4. Coś więcej niż kac
NORA
- Nie mogę uwierzyć, że nam się udało - szepczę z uśmiechem, wpatrując się w boczną szybę. Oliwia leży na tylnym siedzeniu. Ręce ma odrzucone na bok, nogi podkulone i kiwa się na wszystkie strony. Najtrudniej było wpakować ją w pasy. Była jak bańka wstańka. Niedawno się ocknęła, ale wciąż mało kontaktuje ze światem. Może to i lepiej. Mam tylko nadzieję, że będzie pamiętać gdzie była i jak spędziła ostatnie dwa dni, bo nie widzi mi się, by opowiadać jej tę historię od początku z uwzględnieniem wszystkich żenujących i trudnych do zrozumienia szczegółów.
Kątem oka widzę, że Artur kręci głową i też się uśmiecha. Nie mogę rozgryźć tego człowieka. Znalazłam się w nowej sytuacji. Ktoś mi pomaga. Nie tak dawno przyznałam się, że nie dam rady. Zwykle tego nie robię.
- Coś mi mówi, że kłamstwa nie są dla ciebie chlebem powszednim.
- Dlaczego? - odwracam się w jego stronę.
- Bardzo się ekscytujesz - szczerzy się w uśmiechu. - Nie znam nikogo, kto tak cieszyłby się, że musi gdzieś przewieźć nieprzytomną siostrę i nie może przy tym wrócić do domu.
- Z tego akurat się nie cieszę. Z tej pierwszej części się nie cieszę - protestuję. - Gdybym przywiozła Oliwię w tym stanie z pewnością na mnie spadłaby cała wina. A wtedy mój ojciec znów mógłby...
Przerywam nagle, gdy zauważam jak blisko zakazanego tematu się znalazłam. Zapędziłam się. Napięcie rośnie, kiedy nie umiem dokończyć zdania tak, by obrócić je w żart.
- Twój ojciec...? - wesołość stopniowo znika z twarzy Artura.
- Po prostu nie byłby zadowolony. Żaden rodzic nie byłby zadowolony - odpowiadam wymijająco. Uśmiecham się, ale mam wrażenie, że wyszło to sztucznie.
Artur kiwa głową i wypycha dolną wargę. Wygląda trochę jak szczeniak.
- Nie sądzę żebyś mówiła prawdę, ale nie będę zmuszał cię do mówienia mi wszystkiego. Dopiero się poznaliśmy - mruga do mnie i wreszcie przestaję się spinać. - Całkiem ładnie pachniesz - mówi.
- Co za subtelna zmiana tematu.
- Nie, naprawdę - broni się. - Nie ma sensu żebyś się teraz zamartwiała. Będzie dobrze co najmniej do jutrzejszego poranka. To ten poncz?
- Poncz zmieszany z potem. Apetyczne - podkreślam ostatnie słowo i się śmieję. - Opatentuję własną markę perfum.
Marszczy brwi i obdarza mnie krzywym uśmieszkiem.
- Bez obrazy, ale chyba ich nie kupię.
- Nie mam żalu. To zapach dla twardzielek - napinam mięśnie ramion jak kulturystka.
Śmieje się. Znowu. Ten chłopak jest zadziwiający.
- Słodkie, że nazywasz sama siebie twardzielką - drwi, ale nie odrywa wzroku od drogi.
- Mam udać, że nie widzę jak ze mną flirtujesz? Skręć tutaj! - dodaję w ostatnim momencie. Samochodem lekko zarzuca, aż Oliwia kaszle na tylnym siedzeniu. Potem chichocze i beka. Nigdy nie widziałam jej aż tak rozluźnionej. Wyszła poza skalę. Oj, gdyby tylko po wytrzeźwieniu wiedziała jak się zachowywała. Niebem byłoby obserwować jej minę.
Myślałam, że Artur speszy się, gdy dotrze do niego sens moich słów, on jednak tylko marszczy nos. Pogodny nastrój nie ulatuje z niego ani na chwilę i zaczyna mi się udzielać. Chłopak wesoło stuka palcami w kierownicę.
- Jesteś okropnie bezpośrednia.
- Ciesz się, że "bezpośrednia" w pozytywnym znaczeniu. Zwykle nie bywam taka roześmiana. Daleko mi do gbura, ale często nie mam powodu do śmiechu. Zaciskam zęby i udaję, że nie słyszę plotek, wyzwisk i oskarżeń. Nawet... nie wiem dlaczego jestem dla ciebie miła. Tak szczerze mówiąc.
