17. Kochane kokosanki

Wczesnym rankiem spuszczam nogi z łóżka i wciąż półprzytomna, zgięta w dziwnej pozie obserwuję jak na niebie powoli kształtuje się nowy dzień. Nieśmiałe światło, odbijające się od przezroczystego nieba jak od tafli jeziora, wypełnia niewielki pokoik. Od kiedy zniknęły z niego kartonowe pudełka (udało mi się namówić wujka, by zanieść je do piwnicy) te dwa na trzy metry stały się całkiem miłe i przytulne. Światło pełznie po ścianach, aż w końcu dosięga moich oczu i zmusza mnie do wstania.

Mlaszczę parę razy. W ustach nadal pozostał posmak cebuli z jajek faszerowanych, które wczoraj wciągnęłam na kolację. Znalazłam je wciśnięte na najwyższą półkę lodówki, z wątpliwą datą przydatności do spożycia.

Nim zrobię cokolwiek innego, najpierw idę umyć zęby.

Ze szczoteczką w buzi siadam na szafce w przedpokoju i majtam nogami, uderzając piętami w drewniane drzwiczki.

Jestem piekielnie irytująca.

Z początku spinam się, gdy wujek wychodzi z sypialni i, obijając się o ściany, wędruje do salonu, dopiero po chwili przypominam sobie, że stare nawyki nie mają prawa bytu w nowym miejscu.

Wujek włącza telewizor, z którego zerka na niego młoda sprzedawczyni z idealną fryzurą i wybielonymi zębami. Telezakupy o poranku przy kuflu kawy, z ananasem pokrojonym w kawałeczki oblanym miodem lipowym. Na zewnątrz ćwierkają ptaki, a białe obłoki leniwie suną po niebie.

To są marzenia.

W rzeczywistości, wujek opiera głowę o oparcie i w ciągu nanosekundy zaczyna chrapać. Mnie za to piskliwy głos ekspedientki kłuje w uszy, więc czym prędzej zamykam się w łazience. Po co w ogóle włączał telewizor?

Prawie uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze. Prawie. Jedno słowo robi wielką różnicę, gdy od niego zależy bezpieczeństwo. Dlatego sięgam do szafki i na sucho łykam kilka ziołowych tabletek. Wolę być pewna, że nie zwariuję gdy tylko wkroczę do szkoły.

***

Dom ożył. Pół godziny później, czyli o siódmej obudziłam zwłoki wujka, bo wiedziałam, że na rano ma do pracy.

Gdy tylko ruszył się z kanapy, jako prawdziwy mężczyzna, samiec alfa, którym tak bardzo chciał się poczuć w domu zdominowanym przez baby, skontrolował mój stan gotowości do wyjścia (który był mniejszy niż zero, bo nie zdążyłam nawet zdjąć piżamy - byłam tak zaabsorbowana pozbywaniem się z ust całonocnego smrodu przed spotkaniem z Arturem) i nastawił wodę na herbatę.

Potem wstała ciocia. Wychodząc z domu, uprzednio upewniła się, że jestem w posiadaniu schludnego, wyprasowanego i zupełnie-nie-niewygodnego stroju galowego.

Poklepała mnie po plecach i mruknęła mi do ucha:

- Nie daj się im, kochana. Nie rób niczego, jeśli nie chcesz, a jakby co, dzwoń do wujka. Przyjedzie po ciebie.
Kiwnęłam tylko głową, niezdolna do mowy. Tyle dla mnie robią, choć zwaliłam im się na głowę jako niewygodny problem.

Teraz wrzucam do torby jeansy na przebranie i małe pudełeczko tabletek nieodłącznie w parze z butelką wody. Swoje miejsce w przedniej kieszeni znajdują też dwie kokosanki.

***

Dostrzegam Artura przed głównym wejściem gdy tylko schodzę ze żwirowej ścieżki i wychodzę zza rogu.
Ma na sobie ciemne spodnie i białą, wygniecioną koszulę, przez co od razu mam w głowie obraz cmokającej z dezaprobatą cioci i wujka pokazującego kciuk w górę.

Artur wygląda poważnie, już mógłby podawać się za pana prokuratora z dużego miasta. Ożywia się jednak na mój widok i rusza w moją stronę, a ja odruchowo obciągam spódnicę i poprawiam włosy, które przy pierwszym silniejszym podmuchu wiatru przykleiły mi się do posmarowanych pomadką ust.

- Hej - krzyczy z daleka. Po chwili potyka się o krawężnik, a ja oddycham z ulgą gdy jednak chłopak zachowuje równowagę.

Śmieję się do niego, próbując tym samym przekonać go, że przy mnie nie zawsze musi trzymać się prosto i unikać wpadek.

- No cześć.

