8. Poszukiwania czas zacząć
NORA
- Jak tam twój kac? - wkraczam raźnym krokiem do pokoju Oliwii, niosąc ze sobą kanapkę i kubek z gorącą kawą. Jest późne popołudnie, a ona od rana nie wystawiła nosa za próg. - Wiesz, że musisz udawać rannego ptaszka, bo jeśli mama dowie się, że piłaś to będziesz miała przerąbane. Wstawaj, wstawaj - podśpiewuję.
Zrywam z niej kołdrę, i mimo że każdy ruch sprawia mi ból, rzucam ją pod ścianę. Tak, dręczenie siostry sprawia mi niezwykłą przyjemność. Szczególnie, gdy leży pół przytomna na łóżku i już nie przypomina modelki z okładki czasopisma.
- Poczekaj, aż sama będziesz miała kaca - burczy w poduszkę. - Zemsta będzie miała smak wódki. Zamknij to okno, ptaki są dziś wyjątkowo upierdliwe.
- Zauważyłam, że twój zły humor równa się mojemu wspaniałemu samopoczuciu. Powinnaś częściej odwiedzać Michała żebym choć trochę mogła nacieszyć się życiem.
Z trzaskiem popycham okno, na co Oliwia krzywi się nieznacznie. Okrutność to moje drugie imię. Nie pierwszy raz jestem świadkiem skutków nadużycia alkoholu, ale tym razem na pewno mam z tym związek, więc zamierzam jej się odpłacić. Talerz z trzaskiem ląduje na biurku ustawionym tuż obok wieży muzycznej, a ja zamaszystym ruchem zamykam za sobą drzwi. Miłego dnia, siostro.
Gdy kończę zmywać naczynia, zdejmuję z rąk gumowe rękawice. Dochodzę do wniosku, że i tak są niepotrzebne, bo moje palce przypominają podstarzałe rodzynki. Przecieram brzegi zlewu, by nie zostały plamy z płynu.
***
Oprócz albumów, które zabrałam od babci, mamy jeszcze swoje. Kurzą się, schowane gdzieś głęboko w komodzie za rzędem nalewek. Póki ojca nie ma w domu, szybko wystawiam butelki z szafki, chwytam dwa albumy, i ustawiam je z powrotem na ich miejscu po czym zaszywam się w swoim pokoju. Siadam na starannie zaścielonym łóżku, przekładając resztę albumów na parapecie po lewej.
Oglądanie zaczynam od tych, które znalazła ciocia. Większość fotografii jest stara, pewnie pochodzi jeszcze z czasów kliszy. Przedstawiają momenty z dzieciństwa mamy i jej siostry, jakieś mało ważne wydarzenia rodzinne. Nic ciekawego. Zawsze stół zastawiony jedzeniem, roześmiane towarzystwo. Na jedno zdjęcie zwracam szczególną uwagę. To fotografia z urodzin mojej mamy. Wyjmuję je z albumu i przeciągam palcem po znajomych twarzach. Na pierwszym planie widać oczywiście jubilatkę. Siedzi przy stole przykrytym białym, wyszywanym ściegiem krzyżykowym obrusem, przed nią leży tort z piętnastką z bitej śmietany na środku. Po jej obu stronach stoją kolejno: babcia z ciocią na rękach, dziadek oraz mężczyzna, którego nagrobek znalazłam niedawno. Zygmunt Bolszewic. Mama urodziła się siedemdziesiątym pierwszym, więc zdjęcie zostało zrobione w roku osiemdziesiątym szóstym, już trzy lata po narodzinach cioci.
Nagle zauważam jeszcze jedną postać. Sprytnie ukrytą za stołem. Widać jedynie głowę, której wcześniej nie dostrzegłam. Chłopak klęczy, pewnie chcąc dorównać wzrostem mamie. Uśmiecha się szeroko, odsłaniając rząd zębów. Brakuje mu jedynki, chociaż wygląda na starszego od mojej rodzicielki. Najwyraźniej nic mu to nie przeszkadza, bo szczerzy się do mnie z fotografii, a jego spojrzenie aż krzyczy: "zgadnij kim jestem, no zgadnij"... Mam ochotę przyłożyć i jemu, i sobie za to, że się do tego zabrałam.