- Myślę, że jeśli ktoś jest dobry dla ciebie, potrafisz to odwzajemnić. Często tego doświadczasz? Pomocy? Miłej rozmowy z miłym nieznajomym?
- Schlebiasz sobie - burczę. - Nie.
- A powinnaś. Jeśli chcesz - mówi od niechcenia - mogę podzielić się z tobą uśmiechem.
Unoszę kącik ust.
- To byłoby miłe z twojej strony.
- Bo jestem miłym nieznajomym - wzrusza ramionami, a zmarszczki w kącikach jego oczu stają się wyraźniejsze.
Podążamy teraz prostą drogą, po obu stronach widzimy tylko krzaki, więc Artur naciska trochę mocniej pedał gazu. Oliwię dopada czkawka.
- Czy ty masz jakieś granice? - odwracam się na fotelu i macham siostrze dłonią przed oczyma, by zwrócić jej uwagę.
- Prawą i lewą - bełkocze po czym głowa opada jej na ramię. - Zjadłam stare cukierki.
W myślach modlę się, żeby nie zwymiotowała na siedzenie po tych "cukierkach". Mój wzrok pada na elektroniczny zegarek wmontowany w deskę rozdzielczą. Jest przed jedenastą.
- Zagrajmy - proponuje mi Artur, odrywając mnie od zamartwiania się dniem jutrzejszym. - Trzeba cię od tego odizolować. Wyglądasz na chorą ze stresu.
- Ze stresu i ze zmęczenia. Nie uwierzysz jaki miałam dzień. Co wymyśliłeś?
- Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
- To nie jest gra - protestuję.
- Może być grą. Jeśli pięć odpowiedzi będzie się zgadzało, umówisz się ze mną?
Maskuję zdziwienie. Chyba nie idzie mi najlepiej. Już przegrywam w tę jego "grę". Chłopak gra w odkryte karty. Cieszy mnie, że przynajmniej jedna osoba mówi co myśli i nie każe mi zgadywać. Chociaż nie jestem taka wesoła wiedząc, że nie będę mogła się z nim umówić. Ze swojego planu dnia stanowczo usuwam zachowania ryzykowne. Spytanie ojca czy mogę wyjść z kolegą należy do ryzyka. Mimo to, nie chcę widzieć jak sprawiam Arturowi zawód.
- Będziesz oszukiwał.
- Nie. Będę grzeczny. Słowo dobrego człowieka - przykłada lewą rękę do piersi, prawa na szczęście nadal tkwi na kierownicy.
Zakładam nogę na nogę i poprawiam pasy żeby się czymś zająć.
- Dobra. Ale tylko w ramach rewanżu za pomoc.
Protestuje.
- Nie chcę żebyś była do czegokolwiek zmuszona. Nie musimy grać, jeśli nie chcesz.
Niemal wariuję podczas pięciominutowej ciszy w samochodzie przerywanej głupimi pytaniami Oliwii, które ignoruję. Od niechcenia patrzę na mijane domy, w końcu opuszczamy środek miasta i jedziemy drogą o kiepskiej nawierzchni, pełną kolein. Niby nie muszę, ale... chcę zagrać w tę dziwaczną grę.
- No dobra, polubiłam cię, okej? Czy możesz zaprzestać torturowania mnie tą ciszą?
- To dobry znak - śmieje się. - Ulubione zwierzę?
- Mysz.
- Serio? Papuga.
- Jaką super moc wybrałabyś z tych trzech: niewidzialność, latanie, czytanie w ludzkich umysłach.
- To trzecie - obejmuję się ramionami. - Ostatnio wiele rzeczy mnie nurtuje, a nie mogę żadnej z nich rozgryźć. Przydałaby mi się taka moc. A ty? Z uzasadnieniem proszę.
- Latanie. Jest pasjonujące. Mógłbym oglądać wszystkich z góry i nie przejmować się korkami.
- Ulubiony kolor? - pytam.
- Żółty.
Wybucham śmiechem.
- No tak, dlaczego mnie to nie dziwi? Gość, który prawie przez cały czas chodzi z bananem na twarzy. Kto mógłby się spodziewać, że wybierze najweselszy i najbardziej promienny ze wszystkich kolorów tęczy?
