24. Internet

Kiedy człowiek nie umie odnaleźć prawdy o sobie, zaczyna szukać w internecie.

Natrafiłam na forum o chorobach psychicznych. Strona nazywa się ZŹŻ Zdrowia czy coś takiego. Przeglądam ze znużeniem wypowiedzi ludzi, które są niemal takie same jak moje myśli każdego szarego dnia.

Szukam jednej informacji, która interesuje mnie najbardziej. Jak długo trwa jakiekolwiek leczenie? Kiedy wreszcie to się skończy?

Jeden z sensowniejszych wpisów brzmiał:

Żadnej choroby psychicznej nie pozbędziemy się z dnia na dzień, często potrzeba lat, by zacząć normalne życie, a jeszcze częściej od własnych demonów nie można uciec. Choroba może złagodnieć, objawy i przyczyny zatrzeć za sobą ślad, ale ta część pozostanie na całe życie w głowie, dając o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie. Najważniejsze to otaczać się ludźmi, którzy rozumieją przypadłość i liczą się z ewentualnymi konsekwencjami choroby.

Inny:

lol, ić się zabić

A ostatni:

Mój chłopak odszedł ode mnie po trzech latach związku, gdy pierwszy raz zobaczył atak. Wtedy jest jakby we mnie więcej siły i wyraźnie czuć, że można góry przerzucić sobie przez ramię jak zwykły plecak. Naprawdę nieświadomie zaatakowałam pięściami Adama, po wszystkim zobaczyłam ślady po paznokciach na jego przedramionach i wiedziałam, że to moja wina, ale nie mogłam sobie przypomnieć sobie w którym dokładnie momencie go pokaleczyłam.
Czuję, że to wszystko nie ma sensu. Ludzie dookoła mnie zaczynają odchodzić.

Choroby psychiczne nie dotyczą tylko osób nimi dotkniętych. Otoczenie cierpi o wiele bardziej niż jednostka. Michał na przykład.

Nie mogę wyrzucić z głowy czego dowiedziałam się przed trzema dniami.

Gdy szóstego grudnia wróciliśmy wszyscy do mnie, Artur i Oliwia nie chcieli nawet słyszeć, że zostawię okropne wydarzenia dla siebie. Moja siostra wygoniła wujostwo z kuchni, skąd dobiegał nas smakowity zapach schabowych i wręcz usadziła na sofie w salonie. Ja wylądowałam w samym środku, taktycznym miejscu które uniemożliwiało mi ucieczkę.

Po samej mojej postawie można było zauważyć, że coś się stało. Siedziałam skulona jak mysz, patrzyłam twardo przed siebie - w zgaszony telewizor, a odbicie w nim przypominało wykute z kamienia. Właśnie postawiłam kolejny mur, który miał mnie odgrodzić od świata.

Kiedy się dowiedzieli, wujek zerwał się na równe nogi, nic nie mówiąc wskoczył w płaszcz i ku zaskoczeniu wszytkich spytał:

- Gdzie on mieszka?

Na początku myślałam, że chce mu spuścić wpie... lanie, ale okazało się, że postanowił sobie porozmawiać z rodzicami Michała. No, tudzież dziadkami, bo to z nimi mieszka.

Więc poszliśmy. Ja, wujek, ciocia. Artur i Oliwia zadeklarowali, że skończą przygotowywać obiad.

Streszczenie tej wizyty nie będzie przyjemne, dlatego nie wspomnę o niej ani słowem. Nie zamierzam wracać myślami do reakcji Michała. Poczułam się jak robak.

Za to moja reakcja była kompletnym szokiem, gdy w domu był tylko jego dziadek. W czarnych ubraniach.

Babcia Michała niedawno umarła. Miała Alzheimera.

Siedząc teraz w ciemnym pokoju przed komputerem, w głowie pulsują mi słowa naszej konwersacji w luksusowym przedpokoju, w lipcu.

- Rozumiem, że nie pamiętasz naszej rozmowy?
- Nie kojarzę.
- Alzheimer?
Twarz chłopaka tężeje, gdy z niego drwię. A to tylko po to, żeby obronić samą siebie.
- Bajecznie - przeciągam samogłoski kiedy mi nie odpowiada i uśmiecham się ironicznie.

