18. Kwaśna sytuacja
Rysuję w zeszycie model DNA, czyli kwasu deoksyry- jakiegoś, dodając po bokach dodatkowo macki ośmiornicy i sześć rąk. Spodobałyby się Arturowi.
- Różewicz, nie przypuszczam, że tak wygląda kwas deoksyrybonukleinowy.
O, tak to było.
Spoglądam na stojącą przede mną nauczycielkę biologii i powoli odkładam długopis. Kobieta jest karłowatej postury, ma włosy w kolorze platyny oraz chód kaczki. Podobno dobrze uczy, ale mówią tak tylko pasjonaci.
- Przepraszam.
Pani Miłoszewska zdejmuje okulary z nosa i przeciera oczy. Wzdycha.
- Obyś nie została lekarzem. A jeśli nawet kiedyś jednak skończysz medycynę i stara biolożka przyjdzie do ciebie na badania, przypomnij jej jak się nazywasz. I pokaż papier o ukończeniu studiów.
Wraca do prowadzonej lekcji. Zaczyna tłumaczyć proces mitozy i mejozy.
Łatwo się domyślić, że biologia nie jest moim konikiem, ale póki w drugiej klasie nie dostaniemy rozszerzeń, będę musiała siedzieć na tym zbyt wysokim krześle i udawać, że wszystko rozumiem.
Ścieram rysunek DNA i zaczynam od nowa.
Piąty września jest dniem pochmurnym, jednym z tych, kiedy kładziesz głowę na ławce i z całej siły próbujesz zasnąć. I tak naprawdę masz w nosie czy belfer zauważy, bo jesteś tak padnięty nic nie robieniem, że marzysz tylko o łóżku.
Na geografii nauczyciel tłumaczy nam coś o niżowej pogodzie. Nie słucham.
Matematyka mija na pragnieniu otworzenia okna i wpuszczenia do sali odrobinę świeżego powietrza. Zapaszek po klasie, która wcześniej miała wychowanie fizyczne zdecydowanie nie pieści zmysłów.
Matematyczka upiera się, że jest ciepło i nie będziemy otwierać okien. Kto co lubi, nie?
Wszystkie inne lekcje mijają podobnie. Koncentruję się na czymś nieistotnym i próbuję przetrwać do końca dnia. Czuję się jeszcze głupsza niż w gimnazjum, choć przerabiany materiał to głównie powtórki z poprzednich lat. Po wakacjach wszystko wyleciało mi z głowy.
Poza tym, w głowie kołatają mi się wszystkie okropne rzeczy, które powiedziałyśmy sobie z Oliwią wtedy, w łazience. Puslują krwistą czerwienią, wygrzebane spomiędzy zakazanych obraz.
Cztery dni wcześniej
- Nie obchodzi mnie czyją jest siostrą ani za kogo się uważa - mówię, chociaż w środku trzęsę się ze zdenerwowania.
- Nora, ogłuchłaś? Artura, siostrą ARTURA!
- Słyszałam, nie musisz się drzeć! - odkrzykuję.
W tym momencie Nikola nie wytrzymuje. Jej twarz robi się czerwona ze złości, a ona sama ucieka z łazienki, powstrzymując kolejną falę łez.
- Od kiedy jesteś taką suką?
Jej słowa zamrażają mnie na moment.
- No nie wiem, może od zawsze? Tylko, że teraz cała szkoła dowie się jaką jestem wariatką, bo nie chciałaś zapalić głupiego skręta! - wymachuję rękami w przypływie złości.
Nagle uświadamiam sobie co powiedziałam.
- Cholera - przykładam dłoń do czoła - nie chciałam tego powiedzieć.
- Chciałaś - zaciśnięte usta Oliwii bieleją. - Gdybyś nie chciała, nawet nie otworzyłabyś ust.
Potwornie mnie ona irytuje.
Gniew. Mój krzyk. Ruch w stronę umywalki.
Robię najmniej racjonalną rzecz, na jaką można się zdobyć w środku uroczystości szkolnej. Wsadzam całą głowę pod kran żeby ochłonąć.
Mokre włosy kleją mi się do pleców tak samo jak galowa bluzka, która teraz zaczyna prześwitywać. Strumienie wody płyną mi po plecach i wywołują dreszcze. Cholera.