No dobrze, więc skoro pan Zygmunt urodził się, o ile pamiętam, przed tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym, w dniu zrobienia zdjęcia miał około czterdziestu lat. Chłopak musi być jego synem. Kształt twarzy oraz szczere spojrzenie jasnych oczu upodabnia go do ojca i po chwili muszę oderwać wzrok od kawałka papieru. Zaczynam mieć wrażenie, że zlewają się w jedną postać. Jedyną różnicą są włosy. Nastolatek ma rozwichrzoną czuprynę, kosmyki włosów wpadają mu do oczu. Mimo szczeniackiego wyglądu, z jego rys wyziera powaga, której nie mógłby ukryć nawet gdyby chciał. Jego ojciec jest ścięty po żołniersku, na krótko. Służył w wojsku, co wyjaśnia zdjęcie portretowe, które leży pod stosem papierów w szufladzie. To ta sama fryzura.
Robię się niespokojna, bo nie widzę nic innego, nic ciekawego. Nic, o czym mogłaby mówić babcia. Dlaczego tak bardzo jej zależało, bym przyjrzała się temu cholernemu zdjęciu? Co mogło być w nim takiego interesującego? To tylko portret jej przyjaciela...
Nagle do głowy wdziera mi się okropna myśl, odrzucam ją od razu. To niedorzeczne. Babcia nie mogła zdradzać dziadka. Zbyt mocno go kochała, by zrobić mu coś takiego.
Przeglądam resztę albumów bez większego zainteresowania. W reszcie są zdjęcia ze ślubu rodziców, już nowsze i kolorowe. Mama uśmiecha się sztucznie, ale to nic nowego. Używa tego uśmiechu za każdym razem, gdy musi pogadać o czymś z tatą. Zawsze była niefotogeniczna. Łatwo to stwierdzić patrząc nawet na fotografie z dziecięcych lat. Potem natykam się jeszcze na zdjęcia mnie i Oliwii podczas zabawy na placu za blokiem i inne nieistotne zdjęcia.
Odkładam albumy na bok. Kiedy podnoszę brzeg kołdry, by po chwili ostrożnie wślizgnąć się pod pierzynę, aromat kurzu unosi się po całym pokoju. Mam wrażenie, że ja i tajemnica, którą muszę rozwikłać jesteśmy jedynymi podmiotami w tym pomieszczeniu, które mają cokolwiek wspólnego z życiem.
Tak sobie myślę, że ciemne ściany nie były dobrym pomysłem...
Mój telefon wibruje na szczycie stosu albumów. Jest zbyt daleko, bym mogła go dosięgnąć, a naprawdę nie chce mi się wstawać. Pod kołdrą jest przyjemnie ciepło, a w ostatnich dniach pogoda nie rozpieszcza. Gdy obserwuję szare obłoki warstwami przykrywające niebo, powieki zaczynają mi ciążyć, ciało rozluźnia się i staje niewrażliwe na bodźce ze świata zewnętrznego.
***
- No rusz się - słyszę jak przez mgłę głos siostry. Równie dobrze mogłaby do mnie szeptać z drugiego krańca mola w Sopocie. Oliwia potrząsa mną mocno i to właśnie mnie wybudza. A właściwie pieczenie rozchodzące się po mojej ręce.
- Oszalałaś? - "To boli", chcę krzyknąć jej prosto w twarz, ale jestem jeszcze za bardzo senna na takie akcje. Niepewnie obracam się na plecy, starając się nie dotykać prawym ramieniem kołdry.
- Ja nie, ale ojciec tak i to ze wściekłości - warczy i ignorując moje protesty, z rozmachem ładuje się na świeżo wypraną pościel. Podpieram się na lewej ręce. - Już wie, że prawie rozszarpałaś Sandrę w spożywczaku - chichocze.
Opadam na posłanie.
- Zajebiście. A tobie, widzę, kac już przeszedł?
- Nie no, ale stwierdziłam, że powinnaś wiedzieć ZANIM wyjdziesz stąd do łazienki.
Notuję w myślach, by odpuścić tego wieczoru życiodajny prysznic.
- Która w ogóle godzina? Istnieje szansa, że przespałam moje osiemnaste urodziny i mogę się wreszcie wyprowadzić? - burczę.
