Rozdział 27

Skye siedziała ze znajomymi na stołówce. Było południe i połowa z osób siedzących przy stoliku stwierdziła, że nie wytrzyma reszty dnia bez kawy.

- Niedługo będziesz najgorętszym tematem w szkole- powiedział Jeremy do Scarlett, popijając swój parujący napój.

- Po tym jak wygrałam przyznam, że dużo o mnie mówiono, ale teraz nie rozumiem, o co ci chodzi.

- Nie chcesz tego słuchać- mruknęła Suzy.

- Według mnie powinna wiedzieć, co ten bogaty dupek o niej mówi- wtrąciła Toni.

- A właśnie apropo tej plotki. Czy to prawda?- spytała z ciekawością Vanessa, a Suzy popatrzyła na nią, kręcąc głową przecząco.- Chodzi mi tylko o tą część, w której nie nazywają ją...

- Może lepiej nie kończ- przerwał jej Zack.

- Powiecie mi w końcu co to za plotka? Przez cały dzień, kiedy mijam kogoś na korytarzu, widzę że szepta ze znajomymi. A teraz wy mówicie o tym tak, że nic nie rozumiem.

Suzy spuściła wzrok, wbijając go w kolorowy obrus na stole. Vanessa udawała, że prowadzi bardzo ważną rozmowę z Zackiem, a Toni poszła po cukier do kawy, chociaż nigdy jej nie słodziła.

- Na serio?- zapytał Jeremy.- No to chyba ja ci to muszę powiedzieć. Ten strasznie bogaty, wredny i bardzo wpływowy demon oraz oczywiście bardzo przystojny i...

- Przejdź dalej- poprosiła Toni, która wróciła z małą saszetką cukru i położyła ją obok kubka, ale nie użyła.
- Wszyscy wiedzą, że jesteś gejem.

- Chciałem tylko ominąć jego imię, a zarozumiałych demonów mamy tu kilka- westchnął z wyrzutem Jeremy.- Matt mówi, że się z nim przespałaś i nie tylko z nim... Oszczędzę ci szczegółów. W skrócie- jesteś bardzo puszczalska. Tylko według niego- dodał, widząc spojrzenia reszty.

Skye miała ochotę po raz kolejny go oblać. Jak mógł o niej opowiadać takie rzeczy?! Cholerny idiota! Dupek! Palant! Scarlett gwałtownie wstała od stołu i ruszyła w kierunku wspomnianego demona. Zauważyła go przy jednym stole, wchodząc do stołówki. Teraz wiedziała, że ta informacja jej się przydała.

- Usiądź i ochłoń- próbował ją uspokoić Zack, stając jej na drodze.- Zemścisz się w inny sposób.

Skye nie zastanawiając się, namalowała w powietrzu runę. Zack odsunął się z jej drogi i zastygł bez ruchu. Nie mógł chwilowo mówić, ale jego spojrzenie mówiło odpuść. Jednak nie zamierzała go posłuchać. Usłyszała za sobą podobne prośby od Toni, Suzy i Vanessy, ale je również zignorowała.

- O proszę- powiedziała ta sama, co za szkołą szatynka z tapetą na twarzy.
- Czy to nie zwyciężczyni naszych małych zawodów? Chcesz uczcić swoje zwycięstwo z Mattem w jego pokoju czy może w pierwszej lepszej klasie lub toalecie?

- Pierdol się- syknęła Scarlett.- To nie z tobą chciałam rozmawiać, suko.

Tleniona blondynka wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Słyszysz to Melanie? Ta która przespała się z połową osób w hotelu śmie nazywać cię suką. Żałosne.

- W łóżku też jest taka ostra?- zapytał Cole Matta.

- Masz okropny gust- skomentowała szatynka, która miała na imię Melanie.

- To dlaczego wybrałem ciebie?- odciął się Cole. Melanie spojrzała na niego jakby zaraz miało dojść do morderstwa.

- Jeśli jeszcze raz się tak do mnie odezwiesz, przysięgam że cię wykastruję.

- Jak możesz tak kłamać?! Nie spałam z tobą do jasnej cholery!- syknęła Skye do Matta i przeklęła w myślach swój niski wzrost. Demon był od niej sporo wyższy i patrzył na nią z góry z pogardą. Matt zbliżył się do niej tak, że czuła jego oddech na swoich ustach i szepnął jej do ucha:

- Skąd wiesz, że to nie jest prawda?

