Zdecydowanie szybciej otrząsnęła się z marazmu Alysanne. Pobiegła w kierunku Pana Piekła. Andrea pośpieszyła za nią. Zobaczyła demona, który wychodził z płomieni. Widok był zdumiewający. Czarna sylwetka z postrzępionymi, nadpalonymi skrzydłami na tle czerwonych języków. Lucyfer padł na trawę. Wyglądał okropnie. Był cały w oparzeniach. Złotowłosa pochyliła się nad nim i zaczęła go leczyć.
Andrea milczała, ale jego stan był na tyle ciężki, że wątpiła, iż można mu jeszcze pomóc. Może lepiej byłoby go po prostu zabić i zakończyć to cierpienie? Demonica nie podzieliła się swoimi przemyśleniami. Przyglądała się tylko żmudnemu procesowi leczenia, który nie przynosił widocznych skutków.
*****
Eliela z coraz większym trudem broniła się przed cienistymi mackami. Z niepokojem zauważyła, że miała coraz mniej siły. Po jej przeciwniczce nie było widać ani śladu zmęczenia. Pani w czerwieni z satysfakcją obserwowała ją zaczewienionym, poprzecinanym żyłkami okiem.
- Słabniesz, Elielo- oznajmiła pani w czerwieni.- Spodziewałam się czegoś więcej po naczelnej anielicy. Szkoda.
- Mam jeszcze wystarczająco dużo energii. Nie przejmuj się.
Anielica musiała ją jakoś rozproszyć, cokolwiek, aby zyskać przewagę. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach, szukając rozwiązania. Niestety nie potrafiła go znaleźć.
Eliela niespodziewanie poczuła ból w prawej ręce. Przelotnie zerknęła na ranę. Mocno krwawiła. Głębokości nie potrafiła określić tak szybko. Na szczęście mogła poruszać ręką, chociaż czuła pieczenie i ból. Skupiła się na obronie, ale wiedziała, że na dłuższą metę to jedynie ją wyczerpie.
Nagle grunt zatrząsł się. Anielica zauważyła błyskawicznie zamaskowane zaskoczenie na twarzy pani w czerwieni. Właśnie na to czekała. Osłabiła tarczę, zebrała pozostałą jej moc i zaatakowała przeciwniczkę. Kobieta w czerwonym płaszczu wyszła naprzeciw z mackami, ale zrobiła to trochę za późno. Część zaklęcia uderzyła ją w brzuch i posłała w kierunku kamiennej ściany. Eliela ostrożnie zaczęła się zbliżać do chmury pyłu. Brudny piasek opadł, ukazując leżącą bezwładnie panią w czerwieni. W jej brzuchu ziała duża, krwawiąca dziura. W pewnym momencie głowa kobiety się uniosła. Rubin w jednym z jej oczodołów zalśnił złowrogim blaskiem. Z brzucha rannej wystrzeliły wiązki macek. Anielica nie zdążyła się obronić ani odeprzeć ataku. Macki przecięły ją na wylot. Eliela kaszlnęła krwią i jęknęła z bólu.
- Myślałaś, że ze mną wygrasz?- zaśmiała się kpiąco pani w czerwieni, dalej nie wyciągając z jej ciała macek.
- Nie... Jesteś... Niezniszczalna- wycharczała anielica. Ból ledwie pozwalał jej skupić myśli. Umierała i nic nie mogła na to poradzić.- Ktoś... Cię... Pokona.
- Jestem prawie niezniszczalna- zgodziła się z nią pani w czerwieni.- Może ktoś mnie kiedyś pokona. To wątpliwe, ale wykonalne. W teorii. Ale ty tego nie zobaczysz.
Eliela poczuła przeraźliwy ból. Upadła do tyłu niczym bezwładna lalka. Nie miała siły, żeby walczyć. Zamknęła powieki i odpłynęła w nieznane.
*****
Scarlett postanowiła zrobić sobie wędrówkę po wspomnieniach. Zaczęła od tych pierwszych, kiedy była nieporadnym dzieckiem wymagającym ciągłej opieki i uwagi. Widziała uśmiechnięte twarze ludzi, którzy ją wychowali oraz starszego brata. Zawsze mogła na niego liczyć i z upływem lat to się nie zmieniało.