- Rozumiem, że ty ubóstwiasz czarny? - unosi brwi i wbija we mnie intensywne spojrzenie.
- Nie. Lubię czerwony - patrzę na swoje dłonie.
Pytamy się o różne rzeczy do chwili, kiedy Artur podjeżdża pod ceglany dom mojej cioci. Dowiaduję się między innymi, że jego ulubionym filmem jest "Uwierz w ducha", przeczytał wszystkie książki Juliusza Verna i kiedy był dzieckiem bał się ciemności. Na sto procent uzbierałoby się pięć takich samych odpowiedzi, gdybym przez cały ten czas nie łgała.
- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze w innych okolicznościach - mówi Artur, pomagając mi wyciągnąć Oliwię z auta. Zdecydowanie nie wygląda już tak dobrze jak wcześniej. Turkusowa, zwiewna bluzka jest pognieciona, sweter spada jej z ramion, a na jasnych, dżinsowych spodniach z wysokim stanem widnieje spora plama. I nadal się powiększa.
Odchylam głowę do tyłu. Gorzej być nie może, a już teraz mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.
- Tak, te są niefortunne. Ale nie mam pewności kiedy będę mogła się z tobą zobaczyć. Wracasz teraz na imprezę? - mam lekkie poczucie winy, że go okłamałam. W końcu to dobry chłopak, który zasługuje na szczerość. Co więcej, nawet nie jestem pewna dlaczego tak postąpiłam. Chyba włączyła mi się ochrona prywatności, co jest głupie, bo o rzeczach jak ulubiony kolor czy zwierzę, mogę rozmawiać.
- Tak, muszę zabrać kuzynów.
Tym razem jego uśmiech jest delikatny, jakby bał pokazać go światu.
- Gdyby Michał pytał... - zaczynam. Nie chcę żeby wiedział gdzie jestem.
- Nic nie mówić? Trzymam gębę na kłódkę - wykonuje gest jakby wyrzucał za siebie kluczyk. Śmieję się.
Mijam klomb z kwiatami usytuowany na środku niewielkiego podjazdu. Sadzam Oliwię na betonowych schodkach, a sama stoję na skraju posesji i patrzę jak Artur wsiada do srebrnego samochodu. Kiedy wciska pedał gazu, a auto rusza, odwracam się z zamiarem zapukania do drzwi. Powstrzymuje mnie jednak oddalony krzyk Artura.
- Myliłem się! Jesteś dobrą kłamczuchą! - po czym przyspiesza i znika za rogiem.
Domyślił się, że oszukiwałam? Niby jak? Nie zna mnie i nie sądzę, żeby ktoś mógł mu powiedzieć jak odpowiedziałabym na te pytania. Przez ostatnie lata, właściwie przez całe gimnazjum nie dbałam o kontakty towarzyskie i nie ma nikogo z mojego otoczenia, kto mógłby znać odpowiedzi. Musiał się po czymś domyślić. A to znaczy, że doszedł do wniosku, iż nie chcę się z nim umówić. Nie wyglądał na zmartwionego...
No tak, ale jego już nie ma, więc muszę zająć się Oliwią. I powrócić do porządku dnia.
Najpierw naciskam na dzwonek do drzwi, a potem zmuszam siostrę do wstania i próbuję utrzymać ją w pionie. Stanowczo każę jej oprzeć się o filar podtrzymujący ganek, żeby choć trochę mnie odciążyła.
Mija dłuższa chwila nim w drzwiach staje ciocia ubrana tak, jakby szła o tej porze do pracy. Najwyraźniej cała moja rodzina to pracoholicy.
- Zanim coś powiesz - nie daję jej wypowiedzieć słowa. - Rodzice nie wiedzą, że tu jesteśmy. Myślą, że nocujemy u koleżanki Oliwii, bo źle się poczuła - potem przedstawiam jej resztę historii.
- Oliwka czuje się chyba nadzwyczaj dobrze - mówi sarkastycznie, bo właśnie jest świadkiem, jak moja siostra z zachwytem obserwuje swoje dłonie.
- Wiesz jaka będzie reakcja ojca, jeśli przyprowadzę ją podchmieloną do domu. Nie chcę, żeby znowu mnie uderzył.