- Pożałujesz tego!- warknęła i dopiero teraz zauważyła, że wokół stolika demonów zebrał się już niewielki tłum uczniów. Posłała Mattowi ostatnie nienawistne spojrzenie i wróciła do swojego stolika. Wzięła torebkę i niemal pobiegła do pokoju. Usłyszała za sobą pytania znajomych, ale je zignorowała. Nie mogła pokazać przy innych uczniach łez. Dopiero w pokoju pozwoliła im swobodnie płynąć. Suzy weszła do pokoju chwilę po niej.

- Co powiedział?- spytała cicho, jakby bała się, że ucieknie.

- Ten cholerny demon ma rację!- syknęła Skye, uderzając pięścią w poduszkę. Suzy usiadła na rogu jej łóżka.

- On kłamie. Nie jesteś puszczalska, ani nie przespałaś się z połową hotelu.

- Tak, ale w jednym ma rację. Skąd, do cholery, mam wiedzieć czy się z nim noe przespałam? Po kilku pierwszych drinkach urwał mi się film. Nawet nie pamiętam jak wchodziłam do hotelu.

Współlokatorka ją przytuliła. Po chwili do pokoju weszła Vanessa i Toni. Skye zauważyła, że ta pierwsza zamknęła drzwi przed nosem Zacka i Jeremy'ego.

- Musisz nam powiedzieć, co się wtedy stało- powiedziała Vanessa.- Nie możemy pozwolić, żeby ten idiota mówił takie paskudne kłamstwa.

- Wyszłam ze szkoły, żeby spotkać się z Liamem- skłamała Scarlett. Nie chciała opowiadać o tym jak ją zaatakowano i przez nią zginął Leon. Ciągle czuła się winna. Czuła jakby miała na rękach jego krew.- Kiedy zobaczyłam go z inną, poszłam się upić do pierwszego lepszego baru. Po kilku drinkach urwał mi się film, a rano obudziłam się w hotelu w bieliźnie. Matt tłumaczył, że ubrudziłam sobie sukienkę, ale jak było naprawdę? Cholerny sukinsyn! Wykorzystał mnie, kiedy byłam kompletnie pijana, a teraz rozpowiada o tym całej szkole!

- Skye musisz przestać płakać- wtrąciła Vanessa.- To on powinien cierpieć, nie ty. Nie możesz pokazać mu słabości. Musisz pokazać mu kto tu rządzi.

Scarlett otarła łzy. Vanessa miała rację. Musiała pokazać, że to ona tu dyktuje warunki.

Dlatego następnego dnia udała się do nauczycielki Matta i powiedziała, że ukradł jej referat. To był dopiero początek zemsty, chociaż nie miała jeszcze pomysłu na ciąg dalszy.

Obecnie Skye miała alchemię i zastanawiała się jak zaszkodzić Mattowi. Zastanawiała się nad jakąś miksturą. Mogłaby mu coś dosypać do picia. Tylko nie wiedziała co. Drzwi sali się otworzyły i demonica o imieniu Malanie powiedziała coś cicho nauczycielce. Scarlett siedziała w ostatniej ławce, dlatego nie mogła jej usłyszeć, ale miała złe przeczucia.

- Scarlett Blackwood jakaś nauczycielka chce z tobą porozmawiać. Tylko szybko wracaj- odparła profesor Villeroy.- Melanie cię zaprowadzi.

Demonica się do niej uśmiechnęła promiennie i sztuczny. Skye zastanawiała się, co tym razem wymyśliła. Dopiero kiedy wyszły z klasy, Melanie się odezwała.

- Chyba masz problemy przez jakiś referat- oznajmiła z udawanym smutkiem.- Lepiej nie zadzieraj z demonami. Potrafimy być bardzo mściwe. Myślę, że dasz radę znaleźć sobie sama salę numer sześćdziesiąt trzy.

Scarlett pokazała jej środkowy palec i poszła szukać tej sali. Po kilkunastu minutach jej się to udało. Wzięła głęboki wdech i wydech oraz weszła do sali. Spodziewała się zastać wściekłą nauczycielkę i Matta. Ku jej zdziwieniu był tam Lucyfer, Pan Piekła.

