19. Powrót do przeszłości
ARTUR
Od razu, gdy przekraczamy próg domu ojca Nikola rzuca swoją torbę w kąt i biegnie do kuchni, by po chwili pochwycić kota w żelazny uścisk. A kiedy maltretuje Pączka, nie zważając na jego błagalne miauczenie, oznacza to, że miała zły dzień. Mimo wszystkich pozytywnych aspektów.
Poszedłem w jej ślady i oparłem się o parapet. To nasz ostatni dzień w tym domu, a jutro znowu przeprowadzamy się do mamy. I tak w kółko.
- Nie idziesz się spakować? - pytam. Zwykle Nikola pierwsza leci na górę, bo nienawidzi klejących się blatów i innych okropności, które można znaleźć pod wersalką w salonie. - Jesteś pewna, że wszystko...
- Tak! - zrywa się nagle z krzesła, a Pączek zwiewa w głąb domu. - Wszystko gra.
- Chyba nie bardzo - rzucam jej porozumiewawcze spojrzenie. - Ktoś co coś powiedział? Sandra znowu się przyczepiła? Mam się tym zająć?
Próbuję się opanować, ale przychodzi mi to z trudem.
- Nie, wiesz... To chyba nie było tak jak mówiłam.
Pierwsze słyszę, żeby Nikola była tak rozbita. Zwykle to ona strofuje wszystkich dookoła i rozstawia po kątach.
- A to znaczy...?
Nagle w jej oczach pojawia się coś na kształt błysku rozpoznania.
- Nic. Ten, yyy, co do tej pory mówiła ci o sobie ta twoja Nora? - wzrokiem szuka Pączka.
Wzruszam ramionami.
- Tak naprawdę cały czas próbuję ją przekonać żeby się otworzyła. Nie wiem czego się boi.
Nikola przełyka ślinę.
- Ja chyba wiem. Ale nie powiem ci - zastrzega, gdy odpycham się od parapetu. - Zapytaj ją wprost, może wyjaśni parę rzeczy.
- No weź! Nie daje się myszy całego kawałka sera i mówi, żeby zjadła tylko pół.
Nikola śmieje się pobłażliwie, a ja dostrzegam w niej jakąś zmianę.
- Powodzenia. Idę dowiedzieć się co jest na obiad.
Szybkim krokiem wychodzi z kuchni.
Na schodach słyszę już ciężkie kroki ojca, który pełznie na dół żeby przygotować jedzenie. Pewnie już skończył na dzisiaj swoją pracę. Na tonę klasówek do sprawdzenia zacznie narzekać późnym wieczorem, kiedy nie będzie mógł obejrzeć programu kulinarnego.
Od zawsze tak jest. Ojciec to typowy pracocholik. Dla niego dzień bezczynności to dzień stracony. Jestem pewien, że za dziesięć lat młodsze dzieciaki nie będą pamiętały żadnego dnia z nim spędzonego.
Jak można być takim cholernym ojcem?
Tu nawet nie chodzi już o mnie, bo jestem straconym przypadkiem. Pierwszy dzieciak jest jak pierwszy naleśnik - zawsze do wywalenia, ale reszta domaga się jego uwagi jakby był batmanem albo supermanem.
Słyszę, że na schodach mija się z Nikolą. Nie zapytał nawet jak minął jej dzień. Nic go to nie obchodzi.
***
Na wieczór zostaję w domu sam. Postanawiam wziąć się za te kilka kartek pracy z chemii do zrobienia, żeby zająć czymś galopujące myśli, więc rozkładam wszystko na stole w salonie, łącznie z laptopem.
Ale Pączek nie chce mi darować, że rano nie dostał śniadania. Kręci mi się pod nogiami, a kiedy rzucam się na kanapę żeby odreagować ten dzień, kocur wskakuje mi na kolana i patrzy na mnie z wyrzutem.
Co dziwne, coraz bardziej jego postać kojarzy mi się z Norą. Czasami jest tak samo nieobecna lub marudna jak Pączek, a bywa, że tajemnicza nie do zniesienia. Rzuca wszystkim dookoła zmęczone/wściekłe spojrzenia, jakby tworząc wypadkową warstwę ochronną wokół siebie.
Zrzucam kota z kolan, bo nie mogę już go znieść. Na odczepne wrzucam mu resztki kurczaka z obiadu do miski i wrzucam na siebie kurtkę. Czeka mnie spacer na drugi koniec miasta. Zamierzam poznać parę odpowiedzi.
NORA
Po południu wracam do domu i od progu wita mnie dźwięk telewizora. Czuję się raźniej, słysząc że wujek z ciocią oglądają razem mecz, że w kuchni coś się gotuje i wszędzie palą się światła.
Ojciec zawsze był oszczędny.
Biorę kilka głębokich wdechów zanim oznajmiam swoją obecność. Maszeruję do kuchni jak baletnica w Jeziorze Łabędzim, by zrobić sobie kisiel cytrynowy i kiedy już zajadam przysmak, wciąga mnie stara książka kucharska babci.
