21. Adieu, normalności
Otwieram okno, specjalnie ignorując postać siedzącą na moim łóżku.
Co on tu w ogóle robi?
Po chwili decyduję się jednak na niego spojrzeć.
Jest zagubiony. Rozgląda się po ciemnym pokoiku. Akurat przedwczoraj siadła żarówka i te dwa na trzy metry są oświetlane tylko przez malutką lampkę na szafce przy tapczanie.
- Więc... - zaczęłam.
- Chciałbym, żebyś mi opowiedziała o wszystkim - mówi spokojnie. - Od początku.
- Uszanuj moją prywatność - odparowuję szybko. Zajmuję miejsce na podłodze, na przeciwko Artura.
- Nie możesz tak dłużej - słyszę w odpowiedzi. - Tak się nie da.
- Dałam radę przez szesnaście lat. Nie sądzę, żeby dwa lata więcej miały jakieś znaczenie.
Zwijam się w kłębek. Wolałabym, żeby ta rozmowa nigdy się nie rozpoczęła. Wolałabym nie wrócić do tego domu, może nawet nie wyprowadzać się tydzień temu. Bo wtedy do tej sytuacji by nie doszło.
Z trudem próbuję opanować drżenie ramion. Nie mogę przestać myśleć o tym, do czego zmusza mnie Artur. Do rozdrapywania wspomnień, tych najbardziej bolesnych. Do odtwarzania wszystkiego, o czym chciałabym zapomnieć.
- Nie chcę ci opowiadać - szepczę. Moje ciało, a mój mózg - oboje wysyłają sprzeczne sygnały.
Artur przenosi się obok mnie, na podłogę i z całej siły przyciska moją trzęsącą się postać do swojej piersi.
- Przynajmniej spróbuj.
Opiera podbródek na mojej głowie.
Cieszę się, że nie patrzy mi w oczy.
Przygryzam kciuk. I zaczynam mówić.
Z każdym moim chwiejnym słowem, niepewnym świadectwem, ściska mnie coraz mocniej aż muszę mu przypomnieć, że nie jestem z kamienia.
Ale to dobrze, bo czuję jego obecność. Pierwszy raz mam wrażenie, że nie jestem sama.
***
- Ale gdyby ubrała się cieplej, nie musiałby oddawać jej bluzy - mówi wujek zza drzwi gburliwym tonem.
Nie sądzi, że go słyszę. Artur wyszedł jakąś godzinę temu, a wujek uparł się, że jestem za młoda na chłopaka, który, co jest "bardzo prawdopodobne", może mnie potem skrzywdzić. I narzeka, że zostawił mi swoją bluzę. Ma przy tym ton dziecka, który nie zgadza się z opinią rodziców, ale i tak nie zostanie wysłuchany.
Zakładam kaptur bluzy i daruję sobie podsłuchiwanie. Siadam po tureku na żółtej kanapie w salonie, tak opatulona oglądam jakąś starą Barbie.
Jednej rzeczy nie powiedziałam Arturowi. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa o moich podejrzeniach co do mamy i synalka tego całego Zbigniewa czy Zygmunta. To za dużo jak na moją głowę.
Muszę uporządkować wszystko po kolei, żeby nie zwariować.
O ile już nie pożegnałam się z normalnością.
***
Nie zmieniło się wiele. W ciągu następnego miesiąca Artur praktycznie nie odstępuje mnie na krok. Boi się zostawić mnie samą, po całej jego postawie widzę, że w każdej chwili jest gotów zatrzymać potwora, który we mnie drzemie.
Nie widzę tego. Przez spędzanie ze mną trzech czwartych swojego czasu łatwiej przychodzi mu zauważanie zmian mojego nastroju, gorszych dni.
Czuję się okropnie.
Kiedy byłam sama, było o wiele lepiej.
Z drugiej strony, Artur z całej siły stara się ułatwiać mi dostrzeżenie najładniejszych chwil i cały czas mnie rozwesela. Tak długo zachowuje się jak dureń aż zaczynam chichotać, a wszyscy na korytarzu się na niego gapią.
Co do szkoły, znalazłam tylko swoje nazwisko okraszone wieloma ciekawymi określeniami na ściance kabiny damskiej łazienki, drwiny są jak zwykle chlebem powszednim.
Przestałam zwracać uwagę na Michała, na jego tajemnicze miny, na to, że raz chciał pomóc mi wstać, kiedy potknęłam się tuż przed klasą, ale Artur go ubiegł.
Nie umiem za to przestać się martwić. Martwię się o Oliwię, z którą nie miałam okazji porozmawiać. Martwię się, że Nikola wygada Arturowi jak ją potraktowałam. Martwię się, że jestem ciężarem dla cioci i wujka.
Przez to zaczynają wypadać mi włosy. Po umyciu ich, ściągam z mokrego kucyka cały pukiel i wyrzucam do toalety.
Ciocia stwierdziła, że powinnam pić więcej witamin, więc oprócz tabletek od psychologa do śniadania dostaję zestaw winaminy C, tranu i jakiegoś wyciągu z żurawiny czy czegoś w tym guście. Niby jest lepiej. Niby te sesje coś dają. Uczę się wywalać całą złość na siłowni. Walę w worki treningowe, a w uszy wbijają mi się śmiechy i drwiny wszystkich fit chłopaków, bo wiem, że nie umiem boksować. Wyglądam komicznie, nieskoordynowanie uderzając w worek, ale to mi pomaga.
Moje myśli są chaotyczne. Trudno mi się skupić. Jak zwykle nie idzie mi na przedmiotach ścislych, na humanie zawsze jednak udaje mi się sklecić coś o tragiźmie postaci Edypa.
Tak wygląda teraz moje życie.
Całą energię wkładam w zbieranie, koncentrowanie swojej siły, wywalanie jej wszędzie tylko nie na ludzi.
Nie zawsze mi to wychodzi.
Czasami ataki zaskakują mnie kiedy jestem sama w domu. Wtedy popołudnia spędzam na sprzątaniu szkła z ramek na zdjęcia, które zabrałam z pustego pokoju w nieciekawym bloku. Zaczynam się niepokoić, kiedy wzrok sam ucieka mi do tych ostrych odłamków, nożyków do depilacji w łazience, scyzoryka, który ciocia trzyma w swoim służbowym piórniku.
Zaczynam nie ufać sobie samej.
Jestem niespokojna, chaotyczna, zmęczona.
Kiedyś uważałam, że w pewnym sensie napady dają mi siłę.
Teraz widzę jak cholernie się myliłam.
_____________
Rozdział z deka chaotyczny jak ja przed przeglądem. No ale muszę się czymś zająć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top