Nora, znowu wszystko popsułaś.

Poszliśmy do domu. Z kuchni dobiegał mnie zapach spalonych kotletów. Zjedliśmy je, nie były aż takie złe. 

***

W niedzielę Oliwia przyszła przed dziewiątą, bo ciocia z wujkiem wyjechali do galerii i obawiali się zostawić mnie samą. Do czego to doszło? Młodsza siostra próbuje mnie rozweslić grą w piankową ruletkę.

Stawką jest przygotowanie obiadu.

- Może nie napluję ci do talerza - mruknęła, kiedy wsadziłam do ust szesnastą piankę i nadal byłam zdolna mówić, wygrywając tym samym naszą grę.

- Miło z twojej strony - wykrztusiłam z siebie, wypluwając wszystko do plastikowego pojemnika. - Co ty na to, żebyśmy rozpuściły to w rondelku i dolały komuś do kakao?

- Mam wrażenie, że masz na myśli naszego tatusia - krzywi się.

- No a jak.

Około południa zgłodniałyśmy, więc Oliwia smętnie poczłapała w stronę kuchni.

- Jak ci idzie? - zagaduję siostrę, która miota się między mikrofalą a lodówką jak mucha zamknięta w szklanej tubie.

- Pomyślałam, że mogłabym w sumie trochę przyprawić tę mdłą breję - dosypuje do miski czegoś, co wygląda na paprykę w proszku. - Odkąd się wyprowadziłaś, jemy częściej puszkowe żarcie niż wszystkie koty świata razem wzięte. Obrzydło mi.

- Że niby czemu? - dziwię się. - Nikt nie ma rąk żeby zrobić zakupy?

- Proszę cię - prycha. - Sytuacja wygląda tak, że mama cały czas gada o jakichś życiowych błędach, a kiedy ją zapytałam o tego gościa co prosiłaś, to już w ogóle zachowuje się jak żywa galareta. Ojciec za to chodzi obrażony na cały świat, naburmuszony i przecież nie zrobi zakupów, bo mu korona z głowy spadnie.

- Weź nie wymachuj tak tą łyżką, bo zaraz będziesz czyścić całą kuchnię. Daj to - odganiam ją od garnka i sama zajmuję się obiadem.

Oliwia siada na stole i wywala resztę żali.

- Coś jest nie tak z tym twoim wojskowym - dodaje na koniec. - Mama coś za bardzo się nim przejmuje. A jak ciocia, gadałaś z nią?
- Tak, wczoraj. Na pewno coś wie, ale za cholerę nic mi nie powie.

Oliwia zaczyna bawić się kiścią winogron z koszyka pełnego owoców.

- A gdyby tak znaleźć tego gościa?

Nagle nabiera energii. Biegnie do mojego pokoju i przynosi z niego laptop.

- A to co? - pyta, wskazując na otwartą kartę. Zapomniałam ją wyłączyć. Wciąż otwarta jest na stronie forum. - Mniejsza o to. Zróbmy matce kawał. Skoro tak się nim niby-nieinteresuje, znajdźmy go i zwabmy do domu. Już sobie wyobrażam jej przepiękną minę.

Oliwia otwiera nową kartę z pasją zaczyna walić w klawiaturę.

- Jak nazywał się jego ojciec?

Podaję nazwisko, mieszając fasolkę.

- Idź do pokoju cioci i przetrzep stare dokumenty. Babcia trzymała je w tym starym regale w kącie - mówi.

- Zwolnij, kowboju. Jeszcze przed chwilą umierałaś z głodu.

- Tak, ale teraz umieram z ciekawości. No, rusz się!

Wyłączam gaz i człapię do pokoju. Czuję się jakbym wkraczała do komnaty tajemnic. Z podekscytowania zaczyna boleć mnie brzuch.

***

Przed dwudziestą przejmuje mnie Artur, a moja siostra zostaje pilnować biznesu. Gdy wychodzimy nadal siedzi przed komputerem.

Ogólnie to jest ciemno i zimno, tylko światło latarni, które odbija się od śniegu sprawia, że nie czuję się jak w horrorze.