Oliwia nie zważa na mój stan. Kontynuuje:
- Tak samo jak nie powiedziałaś o atakach na samym początku. Nie powiedziałaś, że się wyprowadzasz i nie powiedziałaś, że spotykasz się z Arturem dopóki nie zaczęłam ustawiać wam spotkań!
Zamieram.
- O nie - zakrywa usta dłońmi. - Nie chciałam...
- Obie nie chciałyśmy - burczę, nagle spokojna. Zimny prysznic sprowadził mnie na ziemię, ale teraz czuję się jak chora na hipotermię.
- Po prostu myślałam, że mówimy sobie wszystko.
Skupiam się na ściąganiu wody z włosów. Dźwięk kropel uderzających o podłogę huczy mi w uszach.
- Ale ty nie powiedziałaś mi, że to przez ciebie za każdym razem "przypadkiem" spotykałam Artura.
- Oho, teraz będziesz mi to wygarniać? Skoro tak się bawimy, to na Gwiazdkę trzy lata temu dałaś mi szalik. Dzianinowy szalik!
- Nie wyciągaj teraz na wierzch sprawy z Gwiazdki sprzed iluśtam lat - grożę siostrze palcem. Rzuca mi nieprzychylne spojrzenie. - No już, dobra, przepraszam. Zadowolona?
- Tak. Piekielnie zadowolona - warczy. Nagle wyciąga coś z torby i rzuca w moją stronę. - Zapomniałaś jej kiedy wychodziłaś w nocy - potem wychodzi z łazienki, a stukot obcasów odbija się od ścian.
Rozkładam ciemnogranatowe zawiniątko. To bluza Artura.
Wkładam ją na siebie i zapinam. Związuję włosy z koka na czubku głowy. Są przylizane i mokre.
Wychodzę na korytarz. Zamierzam poczekać na moją klasę przed naszą salą zamiast wracać do auli.
***
Podskakuję, kiedy słyszę głośny huk i przy okazji zrzucam podręcznik z matmy na podłogę.
Za moimi plecami rozlegają się śmiechy.
- Nie śnimy o niebieskich migdałach! - nauczycielka, a zarazem moja wychowawczyni macha mi wielką ekierką przed nosem. - Gdzie są wszystkie zadania, które robiliśmy? Pokaż zeszyt.
Posłusznie podaję matematyczce moje notatki i wpatruję się w ławkę.
Przekartowuje zeszyt, co jakiś czas zerkając na moją skromną osobę.
- Przecież ty tu nie masz żadnego wykresu, który narysowaliśmy na tablicy od początku roku.
- Przepraszam - zaciskam dłonie na kolanach.
- Tak, już słyszałam, że ty tylko przepraszasz wszystkich nauczycieli i zajmujesz się nie tym, czym powinnaś.
- Psze pani, Nora się zakochała!
Gwałtownie odwracam się do tyłu. Kto tak palnął?
No tak, oczywiście Maciek, który chodził ze mną trzy lata do gimnazjum. Jest jedną z tych osób z najpaskudniejszym charakterem. Potrafi być miły tylko gdy czegoś chce. Zawsze ma jakiś interes.
Opiera teraz głowę na dłoni i uśmiecha się kpiąco, rzując gumę.
Oh, jaką ja mam ochotę zerwać się z miejsca i przyłożyć mu metalowym modelem sześcianu.
Zamiast tego bacznie obserwuję spacerującego po ławce małego pajączka.
- Uważaj lepiej - mówi tylko nauczycielka, zerkając to na mnie, to na Maćka. - A ty, Frankowski, guma do kosza. Teraz powiedzcie mi, jaką wartość przyjmuje funkcja dla x równego pięć?
***
- Skończyłaś już?
Zaraz po siódmej lekcji Artur czeka na mnie przed klasą na parterze. Ciągnę go za rękę pod plan, bo jeszcze nie pamiętam po której kończę.
- Nie - marszczę brwi. - Mam jeszcze edb*, ale mogę się urwać.
Artur opiera się o kolumnę i patrzy na mnie powątpiewająco.
- Na pewno? Twój ojciec nie urwie mi głowy?
Zaciskam powieki.
On nic nie wie. Na pewno nic nie wie.
- Wątpię - silę się na swobodny ton. - Chcesz mnie odwieźć?
- Do usług, moja pani.