Z nabożną czcią przewracam pożółkłe strony, a w mojej głowie przewraca się obraz jak robiła to babcia.
- Chcesz obejrzeć z nami mecz? - pytanie cioci zaskakuje mnie doszczętnie. Trudno przyzwyczaić mi się do braku obowiązków.
- Chyba sobie daruję te rozgrywki - mówię. - Odrobię lekce albo... gdzie macie odkurzacz?
Rozglądam się pośpiesznie, jakby sprzęt miał magicznie pojawić się obok mnie.
- Nie ma mowy, żebyś spędziła piątkowy wieczór w swoim pokoju - zakłada ręce na piersi i próbuje odciągnąć mnie od książki.
W nagłym przypływie wesołości, wybucham śmiechem i opluwam ją kisielem.
- Ej, to zagranie poniżej pasa! - ciocia rechocze i wyciera twarz.
- Wojna na jedzenie? - głowa wujka pojawia się w przejściu.
- Nie będzie marnowania jedzenia - oświadcza ciocia, odkładając ścierkę obok kuchenki. - Próbuję zwerbować Norę do oglądania meczu.
- Norko, no chodź z nami - robi minę smutnego szczeniaczka. Wylądowałam w domu wariatów.
Kiedy byłam mała, wujek zawsze przezywał mnie od Norek, Nornic i Norniczek. Jako przedszkolak lubiłam ganiać się z nim po całym domu i udawać ninja albo guru karate. To jedne z moim najlepszych wspomnień.
- No dobra - łamię się - ale ostrzegam, że nie umiem kibicować po cichu.
Teatralnie wyłamuję palce.
- Moja krew! - krzyczy wujek i klaszcze w ręce.
Ciocia żartobliwie zdziela naszą dwójkę ścierką.
Czuję wyrzuty sumienia, że tak dobrze mi się tu żyje.
***
Mecz trwał "zaledwie" dwie i pół godziny. Może skończyłoby się szybciej, gdyby nie remis i konieczność strzelania karnych.
Po wszystkim myję brudne szklanki i wycieram blat po kisielowym wybuchu. Na dworze zrobiło się już szaro, połówka księżyca wygląda zza chmur jak jakiś podglądacz. Jest po osiemnastej co przypomina mi, że teraz dni będą coraz krótsze.
Jak ja nienawidzę zimy. Ani jesieni. Jednym słowem, wszystko co nie jest latem znajduje się na straconej pozycji.
Do kuchni wchodzi wujek, który promienieje szczęściem, bo jego faworyzi wygrali i przeszli dalej.
Nagle jednak poważnieje i staje obok mnie.
- Myślałem żeby podjechać do was i zabrać resztę rzeczy - oświadcza.
Nagle myślę o Oliwii, którą chciałabym wreszcie przeprosić. Od kilku dni mija mnie na korytarzu bez słowa. Jak nieznajomą. To przypomina mi, że jestem nikim, a dłużej nie chcę się tak czuć.
Poza tym, potrzebuję swojej kolekcji jeansów, bo w pośpiechu zabrałam tylko dwie pary.
- Spoko - odpowiadam. Wkładam jedną ze szklanek pod zimną wodę.
- Tylko tyle? Tak po prostu? - wujek wytrzeszcza oczy, a ja śmieję się pod nosem. - To znaczy, świetnie. Cieszę się. Będziesz gotowa za dziesięć minut?
Wkładam naczynia do suszarki i kiwam głową.
Kiedy wychodzi z kuchni jest wyraźnie rozbity moją zmiennością. A ja przeczuwam, że to nie będzie ostatnie zdziwienie jakiego doswiadczy.
______________________
☆ ZZA KULIS POWSTAWANIA ROZDZIAŁU:
Leżę padnięta po zakupach, a mój kot o wdzięcznym imieniu Danio ładuje mi się na brzuch. Znalazł sobie po prostu idealne miejsce na popołudniową drzemkę.
- Miłościwy hrabio, przeszkadzasz mi - syczę, próbując zmieścić przed sobą telefon. Nowy rozdział sam się nie napisze.
Kiedy jednak zbliżam którąkolwiek z dłoni do jego pyszczka, wbija swoje głupie kły w mój nadgarstek.
- No czym ci zawiniłam?!
Odpycham go.
- A wiesz co? Jesteś świetną inspiracją! Będziesz pięknym wzorcem Pączka. Cieszysz się?
Rzuca mi wyniosłe spojrzenie, przypominając, że on przecież już jest gwiazdą.
I w sumie nie wiem czy cieszy się ze sławy.
Uciekam do drugiego pokoju, żeby mnie nie zjadł kiedy się dowie co stanie się z Pączkiem na końcu.
Hihi.
_______
A publikuję w takich małych odstępach czasu, bo mam flow. I korzystam. Kropka. 💪💪
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top