Idziemy z Arturem wąskim chodnikiem w stronę stadionu. Chłopak ma na sobie puchową kurtkę większą niż on sam, a przez ramię ma przerzucony plecak. Nie chce mi powiedzieć co w nim ma.

- Idziemy oglądać gwiazdy? - pytam całkiem poważnie. - Nienawidzę tego. Jeśli właśnie to wymyśliłeś, dostajesz minut trzydzieści punktów.

- Co tam minut trzydzieści przy plus dwieście, które już mam - śmieje się w szalik.

Milczymy. Dopiero gdy dochodzimy do celu powolnego marszu, odzywam się ponownie.

- A jak tam Błażej?

Odpowiada mi dopiero po chwili.

- Nie ma już czym się martwić. Czego nie chciała zrobić Oliwia, zrobił on.

- Mówisz o tym skręcie?

Kiwa głową.

- Ale to znaczy, że Michał miał też coś na niego. Albo na ciebie.

Poprawia kołnierz.

- Chciał rozpowiedzieć, że moja mama jest pijaczką.

Chcę dociekać o co chodzi, bo pierwszy raz słyszę o tym wszystkim, ale Artur mówi dalej. Usprawiedliwia ją.

- Tylko czasami jej się to zdarza. Zwykle jest trzeźwa.

Milczę. Wszyscy mamy jakieś sposoby na oderwanie od rzeczywistości.

Zanim dotarliśmy na stadion, zerwał się wiatr. Chwyciłam za poły kurtki i jeszcze bardziej się nią zawinęłam.

Okazało się, że fakt, iż trzeba się rozgrzać bardzo pasował do planów Artura.

Stoimy na pokrytej śniegiem murawie, oprócz nas jest tu jeszcze grupka nastolatków, którzy na trybunach odbywają libację alkoholową. Artur z plecaka wyjmuje piłkę do nogi.

- Nie masz bladego pojęcia o dziewczynach - mówię, kręcąc głową.

- Ale mam pojęcie o tobie. - Śmieje się i ucieka przed śnieżką, która leci w jego stronę. Ląduje oczywiście dwa metry od niego, co wywołuje u Artura kolejny napad śmiechu.

Przez kolejne dziesięć minut ganiamy po śniegu jak dzieci, palce mam skostniałe z zimna, więc chowam dłonie do kieszeni. Przez to wywalam się na oblodzonym zakręcie.

Zanim zacznie mi być przekraźliwie zimno, bo kaptur spadł mi z głowy, śnieg dostał się za kołnierz, wplątał się we włosy, chłonę moment i echo mojego śmiechu, odbijącego się od muru, który postawiłam. Dawno go nie słyszałam.

Artur nieśpiesznie podchodzi i pochyla się nade mną z udawanym zatroskaniem na twarzy.

Myślę, że mnie pocałuje tak... no wiecie, normalnie. A on pacnął mnie tylko w nos i podbiegł do piłki.

- Chyba sobie jaja robisz - krzyczę przez całe boisko, wstając i otrzepując się ze śniegu. Ludzie obserwują nas z trybun.

Mruga do mnie i kiwa ręką żebym podeszła.

Mam ochotę trzepnąć go w ten piękny, pusty łeb.

- Oto moje postanowienie noworoczne - zaczyna. - Nauczyć cię grać w nogę.

Z początku jestem oporną uczennicą. Pierwsza próba trafienia do bramki kończy się fiaskiem, bo nawet nie trafiam w piłkę. Druga też. Artur siada na ziemi i opiera się o słupek. Wkurza mnie, więc tym razem z całą swoją agresją przykładam się do kopnięcia i... sukces!

No dobra, nie trafiam do bramki, ale piłka leci w miarę prosto i Artur ledwo ją łapie.

Szczerzę się. Chłopak skończywszy się śmiać, podchodzi, by pokazać jak powinnam ułożyć stopę i inne bzdety.
Piłka nożna nie jest moim ukochanym sportem, ale zdecydowanie zużywa niepotrzebne pokłady energii, a to bardzo dobrze. Po powrocie będę kompletnie padnięta.

