23. Jego obietnica
Nie idę dzisiaj do szkoły. Nie mam siły. Poranek jest pochmurny. Środek tygodnia wygrał batalię z moimi dobrymi chęciami. Zostaję w łóżku. Leżę jak kłoda, obserwuję cienie, przetaczające się naprzemiennie ze światłami po suficie. Samochody mijają nasz domek, nie mogę z powrotem zasnąć.
Panuje tu zaduch. Dawno nie otwierałam okna.
Gówno prawda, że człowiek może sobie ze wszystkim poradzić. Nie mogę wygrać wojny ze samą sobą. To nie fair.
Wolę, żeby ta męczarnia już się skończyła.
Jestem wypruta emocjonalnie. W ciągu ostatniego tygodnia lekarz musiał przychodzić do mnie na prywatne wizyty, bo ja nie chciałam wstać z łóżka.
Raz jest gorzej, raz lepiej. Rollercoaster trwa w najlepsze. Za nic ma moją opinię, czy na czymś mi zależy, czy nie. Chciałam iść do szkoły, kiedy był apel z okazji 11 listopada, bo samorząd zawsze wymyśla na ten dzień coś ciekawego. Nie poszłam, bo nie miałam sił.
Nie mogę wytrzymać. Jest coraz więcej osób, które mogę zranić. Nie chcę nawet patrzeć na ciocię i wujka, którzy co rusz są świadkami moich wybuchów. Są już bezsilni.
Ślepo wierzą, że Artur mi pomoże. Próbują go zatrzymać dla mnie, za mnie.
Artur chce jak najlepiej, ale jeżeli nie pozwolę mu do siebie dotrzeć, na nic będą jego starania. Owszem, wie prawie o wszystkim. Przez tą wiedzę nie mogę znieść jego obecności.
Oddalamy się od siebie, choć na dobrą sprawę nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze poznać. Nieraz przed snem wyobrażam sobie co by było, gdybym była normalna. Chodzilibyśmy na randki? Przynosiłby mi kwiaty? Tak bardzo tego pragnę. Choć raz wyjść z domu bez zmartwień.
***
Szósty grudnia jest lepszym dniem. Pierwszy śnieg spadł niedawno, pod koniec listopada. Cieniutką warstwą okrył dachówki i samochody, a ja niestety musiałam po szkole pójść do sklepu po kozaki. Oliwia obiecała mi jednak towarzyszyć.
Pomagają mi wspomnienia o babci. Jak zawsze, zresztą. W Mikołajki zawsze nocowałam u niej i niezależnie od tego ile miałam lat, w butach znajdowałam czekoladowe króliki. Uważała to za dobry żart. Wielkanoc - Mikołajki, łapiecie?
To było miłe, że pamiętała, by mnie rozweselać.
Pomaga jeszcze wstawanie wczesną porą. Zanim ktokolwiek inny się obudzi, zanim jakikolwiek samochód minie dom.
Podnoszę się z łóżka. Wyciszam alarm. Nic ze sobą nie robię, zakładam tylko sweter i spodnie. Wychodzę bez śniadania, opatulona kurtką z kożuchem i dwoma szalikami.
Na zewnątrz panuje szaruga. Gdyby nie śnieg, byłoby zupełnie ciemno. Odbija od siebie nikłe światło latarni. Idąc, muszę uważać, żeby nie wyjechać się na śliskiej powierzchni. Moje buty mają gładkie spody, więc nietrudno o guza.
Nauczyłam się tak dostosowywać tempo marszu do godziny tak, że w szkole jestem już o siódmej dwadzieścia. Specjalnie więcej czasu zajmuje mi droga, gdy wychodzę wcześniej. Wolę pospacerować i jeszcze się uspokoić.
Kurtkę zostawiam w szatni wraz z jednym szalikiem. Drugim oplatam swoje ramiona, żeby nie zmarznąć. Większość lekcji mam dziś na parterze, a tam panują wieczne przeciągi.
Po trzech lekcjach jest niby tak samo, ale wszystko inaczej. Ludzie zachowują się inaczej. Cholera jasna. To chyba już się stało.