- Witaj Scarlett Blackwood- powiedział, co jeszcze bardziej ją zdziwiło. Skąd Lucyfer, Pan Piekła znał jej imię?

- Chyba pomyliłam sale. Bardzo przepraszam, Panie Piekła.

Skye już chciała wyjść, ale Lucyfer się odezwał:

- Nie pomyliłaś się. Chciałem tylko, żebyś coś dla mnie zrobiła. Narysuj runę energii na tej butelce- odparł Lucyfer.- Jeśli nie wiesz jak wygląda, spójrz na tablicę.

Skye ze zdziwieniem wzięła do ręki buteleczkę z ametystową cieczą ze srebrnymi wstęgami w środku. Spojrzała na runę energii narysowaną na tablicy. Był to okrąg przecięty w kilku miejscach z zawijasami na końcach. Skye nigdy wcześniej nie widziała takiej runy. Była znacznie bardziej skomplikowana od tych, jakich uczyła się dotychczas. Spróbowała narysować ją na szklanej powierzchni najlepiej jak umiała. Nic się nie stało.

- Ale własną krwią, chyba że to zbyt wiele? Wiesz, że magowie krwi nie bez powodu posiadają taką nazwę. Wszystkie bardziej skomplikowane runy rysuje się krwią inaczej nie zadziałają. 

Scarlett niepewnie wzięła nóż z blatu ławki. Ostrożnie nakłuła sobie palec wskazujący i ponownie narysowała runę energii. Ciecz rozbłysła, a potem zaczęła bulgotać. Później buteleczka w jej dłoniach wybuchła. Ametystowa ciecz wylała się na podłogę. Skye spojrzała na swoje dłonie. Spodziewała się odłamków szkła i krwi, ale jej dłonie wyglądały całkowicie normalnie. Nie miała nawet jednego zadrapania.

- Przepraszam, nie wiem co się stało- mruknęła, z niedowierzaniem kolejny raz oglądając swoje dłonie.

- Nic nie szkodzi. Każdemu może się to zdarzyć. Możesz odejść, ale zachowaj informację o tym spotkaniu dla siebie - powiedział Lucyfer. Skye szybko wyszła z klasy. Nie rozumiała, czego od niej chciał Pan Piekła. Okazało się, że kiedy jej nie było, profesorka dobierała uczniów w pary do jakiegoś eliksiru. Miała pracować z dziwnym, białowłosym nastolatkiem z mnóstwem szwów zrobionych nefrytową nicią. Przez całą resztę lekcji zastanawiała się czego chciał Lucyfer. Pomimo tego, że nadal przechodziły ją dreszcze na myśl o spojrzeniu bibliotekarki, postanowiła udać się do biblioteki po lekcjach.

Na jednej z przerw zobaczyła Melanie i natychmiast do niej podeszła. Oczywiście stała ze swoją paczką, ale nie było tam Matta.

- Czego znowu chcesz?- westchnęła tleniona blondynka.- Czy my naprawdę musimy cię codziennie widzieć?

- Przyszła pewnie w poszukiwaniu Matta, żeby powtórzyć tamten wieczór w hotelu- stwierdził Cole.- Z chęcią go zastąpię.

- W takim razie się spóźniłaś- odparła Melanie, ignorując ostatnie zdanie demona.- Matt i ja jesteśmy razem.

- Nie o to mi chodziło. Gdzieś mam z kim się spotyka Matt- przerwała Skye.
- Chciałam cię zapytać o tą nauczycielkę, która mnie wzywała. Kto to był?

- Nie dotarłaś tam?- spytała Melanie i się zaśmiała.- Nie umiesz nawet znaleźć sali, kiedy poda ci się numer. Biedactwo.

- Nie twoja sprawa. Chcę tylko wiedzieć kto to był.

- Jakaś Rogers albo Rivers. A teraz idę, bo nie chcę z tobą więcej rozmawiać.

Razem za Melanie poszła cała paczka. Rozmowa z nią w ogóle Scarlett nie pomogła. Po co Lucyfer miałby się z nią spotkać, tak żeby nikt o tym nie wiedział?

Po lekcjach tak jak wcześniej postanowiła poszła do biblioteki. Spotkała się z chłodnym spojrzeniem bibliotekarki znad okularów połówek. Oprócz niej była tam tylko jedna osoba- Aloys. To właśnie z nim Skye musiała zrobić jakiś eliksir. W sumie to nawet nie wiedziała jaki. Podeszła do niego.