Oglądała swoje życie jak film w przyśpieszonym tempie. Zobaczyła auta jakiejś firmy przeprowadzkowej, a następnie swoją pierwszą rozmowę z Carol. Od początku się polubiły, a znajomość szybko przekształciła się w przyjaźń. Ze zdziwieniem obserwowała swoje życie sprzed akademii. Ludzka szkoła, książki, spotkania z Carol i znajomymi oraz chwile z rodziną. Przez ostatni rok jej życie obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie potrafiła ukryć zaskoczenia, że kiedyś wyglądało tak normalnie. Poczuła ukłucie żalu. Gdyby nie magia, mogłaby prowadzić spokojne, ludzkie życie. Porzuciła podobne myśli, na powrót skupiając się na obrazach.
Akurat trafiła na atak demonów kilka dni przed wyjazdem do akademii. Była wtedy taka przerażona. Obecnie sama była demonem i wiedziała, że okrucieństwo zależy indywidualnie od jednostki. Nie można było określać całego gatunku na podstawie kilku negatywnych przypadków. Widząc Oxcross, a właściwie przyjaciół i znajomych, ogarnął ją smutek. Przez łzy patrzyła jak Eddie postanowił wysadzić kanapkę na stole grupki wampirów. Słuchała licznych żartów i rozmów w trakcie lekcji lub przerw. Przypomniała sobie zajęcia z TGT, na których odniosła spektakularne zwycięstwo, chociaż daleko jej było do zręczności Suzy czy Zacka.
W końcu Matt... Początkowo uważała go za aroganckiego dupka, który postanowił jej pomóc. Nie bezinteresownie. On zamierzał z niej zrobić automat do prac domowych do końca roku, co najmniej. Praktycznie każda ich rozmowa kończyła się kłótnią, czasem też wylanym na głowę eliksirem. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Matt był naprawdę wkurzony. Jednak jej nastawienie uległo zmianie, gdy ujrzała jego wspomnienia. To straszne, że którykolwiek rodzic potrafił zrobić coś takiego swojemu dziecku. W każdym razie częściowo rozumiała, skąd wzięło się jego zachowanie. Mignęła jej galeria, bal i w końcu rozmowa. Serce jej przyśpieszyło, kiedy usłyszała jej treść. Wcześniej nie przyszło jej do głowy, żeby to sprawdzić. Jeden fragment szczególnie zapadł jej w pamięć.
- Wiesz, że nikt nigdy mnie tak nie zdenerwował jak ty?
- Kiedy? Wtedy jak chlusnęłam ci w twarz eliksirem i odmówiłam możliwości kupienia go czy jak wcisnęłam blondynce kit o chorobie wenerycznej?
- Zawsze. Denerwowałaś mnie swoim aroganckim zachowaniem... To była dla mnie zawsze jedyna granica. A potem pojawiłaś się ty. Wkurwiająca, w jakiś sposób pociągająca i niedostępna.
Matt przyznał, że się w niej zakochał. Nie potrafiła w to uwierzyć, ale czuła to samo. Usilnie starała się wrócić myślami na właściwe tory. Nie czas się teraz rozklejać i myśleć, co by było gdyby. Miała ważniejsze zadanie.
Następnie zobaczyła Kylie, Aleca, Dzieci Światła, które ich uratowały i upiorną rezydencję Aloysa. Drobne intrygi, dzięki którym chcieli odkryć prawdziwe motywy ich wybawców, były dla Skye zabawne. Potem piwnica, prowokacja, niespodziewany ratunek ze strony Meletos i ucieczka. Przypomniała sobie też Sama i obóz wilkołaków z ogromnym magazynem broni.
Białowłosa demonica ostatecznie zdołała ją schwytać i zaprowadzić do Piekła. Pamiętała ten strach i niepewność, jaka jej na początku towarzyszyła. Przecież nie wiedziała, czego od niej chcieli. Walki z Haroldem chyba nigdy nie zapomni. Ani ona, ani Piekło. Była głównym tematem rozmów przez dobrych kilka tygodni, o czym nieustannie przypominała jej Rory. Fioletowowłosa demonica początkowo spędzała z nią czas z przymusu. Dopiero po pewnym czasie powstała między nimi nić czegoś na kształt przyjaźni. Skye przelotnie zwróciła uwagę na Kastiela, rozmowy o sprawach politycznych i naukę magii demonów. W głębi duszy czuła się jak mag krwi i nauczyciel, ani nikt inny nie zdołał tego zmienić.
