10. Niech tak będzie
NORA
Czasami czuję się jakby od urodzenia wisiał nade mną wyrok, a to co dzieje się teraz jest tylko przedsmakiem finału. Jakby niebo waliło mi się na głowę, spadające gwiazdy na wskroś przenikały i ciało, i umysł. Nie przypominają tych świetlistych plamek brylujących na niebie, które spełniają człowiecze marzenia - są bezlitosne i niecierpliwe. Pochodzą z mojego wnętrza i nie mogą się doczekać, by rozerwać mnie na splamione krwią kawałki.
Lęk wygania mnie z domu. Zwykle bywa na odwrót. Zamykam się w sobie, a nie otwieram jeszcze bardziej, ale przebywanie tak blisko źródła strachu potęguje wrażenie spadania. Ojciec chrapie za ścianą, pogrążony w słodkim śnie. Tylko ostre podmuchy nocnego wiatru mogą uchronić mnie przed upadkiem i zdarciem kolan.
Wszechświat biegnie za mną cierpliwie, a ja mknę ze świadomością, że nigdy nie dotrę do mety. Koniec tego wyścigu nie istnieje, tak samo jak początek. Próbuję dokonać niemożliwego - przegonić Słońce.
***
Metalowa ławka jest zimna, dotknięta ostrzem chłodu, pokryta napisami wykonanymi markerem. Teraz staje się moją kotwicą, pozwala mi utrzymać się na tafli wody gdy podciągam nogi pod brodę i opieram głowę o poręcz za mną. Nie reaguję na zaczepki bezdomnego, w końcu daje sobie spokój, bo wie, że nie dostanie ode mnie ani grosza. Wraca pod płot porośnięty bluszczem, chwyta skrzypce, a pokrowiec kładzie przed sobą. Pogrywa jakąś niezbyt żwawą melodię.
Niektórzy wracają dopiero z imprez. Chłopcy z żelem we włosach, dziewczyny okryte ich bluzami. Możliwe, że znam kilkoro z nich, ale nie obchodzi mnie ich opinia. Jestem w końcu tym, za co mnie mają. Kryminalistką bez serca i domu.
ARTUR
Możliwe, że gdybym jej nie znalazł, siedziałaby w parku przez resztę dnia. Nie jestem pewien ile czasu spędziła na zdewastowanej ławce, ale gdy dotykam jej dłoni są przeraźliwie zimne i zesztywniałe. Poranek nie należy do ciepłych. Szybko zdejmuję z siebie bluzę, a zarzucając ją na ramiona Nory, próbuję zwrócić na siebie jej uwagę.
- Co tu robisz? - pocieram ramiona dziewczyny. Muszę zabrać ją w ciepłe miejsce. Jestem poza domem może pół godziny, a już zaczynam marznąć. Nie wiem przecież jak długo ona tu tkwi.- Popatrz na mnie.
Nora posłusznie wykonuje polecenie. Przynajmniej wiem, że mnie słyszy.
- Zaniosę cię teraz do samochodu i odwiozę do domu - tłumaczę uspokajającym tonem. Zbyt bardzo przypomina mi matkę, która zaraz po rozwodzie miała problem z alkoholem. Przez godziny potrafiła wpatrywać się w ścianę, ignorować mnie i rodzeństwo.
- Za dużo mi pomagasz - głos ma ochrypły, ale nadal cienki i melodyjny.
- Kiedyś mi się odwdzięczysz. Przecież jestem miłym gościem - burczę kiedy biorę ją na ręce i idę w stronę srebrnej Toyoty po drugiej stronie ulicy. Nora odpycha się ode mnie.
- Mogę iść sama.
- Prawdopodobnie masz tak zesztywniałe nogi, że nie zrobiłabyś kroku.
Przymyka powieki, opada z sił. Pewnie nie spała całą noc.
- Tamten mężczyzna naprawdę pięknie grał - szepcze. - Mogłabym go słuchać w nieskończoność.
Kładę ją na fotelu pasażera, sam wyjmuję dodatkowy koc z bagażnika i siadam na miejscu kierowcy. Okrywam Norę kocem. Nie jest wysoka, więc z łatwością kuli się na siedzeniu, a półprzymkniętymi oczami obserwuje drogę przed nami. Zanim słońce na dobre wygrzebie się zza chmur, minie dobrych parę godzin. Pomyśleć, że to już drugi kurs w ciągu niespełna doby.