- Cześć mogę się przysiąść czy będę przeszkadzać?

Białowłosy uniósł wzrok znad książki, którą czytał. Scarlett starała się nie patrzeć na oszpecające go nici w nefrytowym kolorze.

- Robimy razem eliksir na alchemię, prawda?- spytał, a Skye przytaknęła.- To może zaczniemy go teraz robić?

- W porządku- zgodziła się. Tajemnicza runa, którą narysowała musiała poczekać. Aloys uśmiechnął się, a wtedy nici przy kącikach ust pękły. Białowłosy złapał za nici i je wyrwał przez co popłynęło jeszcze więcej krwi. Skye powstrzymała odruch wymiotny na ten widok. Zdawało się, że Aloys w ogóle nie zareagował na ból, a wyrwanie szwów przecież musiało boleć.

- Nie przejmuj się tym- mruknął i podszedł z książką do bibliotekarki. Skye już zamierzała go powstrzymać przed samobójstwem, ale zobaczyła coś dziwnego. Spojrzenie bibliotekarki się zmieniło. Już nie mówiło zginiesz w długich męczarniach, a było... Normalne? Scarlett nie potrafiła uwierzyć w to, co widziała. Kobieta nie odezwała się do Aloysa ani słowem, lecz jej spojrzenie wyraźnie złagodniało. Białowłosy jak gdyby nigdy nic się do niej uśmiechnął. Przez zerwane szwy wyglądało to nieco... makabrycznie.- W pokoju mam wszystkie potrzebne składniki.

Aloys i Skye skierowali się do pokoju maga krwi. Białowłosy szeptał pod nosem słowa jakiejś rymowanki, ale robił to na tyle cicho, że Skye nie była w stanie tego usłyszeć. W połączeniu z jego makabrycznym uśmiechem i mnóstwem nefrytowej nici było to co najmniej niepokojące. Lecz Scarlett tego nie skomentowała. Pokój Aloysa również nie był zwyczajny. Całe ściany zdobiły powykręcane symbole, najprawdopodobniej starożytne runy. Skye zauważyła też runę, którą dzisiaj rysowała. Nie wierzyła, że miała takie szczęście.

- Co to za symbol?- zapytała Scarlett, wskazując na konkretną runę.

- Runa energii. Jest używana do sprawdzenia potencjału magicznego- wyjaśnił mag krwi, chichocząc pod nosem. Skye nie zwróciła na to uwagi. Czyli Lucyfer chciał sprawdzić jej potencjał magiczny i chyba poszło jej tragicznie.

- Masz bardzo dużo roślin i eliksirów- zauważyła Skye z podziwem, patrząc na półkę pełną kolorowych eliksirów. Jego kolekcja dorównywała i nawet była znacznie większa od tej Toni. Na podłodze leżały różne rośliny. Większość z nich widziała po raz pierwszy.

- Oh- mruknął Aloys, patrząc na półkę z eliksirami.- Zapomniałem, że go mam- dodał, wymachując jedną z małych buteleczek.- Mamy nasz eliksir.

- Nie przeszkadza ci to, że zrobiłeś go sam?- spytała wyraźnie zdziwiona.

- Nie, Pan Ciemności zawsze jest ze mną. Zawsze kryje się w cieniu. Podpowiada mi i pomaga. A teraz widzi, że czegoś chcesz. Mów śmiało.

Skye zmarszczyła lekko brwi. Kim jest Pan Ciemności? Aloys był bardzo dziwny, ale w jednym miał rację. Wpadła na pewien pomysł i potrzebowała jego pomocy albo Toni. Tylko nie chciała znowu sprzedawać eliksirów na imprezie.

- Czy mógłbyś zrobić dla mnie eliksir prawdy?

- Wszystko ma swoją cenę. Nawet Pan Ciemności ją zapłacił.

- Czego chcesz?

- Troszkę krwi- odpowiedział Aloys, chichocząc pod nosem. Wyciągnął w jej stronę nóż i probówkę. Scarlett niechętnie ją wzięła i zrobiła płytkie nacięcie, upuszczając trochę krwi.
- Wszyscy jesteśmy tylko pionkami w grze Pana Ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top