Mój ton jest niemal błagalny. Ciocia jest ostatnią osobą, która może uratować mi tyłek. Ostatnia osoba, która potrafi dochować tajemnicy nawet w ekstremalnych warunkach.
Stoimy we trzy w ciasnym przedpokoju, kobieta lustruje Oliwię od stóp do głów i obdarza zdegustowanym spojrzeniem.
- Wiesz, że kocham was obie po równo, ale nie widzę w tym twojej winy. Nie zmuszałaś jej, by piła. Na Boga, ciebie nawet tam nie było - zdejmuje okulary z nosa i umieszcza je na czubku głowy. - Do tego z własnej woli przetransportowałaś ją w bezpieczne miejsce. Powinien ci dziękować, a nie bić.
- Ja wiem... Ale nie potrafię tego wytłumaczyć komuś, kto we wszystkim widzi moją winę.
Wzdycha. Zdejmuje marynarkę, podwija rękawy białej koszuli i mówi:
- Chodź. Przeniesiemy część pudeł z gościnnego, żebyś miała gdzie spać. Myślę, że tę francę umieścimy na kanapie w salonie. Jutro głowa będzie bolała ją tak bardzo, że te sprężyny, które wbijają się wiadomo gdzie, wydadzą jej się rajem na Ziemi - chichocze.
W cioci czasami odzywa się złośliwa nastolatka. Chociaż tym razem się z nią zgadzam. Oliwia zasłużyła co najmniej na kaca.
Kiedy ta idzie włożyć jakieś robocze ciuchy, wyjmuję pościel z wersalki i rozkładam ją razem z prześcieradłem na brązowym tapczanie. Rozpuszczam siostrze włosy, kładę na kanapie i idę do kuchni po taboret, na którym kładę litrową butelkę wody, aspirynę oraz jabłko.
Część pudeł przenosimy z ciocią do salonu, czyli największego pomieszczenia w całym domu, by zrobić chociaż trochę miejsca w tym najmniejszym. Nie licząc łazienki. Zabieramy pudła głównie z łóżka i sprzed wejścia, żebym mogła się swobodnie poruszać po pokoju.
Kończymy parę godzin później - zegar w sypialni wujostwa wybija drugą w nocy. Mogłam żyć bez tej wiedzy. Nagle czuję się wypompowana i jestem pewna, że zasnę gdy tylko przyłożę głowę do poduszki. Z sąsiedniego pokoju słychać donośne chrapanie. Zazdroszczę Oliwii błogiej nieświadomości. Mimo, że w połowie prawie spadła z kanapy, śpi w najlepsze.
Odrywam myśli od poduszki i kołdry, zmuszam wrak swojego ciała, by przespacerowało się do łazienki. W drodze jeszcze raz dziękuję cioci. I za czyste ubrania, i za nocleg.
Cała się lepię. To nie jest miłe uczucie. Choć, jeśli nie liczyć potu, zapach jest całkiem ładny, bo owocowy z domieszką alkoholu, nie mogę się doczekać aż wskoczę do wanny pełnej gorącej wody. Staram zachowywać się jak najciszej z myślą, że ciocia i wujek już śpią, więc podskakuję gdy tylko zrzucam przez przypadek krem ze szklanej półeczki pod szerokim lustrem.
Wyglądam jak straszydło. Tyle powiem.
Nie mogę powstrzymać westchnienia rozkoszy, kiedy zanurzam się w ciepłej wodzie. Zmywam z siebie brud z całego dnia, a gdy kładę się do łóżka w czystych ubraniach, jest mi już o wiele lepiej. Mam wrażenie, że wszystkie moje zmartwienia zniknęły, gdy tylko wyszłam z wanny. Lub gdy Artur odjechał w siną dal i sprawił, że zaczęłam się uśmiechać.
Okrywam się kołdrą po same uszy. Mimo, że nawet jak na letnią noc, jest ciepło i duszno, uwielbiam dotyk miękkiej pierzyny pachnącej świeżością.
Niedługo potem zasypiam.
__________
Witam witam! Póki mam wenę i sporo wolnego czasu, rozdziały będą pojawiać się trochę częściej. Cieszę się, że czytacie historię Nory i miło mi, że mogę pisać i dla was, i dla mojej własnej przyjemności. Nie przedłużając, życzę miłego dnia! :D Dajcie znać co myślicie o nowej postaci - Arturze! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top