Wszystko wyjaśnia się po ostatniej lekcji. Rozdygotana, razem z Arturem idę korytarzem na pierwszym piętrze, by kupić w automacie gorącą czekoladę i tym samym przygotować się na wyjście na mróz. Pod automatem umówiłam się też z Oliwią, że razem pójdziemy po kurtki i zajdziemy do obuwniczego. Jednak gdy mijam Michała, Sandrę, Adriana i jeszcze parę osób z ich klasy, z nadzieją na spokój, słyszę głos tego pierwszego. Tylko on się śmieje. Czuję na sobie jego kpiący wzrok.
Artur jakby odruchowo kładzie dłoń na moich plecach. Ciepło jego ręki przywraca mnie na ziemię.
- Patrzcie - szydzi Michał do swojej bandy - oto schizofreniczka i błazen.
Schizofreniczka.
Nie umiem zrobić nic innego oprócz głupiego gapienia się na jego twarz. Nie jest już taki blady jak zwykle. Cokolwiek się stało w jego życiu, on już się pozbierał. A teraz to mnie miesza z błotem.
Coś jeszcze mówi. Inni uczniowie zaczynają podpełzać do nas jak gady, kiedy słyszą moją historię opowiedzianą z punktu widzenia Michała. Chora psychicznie. Ośrodek dla wariatów. Niedorozwinięta. Down.
Gimnazjaliści, licealiści, nawet przewodniczący samorządu szkolnego. Wszyscy patrzą na mnie jak na zieloną maź na środku chodnika.
Dotknij patykiem i zobacz czy się rusza.
Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie się stało.
Artur drugą dłonią ściska mój łokieć, kiedy zaczynam szybciej oddychać.
Ja jednak wiem, że nie wybuchnę.
Przynajmniej nie teraz.
Cofam się.
Wciąż patrzę na tłum. Uderzam w kogoś plecami. Boję się w ogóle odwrócić do nich tyłem. Na końcu korytarza zauważam Oliwię. Wkurwionym krokiem zmierza w naszą stronę.
Wtedy ja uciekam.
Przeze mnie ktoś ląduje na ziemi. Spoglądam pod nogi.
Nikola.
Kurwa mać.
Skaczę ponad jej ramieniem, zbiegam kilka schodków w dół i wpadam do toalety. Zamykam się w ostatniej kabinie, której drzwi zdobi oczywiście pełne chwały, nazwisko Różewicz. Okładam szare drzwi pięściami dopóki nie opadam z sił. Opieram się o sedes. Jest brudny, ale zamknięty.
Czuję obrzydzenie do siebie.
Przeszkadzam całemu światu.
Bolą mnie pięści. Mogłam pomyśleć i nad sobą zapanować.
Kogo ja oszukuję? Nie mogłam.
Od ścian odbija się dźwięk kroków. Idzie tu więcej niż jedna osoba. Rozmawiają między sobą.
Zerkam na zasuwkę, czy na pewno zamknęłam drzwi.
- Nora - słyszę chrząknięcie. - Różewicz, gdzie siedzisz?
To chyba jakaś cholerna fatamorgana.
Kicham.
- Tu jest - ten głos jest męski. Zaraz potem twarz Adriana pojawia się w przerwie między drzwiami a podłogą.
- Przyszliście mnie dobić? - charczę. - Nareszcie dopięliście swego. Koniec z Norą.
- To nie do końca tak. Ale, no błagam, będziemy rozmawiać przez drzwi? - mówi dziewczyna.
Chwilę czekam. A jeśli to jakiś żart i gdy tylko otworzę drzwi, dostanę ciastem z kremem w twarz?
Odsuwam zasuwkę.
Staję oko w oko z Sandrą i Adrianem. Żadne z nich nie ma ciasta w ręce. Zastanawiam się gdzie jest Artur.
- Jak się czujesz?
- Co się tak przejmujecie?
Zadajemy pytanie w tym samym czasie. Patrzę na nią zaskoczona. Od kiedy to Sandrę, królową goblinów obchodzi jak się czuję? Kręcę głową. Śmieję się, ale mój głos tłumi szalik, w który schowałam głowę.
- Nie popieramy tego, co zrobił Michał - szepcze Adrian.