Potem jej myśli znowu wróciły do kwestii Matta. Pierwsze, dość niefortunne spotkanie po pożarze mocno zapadło jej w pamięć. Ale później zobaczyła też jak bez słowa ją przytulił, kiedy była załamana po wizycie u Cartera. Była mu za ten drobny gest wdzięczna. Naprawdę mu zależało. Jej zresztą też. Niestety obecnie to nie miało większego znaczenia.
Wszystkie te wydarzenia ostatecznie doprowadziła ją do tego miejsca. Z tytułem hybrydy i sytuacją jej biologicznych rodziców na czele. Nie potrafiła o tym zapomnieć. Przez chwilę tkwiła w miejscu niezdolna do wykonania kolejnego kroku. Nie była gotowa. Naszła ją myśl, że w życiu zazwyczaj nie jesteśmy gotowi. Patrzymy na świat, płyniemy z prądem i próbujemy nie utonąć w serii zdarzeń i przypadków. Życie jest jednym długim ciągiem wydarzeń, w którym nie mamy nic do powiedzenia. Jasne, możemy zdecydować czy tego dnia zrobimy taką rzecz czy inną. Ale nie możemy bezpośrednio wpłynąć na przyszłość i przewidzieć wszystkich skutków. Nie mamy pełnej kontroli nad własnym życiem. Możemy jedynie reagować.
Scarlett po raz pierwszy i zarazem ostatni mogła przejąć kontrolę. Nie mogła się cofnąć i zawieść spoczywających na niej nadziei. Zamknęła oczy, przywołując najpierw absolutne minimum emocji. Z pleców wyrosły jej śnieżnobiałe, demoniczne skrzydła. Oczy przybrały niezwykłą barwę. Skupiła wszystkie kotłujące się w niej uczucia. Sporo przeszła i teraz postanowiła pozbyć się ich razem z mocą. Czuła jakby powietrze wokół niej się naelektryzowało. Uniosła się w powietrze i zaczęła rysować olbrzymi pentagram. Razem z mocą uciekało z niej życie. Nie przejmowała się tym. Wiedziała, że tego nie przeżyje.
*****
Andrei brakowało słów, żeby opisać to, co się działo. Wokół pola bitwy zaczął powstawać wielki pentagram z wiązek piorunów. Po prawej stronie, za krawędzią znaku unosiła się w powietrzu młoda dziewczyna. Słynna hybrydowa anioła i demona. Ułamek sekundy później wszystko ogarnęła wszechobecna biel. Pentagram błysnął oślepiającym blaskiem. Demonica zamknęła oczy, ale nawet przez powieki widziała biel. Rozległ się ogłuszający huk.
Po chwili Andrea otworzyła oczy. Nigdzie nie widziała hybrydy. Za to jej uwagę zwróciły skonsternowane mutanty na polu bitwy. Ich odnóża i macki zniknęły, a oni przestali wyglądać jak odrażające bestie, tylko zwykli ludzie. Wszyscy bez wahania się poddali, unosząc do góry ręce. Twierdzili, że byli marionetkami w rękach pani w czerwieni.
Zza sąsiedniego wzgórza wyłonili się kapłani i kapłanki cienia. Na ich czele szedł, nie kto inny jak Cross, niedawno mianowany władca.
W trzewiach bestii powstała wyrwa i wyszedł z niej Lyskian. Wampirzy władca wyglądał na wyczerpanego i był ubrudzony krwią, ale żył. Cross po krótkiej konsultacji z Alysanne wysłał do środka swój odział.
W pewnym momencie rozległ się triumfalny okrzyk. Wszystkie istoty w promieniu kilkuset kilometrów zobaczyły ten sam obraz. Poparzona twarz, brylant tkwiący w jednym oczodole, szpecące blizny, ale nie to było najistotniejsze. Głowa pani w czerwieni została odrąbana od ciała. Była martwa. Tym samym wielka bitwa z mutantami dobiegła końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top