Stoimy oboje jak dwa słupy soli przy jednym z betonowych klombów, w którym tak naprawdę nigdy nie posadzono kwiatów. Jakiś chłopak szturcha mnie, gdy przechodzi obok. Rzucam mu nienawistne spojrzenie, ale już po chwili jedynym śladem po nim jest trzaśnięcie drzwiami.

Artur ruchem ręki pokazuje mi, żebyśmy weszli do szkoły. Wzdycham.

Happy Hunger Games!

***

Nie wiadomo jak bym chciała, nie mogę skupić się na obecności Artura. Chciałabym odwzajemnić uścisk ręki oraz pokrzepiający uśmiech, ale on nie ma pojęcia co się dzieje. Kręci kółka kciukiem na mojej dłoni, a mnie serce fika koziołki, ale nie dam tego po sobie poznać. Rozglądam się i kręcę jakbym miała owsiki. Mam wrażenie, że wszyscy już wiedzą.

Uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego dłuży się niemiłosiernie, a ja jak zwykle znudzona, liczę krople potu, spływające mi wzdłuż karku. Jestem cholernym kłębkiem nerwów.

W tłumie dostrzegam Oliwię. Wpada spóźniona do auli, grzebiąc w torbie znajduje sobie miejsce w rzędzie równoległym do naszego.

Macham jej i, jakby dziwnie to nie brzmiało, cieszę się, że wreszcie widzę kogoś kto wie jak bardzo w rzeczywistości jestem zepsuta.

***

Po pół godzinie muszę wyjść z sali. Nie umiem już opanować zdenerwowania, więc jedynym wyjściem jest kolejna dawka tabletek. Oby następna wizyta u psychologa nadeszła szybko. Może wypisze mi receptę na trzy opakowania.

Schodzę do przyjemnie chłodnej łazienki, gdzie opłukuję zlaną potem twarz wodą. Warstwa podkładu i pudru znika w odpływie ukazując prawdziwą, zmęczoną twarz.

Ktoś w toalecie spuszcza wodę, a ja podskakuję. Myślałam, że jestem sama. Po chwili mija mnie młodsza dziewczyna. Nie znam jej, więc musi być nowa.

A to znaczy, że ona nie zna mnie.

Ma tak samo czerwone oczy jak moje, równie spiętą minę i rozbiegane spojrzenie. Gdyby nie to wszystko, byłaby po prostu ładna. Ma ciemnobrązowe włosy związane w kucyk i okulary w metalowych oprawkach. Jest zwyczajna.

Szkolna społeczność już dała jej się we znaki.

- Wiesz gdzie jest biblioteka? - pyta, pociągając nosem.

Podnoszę głowę znad umywalki, zdziwiona, że zadała mi pytanie.

- Na końcu korytarza schodami w górę. Ale pewnie jest zamknięta. Jeśli chcesz się ukryć, polecam salę chemiczną. Zawsze jest otwarta, a nauczycielka opycha się ciastem w łączniku - odpowiadam i znowu odkręcam kurek. Szum wody mnie uspokaja.

Zanim dziewczyna zdąży mi odpowiedzieć, stukot obcasów wypełnia pomieszczenie. Po chwili Oliwia ląduje przed nami, jak zwykle z bruzdą między brwiami, gdy jest zmartwiona.

- Hej, wszystko gra? - Jest ode mnie mądrzejsza i ubrała się w spodnie zamiast kiecki. Włosy ma związane w koka, więc nie gotuje się w średniowiecznej auli jak reszta. Potem zauważa moją rozmówczynię. - Nikola?! Jezu, co się stało?

Oliwia klęka przed młodszą dziewczyną i ze zmartwieniem zajmuje się jej osobą.

- Nie... nic ciekawego - odchrząkuje domniemana Nikola. - Miałam mały kryzys, ale już wszystko w normie.

Zaczynają rozmawiać, a kiedy Oliwia mówi Nikoli, że pożyczy jej tusz, by poprawiła makijaż, nie wytrzymuję.

- Ze mną też wszystko dobrze, dzięki - wybucham.

Zaciskam dłonie na brzegach umywalki. Nie wiem skąd się wziął ten sarkazm. Może stąd, że mój problem jest odrobinę ważniejszy od tej pierwszaczki?

- Może jeszcze oddaj jej moje tabletki? - syczę.

Porozumiewawcze spojrzenie Oliwii uświadamia mi co powiedziałam.

Siostra łapie mnie za ramię i wbija ostre pazury w ramię.

- Kurna, to siostra Artura.

____________

HEEEEJ!
Jak mija wam życie?
Bo ja mam chwileczkę luzu. Chwileczkę, bo jeszcze muszę nauczyć się klaskania na artystyczne ;-;
Hello darkness my old friend...

Rozdziały pewnie będą pojawiać się wieczorami, bo wtedy mogę odetchnąć po całym dniu i trochę popisać.

Co myślicie o tej części? Mnie osobiście się podoba, bo rozpoczęcie szkoły umożliwia mi rozwinięcie niektórych wątków.

Do napisania! :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top