- Przegiął - dodaje Sandra. - Wiesz, te całe dogryzanie i tak dalej, to było nawet zabawne, ale teraz... - kręci głową. - Jeśli serio coś z tobą jest, a to bardzo prawdopodobne, to to już nie są żarty.
Nie wiem, mam się śmiać, czy płakać?
- Znaczy - kontynuuje - nadal cię nie lubię i uważam cię za...
- Daruj sobie - przerywam.
- No dobra - wzdycha. - Ale sądzimy, że Michał przelał czarę goryczy. I... chcieliśmy za niego...
- Przeprosić - kończy Adrian. - Musisz nam wybaczyć, ale jej ciągle przepraszanie ledwo przechodzi przez gardło.
Śmieję się. Ja cię, ja się śmieję!
Odchrząkuję.
- Okej. Dzięki.
Na więcej nie mogę się zdobyć.
- I nie myśl sobie, że teraz będziemy jakimiś psiapsiółkami - zastrzega Sandra. - Ale jako przysługę, wiesz, żeby ci trochę to wynagrodzić, możemy na przykład rozpowiedzieć ludziom, że Michał to sobie wymyślił. Wiesz.
- Byłoby fajnie - mówię.
Chociaż to nie naprawi niczego.
Siedzimy w krępującej ciszy. Chyba każdy z nas widzi niedorzeczność tej sytuacji. Sandra opiera głowę o ramię chłopaka. Ciekawe czy są razem?
Zaraz potem do łazienki wpada Artur. Dyszy, jego bluzka jest jakby rozciągnięta, a na czole ma kilka małych ranek. Na pewno uczestniczył w jakiejś bójce.
Zerwałabym się na jego widok, ale nie mam siły.
Robi to jednak Adrian, który szybkim krokiem podchodzi do niego, podaje mu rękę i mówi:
- Przepraszam za Błażeja.
Opieram głowę o boczną ściankę kabiny. Oboje podchodzą do nas, Artur natychmiast mnie podnosi i przyciska do siebie.
- Co się tam stało? - mruczę w jego koszulę, wciąż roztrzęsiona.
- Już w porządku - odpowiada. Zaciska palce na brzegach mojego swetra. - Żebyś widziała Oliwię.
Kręci głową, jego ramiona unoszą się. Śmieje się nerwowo.
- Wszystko z nią dobrze?
- Wpadła w epicentrum zamieszania, zafundowała temu palantowi lewego sierpowego, a kiedy zaczął ją obrażać, użyła takich słów, których nawet ja nie znam. Oj tak, wszystko z nią dobrze.
- Moja siostra - uśmiecham się. Spomiędzy wszystkich sprzecznych uczuć, które we mnie walczą, wybija się duma.
- Chyba pójdę jej pogratulować - Adrian próbuje stłumić wesołość, ale w końcu śmieje się na całe gardło.
- Myślałam, że Michał jest waszym przyjacielem - jestem zaskoczona.
Sandra kręci głową.
- Niby się z nim trzymamy, zresztą jak wszyscy, ale on na każdego coś ma. To jest tak, że jedno złe posunięcie i nie żyjesz. Wiesz, zresztą.
Kiwam głową. Zakładam włosy za uszy, opieram się o Artura. Nie mam siły stać.
Po chwili Sandra i Adrian wracają na górę, żeby uspokoić sytuację. Pewnie zaczną rozpowiadać plotkę o nieprawdziwości słów Michała, ale najpierw trzeba zająć się nim samym. Jak wytłumaczą mu, że za mną pobiegli? To na pewno będzie trudne.
Artur przytula mnie po raz drugi, jeszcze mocniej niż wcześniej. Nadal ma tyle siły, że starczy za nas oboje.
To nie jest zwykłe przytulenie.
To obietnica schowana pomiędzy żartobliwymi uśmieszkami i słowami.
"Będę tu, jeśli będziesz mnie potrzebować.
Obronię cię, jeśli będziesz mnie potrzebować,
ale także
odejdę, gdy będziesz tego potrzebować".
________
HELOŁ! CO tam u was? Bardzo cieszę się z publikacji tego rozdziału, bo wszystko obróciło się o 180 stopni. Czekam oczywiście na wasze opinie, szczególnie na temat Sandry i Adriana po tym zwrocie akcji.
Pozdrowienia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top