11.Laluś w koronie

NORA

Jeśli ktoś pyta mnie o smaki dzieciństwa, przed oczami stają mi przepyszne naleśniki z bananami i czekoladą. Babcia przygotowywała je każdej niedzieli, gdy po kościele razem z mamą i Oliwią przychodziłyśmy na obiad.

Moje zaskoczenie jest wielkie jak Wodospad Niagara, kiedy  moich nozdrzy dosięga właśnie ten smakowity, słodki zapach. Pod wciąż zamkniętymi powiekami wykwitają pogodne obrazy niedzielnych  popołudni, wspomnienie kruchych ciasteczek w kształcie gwiazdek, którymi tak chętnie częstowała nas babcia. 

Otworzenie oczu kosztuje mnie wiele wysiłku, a kiedy w końcu podnoszę się z kanapy, kierowana zmysłem węchu wędruję do źródła przepysznego zapachu. Zaskoczony Artur podnosi wzrok znad miski z rozpuszczoną czekoladą i odkłada na bok drewnianą łyżkę. Jego włosy są bardziej rozczochrane niż zwykle, a na nosie ma okulary w jasnych oprawkach.

Przypomina kujona. To słodkie.

Chwila, czy mój mózg naprawdę coś takiego wyprodukował?

- Śpiąca królewna już na nogach! Jak się czujesz?

- Fizycznie dobrze. Psychicznie, bywało lepiej. Plus, nie jestem królewną.

W kuchni panuje zaduch, więc zdejmuję bluzę, która, jak się okazuje, nie jest moja. Zwijam ją w kłębek i kładę na krześle.

Artur nie przypomina babci w kuchni. On działa finezyjnie, wszystkie składniki i opakowania są na swoich miejscach. Babcia gotowała pod wpływem impulsu. Dorzucała to tego, to tamtego, wszystkiego co wpadło jej w ręce i rymowało się z resztą produktów, a po jej kuchennych wyczynach obie sprzątałyśmy placki z mąki i oleju, które jakimś cudem znalazły się na podłodze. Było w tym coś domowego, ciepłego, NASZEGO, z domieszką silnej, spontanicznej miłości, którą babcia darzyła nas wszystkich. Choć nigdy nie przepadała za zięciem i nie kryła się z tym. Dogryzała mu na każdym kroku.

- Byłaś wyziębiona i trzęsłaś się jak osika. Myślałem, że przymarzłaś do tamtej ławki - mówi Artur, kiedy napotyka mój pytający wzrok.

Patrzy na mnie twardo, po wesołych ognikach w jego oczach nie ma śladu. Czuję się jak zganione dziecko przyłapane na kradzieży ciastek.

- Co jest, o co ci...?

- Nie musisz mówić mi wszystkiego, ale jak długo ukrywasz te siniaki?

Obrzucam spojrzeniem ręce. Szlag by to. Zapomniałam.

- Widziałeś je wcześniej, prawda? W parku.

Kiwa głową i powraca do przygotowywania jedzenia.

- Te okoliczności też nie są za dobre - mruczy pod nosem.

Domyślam się do czego zmierza.

- Zapomnij o tym. Nie jesteś cudotwórcą i nie naprawisz tego co zepsute, więc po prostu nie interweniuj. Nigdy nie znalazłeś mnie w parku, a mnie tu nie było. Następnym razem spotkamy się w szkole.

W przedpokoju nakładam buty, ale zatrzymuję się, gdy widzę parę jasnoniebieskich ślepi obserwujących każdy mój ruch.

Zwierzak jest drobnej budowy, ma duże, głęboko osadzone uszy, długie ogon i łapy. Jego sierść ma rdzawo-brązowy kolor.

Artur ma kota.

Nim chłopak zdąży do mnie dobiec, siadam w kącie, biorę zwierzaka na ręce i drapię go za uchem. Zawsze marzyłam o kocie. Wtulam głowę w sierść, aż do momentu, w którym czuję rękę na ramieniu. 

- Posłuchaj - Artur siada naprzeciwko. - Nie wiem co się dzieje, ani jak ci pomóc. Jeśli tego potrzebujesz. Ale nawet nieszczęsna śpiąca królewna w końcu się obudziła.

- Po stu latach - parskam.

 - Nie marudź, w końcu czekał na nią laluś w koronie.

Śmieję się.

- Tak zwany książę, mój drogi. Książę.

- Mniejsza z tym. Masz ochotę na wczesny obiad? - macha ręką w stronę kuchni, skąd dobiega mnie swąd spalenizny.

- Emm... Jasne, ale chyba wyłączyłeś gaz, prawda?

Najprostszą odpowiedzią jest fakt, że Artur zrywa się jak oparzony i pędzi ratować naleśniki.

Kiedy do niego wracam, sytuacja jest opanowana, naleśniki polane czekoladą, miska kota pełna.

- Widzę, że poznałaś już swojego księcia z bajki? - zagaduje z zawadiackim uśmiechem, siadając przy stole.

- Tak, zdecydowanie. Nie wiedziałam, że masz kota. Chyba się w nim zakochałam - śmieję się.

Biorę talerz i idę w jego ślady.

- To Pączek. Nienawidzę tej kupki sierści z wzajemnością.

Albo mi się wydaje, albo kot rzuca Arturowi wyniosłe spojrzenie pełne złości. Przygryzam dolną wargę żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- Mnie polubił - mówię z wyrzutem.

- Ciągnie swój do swego.

Kopię go pod stołem, na co Artur wybucha śmiechem i bierze łyk soku.

 Dawno tak dobrze nie spędziłam poranka. Kiedy zobaczyłam ojca pod blokiem, byłam pewna, że mnie szuka. Potrzebowałam tych paru godzin. To chwila, gdy wystawiłam głowę nad powierzchnię i zaczerpnęłam powietrza.

Od Artura wychodzę z numerem telefonu zapisanym niebieskim mazakiem na ręce i bluzą na ramionach "żeby ludzie się nie gapili" oraz przeświadczeniem, że gdzieś przede mną istnieje to lepsze miejsce, do którego przynależę. I choćbym miała przejść do niego tysiąc kroków, zrobię to z przyjemnością. Ono samo mnie znajdzie. Laluś w koronie też. 

__________

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, nie? Z tego rozdziału planowałam zrobić coś kompletnie innego, miało być raczej smutno, ale stwierdziłam, że Norze też się coś od życia należy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top