Gdy kończymy, a ja, po zmniejszeniu odległości od celu, mam na koncie jedno trafienie do bramki, którego Artur specjalnie nie obronił, chłopak staje tuż przede mną i uśmiecha się przesympatycznie.

Myślę, że właśnie za to tak go lubię. Jest prostolinijny i sympatyczny.

Pochyla się, opiera swoje czoło o moje, a mnie robi się zdecydowanie zbyt ciepło.

- Przecież się nie nauczyłam - mówię, zdziwiona.

- W cholerę z postanowieniami - śmieje się gardłowo i mnie całuje.

Oprócz innych wrażeń związanych z pierwszym pocałunkiem, najbardziej dotknęło mnie moje serce. Do tego momentu brzmi to romantycznie, ale dalej jest tak: przypomina to lekcję wuefu. Moja pikawa musi przeskoczyć przez skrzynię, nauczycielka się drze, że jest skończoną fajtłapą i żeby zebrało dupę i skoczyło. Więc skacze. Ale potyka się, przelatuje nad przeszkodą i ląduje na twarzy, do której przylepia się kurz z brudnej podłogi.

Braknie mi oddechu, gdy słyszę pogwizdywania i brawa od całkowicie pijanych ludzi. Odsuwam się. Zmieszana, nie patrzę na Artura, który za to nie odrywa ode mnie wzroku, tylko uparcie przyglądam się w trybuny.

Zbieram się jednak na odwagę, chociaż jest bardzo prawdopodobne, że zemdleję. Odwracam głowę w jego stronę i uśmiecham się pokrzepiająco, uświadamiając mu, że wszystko gra. Kładę dłoń na jego piersi; po lewej stronie.

Jego serce też dostało pałę z wuefu.

- Bylam ciekawa - tłumaczę.

Zabieram mu czapkę, naciągam ją na głowę i daję znak, że pora iść.

Kiedy przechodzimy obok trybun jeszcze parę osób coś bełkocze, ale Artur uświadamia im, że picie na mrozie jest niebezpieczne i nakłania do powrotu.

Potem już idziemy prostą drogą do domu. Pozwalam się objąć, bo tak jest nam cieplej, a Arturowi bycie blisko mnie sprawia przyjemność.

Z własnej inicjatywy ściskam jego rękę, która oplata mnie w pasie.

***

Otwieram drzwi. Rzucamy kurtki na szafkę, by spłynęły z nich resztki śniegu. Idę do kuchni, Artur za mną.

Oliwia nałożyła okulary cioci, choć nie ma wady wzroku i spogląda na nas zza szkieł.

- Nie bolą cię od nich oczy? - pytam, wskazując ręką na okulary.

- Jak cholera, ale to wygląda fajnie i profesjonalnie. - Milknie, obserwując mnie bacznie. - A ty nie jesteś taka czerwona od mrozu, prawda?

Pokazuję jej język. Zaczynam przygotowywać herbatę, a Artur siada obok mojej siostry i zagląda jej przez ramię.

- Jak ci idzie? - pyta.

- Ze znalezieniem synalka Bolszewica problemu nie było - wzdycha i teatralnie zdejmuje okulary z nosa. - Gorzej z nakłonieniem go do przyjazdu.

- Naprawdę chcemy to zrobić? - zagajam, wyciągając głowę z szafki na kubki. - A jeśli kiedyś pokłócili się tak ostro, że już nigdy jedno drugiego nie widziało? Z jakiegoś powodu wyjechał jednak do tych Stanów.

Oliwia wzrusza ramionami.

- To już okaże się jak przyjedzie.

Powraca do poprzedniego zajęcia. Nastawiwszy wodę na herbatę, opadłam zmęczona na kanapę w salonie i włączyłam telewizor. Niedługo wytrwałam, bo już po kwadransie kompletnie mnie zmuliło. Kiedy zasypiałam, ktoś przykrył mnie kocem i pocałował w czoło, a po chwili rozległ się trzask drzwi. Z kuchni nadal dobiegało mnie stukanie w klawiaturę.

______________

Nic nie mówię. Kompletnie nic.

*duma*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top