Włączam ogrzewanie.
- Gdzie mieszkasz? Która to ulica?
Nora podaje mi dokładny adres.
- Opowiedz mi więcej o tym grajku - proszę. Chcę być pewien, że nie zasłabnie. Wolę słyszeć jej głos przez cały czas. Kiedy zimno odchodzi ze stężałych mięśni, dziewczyna zaczyna drżeć na swoim miejscu. Spod koca wystaje tylko jej głowa, blond włosy gładko przylegają do zaczerwienionych policzków.
- Dlaczego nie jesteś w domu? Nie było jeszcze wschodu - ignoruje moje pytanie. Nie zdążyłem się jeszcze do tego przyzwyczaić.
Mijamy rząd sklepów i kolorowych bliźniaków*. Światła w domach są pogaszone, żaluzje zasunięte. Nikt normalny nie wychodzi na ulice przed czwartą, ale wątpię żeby nasza dwójka miała coś wspólnego z normalnością. Przez krótką chwilę zastanawiam się czy jej powiedzieć. W końcu nie muszę wdawać się w szczegóły.
- Musiałem odwieźć mamę. Czasami zapomina o bożym świecie.
A raczej przed wszystkimi udaje, że radzi sobie świetnie. Nie widzę tej świetności kiedy muszę wyciągać ją z jakieś speluny zanim zrobi coś niedorzecznego.
- Aha. Też bym tak chciała.
Nie wiem co powiedzieć, by nie zabrzmiało to jakbym wtrącał się w jej życie. Jej słowa brzmią desperacko, jakby już długo poszukiwała zatracenia, ale ono uparcie się od niej oddalało.
- Jak twoje samopoczucie? - Jej pytanie zaskakuje mnie do reszty. Marszczę brwi. - Twoja mama będzie miała kaca, prawda?
Jeszcze chwila i spowodowałbym kraksę stulecia. Skąd, do cholery, Nora wie co robiła moja matka?
- Czasami mój tata nie wraca na noc - szepcze. - Mama musi po niego rano jechać i już od progu śmierdzi od niego alkoholem. Wyrzuć to z siebie, Artur. Zrozumiem - ziewa.
- Powstrzymuję się tylko ze względu na ciebie.
- Niepotrzebnie. Dużo już usłyszałam. Także o swoim życiu. Nie musisz się bać, że się złamię. Nie złamię. Jeszcze nie teraz.
Ostatnie zdanie jest ledwo słyszalnym mruknięciem, bo Nora już po chwili zapada w sen. Biorę w palce jej dłoń. Ciepła. Parkuję przed niebiesko-białym blokiem, zniszczonym przez czas.
- Artur...
Podskakuję. Myślałem, że śpi.
- Hm?
- Jednak nie chcę do domu. Mogę zatrzymać się na parę godzin u ciebie? - mówi, nie otwierając oczu. Wciąga głęboko powietrze. Siłą wyobraźni próbuję ocenić wielkość syfu, którego wczoraj nie posprzątałem. Mam nadzieję, że Nora jest na tyle zmęczona, by nie zwrócić na to uwagi.
Znamy się od niespełna miesiąca, a ja mam wrażenie, że zrobiłbym dla niej wiele. Gdyby tylko mnie poprosiła.
Jest jednak coś, co mnie niepokoi.
Jeszcze nie teraz. Nie złamię się. Jeszcze nie teraz.
Po cichutku Nora coś śpiewa.
When I find myself in times of trouble,
Mother Mary comes to me,
Speaking words of wisdom, let it be.
And in my hour of darkness,
She is standing right in front of me,
Speaking words of wisdom, let it be**
_________________________
* chodzi o domki-bliźniaki, dla jasności :)
** The Beatles - Let It Be
(W tłumaczeniu: Gdy nadchodzi dla mnie czas kłopotów,
Przychodzi do mnie Matka Maria.
Mówiąc słowa mądrości: niech tak będzie.
I w mojej czarnej godzinie,
Ona stoi tuż przede mną
Mówiąc słowa mądrości: niech tak będzie.)
Dzięki pracy nad tą historią, stałam się fanką The Beatles. No proszę, ile może dać nam pisanie. Zakochałam się w Let It Be i przekopałam twórczość Beatlesów, choć do tej pory nie mogłam się do tego zmusić. Dziękuję za pierwszy tysiąc! Jesteście super :D Dajcie znać co sądzicie o rozdziale!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top