14. Prasowanie i pasjonujące zakupy
NORA
Ciągnę za materiał bluzki leżącej na samym spodzie i pchana irytacją, zwalam stosik ubrań na dywan. Kopię powstały kopiec i zaciskam pięści luźno opuszczonych rąk. Przecież to nie ma sensu. One po prostu nie chciały się równo ułożyć.
Po chwili spowrotem układam ubrania na brzegu deski do prasowania. Takie rzeczy zdarzają się ostatnio częściej. Robię coś kompletnie bez powodu, jakby przez nerwicę natręctw, by dać upust rozchwianiu, które kłębi się we mnie.
Całemu zajściu przygląda się milcząca Oliwia. Robi porządki w swojej szafie i tylko od czasu do czasu zerka na mnie przez ramię, odrzucając jakąś znoszoną bluzkę.
- W tym wyglądałabyś ładnie - mówi cicho, kiedy podnoszę się z klęczek i siadam na tapczanie.
Oliwia trzyma w ręce zieloną bluzkę z postrzępionym dołem i doszytymi frędzlami. Nie byłaby taka zła, gdyby nie niecenzuralny czarny napis na środku. Chwytam rozgrzane żelazko, szybko przeciągam nim po kolejnej bluzce na wuef, rozprostowując zapraski.
- Chcesz żebym wyglądała jak troll?
- Nie, po prostu do twarzy ci w zielonym. W żywych kolorach nie wyglądasz tak... marnie.
- Jaki masz problem? - denerwuję się, odruchowo ściskając rączkę od żelazka. - Nie wystarczy, że to ja muszę prasować wszystkie nasze rzeczy?
- Nie to nie - fuka po chwili i składa zielone okropieństwo na pół.
Wpatruję się w bluzkę odrobinę za długo, czuję jak coś się we mnie przestawia, zmienia. Nie ma już śladu po złości. Ostawiam żelazko i mówię ciężko:
- No dobra, daj to. Przymierzę.
Kiedy biorę od niej bluzkę, Oliwia mruży oczy i nie wiem czy z wesołości, czy kpiny.
Zamykam się w łazience, ale zamiast się przebrać, przyglądam się swojemu odbiciu. Jest podobne do tego, które widziałam chwilę przed atakiem u cioci. Podbródek zaczyna mi się trząść. Oddycham szybciej, moja ręka sama wędruje do góry i uderza w kafelki na ścianie. Przed chwilę mój wzrok pada na jednorazowe nożyki do depilacji wykonane z różowego plastiku.
Potrząsam głową. Zza drzwi słyszę krzyk ojca.
- Skończyłaś prasować?
- Zaraz to zrobię - mówię cicho.
- Co?!
- Zaraz! - krzyczę, odwracając głowę w stronę drzwi.
Let it be, let it be, nucę, by się uspokoić. Just let it be.
Kiedy wracam do pokoju, przebrana i stabilna, Oliwia siedzi na moim miejscu i prasuje, a gdy się pojawiam, z aprobatą kiwa głową.
- Nie wyglądasz tak źle.
***
Po południu postanawiam zrobić sobie przerwę od wszystkiego. Powinnam już obłożyć i podpisać zeszyty, a potem wyskoczyć do sklepu po dwa opakowania mrożonej pizzy, ale dopada mnie końcowowakacyjny leń. Leżąc na niezaścielonym łóżku czuję się błogo i swobodnie, a stres odchodzi z napiętych mięśni ramion.
To nie trwa jednak długo, bo Oliwia wchodzi do mojego pokoju i narzeka na burczenie w brzuchu. Po wypomnieniu jej wieku, który osiągnęła, i jak by nie patrzeć, który zobowiązuje do odrobiny samodzielności, zakładam skórzane kozaczki do kostki, pakuję dwa banknoty do kieszeni i owijam szyję kraciastą arafatką z czasów podstawówki. Tyle byłoby z mojego gadania.
Już mam wychodzić, ale z salonu wybiega mama.
- Gdzie idziesz? - pyta spanikowana i odgarnia mi jasne włosy z czoła. Przygląda mi się szeroko otwartymi oczami jakbym była dwumetrowym okazem pantofelka.
- Do sklepu. Zostawił listę - pokazuję na szafkę i się cofam. Odkąd ciocia odwiozła mnie do domu po wizycie u psychologa, wszyscy w domu chodzą na paluszkach i ciągle panikują. Ojciec mniej się odzywa, więcej czasu spędza zamknięty w pokoju i pewnie duma nieszczęśnik nad sensem życia. Szczególnie mama jest jakaś taka roztkliwiona, zachowuje się jakbym miała wyjść i już nie wrócić.
- Ja dziś ugotuję obiadokolację - mówi, dygocząc.
- I co, nie pójdziesz na nocną zmianę? Zawsze pichcę, nie przeszkadza mi to.
Przyglądam jej się podejrzliwie, dopóki z salonu nie wychyla się głowa ojca. Obrzuca mnie spojrzeniem ciemnych jak węgiel oczu.
- O co znowu chodzi?
- Nie, nic, mówiłam Norze żeby została w domu, nie ma sensu żeby wlokła się do sklepu. Jest ciemno i zimno, a w słoikach stoi fasolka...
- Niech idzie - słyszymy w odpowiedzi. Nic nie jest tak pretensjonalne i zaszyfrowane jak słowa ojca. - Starczy ci pieniędzy?
- Mhm.
- No i dobrze. To idź.
- To idę - burczę w odpowiedzi i wychodzę na świeże powietrze.
____________
Info nr 1: Ten rozdział postanowiłam podzielić na dwie części, bo nie wiem kiedy pojawi się następny, a przydałoby się już coś opublikować, skoro wena dopisuje. Przepraszam za zamieszanie.
2: Drodzy moi czytelnicy! Chyba jeszcze tylko dzięki Waszej obecności nie zapomniałam o Norze. Przeglądałam wcześniej komentarze do poprzednich rozdziałów i jestem super szczęśliwa, że piszecie aż tyle na temat tego, co myślicie, co Wam się podoba itd., że nie zarzucacie mnie czymś w stylu rozbudowanej wypowiedzi "Czekam na nexta". Ciepło się na serduchu robi, czytając takie piękne komentarze. Dziękuję za miłe słowa pod informacją o moim mini opóźnieniu przy publikacji rozdziałów. Właściwie miałam już gotowy kolejny, ale jednak stanęło na tym, że od nowa go napisałam. I oto jest. Dajcie znać co sądzicie, może czego Wam brakuje. Staram się na nowo wbić w rytm pisania, ale aktualnie nie mam dostępu do komputera (co w ciągu paru dni powinno się zmienić). Czekam na opinie, dziękuję, że jesteście! ☆☆☆
3: A i jeszcze jedno! Jeśli inspirujecie się jakimiś piosenkami w pisaniu konkretnego typu rozdziałów, byłabym wdzięczna gdybyście podzielili się ze mną tymi propozycjami. No, ale teraz to już naprawdę się ulatniam, zostawiam tylko suchą geograficzną "zagadkę", której geniusz-mentalna-b nie rozwiązała na klasówce.
Jakie jest państwo wyspiarskie, przez które przechodzi południk/równik (nie pamiętam, immortal_Hope pomóż!) 0 stopni?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top