- Życie byłoby spokojniejsze, gdyby cię tu nie było, ale nie. Jest po jedenastej, więc przespałaś kolację. Chyba będziesz spać na głodniaka.
Ma rację. Nie przyznam tego, ale Oliwia dobrze rozumuje. Aż do poranka nie wytknę nosa spoza tego pokoju. Mogę się modlić, żeby do jutra ojcu przeszła złość. Z łatwością przychodzi mi wyobrażenie sobie tej sceny. Pewnie wiadomość o tym, że jego córka ma zadatki na kryminalistkę przyjął z kamienną twarzą, ale gdy tylko mu się napatoczę, zostanę ukamieniowana.
- Nigdy nie prosiłam o dietę z przymusu - wzdycham. - A ty dlaczego jesteś taka... pomocna? Kac morderca poprzestawiał ci w głowie?
- Mam dług za to, że mnie kryłaś.
- Okej...
Oliwia omiata spojrzeniem ciemne pomieszczenie. Najwyraźniej się na coś decyduje, bo zapala światło i podchodzi do okna. Od niechcenia przewraca kartki albumów, przy okazji zerka na podświetlony ekran mojego telefonu.
- Michał wydzwania - podaje mi komórkę, na jej ustach kształtuje się najsłodszy z uśmiechów. Maskuje nim uczucia. - Przez ostatnie trzy godziny wysyła mi esemesy, żebym podała ci jego numer, ale stwierdziłam, że najpierw cię spytam.
Akcentuje wyrazy naprawdę dziwacznie, zaczyna przypominać maszynę, która ma zaprogramowany dany tekst i powtarza go do znużenia. Sam fakt, że Michał dobija się na oba telefony o dziwo mnie nie zaskakuje. To bardzo w jego stylu. Ciekawe tylko czego chce. Przeprosić? Nie, raczej błagać o wybaczenie, a potem znowu wbić mi nóż w plecy. Taak, to cały on. Ucieleśnienie dramaturgii w wydaniu rozszerzonym. Pyszniący się forsą dziadków rozkapryszony dzieciak. Rozhisteryzowany nastolatek.
I wszystko, co zaczyna się na roz-.
- Jak chcesz to możesz mu przekazać, że nie mam o czym z nim gadać. Jak nie to trudno, obejdzie się bez wyjaśnień.
Oliwia w zamyśleniu kiwa głową i wskazuje na jedno ze zdjęć.
- Widziałam gdzieś drugą połówkę - mówi, marszcząc brwi. Porzuca temat, a zamiast kontynuować, bierze album i przysiada na skraju łóżka. - Jest rozerwane...
Pokazuje akurat na to, które ominęłam i przyporządkowałam do kategorii "nie zwracać uwagi". To kolejne zdjęcie ze ślubu rodziców, tym razem mama ma na twarzy szeroki, radosny uśmiech. A właściwie pół, bo druga połówka jej postaci musi znajdować się na oderwanym kawałku.
- Nie do wiary, że kiedyś chodziła z takim bananem na twarzy - kręci głową. - Coś musiało popsuć się już później - wzdycha. Pierwszy raz widzę na twarzy siostry autentyczne zmartwienie. Oliwię w ogóle mało rzeczy obchodzi, nie sądziłam, że zależy jej na stanie związku naszych rodziców. Ja chciałabym żeby po prostu już się rozwiedli.
- Gdzie widziałaś drugi kawałek?
Zachowuję trzeźwość umysłu. Siadam po turecku, do głębi poruszona jej słowami. Bo skoro ktoś oderwał połowę zdjęcia, na której znajduje się mój ojciec, musiał mieć do tego nieznany nam powód.
- Myślisz, że pamiętam? - prycha. - Jak będę miała czas to poszukam, póki co nic nie przychodzi mi do głowy. A teraz, radzę ci udawać, że śpisz, a mnie tu nie było. To dla ciebie najlepsze rozwiązanie - zaleca i bez słowa wychodzi, gasząc światło.
Zostaję sama w nieprzeniknionej ciemności, potęgowanej przez ciemny odcień farby użytej do malowania ścian. Tylko co jakiś czas, telefon na nowo zaczyna wibrować, a Michał nie daje o sobie zapomnieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top