On śmieje się i otwiera przede mną drzwi, a ja prycham.
- A właśnie! Oddaję zgubę - wyciągam z plecaka jego bluzę.
Ładuję swój tyłek na skórzane przednie siedzenie, a kiedy zapinam pasy dziwię się, że Artur nie włożył nawet kluczyków do stacyjki.
- Musimy poczekać na moją siostrę - tłumaczy, opierając głowę o zagłówek. Zamyka oczy i oddycha głęboko. - Ostatnio nie idzie jej najlepiej.
- W nauce?
- Żeby tylko. Michał i jego banda się do niej przyczepili. Najgorzej było na rozpoczęciu. Nie miała zbyt miłego powitania - śmieje się gorzko. - Sandra dobiła ją w łazience.
- Sandra? - przełykam ślinę. - Mówiła tak? Że to była Sandra?
- Chyba łatwo się domyślić, nie?
Chłopak marszczy brwi, kładzie ręce na kierownicy i stuka w nią palcami, doprowadzając mnie do białej gorączki.
Zdenerwowana i pchana irytacją, zamaszystym ruchem biorę dłoń Artura i kładę ją na skrzyni biegów.
- Przestań. Szału można dostać.
- Przepraszam. Głupi nawyk.
Odchrząkuje.
- Nikola nic im nie zrobiła.
- Oczywiście, że nie - przytakuję. - Nie powinni się nad nią znęcać.
A ja nie powinnam brnąć w kłamstwa.
Nagle drzwi się otwierają, a ja gwałtownie odwracam się na siedzeniu. Podmuch świeżego powietrza wypełnia samochód, co jest miłą odmianą po godzinie spędzonej w smrodzie.
- Cześć - Nikola przeciąga samogłoskę i uśmiecha się, spoglądając na brata. Są do siebie bardzo podobni. I oboje mają wadę wzroku.
Potem zauważa mnie i nieruchomieje w połowie drogi na tylne siedzenie.
- Cześć, młoda. Jak było? - Artur też się odwraca i przybija siostrze żółwika.
- Fajnie - mówi. - Dostałam pięć z fizy. I zgłosiłam się do organizacji kiermaszu ciast. Tak jak w zeszłym roku, pamiętasz?
- Jasne. Apropo, to jest Nora - teraz ja nieruchomieję. Artur ma już dwie rzeźby lodowe.
- Ta twoja Nora? - pyta i wytrzeszcza oczy. - Znaczy, siemka - reflektuje się.
- Miło cię wreszcie poznać. Sporo o tobie opowiadał.
Artur zapala silnik. Nic nie mówi, ale widzę, że obserwuje minę Nikoli we wstecznym lusterku.
- A o tobie nic a nic.
Odwracam się w stronę kierunku jazdy i rzucam jej błagalne spojrzenie przez ramię.
Nic mu nie mów, proszę. Wiem, że jestem świnią, ale nie zabieraj mi i jego.
Nikola odwraca wzrok i wbija spojrzenie w szybę.
Opuszczamy teren szkoły, mijamy centrum miasta, popołudniowy gwar i słońce lejące się z nieba. Tak mogło być w wakacje.
- Nie, em... - zaczynam, kiedy widzę, że Artur podjeżdża pod mój blok. Mój. Jak to brzmi? - Ja tu już nie mieszkam.
Czuję na sobie spojrzenia dwojki rodzeństwa.
- Przeprowadziliście się? - pyta Artur.
- Nie. To znaczy, tylko ja - szepczę. Chcę żeby jak najszybciej stąd odjechał.
Nie zadaje więcej pytań. Kiwa głową i jedzie w dobrym kierunku. Na przedmieścia.
_________
Mam wenę! Nareszcie!
Porobiło się w tym rozdziale. Kwaśna sytuacja.
Złożę nietypową prośbę - błagam, pokrytykujcie mnie trochę. Czasami nie umiem spojrzeć obiektywnym okiem po dwudziestym sprawdzaniu tego samego rozdziału. Pomożecie mi, jeżeli wytkniecie rzeczy, które "zgrzytają" w opowiadaniu. Słuchanie pochwał jest mega, naprawdę, ale będzie jeszcze lepiej, jeśli pomożecie mi dopracowywać mój warsztat. Czekam na wasze opinie :))
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top